Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Kultura Wielkopolska 1830 — 1846/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Karwowski
Tytuł Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)
Część Kultura Wielkopolska 1830—1846
Wydawca Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Kultura Wielkopolska.
1830—1846.
Czasopisma.

Powstanie listopadowe wstrząsnęło W. Księstwem Poznańskiem, wywołało żywsze uczucia, rozbudziło umysły. Atoli nieszczęśliwy wynik powstania jednych zniechęcił, drugich rzucił w wir knowań. Byli jednak ludzie, którzy, nie złamani nieszczęściem, jęli pracować spokojnie i wytrwale w tem przeświadczeniu, że nie przez gwałtowne porywy, lecz przez oświatę i pracę społeczeństwo do lepszego bytu dojść może.
Na czele tych mężów, którzy po r. 1831 chwycili za pióro i niezmierne około podniesienia oświaty w Wielkopolsce położyli zasługi, stanęli bracia Jan i Antoni Poplińscy.
„Przyszli obydwaj — pisze Motty,[1] razem na świat 1796 r. w Popłonykach pod Ostrowem, gdzie rodzice ich mieli młyn i folwarczek. Niedziw, że jako bliźnięta byli bardzo do siebie podobni tak z wyglądu, jako i z usposobienia, że chowali się razem i uczyli razem, najpierw w domu, potem w szkółce ostrowskiej, wreszcie nie bez pomocy, ile słyszałem, księcia-namiestnika w gimnazyum poznańskiem, które ukończyli jeszcze za dyrektoratu Jana Kaulfussa równocześnie z Karolem Marcinkowskim. Ponieważ obydwom przypadł do smaku zawód nauczycielski, udali się potem do Berlina, aby słuchać filologii, i nierozłączeni, mieszkając wspólnie i pracując wspólnie w językach starożytnym, w niemieckim i polskim, złożyli tegoż samego dnia egzamin na nauczycieli szkół wyższych. Był tam wtenczas w Berlinie dość liczny zastęp młodzieży polskiej, z którą Poplińscy byli w ścisłych stosunkach i z którą ich łączyły gorące uczucia patryotyczne, a że między tą młodzieżą objawiały się dążności i nadzieje, będące nie bez pewnego związku z zamiarami politycznymi, nurtującymi w wojsku polskiem i uniwersytecie warszawskim, nie dziw, że obydwaj bracia podzielali pod tym względem usposobienie kolegów swoich. Nie miało to jednak dla nich bezpośrednio złych skutków. Pożegnawszy szczęśliwie Berlin, zakończyli niebawem ów żywot braci syamskich, rozłączono ich bowiem, gdy do poznańskiej rejencyi podali wniosek o wyznaczenie im odpowiednich posad. Antoniego posłano do ówczesnej szkoły wydziałowej wschowskiej, a Jana do gimnazyum leszczyńskiego.”
Jan Popliński rozpoczął swą pracę literacką wydaniem podręcznika niemieckiego do czytania, celem ułatwienia młodzieży polskiej nauki języka niemieckiego, który to podręcznik zaprowadzono nie tylko w gimnazyum leszczyńskiem, ale i poznańskiem, oraz w seminaryach i miejskich szkołach po prowincyi. Wkrótce potem wydał Słowo Boże z Starego Testamentu podług Wujka, czyli Dzieje ludu żydowskiego, opowiedziane w przystępnej i treściwej formie, jako też Wybór bajek polskich z rozprawą o apologu i komentarzem, później Nowe Wypisy polskie (tom I 1834 r., tom drugi 1838 r.) zawierające historyą prozy polskiej, od samych początków chronologicznie ułożoną, wraz z krótkiemi wiadomościami o główniejszych prozaikach polskich.
Daleko większą doniosłość miał Przyjaciel Ludu,[2] który Jan Popliński po porozumieniu się z bratem Antonim, Józefem Łukaszewiczem i ks. Tycem, zaczął wydawać w Lesznie od lipca 1834 r. Było to pierwsze polskie pismo ilustrowane. „Przyjaciel Ludu był przez długi czas prawdziwym przyjacielem polskich domów, chętnie co tydzień witanym gościem i stał się obfitym magazynem wszelkich narodowych rzeczy, odznaczając się w tym kierunku należytą rozmaitością. Zamieszczał portrety królów, królowych, hetmanów, uczonych i ludzi pod innym względem zasłużonych w dziejach naszego kraju, prócz tego gmachy, ważne miejscowości, medale, monety polskie, facsimilia królów i znakomitych osób, krótko mówiąc, cokolwiek w przeszłości lub w współczesnym obrębie ojczystym zająć mogło uwagę ogółu, a takim rycinom towarzyszyły zawsze odpowiednie życiorysy, opisy lub objaśnienia.”
Głównie zasilali Przyjaciela Ludu artykułami bracia Poplińscy, Józef Łukaszewicz i Jędrzej Moraczewski, wiersze umieszczali tam generał Franciszek Morawski, Konstanty Zakrzewski, Jaśkowski i inni.
Jan Popliński redagował Przyjaciela Ludu do śmierci t. j. do 17 marca 1839 r., po nim Józef Łukaszewicz aż do końca r. 1845, a od 1 stycznia 1846 do 1850 r. dr. Szymański. Wogóle wyszło Roczników 16.
Równie czynny jak brat Jan był Antoni Popliński. Po krótkim pobycie w Wschowie, przerwanym, jak wspomniano powyżej, kilkomiesięcznem śledztwem w Berlinie, powołano go 1826 r. do gimnazyum poznańskiego, gdzie po ustąpieniu Muczkowskiego i Królikowskiego, głównie udzielał języka polskiego i literatury ojczystej w trzech wyższych klasach. Zaraz w początkach działalności swojej w Poznaniu opracował niemiecki podręcznik do nauki języka polskiego, który kilkanaście doczekał się wydań, dalej Gramatykę łacińską i Przykłady do tłomaczenia z łacińskiego na polskie i odwrotnie, Gramatykę łacińską mniejszą dla klas średnich i niższych, Wybór prozy i poezyi polskiej dla klas niższych, oraz Historyą powszechną wedle Weltera. Ułożył też Katalog Biblioteki Raczyńskich.
Zachęcony wielkiem powodzeniem Przyjaciela Ludu począł Antoni Popliński wraz z Józefem Łukaszewiczem wydawać 1838 roku Tygodnik Literacki, pismo niemałej naukowej wartości, ponieważ zaś obydwaj byli nauczycielami gimnazyalnymi, jawnie w charakterze redaktorów występować nie mogli, podpisywał się jako redaktor na ich prośbę młody Antoni Wojkowski. Tygodnik Literacki, w którym zamieszczali bardzo dobre artykuły rozmaitej treści, nie tylko Poplińscy i Łukaszewicz, ale także zdolni współpracownicy z Księstwa i z innych dzielnic polskich, znalazł licznych czytelników. Gdy zaś Tygodnik Literacki przeszedł na własność Wojkowskiego i stał się organem stronnictwa postępowo-demokratycznego, Antoni Popliński[3] i Józef Łukaszewicz założyli nowe pismo naukowe bez politycznego zabarwienia p. t. Orędownik Naukowy, który wychodził od 1 października 1840 roku w ich własnej, a pierwszej w Poznaniu polskiej drukarni.
Równocześnie (1840 r.) za staraniem Karola Libelta i Jędrzeja Moraczewskiego zaczął wydawać Napoleon Kamieński w własnej drukarni przeznaczony dla kobiet Dziennik Domowy, który miał cechę przeważnie beletrystyczną, raz po raz jednak zamieszczał poważniejsze rzeczy Libelta, Moraczewskiego, Emila Kierskiego i innych.
Napoleon Kamieński, brat proboszcza i dziekana świętomarcińskiego ks. Maksymiliana, był synem notaryusza publicznego i komisarza sprawiedliwości i zmarłej w 77 roku życia w Poznaniu 30 kwietnia 1854 r. Ludwiki z Jeżewskich[4] 1-o voto Kamieńskiej, 2-o voto Dobielińskiej, dziedziczki Białężyc w powiecie wrzesińskim.
W szkołach i na uniwersytetach kolegował z Karolem Libelte, z którym żył w przyjaźni do końca życia. Był właściwie z zawodu prawnikiem, ale w Berlinie przejął się filozofią Hegla, przytem był dobrym fortepianistą. Powstanie listopadowe przerwało rozpoczętą karyerę sądową. Za przykładem Libelta wstąpił do artyleryi, był w bitwach pod Grochowem, Mińskiem i w wyprawie litewskiej, a przeszedłszy z Giełgudem granicę pruską, po rozmaitych przygodach dostał się do Poznania. Przesiedziawszy za udział w powstaniu czas niejakiś w fortecy, chwytał się to tego, to owego, aż wreszcie połączył się z Libeltem i Moraczewskim i z nimi dla działania na opinię w kierunku tak zwanym postępowym, założył literacko-księgarską spółkę. Później redagował przez lat blisko 18 Gazetę W. Księstwa Poznańskiego, którą jako ostatni redaktor pochował 1865 roku.[5]
W trzy lata po założeniu Dziennika Domowego, który do r. 1847 wychodził, ukazał się Rok (1843 r.), redagowany przez Karola Libelta i Jędrzeja Moraczewskiego, a mający na celu zaszczepianie w społeczeństwie postępowo - demokratycznych zasad i podniecanie patryotycznych uczuć Polaków. Do tego pisma dostarczali artykułów najznakomitsi ówcześni pisarze polscy. Rok wychodził do r. 1846.
W przeciwieństwie do Roku założył Jan Koźmian w porozumieniu z generałem Chłapowskim 1845 r. zachowawczo-katolicki Przegląd Poznański, który miał „rozwinąć chorągiew wiary, osadzoną na drzewcu najrodzimiej narodowym”.
Jan Koźmian,[6] urodzony 27 grudnia 1814 r. we wsi Wronowie w Lubelskiem z Jana i Wiktoryi z Mikuliczów, wychowany troskliwie przez matkę, dysydentkę, odebrał nauki szkolne najprzód w Lublinie, później w liceum warszawskiem za rektoratu B. Lindego, a pod opieką stryja Kajetana, wstąpił po nocy listopadowej jako szesnastoletni młodzieniec najprzód do gidów dyktatorskich, potem do piątej lekko konnej bateryi polowej wraz z starszym bratem Stanisławem, z którym w kilku znajdował się potyczkach, najprzód pod Wronowem (17 kwietnia), gdzie jako podoficer stał naprzeciwko domu rodzinnego z armatą, którą obsługiwał, potem pod Kaźmierzem, Łysobykami, Szymanowem, a w końcu pod Ołtarzewem, gdzie obydwaj dostali się do niewoli. Wprawdzie obydwaj umknęli, ale w kilka dni po przybyciu do Warszawy nastąpiła kapitulacya stolicy. Na emigracyi bądź to w Brukseli, bądź w Paryżu, gdzie zapozna się z Bohdanem Zaleskim i Adamem Mickiewiczem, Jan Koźmian odznaczający się niezwykłą żywością umysłu, rzucił się w wir rozrywek zmysłowych i politycznych sporów, ale po roku ustatkował się i w uniwersytecie w Tuluzie oddał się nauce prawa, złożył po trzech latach egzamin na licencyata obojga praw i zapisał się w rejestr adwokatów. Zasłabłszy na piersi, musiał porzucić zawód adwokacki i po pobycie u wód pirenejskich puścił się do Hiszpanii i nauczył się tak dobrze języka hiszpańskiego, że wydał w nim krótki pogląd na dzieje Polski, aby zapoznać z niemi Hiszpanów. Następnie po wycieczce do Włoch powrócił do Paryża. Tu pod wpływem Semenenki, Kajsiewicza i Jełowickiego, z którymi od dawna żył w przyjaźni, oraz skutkiem obcowania z przywódcami francusko-katolickiej szkoły filozofów i polityków, Venillotem, Lacondairem i Guérangerem, a szczególnie z hr. Montalembertem nastąpił zupełny zwrot w usposobieniu i poglądach Koźmiana. Wiara w nim ocknęła się i stanowczo wpłynęła na całe jego życie. Już nie powrócił do adwokatury, lecz poświęcił się całkiem pracy literackiej. Pisywał dużo do dzienników katolickich, zaznajamiając Francuzów ze stosunkami religijnymi w Polsce, zwłaszcza z prześladowaniem Unitów przez Moskwę i razem z Venillotem redagował przez czas niejakiś Revue catholique, przytem kierował szkołą polską, którą wychodźcy polscy 1839 r. założyli w Paryżu.
Po roku 1840 opuścił Francyę i najprzód przeniósł się do Monachium, gdzie zapoznał się z Moehlerem, Philippsem i Görresem, którzy rozbudzili życie katolickie w Niemczech, następnie do Berlina, gdzie uczęszczał na wykłady filozoficzne Schellinga i pozostałych tam jeszcze heglistów, ale filozofia niemiecka nie wpłynęła ujemnie na jego przekonania, owszem, uważając ją za niebezpieczną dla nieugruntowanych w wierze i działającą szkodliwie na uczucia patryotyczne i wyobrażenia narodowe polskiej młodzieży, zwalczał ją na każdym kroku i niemały wpływ wywierał na młodzież, nad którą górował różnostronnością i gruntownością wiadomości, bystrością umysłu, biegłością w mówieniu, a przytem ogładą wielkoświatową. „Pamięć posiadał fenomenalną, doskonalszą jeszcze niż brat Stanisław”; wszystko co kiedykolwiek widział, usłyszał lub czytał było mu w każdej chwili przytomne, a praca naukowa, podróże, pożycie z znakomitemi osobistościami nagromadziły w jego głowie mnóstwo materyału. Nie tylko miał jasne poglądy na rozmaite dziedziny nauk, lecz w kilku naukach niezwykłą obfitość szczegółowych wiadomości, osobliwie w prawnictwie i filozofii, na którą się z katolickiego stanowiska zapatrywał, w historyi zaś niejeden profesor nie byłby mu dorównał. Do sztuk miał wrodzony pociąg, przedewszystkiem do muzyki i malarstwa”.
Bogaty zasób swej wiedzy złożył Jan Koźmian w założonym przez siebie 1845 r. Przeglądzie Poznańskim, w którym starał się okazać, że „wśród zamieszania wyobrażeń jak w urządzeniach społecznych, tak w literaturze i sztuce jedynie bezpieczna droga, prowadząca do stałych zdobyczy, jest droga katolicka”, ale chociaż Przegląd Poznański[7] był doskonale redagowany, odznaczał się „dobrą wolą, poważnym spokojem, czystością zamiarów i chrześciańską łagodnością, a przeciwników nie uderzał z tyłu sztyletem, lecz stawiał im czoło” — jak się wyrażał Kornel Ujejski w liście do Pauliny Wilkońskiej[8], ograniczoną tylko zyskał liczbę przedpłacicieli, bo sprawy religijne wówczas mało kogo w W. Księstwie Poznańskiem zajmowały.
„Było to — pisze Motty[9] — dalszym ciągiem wpływu owego kierunku umysłowego, który literatura drugiej połowy XVIII wieku, wielka rewolucya francuska i wojny Napoleońskie całej Europie nadały. Z ludzi jakkolwiek wykształconych, mało kto się o rzeczy religijne troszczył; prosty lud był sobie bezwiednie pobożnym, panie i panny nasze modliły się i chodziły do kościoła, obywatele po wsiach i miastach, szczególnie starsi, czynili to samo, należało to do zwyczaju, było zrosłe z życiem powszedniem, ale nikt sobie przytem nic nie myślał, nawet większa część księży okazywała podobny zimny nastrój ducha. Żeby religią uważać za punkt wyjścia wszystkich czynności prywatnego i publicznego życia, łączyć ją nierozerwalnie z narodowością i polityką, stawiać Kościół wszędzie naprzód, a wszystko inne poniżej, było rzeczą całkiem obcą generacyom z czasów mojej młodości, zwłaszcza, że po trzydziestym roku, skutkiem oddziaływania emigracyi, rozszerzyły się obszernie między młodszymi przeciwne przewadze Kościoła prądy demokratyczne, wspierane w wykształceńszych naleciałościami filozofii niemieckiej. O wyznawcach i stronnikach de Maistra i Bonalda, którzy z początkiem XIX wieku pierwsi wystąpili w obronie Kościoła i z zasadą jego wszechwładzy, nie było wogóle słychać między osobami wtenczas wpływowemi. Przecież zachodziły, ile pamiętam, nieliczne wyjątki. Generał Chłapowski, gdy po 30-tym roku osiadł w Turwi, zwrócił na się uwagę sąsiadów nadzwyczajną pobożnością i ścisłą z całym domem swoim obserwacyą wszelkich przepisów kościelnych. Jeszcze przed czterdziestym rokiem uważany był powszechnie u nas za wyjątkowego między świeckimi przedstawicielami zasad kościelno-katolickich tak w praktyce, jako i w teoryi. Podzielał jego przekonania i ściśle religijny sposób życia bliski krewny, Stanisław Chłapowski z Czerwonej wsi, będący przytem dla łagodnego i przyjacielskiego w stosunkach towarzyskich usposobienia, bardzo popularną osobistością. Również odznaczała się niemal cała rodzina Morawskich podobnym sposobem zapatrywania się na wszystko ze stanowiska kościelnego. Może byli przed 1844 rokiem prócz tego inni jeszcze wybitniejsi ludzie, którzy szli samowiednie w tym samym kierunku bezwzględnej przewagi kościelnej, lecz albo ich nie znałem albo ich sobie już teraz nie przypominam”.
Dzięki zapałowi i sprężystości Jana Koźmiana, który w r. 1846 poślubił Zofią Chłapowską,' córkę generała Dezyderego, przez co wszedł w stosunki rodzinne z najprzedniejszemi rodzinami wielkopolskiemi, prądy katolicko-kościelne i anti-demokratyczne powoli szerzyć się zaczęły po W. Księstwie Poznańskiem.
Po roku 1831 pojawiają się też w W. Księstwie Poznańskiem czasopisma kościelne. Najpierw Archiwum teologiczne, poświęcone oświeceniu i zbudowaniu religijnemu, wychodziło poszytami kwartalnie od stycznia 1836 do końca 1837 po redakcyą ks. Jana Jabczyńskiego. Było to pierwsze czasopismo kościelne.
Ks. Jabczyński zamieszczał w niem oprócz spraw bieżących kościelnych, dawne przywileje, statuty Akademii Lubrańskich, wiadomości o klasztorach i szpitalach w dawnej Polsce, oraz o życiu i pismach znakomitych Polaków.
Tenże ks. Jabczyński wydawał od kwietnia r. 1843 do końca 1849 Gazetę kościelną.
Zwalczanie apostaty Czerskiego było celem redagowanej przez ks. Ludwika Urbanowicza (ur. 1788 r., um. 28 września 1850) Obrony prawdy. Następnie prostowało to pismo błędy religijne, szerzone przez dziennikarstwo i rozmaitych pisarzów, nie zachowywało jednak należytej powagi i miary.
Prócz powyższych pism wychodziły Roczniki Towarzystwa rozszerzania wiary na całej kuli ziemskiej (1840—1845) pod redakcyą ks. Tyca, dalej pisma ludowe i pedagogiczne: Szkółka niedzielna (1837—1853), wydawana za staraniem generała Chłapowskiego przez ks. Tomasza Borowicza, Zwiastun wstrzemięźliwości (1842—1843), Pismo centralne dla sprawy wstrzemięźliwości w W. Księstwie Poznańskiem (1843),[10] Pismo dla nauczycieli i ludu wiejskiego (1845) pod redakcyą Ewarysta Estkowskiego i Łukaszewskiego, Kościół i szkoła (Leszno, 1846—1849) pod redakcyą najprzód ks. Ludwika Urbanowicza, później dr. Karola Neya, wreszcie czasopismo agronomiczne: Przewodnik rolniczo-przemysłowy (1836 do 1845) pod redakcyą K. W. Kochańskiego i Postęp (1842), pismo, poświęcone rolnictwu, kupiectwu i dobroczynności powszechnej.
Takie mnóstwo czasopism, wychodzących pomiędzy 1834 a 1846 roku świadczy o bardzo ożywionym ruchu umysłowym w owym czasie.
Ujemną stroną niektórych ówczesnych czasopism była namiętność, z jaką zwalczały przeciwników. I tak pisano w Obronie prawdy, że Hoene-Wroński jest fraczkowatym Manicheuszem, że Trentowskiego filozofia jest nędznem piśmidłem, że Mickiewicz jest szarlatanem, że Libelt ma duszę szatana i niczem się nie różni od królików literackich, że w Roku widać, iż już ślepe krety wychodzą z ciemnych dziur filozoficznych.
Echa starć pomiędzy stronnictwami odbijają się w Pamiętnikach Bibianny Moraczewskiej. Oto, co pisze 29 sierpnia 1839 roku:
„Kraszewski z Omelna napisał w Tygodniku Petersburskim, a tam stąd w Gazecie Poznańskiej, że arystokracya być musi, że to jest kwiat narodu, że to jest najpiękniejsza cząstka towarzystwa itd. Ja po tem wyznaniu jego wiary, widzę go już umarłego dla ludzkości, dla Polski — człowiek tak młody, genialny, podniósł stary szmat podarty i w niego swe pismo ustroił, w to, co się dawno po śmieciach wala — jego serce nie bije już dla bliźnich, ale dla niego samego. Pewnie zostanie śmietnikiem albo mu sypną rubli, bo młody, rozumny Polak nie może być arystokratą, chyba że zmoskwiczył duszę. Jędrzej (Moraczewski) powie Wojkowskiemu, że przestanie być współpracownikiem Tygodnia Literackiego, bo nie chce w jednem piśmie pracować z Kraszewskim”.[11]
Na innem miejscu pisze Moraczewska:[12]
„Kłótnia literacka poznańska, która się coraz bardziej rozwija, przybrała zastraszający charakter. Włodzimierz Wolniewicz napisał w Gazecie Poznańskiej w obronie Wojkowskiego i wyraził się nie bardzo delikatnie, bo w ten sposób: „Za cudze głupstwa nie może pan Wojkowski odpowiadać”. Ale w Przyjacielu Ludu Łukaszewicz z Poplińskim odpłacili Wolniewiczowi i Wojkowskiemu stu grubiaństwami. Miał tu Wojkowski z sobą artykuł Wolniewicza, odpowiedź na ten artykuł w Przyjacielu Ludu, ale ani podobna, żeby przeszedł cenzurę, tak jest liberalny. Wojkowski, aż wybladł od tych wszystkich awantur. Pisał do niego Kraszewski list, gdzie mu się tłomaczy, że nadal nie może być współpracownikiem Tygodnika bez narażenia się na niebezpieczeństwo ze strony rządu moskiewskiego. Markotno najbardziej Kraszewskiemu, że Emil (Kierski) napisał, że sprzedaje swój geniusz na funty i centnary. Tygodnik Literacki jest reprezentantem demokracyi, kto więc chce być jego współpracownikiem, musi przyodziać jego kolory.”
Tygodnik Literacki, nie oszczędzając nikogo, co się ważył być innego zdania, ściągał na siebie gromy. Tak wystąpiła przeciwko niemu 1842 roku Karolina z Potockich Nakwaska, którą dotknął w niesmaczny sposób, i zarzuciła mu, że krytyki jego są „pełne żółci i złej wiary, lekkomyślności i niewiadomości”,[13] a Kraszewski napisał w numerze 33 Orędownika naukowego o ostatnich numerach Tygodnika z tegoż roku te słowa: „Przypadkowy redaktor jego, nie mający najmniejszego wyobrażenia o żadnej nauce, wyrokuje w nich z wyuzdaną bezczelnością o historyi literatury polskiej, i filozofii, błaznuje w sposobie jałowym i karczemnym i targa się i rzuca na wszystko jak szalony. Czytając jego brednie, kanikularne wyskoki, zdaje się, że człowiek, chociażby też najograniczeńszy, nie może ich pisać w stanie normalnym. Pismo takie, jak dziś jest Tygodnik, jest stekiem brudów, prawdziwą zakałą literatury krajowej.[14]
Także Orędownik Naukowy zarzucał Tygodnikowi „wojowanie na sposób Don Kiszota z wiatrakami i wznawianie płytkich i oklepanych teoryi politycznych i religijnych, które się już w czasach reformacyi pojawiały, a które na schyłku XVIII wieku przekupki paryskie głośniej niż Tygodnik na ulicach obwieszczały”.[15]
Antoni Wojkowski, przeciwko któremu jako redaktorowi Tygodnika Literackiego tak dosadnie występowano, był synem zamożnego i wykształconego obywatela poznańskiego, a doskonałego skrzypka. Niski z dość dużym garbem, cienkiemi nogami i wielką głową, pokrytą gęstym, rozczochranym włosem, zawsze wesół i zadowolony ze świata i siebie,[16] szkół nie skończył. Zerwawszy w niepiękny sposób z Poplińskim i Łukaszewiczem, którzy ze względu na rząd praw swych dochodzić nie mogli, stał się właścicielem Tygodnika Literackiego, pismo jego postępowo podniecającem, a dom jego przez niejakiś czas niemal miejscem zbiornem stronnictwa postępowo-demokratycznego, niesmacznemi jednak w Tygodniku deklamacyami przeciwko szlachcie i duchowieństwu i antikościelnemi wycieczkami, oraz stosunkiem do panny Julii Molińskiej, zraził sobie poważniejszych ludzi, a zgubił się całkiem w opinii publicznej, gdy się oświadczył za odszczepieństwem Czerskiego. Pismo swoje musiał zwinąć 8 marca 1846 roku. Znękany na ciele i umyśle umarł w Poznaniu 20 kwietnia 1850 r., mając lat 36.[17]
W r. 1845 powziął Stanisław Chłapowski z Czerwonejwsi myśl założenia politycznej polskiej gazety p. t. Dziennik Poznański i zwrócił się dnia 22 lutego do naczelnego prezesa Beurmanna z prośbą o pozwolenie wydawania jej.[18] Poddawszy surowej krytyce Gazetę W. Księstwa Poznańskiego, oświadczył w podaniu swem, że starać się będzie w razie uzyskania koncesyi pogodzić interesy rządu z życzeniami i potrzebami kraju, bronić religijnych uczuć katolików, wystrzegająć się jednak wszelkich zaczepek, i redagować pismo w monarchicznym, umiarkowanie postępowym kierunku. Zwracał przytem uwagę na to, że rozpowszechnianie pism, zwłaszcza codziennych, któreby wypadki i stosunki sine ira et studio omawiały, a zarazem pobudzały do myślenia, najpewniejszym jest sposobem utrzymania ludności przy sztandarze porządku i prawa i zabezpieczenia jej od rewolucyjno-komunistycznych podburzań, które zagrażają religii, własności i podstawom społeczeństwa.
Prosił zarazem Chłapowski o pozwolenie ogłaszania sądowych i innych obwieszczeń. Dziennik Poznański miał wychodzić codziennie z wyjątkiem niedzieli.
Naczelny prezes wziął wprawdzie w obronę Gazetę W. Księstwa Poznańskiego przed zarzutem antikatolickich dążności, ale przyznawał, że inne twierdzenia Chłapowskiego nie były pozbawione słuszności, że polskie wydanie Gazety co do stylu i treści nie dorównuje niemieckiemu, że z pewnością nie może zadawalniać polskich czytelników, z których wielu dla nieznajomości języka niemieckiego z innych krajowych gazet korzystać nie może, że redakcya jest istotnie w nieodpowiedniem ręku.
Nie okazał się więc Beurmann przeciwnym zamiarowi Chłapowskiego, owszem sądził, że pismo redagowane przez Polaka w umiarkowanym duchu, posiadać będzie zaufanie polskiej ludności i zapobieży czytaniu pism zagranicznych, zwłaszcza polskich, wychodzących w Paryżu, które pomimo wszelkiej czujności władz dostawały się do kraju; nie uważał nawet za niesłuszne, gdyby pismo miało wybitnie katolickie znamię.
Osobistość Stanisława Chłapowskiego nie dawała zdaniem Beurmanna powodu do obaw: był Polakiem, ale umiarkowanym, nie zwalczał bezwzględnie rządu, lecz owszem popierał go, skoro był przekonany, że działa dla dobra kraju, miał zresztą odpowiednie uzdolnienie naukowe.
Skutkiem tedy przedstawień Beurmanna minister Arnim zezwolił na założenie Dziennika Poznańskiego pod osobistem kierownictwem i odpowiedzialnością Chłapowskiego — ale pod warunkiem, że minister spraw wewnętrznych może w każdym czasie cofnąć pozwolenie.
Pod takim warunkiem Chłapowski nie mógł i nie chciał podjąć się wydawnictwa.
W rok później (1846) ponowił podanie Chłapowskiego książę August Sułkowski z Rydzyny, oświadczając, że sam będzie naczelnym redaktorem. Tym razem Beurmann stanowczo się sprzeciwił, bo młody książę nie wzbudzał w nim pod względem politycznym zaufania; był zresztą przekonany, że pod firmą księcia ktoś inny będzie kierował pismem.
I tak sprawa upadła.

Księgarze i drukarze.

Trudne było w owym czasie położenie księgarzy i drukarzy w W. Księstwie Poznańskiem, tylko bowiem tym udzielano pozwolenia wykonywania procederu, którzy byli nieskazitelni i niepodejrzani, odbyli prawem przepisany czas nauki i posiadali 2000 talarów majątku, ale nawet w razie posiadania tych kwalifikacyi czyniono na mocy rozporządzenia Flottwella wielkie trudności ubiegającym się o koncesyą.
W wrześniu 1836 r. prosił Józef hr. Łubieński z Pudliszek o pozwolenie na założenie księgarni i drukarni pod swojem nazwiskiem. Ponieważ odpowiadał przepisanym warunkom, przeto dano mu tymczasowe placet, ale zażądano, aby wymienił osoby, których chciał użyć w swem przedsiębiorstwie. Łubieński uczynił temu żądaniu zadość. Nagle władza powzięła podejrzenie, że „takie przedsiębiorstwo w ręku jednego z najprzedniejszych obywateli wiejskich przy wznowionej polsko-politycznej propagandzie mogłoby zakłócić pokój i bezpieczeństwo publiczne”, i nie pozwolono Łubieńskiemu wykonać zamiaru.
Władze rozciągnęły ścisły dozór nad księgarzami i bardzo często nakładały kary pieniężne za „bezprawny debit dzieł”. I tak w r. 1844 zapłacił Żupański 50 talarów kary za sprzedawanie dzieł poza granicami Prus drukowanych, a Stefańskiego skazano nawet na 80 talarów kary za sprzedawanie bez pozwolenia władzy znanego Flottwellowskiego memoryału, drukowanego w Strasburgu, później jednak opuszczono mu ⅜ owej sumy.
Tomasz Szumski, nauczyciel przy gimnazyum poznańskiem, założył biblioteczkę, z której uczniowie wypożyczali książki. Dowiedział się o tem minister spraw wewnętrznych Stuckmann i natychmiast zażądał od naczelnego prezesa Zerboniego referatu w tej sprawie. Skutkiem tego Zerboni nakazał rewizją owej biblioteczki. I okazało się, że składała się z książek polskich, tylko pod ścisłą cenzurą wydrukowanych.
Odtąd z polecenia wyższej władzy odbywano co kwartał rewizyą nie tylko biblioteczki Szumskiego, ale i innych w W. Księstwie Poznańskiem, aby zapobiedz zapoznawaniu się publiczności z pismami, „któreby pod względem religijnym, moralnym albo politycznym były szkodliwe, lekkomyślne i wogóle w jakikolwiek sposób niebezpieczne”, sąd zaś o tem pozostawiono policyi. Ponieważ jednak władze policyjne po małych miastach nie posiadały odpowiedniego wykształcenia, przeto rozporządził naczelny prezes hr. Arnim, aby im dodane było kolegium cenzuralne, złożone z księdza i nauczycieli.
Od r. 1842 jeszcze surowiej niż poprzednio obchodził się rząd z księgarzami i drukarzami.[19]
Obowiązki cenzora polskich książek sprawował do 1 kwietnia 1845 r. profesor gimnazyum św. Maryi Magdaleny Czwalina, bez wątpienia Słowianin z pochodzenia, ale zaliczający się wraz z żoną, córką lekarza z Kalisza, gdzie mąż jej był nauczycielem, do narodowości niemieckiej i tylko z Niemcami obcujący. Był to sprężysty i zdolny nauczyciel, a chociaż żartować z sobą nie pozwalał, lubiany przez uczniów polskich, których uczył języka niemieckiego za pomocą polskiego. Do Polaków przemawiał też zwykle po polsku. W r. 1845 wziął dymisyą i złożył urząd cenzora; umarł w Göbersdorfie na Śląsku na cholerę 1852 r.[20]
Następcą jego w cenzorstwie był bardzo zacny mąż, ks. Bogedain, radca rejencyjny i szkólny, później obrońca ludności i języka polskiego na Śląsku, od 12 lipca 1845 r. zaś Karol Józef Czarnecki, nauczyciel przy gimnazyum św. Maryi Magdaleny, mały, popędliwy, zadowolony ze siebie człowieczek, nie mówiący po polsku, mimo polskiego nazwiska i niewątpliwego pochodzenia.[21]

Wydawcy dzieł.

Po upadku powstania listopadowego Niemcewicz, opuszczając na zawsze ojczyznę, powierzył opiekę nad bogatymi zbiorami swoimi Konstancyi z Potockich hr. Edwardowej Raczyńskiej, z którą łączyły go, gdy jeszcze była za Janem Potockim, węzły przyjaźni, a którą później w poufnych listach zwał Opatrznością swoją, Aniołem stróżem starości swojej. „Z początku prosił ją tylko o opiekę nad skarbami swymi i uwiezienie ich do Księstwa niby w zastaw za pożyczone przy kupnie Ursynowa pieniądze. Gdy później biedy wygnańczego żywota uczuć się dały starcowi, jął częściowo owe drogocenne zbiory przeznaczać na sprzedać, wspominając o wystawieniu ich na aukcyą, licytacyą itd. Nabywał je po kolei mąż pani Konstancyi, Edward hr. Raczyński, żona zaś jego z rzadką delikatnością i uczynnością serca krzątała się około zabezpieczenia wygnańcowi spokojnej sędziwości. Po różnych przesyłkach pieniężnych, coraz to nowym upozorowanych nabytkiem, stanęło nareszcie na hurtownem zakupieniu biblioteki pod warunkiem płacenia dożywotniej pensyi starcowi”.[22]
A był tam zbiór rzadkich książek, nieoszacowanych rękopisów z autografami królów polskich i wielkich mężów, owoc trudów i kosztów całego długiego życia Niemcewicza, oraz rycin i obrazów, z których w listach do p. hr. Konstancyi wspomina Niemcewicz obraz Canalettiego, pejzaż Hobbemy, Magdalenę Palmy, głowę Van Dycka, kopią z Rafaela przez ucznia jego Imogena da Imola, obraz Bassana itd.
Nie ograniczył się jednak hr. Edward na owych zbiorach; wyszukiwał i zakupywał rękopisy bardzo rzadkie nieraz po wysokiej cenie i po kolei ogłaszał je drukiem. Jemu to zawdzięczamy wydanie dzieł historycznych w 34 tomach, Bibliotekę klasyków łacińskich w 17 tomach, Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, Kodeks dyplomatyczny litewski i Wspomnienia Wielkopolski, które sam napisał i wydał w dwóch tomach z miedziorytami. Jeden tylko zarzut temu znakomitemu mężowi uczynić można, że nieraz dowolnie zmieniał tekst rękopisów.
Współzawodniczył z Raczyńskim w szlachetnej dążności służenia rodakom Tytus hr. Działyński. I on gromadził z wielkim zapałem rzadkie książki, rękopisy i narodowe pamiątki i wydał z wielkim kosztem źródła do historyi polskiej.[23] Do najważniejszych jego wydawnictw należą Acta Tomiciana, Lites et res gestae inter Polonos ordinemque Cruciferorum, Zbiór praw litewskich (1841), źródłopisma do dziejów Unii Korony Polskiej i W. X. Litewskiego, a najwspanialszem wydaniem jest Liber geneseos familia Schidloviciae z pysznemi kolorowanemi rycinami, najosobliwszem zaś chromolitografowany Zbiór praw polskich Jakóba Przyłuskiego z r. 1553.
Do wydawnictw swoich sam pisał klasyczną łaciną przedmowy. Wspierał też hojnie uczącą się młodzież.
W tym samym czasie Jan Konstanty Żupański, Grek z pochodzenia, Polak z przekonania, urodzony w Poznaniu 1803 r., porzuca karyerę sądową i zakłada 1840 r. Poznaniu księgarnią nakładową, która staje się głównym ogniskiem naukowego i literackiego życia W. Księstwa Poznańskiego, a następnie całej Polski, bo w czasie, gdy „Galicya na polu literatury nic ważniejszego nie wydawała, a Królestwo wydawać nie mogło, mieli pisarze polscy niemal jedyną gościnę u Żupańskiego”. Nakładnicza jego działalność rozpoczęła się 1841 r. wydaniem ułożonych przez Stanisława Kaczkowskiego Tablic synchronistycznych do dziejów polskich.

Uczeni i pisarze.

W owej epoce obfitowała Wielkopolska w znakomitych uczonych.
Dzieckiem Poznania był Karol Libelt.
Urodził się 8 kwietnia 1807 r. z ubogich rodziców. Ojciec jego był szewcem na Chwaliszewie. Gdy mu wcześnie odumarł, troska wychowania syna jedynaka spadła na matkę, która, acz prosta kobieta, przeczuła, że nauka i wiedza to najtrwalszy majątek, i w tego rodzaju majątek zaopatrzyć syna wszelkiemi starała się siłami. Za te zabiegi dochował jej Libelt wdzięczność do końca życia i w późniejszych latach nie tylko w własnym ją pielęgnował domu, ale także wobec prostego obyczaju niewiasty i na chwilę o czci synowskiej nie zapomniał i obok grobu jej pochować się kazał.[24]
Już w gimnazyum Maryi Magdaleny w Poznaniu odznaczał się Libelt nie tylko w językach, ale przedewszystkiem w matematyce, utrzymywał się zaś po większej części własną pracą, ucząc innych, pomiędzy innymi bratanków Pantaleona Szumana, za którego przedstawieniem, jako też arcybiskupa Wolickiego, a za poparciem namiestnika księcia Antoniego Radziwiłła, uzyskał po świetnem ukończeniu nauk gimnazyalnych 1828 roku stypendyum rządowe na kursa akademickie.
W Berlinie oddał się z zapałem matematyce, naukom przyrodniczym i filozofii. Zaraz w drugim roku studyów otrzymał złoty medal za rozprawę konkursową O filozofii Spinozy. Po napisaniu rozprawy O panteiźmie w filozofii i uzyskaniu stopnia doktora filozofii pojechał do Paryża, głównie w zamiarze uzupełnienia studyów matematycznych. Wycieczka ta jednak krótko trwała, bo, skoro wieść nadeszła o powstaniu listopadowem, pospieszył Libelt natychmiast do Warszawy i zaciągnął się do 2 bateryi pułkownika Adamskiego. Po bitwie pod Ostrołęką przyłączony do oddziału Samuela Różyckiego przy 2 trzyfuntowych działach pod dowództwem kapitana Kinasta jako podoficer działowy (Anastazy Radoński był przy tychże działach konnowodnym, oficerami Czerwiński i Litze), odbył wyprawę na Litwę. Różycki, przedzierając się dzień i noc przez korpusy rosyjskie, dotarł do Drohiczyna, gdzie jazda kaliska wraz z szwadronem instruktorów zniosła komendę rosyjską, potem ruszył na Słomin do puszczy Białowiejskiej i pod Narewką spotkał się z Dembińskim, zdążającym do Warszawy. Odtąd oddział Różyckiego tworzył w odwrocie straż tylną. Pod Ciechanowem zniesiono kilka sotni Kozaków, przyczem zginął major Łączkowski, a kilku Poznańczyków odniosło rany. Po trzech dniach pobytu na Pradze wysłano Różyckiego w 6000 ludzi w Krakowskie. W jego korpusie walczył Libelt pod Iłżą, potem pod Janowem i pod Chodzczą, gdzie z jednem działem, a Anastazy Radoński z drugiem zasłaniali odwrót korpusu, przyczem Libelt zimną krwią i zręcznością tak się odznaczył, że ozdobiony został krzyżem srebrnym Virtuti militari.[25]
Z korpusem Różyckiego wszedł Libelt do Galicyi. Internowany czas niejakiś w Zatorze, stamtąd powrócił w strony ojczyste. Za udział w powstaniu 9 miesięcy przesiedzieć musiał w Magdeburgu.
Wyrzucony z zawodu, do którego powodzenie i zdolności gruntownem wykształceniem wyrobione, skłaniały go, poślubił Elźbietę z Jaworskich i osiadł dzierzawą w Ulejnie w powiecie średzkim.
Po roku szczęśliwego pożycia śmierć zabrała mu ukochaną żonę. W końcu roku 1835 pojął Marją z Szumanów, córkę Maurycego, a bratankę Pantaleona, której dziadem wujecznym był Stanisław Staszyc przez matkę swoją, Katarzynę z Poradowskich. Ożeniwszy się po raz wtóy, przeniósł się Libelt do Kujawek w powiecie wągrowieckim.
Szerzenie rodzimego światła uważając za najwalniejszą zaporę germanizacyi, popierał Libelt zakładanie czytelni i pism peryodycznych, które wspierał płodami swego pióra.
Z tego czasu (dnia 12 kwietnia 1836 r.) zachowała się w Pamiętnikach Bibianny Moraczewskiej[26] następująca charakterystyka Libelta:
W czwartek wieczór przyjechał z Jędrzejem (Moraczewskim) z Poznania najmędrszy i nauczeńszy człowiek Poznańskiego, a może między wszystkimi Polakami tylkoby kilku równych sobie znalazł — Karol Libelt. Powierzchowności brzydkiej jak mało ludzi, lubo nie krzywy ani żaden niedołęga, tylko twarz płaska z szerokim nosem, blada, niezmiernie ospowata, włosy blond kędzierzawe, figura dość wysoka, jakaś klocowata w ramionach do góry, ale w oczach małych niebieskich pełno duszy, a dźwięk mowy tak miły, jak piękny instrument. Oprócz swego głębokiego rozumu w pisaniu, w opowiadaniu ma nadzwyczajną płynność. Myśli jasne i nie wiedzieć, skąd mu się na każdą myśl tak dobitny wyraz bierze; jego mowa ma tylko harmonii w sobie, co piękna muzyka… W obcowaniu niezmiernie ugrzeczniony, zresztą człowiek szlachetny, skromny i łatwy w rozmowie.”
Po wstąpieniu na tron Fryderyka Wilhelma IV przeniósł się Libelt do Poznania, i założywszy pensyonat, lekcyami prywatnemi zarabiał na chleb powszedni. Pozwolono mu też, po zdaniu egzaminu nauczycielskiego, udzielać jako nauczycielowi nadetatowemu lekcyi matematyki w protestancko-niemieckim gimnazyum Fryderyka Wilhelma w Poznaniu, gdzie przez trzy lata pracując, zyskał sobie takie poważanie i taką miłość wyłącznie niemieckiej młodzieży, że uczciła go pochodem z pochodniami i pieśnią.
W tym czasie wydał Libelt w dwóch tomach Wykład matematyki, odznaczający się jasnością i gruntownością. W tym też czasie liczne umieszczał artykuły krytycznej, literackiej i filozoficznej treści w Przyjacielu Ludu leszczyńskim, w Tygodniku Literackim, Dzienniku Domowym, Orędowniku Naukowym i w Roku, a takie rozprawy jak O miłości Ojczyzny, O odwadze cywilnej, O wychowaniu ludów, O posłannictwie dziejowem narodów „same dla siebie składają się na wieniec niepożytej sławy dla autora i obok wykładów publicznych O literaturze niemieckiej i O Estetyce najwięcej się przyczyniły do rozgłosu i popularności imienia Karola Libelta jako głębokiego myśliciela i znakomitego stylisty.”[27]
Z pism filozoficznych Filozofia i Krytyka, a zwłaszcza Estetyka, najgruntowniej przemyślane i najlepiej wystylizowane, sprawiały nie małe w swoim czasie wrażenie.
Uczeń Hegla, odmienną poszedł od niego drogą, wywodząc, że z trzech naczelnych władz ducha ludzkiego: rozumu, woli i wyobraźni czyli umu (stąd nazwa jego systemu: umnictwo) może tylko wyobraźnia doprowadzić do uznania osobowej istności Boga i nieśmiertelności duszy. W Estetyce po raz pierwszy w literaturze naszej wyłożył zasady i prawidła, na których sztuki piękne są oparte.[28]
Nie mieliśmy w W. Księstwie Poznańskiem akademii, ale Libelt starczył za całą akademią; wszyscy „czerpali z czystego zdroju wiedzy, który strumieniami rozlicznych nauk z potężnego jego umysłu rozlewał się… był wszechstronnym nauczycielem narodu”.[29]
Drugi wielki filozof polski August Cieszkowski, dopiero w r. 1847 osiadł w W. Księstwie Poznańskiem, znano jednak jego pisma filozoficzne i ekonomiczne i żywo się niemi zajmowano. Były to: Prolegomena zur Historiosophie (Berlin 1838), w którem to dziele Cieszkowski podzielił całość dziejów na trzy epoki: pogańśką, której wyrazem był byt, chrześciańską, której wyrazem jest myśl, i syntetyczną, która dopiero nastąpi, a której wyrazem będzie połączenie bytu i myśli, czyli czyn (żywot ducha w czynie).
Die Persönlichkeit Gottes und die Unsterblichkeit der Seele. Berlin 1841.
Gott und Palingenesie. Berlin 1842.
Rzecz o filozofii jońskiej jako wstęp do historyi filozofii. Biblioteka Warszawska 1842.
Uwagi nad obecnym stanem finansów angielskich. Biblioteka Warszawska 1842.
Organizacya handlu drzewem i przemysłu leśnego. Biblioteka Warszawska 1843.
O skojarzeniu dążeń i prac umysłowych w W. Księstwie Poznańskiem. Rok 1843.
De la Pairie et de l'Aristocratie moderne. Paryż 1844.
Zur Verbesserung der Lage der Arbeiter auf dem Lande. Berlin 1846 (po włosku Wenecya 1891).
Du crédit agricole mobilier et immobilier (pisane pospołu z Duvalem. Paryż 1847).
Rozprawą: O romansie nowoczesnym. (Biblioteka Warszawska 1846), jako też wyznaczeniem w r. 1845 nagrody za najlepszą powieść przyczynił się Cieszkowski do przewagi w literaturze naszej romansu, któremu wysokie przypisywał znaczenie.[30]
Nie mieszkał w W. Księstwie Poznańskiem, ale pisywał do ówczesnych czasopism poznański i w Poznaniu ogłaszał filozoficzne dzieła Bronisław Trentowski.
Urodził się 1808 roku pod Warszawą, nauki pobierał w Łukowie u Pijarów i w uniwersytecie warszawskim, potem uczył w Szczucinie w Augustowskiem języka łacińskiego, historyi i literatury polskiej. Zwiedziwszy następnie uniwersytety zagraniczne z ominięciem berlińskiego, wydał 1837 r. po niemiecku rozprawę o Podstawie filozofii uniwersalnej. Tą podstawą — co było nowością — miała być synteza czyli zjednoczenie dwóch dotychczasowych systemów — materyalnego i idealnego. Ta rozprawa utorowała mu drogę do docentury przy uniwersytecie w Fryburgu w Bryzgowii, przy której objęciu napisał rozprawę De vita hominis aeterna (1838).
Pierwszem jego dziełem w polskim języku byłą Chowanna, „która tak dla śmiałych twierdzeń, jako też dla języka dziwnego wywołała dużo wrzawy i niezadowolenia, ale przez młodzież skwapliwie była czytana”.[31] W dziełach swoich, a zwłaszcza w Myślini czyli loice (1844), rozwijał własny system, którego zasadą jest, że władza, wiodąca do poznania najwyższej prawdy, nie jest ani zmysł i rozum ani um i umysł, lecz zmysł, będący obydwóch zjednoczeniem i potęgą, siedliskiem zaś jego nie jest ciało ani dusza, lecz jaźń nieśmiertelna, której prototyp jest w Bogu, jaźni bezwzględnej.
Zrodzony w Wielkopolsce, lecz przebywający we Francyi był Hoene-Wroński. Pisywał po francusku dzieła filozoficzne, w których rozwijał mistyczne idee mesyanizmu. Zaprzątano się nim w Poznaniu, pisał o nim Trentowski w Roku, Libelt w Filozofii i Krytyce, rozstrząsano w Orędowniku Naukowym dziełko o filozofii Wrońskiego jego gorącego wielbiciela, Tomasza Bukatego, ale wkrótce zapomniano o sfrancuziałym Polaku-filozofie.
W r. 1845 wydał w Poznaniu dr. Fr. Kozłowski: Początki filozofii chrześciańskiej, włącznie z krytyką filozofii B. F. Trentowskiego, 2 tomy.
Wogóle żywo zajmowano się po r. 1831 filozofią, do której smak rozbudził w młodzieży naszej Hegel słynnymi wykładami swymi w Berlinie. Jaki urok wywierała filozofia Heglowska na młode umysły polskie, wynika z listu z dnia 3 stycznia 1838 r., w którym Teofil Matecki radzi przyjacielowi, Adamowi Karwowskiemu, przenieść się z uniwersytetu wrocławskiego do berlińskiego. „Weź — pisze Matecki — wraz z innymi filozofię Hegla do ręki i przechodź ją jak najdokładniej. Nie zaniedbuj tego, nie zostawaj w starym zakonie, kiedy do nowego drzwi Ci są otwarte, ale lepiej jest wnijść i wyjść może z własnej woli, niż nie módz wnijść nawet z ograniczenia i nieznajomości rzeczy, tak, jak ze mną dotąd stać się musiało, bo nie mam czasu zatapiania się w Heglowską filozofią i bodaj czasu do tego mieć będę. Ja zatem pozostać muszę w grubej ciemnocie jako medycyner. Ty zaś za grzech poczytaj sobie, jeśli zaniedbasz tego, co Ci w sam czas przychodzi. Wprawdzie dzieła Heglowskie wiele kosztują, ale są dla Ciebie najkonieczniejsze, staraj się o nie, chodź w jednym surducie, jedz raz na dzień, a ukształć Twój umysł, Twego ducha, jak czasy wymagają, a ja szczęśliwy będę, jeśli nakłonię Cię do tego, czyli raczej, jeśli dam powód do przyspieszenia czegoś podobnego, gdy sam już stracony jestem.”
Stefan Garczyński tylko w tym celu uczył się usilnie w Lubostroniu po niemiecku, aby mógł słuchać wykładów Hegla, ale na własną niekorzyść przejął się filozofią Heglowską i dopiero po wpływem Mickiewicza wyzwolił z jej więzów ducha swego.
Natomiast nie dał się obałamucić Józef Morawski, starszy brat generała Franciszka. Urodzony 16 marca 1782 r. w Pudliszkach z Wojciecha, dziedzica Belęcina i Karchowa, i Zofii z Sczanieckich, kształcił się najpierw prywatnie w domu rodzicielskim, później w gimnazyum leszczyńskiem, wreszcie na uniwersytecie w Frankfurcie nad Odrą, poczem pracował tamże przy sądzie, a następnie w Kaliszu. Za Księstwa Warszawskiego, poślubiwszy Paulinę Łubieńską, córkę ministra sprawiedliwości Feliksa, został referendarzem stanu. Po utworzeniu Królestwa Polskiego mieszkał od roku 186 w Luboni, w r. 1832 objął zarząd kopalni i hut Ostrowieckich w Sandomierskiem, wreszcie stale zamieszkiwał w Oporowie. W W. Ks. Poznańskiem niemały wpływ wywierał na podniesienie poziomu umysłowego, moralnego i ekonomicznego społeczeństwa, biorąc czynny udzielał w uregulowaniu kwestyi włościańskiej, pisując podania, projekty, memoryały i rozprawy w różnych sprawach krajowych, korespondując z ministrami pruskimi, z generałem Kosińskim, z Ks. Wolickim, księciem-generałem Sułkowskim, z księciem-namiestnikiem Radziwiłłem, i zajmując się zagadnieniami filozoficznemi, pism swych jednak nie ogłaszał drukiem. Dopiero w roku 1906 wydał dr. Franciszek Chłapowski jego korespondencyą filozoficzną z Józefem Gołuchowskim z roku 1842.
Morawski łączył filozofią z religią chrześciańską, uważał, że filozofia powinna być wpływem religijności katolickiej, i z tego powodu był przeciwnikiem protestanckiej filozofii Hegla i jego zwolenników. „Nędzny to nauczyciel mądrości — pisał z Oporowa do syna Wojciecha 15 czerwca 1840 r. — który nie umie rozpoznać narodowej, umysłowej niwy, którą ma uprawiać, i który chude, na piaskach brandenburskich wyrosłe żyto chce siać tam, gdzie siać trzeba złotą sandomierską pszenicę.”
Podzielał zapatrywania Józefa Morawskiego Edward hr. Łubieński, wnuk ministra Feliksa, który pisał do niego z Berlina 7 sierpnia 1843 r. te słowa:
„Gdy Polacy tu zarażeni są filozofią Heglowską, posuniętą do panteizmu i niewierzenia w Chrystusa, założyłem tu Towarzystwo katolickie i na czele postawiłem biegłego w filozofii Janiszewskiego (późniejszego biskupa), który się sposobi na księdza. Może stryj słabe siły nasze wesprze umysłową jałmużną”.[32]
Jako historyk zasłynął po r. 1831 Józef Łukaszewicz.
Urodzony 1799 roku w Krąplewie pod Stęszewem z Teodora, który z palestranta lubelskiego stał się zawiadowcą Racotu, dóbr księcia Jabłonowskiego, a później dzierżawcy Czeszewa, kształcił się najprzód w Pyzdrach u OO. Franciszkanów, potem w prywatnej szkółce pastora Rothwieda w Bninie, męża bardzo zacnego i rozumnego, który mimo pochodzenia niemieckiego uważał się z Polaka, następnie w gimnazyum poznańskiem pod opieką profesora Tomasza Szumskiego, wreszcie po długiej i ciężkiej chorobie przeniósł się do Kalisza, gdzie ukończył szkoły.[33]
Nie mając zasobów, aby udać się na uniwersytet, przyjął miejsce domowego nauczyciela w Ujeździe u pp. Żółtowskich i w tym czasie pisywał wiersze, które w Mrówce i Weteranie ogłaszał, ale „Febus ów był bardzo chudy”. Uznał to sam Łukaszewicz i całkiem oddał się bibliografii i historyi. Uzbierawszy sobie skromny fundusik, pojechał do Krakowa, gdzie szczególnie korzystał z nauki Bandtkiego. Po roku studyów w Krakowie, badał z polecenia i kosztem Edwarda hr. Raczyńskiego archiwa, biblioteki i antykwarnie w Wrocławiu, Gdańsku, Królewcu, Elblągu, Warszawie i innych miastach Królestwa Polskiego, wyszukując i wypisując, co tylko odnosiło się do dziejów Polski i piśmiennictwa polskiego. Takie podróże i później odbywał i wynajdywał nieraz bardzo cenne rzeczy w wieżach i poddaszach kościelnych, po ratuszach i probostwach, po dworach i u żydów. Tym sposobem zebrał znaczną bibliotekę, obfitującą w rzadkości, której część później sprzedał antykwariuszowi Ascherowi w Berlinie; mimo to jeszcze dużo cennych książek dostało się w spuściźnie zięciowi jego, sędziemu Mieczysławowi Łyskowskiemu.
Jako bibliotekarz Biblioteki Raczyńskich od r. 1829 i prawa ręka jej założyciela, spełniał Łukaszewicz ściśle i sumiennie swe obowiązki. Z wydanych przez hr. Edwarda tłomaczeń pisarzów łacińskich, dokonał Łukaszewicz bardzo mozolnego tłomaczenia Historyi naturalnej Plimiusza w 10 grubych tomach, przełożył też Kwintofiana ksiąg dwanaście o krasomówstwie, które jednak pozostały w rękopisie. Mnóstwo artykułów dostarczał nadto Przyjacielowi Ludu, Tygodnikowi Literackiemu i Orędownikowi Naukowemu, których to dwóch ostatnich był wraz z Antonim Poplińskim założycielem i redaktorem.
Wielką zasługą Łukaszewicza jest, że, chociaż niekiedy stronniczy i w szczegółach niedokładny, wiele ustępów z dziejów naszych, dotąd nietkniętych, a zwłaszcza historyą dysydentów naszych wyjaśnił i że dał nam wyczerpujący obraz wychowania publicznego w Polsce.
Pierwszą jego większą pracą historyczną były Wiadomości historyczne o dysydentach w mieście Poznaniu (1834) drugą O kościołach Braci Czeskich w Wielkopolsce (1835) trzecią Obraz miasta Poznania (1838), czwartą Dzieje wyznania helweckiego na Liwie (1842—1843). Inne jego znakomite dzieła: Historya szkół w Koronie i na Litwie, Dzieje kościołów wyznania helweckiego w dawnej Małej Polsce i Krótki opis historyczny kościołów parafialnych w dawnej dyecezyi poznańskiej, przypadają na okres następny.
Łukaszewicz wzbogacił w wysokim stopniu naszą literaturę historyczną i walnie przyczynił się do świetności Wielkopolski pomiędzy rokiem 1830 a 1846.
„Był to człowiek — pisze Motty — dla którego poza polskiemi dziejami i poza polską sprawą nic nie istniało, i który, na teraźniejszość naszą zapatrując się tak jak Marcinkowski, widział ratunek narodu w zasadach zachowawczych, w wzmaganiu się materyalnem i ciągłem rozbudzaniu ducha polskiego wszelkimi możliwymi sposobami, przedewszystkiem pielęgnowaniem języka, dziejów i literatury ojczystej. Stąd też wszystko, co temu zagrażało, lub zagrażać się zdawało, wzniecało w nim niechęć i obawę, nawet gniew, a że był pod tym względem draźliwym, przytem twardym w swoich przekonaniach, mało nieraz okazywał pobłażliwości w sądach i ocenach pism i ludzi. Nikt mniej w życiu i zasadach nie objawiał przywidzeń lub słabostek arystokratycznych i szlacheckich, nikt szczerzej nie uznawał praw ludu i krzywd, które mu się działy i dzieją, potrzeby podniesienia go na poziom stanów oświeceńszych jak Łukaszewicz, ale w podbechtywaniu tego ludu, wzniecaniu w nim niechęci i namiętności zdrożnych, łudzenia go próżnemi nadziejami, szczególnie w zamiarach powstańczych, widział tylko nieszczęście dla ogółu. Miał z tego powodu żal i wstręt do tak zwanego wówczas stronnictwa postępowego i do osób, stojących na czele ruchu lub pchających do niego, i z tem się nie ukrywał. Również nieznośną mu była wszelka niedojrzałość literacka, przeromantyzowani i niedoromantyzowani poeci, filozoficznie napuszysta proza, ponieważ przedewszystkiem wysoko cenił jasność i czystość mowy polskiej, której zachowanie przy sile i zdrowiu za akt patryotyzmu uważał”.
Przez lat kilka uczył Łukaszewicz, gdy w r. 1834 podzielono stare gimnazyum poznańskie, języka polskiego tak Niemców jak i Polaków w gimnazyum Fryderykowskiem. Później, złożywszy urząd profesora i urząd bibliotekarza, osiadł na wsi w Targoszycach, którą to majętność żona jego odziedziczyła.
Równocześnie z Łukaszewiczem zajmował się historyą naszą Jędrzej Moraczewski.
Urodzony 4 lutego 1802 roku w Dusinie pod Gostyniem w W. Księstwie Poznańskiem, uczęszczał do szkół w Kaliszu, po których ukończeniu słuchał w Berlinie i Heidelbergu prawa i filozofii kursów, zaś prawa dokończył w Warszawie, poczem pracował praktycznie najprzód w komisyi spraw wewnętrznych, potem w sądownictwie. Powstanie listopadowe przerwało jego urzędowanie. Zmuszony opuścić Królestwo 1831 r., powrócił do W. Księstwa Poznańskiego i osiadł najprzód na wsi, a od r. 1842 wraz z siostrą Bibianną w Poznaniu. Tu dom jego stał się zbiorowiskiem wszystkich ówczesnych osobistości postępowych. Gwarno w nim nieraz bywało; rozprawiano zawzięcie o bieżącej polityce, dziejach naszych i literaturze. Edward Dembowski, Tripplin, Lucyan Siemieński, Władysław Wężyk, Paweł i Henryk Rolandowie, Władysław Bentkowski, Libelt, Matecki częstymi tam bywali gośćmi, tam także czerpał swe wiadomości o Polsce Ryszard Otto Spazier, rodem z Lipska (1803—1854), autor trzytomowej Historyi powstania listopadowego i Wrażeń z podróży w Poznańskie, odbytej 1833 r. (Ost und West, Stutgard 1835).[34]
Jędrzej Moraczewski — pisze Marceli Motty[35] była to jedna z najpopularniejszych osobistości w mieście i na prowincyi, która znaczny wpływ wywierała na pewną część ogółu. Stary kawaler, nieustraszony optymista w sprawach narodowych i politycznych, przystępny i przyjacielski dla wszystkich, lubił chodzić po ulicach, od rynku do teatru, zahaczać znajomych i prowadzić z nimi długie rozhowory, oparty o mur lub o baryerę. Głos miał cieński i przenikliwy, oczy błyszczały mu dowcipnie z poza okularów, ręka targała siwą brodę, a słów i racyi nigdy mu nie brakowało.” „Przedewszystkiem człowiek naukowy i teoretyk w polityce, a zagorzały patryota, był jednym z inspiratorów stronnictwa ruchu, ale sam nie konspirował i nie pochwalał wszystkiego, co się działo”.
Liczne artykuły Moraczewskiego ukazywały się w owczesnych czasopismach, w Przyjacielu Ludu, Tygodniku Literackim, Dzienniku Domowym, a zwłaszcza w Roku, który założył wspólnie z Libeltem.
W r. 1843 wyszedł drukiem w Poznaniu pierwszy tom jego Dziejów rzeczypospolitej polskiej (ósmy i ostatni 1855 r. po śmierci autora). W Dziejach, w których okazał się zapalonym wielbicielem republikańskich dążności szlachty, zestawił opowiadania kronikarzy i historyków naszych. Tak dziejami jak rozprawami swemi przyczynił się wielce do rozpowszechnienia znajomości historyi polskiej.
W roku 1844 wydał w Poznaniu z rękopisu: Pamiętniki Franciszka Karpińskiego.
Moraczewski dał też pochop do zbierania i opisywania istniejących jeszcze w Wielkopolsce starożytności i pamiątek narodowych.
W wydanem w Poznaniu 1842 r. dwutomowem dziele p. t. Starożytności polskie wiele artykułów jego jest pióra.[36]
Starożytnikiem sui generis był Tadeusz Wolański z Rybitw pod Pakością, o którym już była wzmianka. Od r. 1840—1848 ogłaszał książki o starożytnościach polskich i słowiańskich, ale, choć uczony, zbyt daleko unosić się dawał bujnej wyobraźni i skutkiem tego wiele popisał baśni.
Pamiętniki z dziejów dawnej Polski zebrał i wydał w Poznaniu 1842 r. J. K. Radecki.
Jako geografowie odznaczali się w tym czasie bracia Platerowie.
Ludwik hr. Plater, ur. 1775 r. w Krasławiu na Litwie, znakomity leśnik i geograf, wizytator uniwersytetu wileńskiego 1805 r. generalny dyrektor dóbr i lasów rządowych 1816, ożeniony z Maryą Anną Brzostowską,[37] zamieszkał po kilkoletniem tułactwie w W. Księstwie Poznańskiem, gdzie nabył Psarskie i Górę. Umarł 1846 r. w Psarskiem pod Śremem. Wydał Opis województwa poznańskiego (1841) i Opisanie historyczno-statystyczne W. Księstwa Poznańskiego (1846).
Młodszy brat jegro, Stanisław hr. Plater, ur. 1784 roku w Dowgieliszkach, major artyleryi wojsk polskich, później radca Ziemstwa Kredytowego poznańskiego, ożeniony z Antoniną Gajewską, był dziedzicem Proch w W. Księstwie Poznańskiem. „Położył — pisze o nim Koźmian w Pamiętnikach — w piśmiennictwie, a zwłaszcza w oddziale nauk geograficznych zasługi, był przytem najwyborniejszym artystą dramatycznych, zdolnym wystąpić na najpierwszych teatrach paryskich. Rzecz dziwna, w potocznej rozmowie jąkał się, nieraz się zaciął i z trudnością zaczętego słowa domówił. Grając komedyą, nigdy mu się to nie zdarzyło i nie tylko wybornie, ale jeszcze najpłynniej rolę, której się wyuczył, przepowiedział. Dowcip przyjemny i umysł oświecony zajmującem czynił jego towarzystwo.”
Na początku swej historyi Jana III, powiada Salvandy, że go do podjęcia tej pracy Stanisław hr. Plater skłonił.
Hrabia Stanisław zgasł nagle w Wroniawach, w domu swego syna, 8 maja 1851 roku.
Był współpracownikiem Przyjaciela Ludu leszczyńskiego, a oprócz Atlas historique de las Pologne (Poznań 1827) i Plans des siéges et batailles qui ont eu lieu en Pologne (Poznań 1828), ogłosił drukiem Geografię wschodniej Europy (Wrocław 1825), Małą Encyklopedyą polską (Leszno 1841—1847) i przetłomaczył kilka dzieł dramatycznych Kotzebuego.
Jako historyk sztuki lekarskiej w Polsce zasłynął dr. Ludwik Gąsiorowski.
Urodzony 16 sierpnia 1807 r. w Rudzie pod Wieluniem, po ukończeniu szkół w Poznaniu, udał się na uniwersytet wrocławski, by oddać się naukom medycznym. Ale, zaledwie je rozpoczął, wybuchło powstanie listopadowe. Gąsiorowski pospieszył za innymi do Warszawy i zaciągnął się do pułku jazdy poznańskiej, przez większą jednak część wojny służył jako podlekarz i nie tylko opatrywał rannych na polu bitwy, ale także był czynny w lazaretach, gdzie miał sposobność oswojenia się z cholerą. Po skończonej wojnie i różnych niemiłych przejściach, wrócił do Wrocławia i ukończywszy studia medyczne, osiadł 1836 r. w Poznaniu, gdzie wkrótce zdolnościami swemi, niezważaniem na osobistą korzyść i zacnością obywatelską zjednał sobie wielkie wzięcie, zaufanie i szacunek. Już w następnym roku, podczas cholery, złożył świetne dowody poświęcenia, odwagi i wytrwałości i w tymże roku zamianowany został drugim płatnym nauczycielem w prowincyonalnym zakładzie akuszerek.
Za główne pole działania orał sobie Chwaliszewo, Śródkę i inne przedmieścia Poznania, zamieszkałe przez najuboższą ludność. Po Marcinkowskim żaden z ówczesnych lekarzy nie miał tyle serca dla biednych co Gąsiorowski. Nieraz wprawdzie, gdy był powód do tego, wykrzyczał i zbeształ, ale chorobę zbadał, receptę zapisał, w końcu pożałował i pocieszył, a często i datkiem wspomógł. On to był pierwszym, który wkrótce po r. 1840 wystąpił z planem urządzenia ochronek dla biednych i opuszczonych dzieci, a gdy się w tym celu 1842 r. zawiązało Towarzystwo, jako przewodniczący przez lat sześć działaniem jego kierował.[38]
„Już na uniwersytecie — pisze Motty — powziął myśl napisania historyi sztuki lekarskiej w Polsce, podraźniony w poczuciu patryotycznem wzmianką jakiegoś Niemca, że dziedzina nauki medycznej u nas pustkami świeci. Odpowiadając na tę przymówkę, wykazał w swej rozprawie doktorskiej pierwsze pojawy praktyk i nauk lekarskich w Polsce od najdawniejszych czasów do r. 1506. Z tej skromnej rozprawy wzrosło w ciągu lat obszerne, a pierwsze w tym rodzaju i znakomite dzieło p. t. Zbiór wiadomości do historyi sztuki lekarskiej w Polsce od czasów najdawniejszych do najnowszych”, którego pierwszy tom wyszedł 1839 r., czwarty i ostatni 1855 r.
„Do zalet rzetelnych — pisze dr. Adamowicz, profesor uniwersytetu wileńskiego, po ukazaniu się pierwszego tomu — pod względem gruntownej nauki, sumiennej erudycyi, badawczego ducha, wytrwałej pracy i pożytku istotnego dla nauki, jakiemi się w nowszych mianowicie czasach odznaczyło piśmiennictwo polskie w W. Księstwie Poznańskiem, dzieło, które bierzemy pod rozwagę i rostrząśnienie, najsłuszniejsze ma prawo”. I inne współczesne i późniejsze oceny w pismach wyłącznie poświęconych medycynie i literackich były nadzwyczaj pochlebne i słuszne.
Prócz tego z polecenia rządu przełożył Gąsiorowski na język polski 1838 r. dr. Gedikego dziełko Przewodnik do pielęgnowania chorych.
Cennymi artykułami zasilał ówczesne czasopisma polskie kolega i przyjaciel Gąsiorowskiego, dr. Teofil Matecki.
Urodzony w Poznaniu z rodziców niezamożnych, zaledwie zdołał przerąbać się przez szkoły, udzielając korepetycyi po kilka godzin dziennie lub też pełniąc obowiązki nauczyciela domowego u pp. hr. Wołłowiczów i pp. Pantaleonostwa Szumanów.[39]Mimo straty czasu i mozołu, wynikającego z pobocznego zatrudnienia, należał Matecki we wszystkich klasach do celujących uczniów, zwłaszcza w matematyce, do której pociąg i w późniejszem życiu zachował.
Krótko przed egzaminem dojrzałości pospieszył 1830 r. do Warszawy, bił się pod Grochowem, Ostrołęką i w kilku innych mniejszych spotkaniach i uzyskał stopień podoficera jazdy i krzyż srebrny za waleczność.
Po powrocie do kraju, odsiedziawszy w więzieniu trzymiesięczną karę, wziął się znowu do nauki, złożył jako ekstraneusz egzamin dojrzałości i otrzymawszy od ojczyma 50 talarów (więcej już nic z domu nie dostał), udał się na studya medyczne do Wrocławia, gdzie uzyskał wybitne stanowisko wśród młodzieży. W końcu 1837 r., po napisaniu rozprawy De ungue humano złożywszy egzamin doktorski, przeniósł się do Berlina, gdzie wtenczas jeszcze wszyscy zdawać musieli egzamina na lekarzy praktycznych. Ukończywszy studya, osiadł 1839 r. w Poznaniu i stał się jednym z głównych pomocników dr. Marcinkowskiego. W rok później poślubił Apolonią Szumanównę, młodszą siostrę pani Libeltowej, i jako dzielny lekarz, zwłaszcza zręczny i szczęśliwy operator, i gorliwy obywatel zajął przednie miejsce w społeczeństwie wielkopolskiem.
Było wtenczas kilku profesorów gimnazyalnych w Poznaniu, których imiona ściśle się łączą z dziejami umysłowości w Wielkopolsce. Na czele ich kroczył Hipolit Cegielski.[40]
Urodzony 1815 r. w Ławach pod Gnieznem, którą to wieś ojciec jego dzierżawił, uczęszczał początkowo do progimnazyum w Trzemesznie. Po śmierci matki i utracie majątku przez ojca, umieszczony w bursie Kosmowskiego, sam o sobie radzić musiał. Po ukończeniu szkoły trzemeszeńskiej wstąpił do gimnazyum poznańskiego i mimo lat 16 otrzymał dozór nad trzema synami p. Suchorzewskiego z Tarnowy. Pilny, zdolny i sumienny, celował w gimnazyum, a złożywszy z chlubą egzamin dojrzałości, udał się na uniwersytet do Berlina, gdzie słuchał starożytnej filologii i filozofii, utrzymywał się zaś częścią z udzielonego mu stypendyum rządowego, częścią z lekcyi prywatnych języka i literatury polskiej, których udzielał przez dłuższy czas księciu Augustowi Sułkowskiemu i księżnie Wandzie z Radziwiłłów Czartoryskiej.
W Berlinie należał do pierwszych założycieli Towarzystwa akademickiego Biblioteki polskiej, które później rząd rozwiązał.
Pierwszą jego pracą literacką była gruntowana rozprawa O Janie Kochanowskim jako poecie lirycznym, umieszczona w Przyjacielu Ludu 1837 r. W styczniu 1840 r. po napisaniu rozprawy De negatione uzyskał stopień doktora filozofii, a wkrótce potem złożył egzamin na nauczyciela wyższego. Od Wielkanocy 1840 r. rozpoczął przy gimnazyum św. Maryi Magdaleny zawód nauczycielski, w którym zyskał sobie uznanie władz, a przywiązanie i cześć uczniów.
Już w październiku 1840 r. ogłosił w Orędowniku Naukowym znakomitą rozprawę O zasadach wychowania w szkołach wyższych.
W rozprawie tej starał się wykazać, że jedynemi podstawami rozumnego wyższego wykształcenia powinny być nie języki starożytne, lecz język ojczysty i literatura rodzima, oraz nauki ścisłe i przyrodnicze.
Następnego roku zamieścił Orędownik Naukowy drugą rozprawę Cegielskiego O powstaniu mowy i szczególnych języków, a w rok później O słowie polskiem, opartą na prawach głosowych indoeuropejskich języków. „Było to pierwsze rozumne i rzetelne gramatyczne wyłuszczenie natury i przemian słowa polskiego”.
W r. 1843 wydał Cegielski po polsku Gramatykę języka polskiego dla użytku szkół, ograniczając się na części etymologicznej, jako natychmiast koniecznej.
Ostatnią pracą Cegielskiego z czasów zawodu nauczycielskiego była Nauka poezyi (Poznań 1845), zawierająca teoryę poezyi i jej rodzaje, oraz znaczny zbiór najcelniejszych wzorów poezyi polskiej. Książka ta doczekała się czterech wydań.
Do współpracowników ówczesnych czasopism należeli: dr. Wojciech Cybulski, od r. 1841 docent literatury słowiańskiej przy uniwersytecie berlińskim, dr. Marceli Motty, wsławiony później autor Przechadzek po mieście, dr. Antoni Małecki, dr. Jan Rymarkiewicz, Emil Kierski, Daniel Rakowicz, Stanisław Zawadzki, ks. Jan Jabczyński, ks. Antoni Tyc, proboszcz leszczyński, który wydał Wybór kazań oryginalnych w dwóch tomach, Lekcye i Ewangelie na niedziele i święta całego roku, podług przekładu J. Wujka. Leszno 1846, Dzieje Starego i Nowego Przymierza dla użytku szkół elementarnych i Żywoty Świętych, wreszcie dr. Karol Ney. Był to bardzo zasłużony człowiek.
Urodził się 7 lutego 1809 r. z ubogich rodziców w Toruniu. Ojciec jego, zakrystyan, nazywał się Nowotny, później przezwał się Neyem. Karol, skończywszy niemieckie gimnazyum w Toruniu, słuchał filologii na uniwersytecie berlińskim, a w Getyndze uzyskał stopień doktora filozofii. Rok próby odbył przy gimnazyum w Toruniu, stąd przeniósł się do Gniezna jako rektor szkoły wydziałowej i tu lat 10 pracował, zajmując się zarazem najgorliwiej nauką języka, historyi i literatury ojczystej. Jako jeden z najpilniejszych współpracowników Przyjaciela Ludu zwrócił na siebie uwagę publiczną i pozyskał szacunek uczonych rodaków, o czem świadczą korespondencye np. z Lelewelem, któremu w kilku pracach historycznych był pomocnym. Prace swoje pedagogiczne umieszczał w piśmie Kościół i Szkoła, które później sam redagował. Oprócz tego napisał Zbiór nauk dla młodzieży szkół katolickich (Leszno i Gniezno 1844), Historyą kościelną dla szkół, Żywot bł. Jolenty i Kronikę zakonnic ś. Klary w Gnieźnie. Z powodu udziału w wypadkach 1848 osadzony został w cytadeli poznańskiej i stracił posadę nauczyciela przy gimnazyum trzemeszeńskiem, którą był 1847 r. otrzymał. Potem pracował jako członek komisyi wydawnictwa książek ludowych, do której przez Dyrekcyę Główną Ligi Polskiej został powołany. Koniec życia jego był bardzo smutny, bo wielki cierpiał niedostatek z żoną i dziećmi. Tytus hr. Działyński wstawił się za nim kilkakrotnie do ministra Brüggemanna napróżno, wreszcie powołał go do biblioteki swojej, ale wkrótce potem Ney umarł 13 czerwca 1850 r. w Poznaniu. Pobyt swój w cytadeli poznańskiej opisał wierszem pod tytułem Wspomnienia z więzienia.[41]
Kazania na niedzielę całego roku wydał w Poznaniu 1846 w trzech tomach ks. Maksymilian Kamieński.
Jednym z najznakomitszych pedagogów był Ewaryst Estkowski.[42]
Urodzony w Drzązgowie w Wielkiem Księstwi Poznańskiem, w powiecie średzkim, 26 października 1820 r., po uzyskaniu patentu w seminaryum nauczycielskiem w Poznaniu, pracował najprzód jako nauczyciel w Wojciechowie pod Jaraczewem, później w Mixtacie. Party nieprzezwyciężoną żądzą wiedzy, udał się na uniwersytet wrocławski, gdzie wielki cierpiał niedostatek, wreszcie po dwóch latach z braku funduszów musiał opuścić Wrocław i przyjąć obowiązki nauczyciela domowego w Broniszewicach, później za usilnem staraniem wpływowych osób otrzymał posadę przy seminaryum nauczycielskiem w Poznaniu, którą jednak z powodu wypadków politycznych wkrótce utracił. Przekonany, że „w rojach wiejskiego i miejskiego ludu jest żywot i zdrowie, jest praca i bogactwo, jest siła i potęga narodu, że zatem narodu przyszłość i szczęście od miary świata zależy, jakie się przez szkoły elementarne po tych masach rozlewa,”[43] oddał się całą duszą sprawie szkolnictwa elementarnego i podniesienia oświaty wśród ludu. Powyżej wymieniono czasopisma, które redagował, główna jednak działalność jego przypada na czas po roku 1846.
Materyały do historyi polskiej tłomaczyli z francuskich i łacińskich oryginałów Konstancya hr. Raczyńska, Józefa hr. Radolińska, Józef Morawski i Roman Ziołecki,[44] który przełożył także Pliniusza Młodszego Listy (Wrocław 1837).
Jędrzej Moraczewski przetłomaczył Tyballa elegie i wiersze, Józef Łukaszewicz Pliniusza Starszego Historyę naturalną, ksiąg 37 (Poznań 1845), Edward hr. Raczyński Witruwiusza ksiąg dziesięć o budownictwie (Wrocław 1840).
Skrajnością w poglądach odznaczał się kasztelanic Edward Dembowski, wychodźca z Królestwa, który w swem Piśmiennictwie polskiem w zarysie (Poznań 1845) podzielił całą literaturę polską na dwa okresy: przed- i po-Mickiewiczowską, a wszystkich pisarzów i poetów na dwie kategorye: postępowych i wstecznych.
Emancypantką była Julia Molińska, nauczycielka domowa, potem przyjaciółka Antoniego Woykowskiego. Obdarzona niezaprzeczonym talentem pisarskim, umieszczała w Tygodniku Literackim wiersze i cięte artykuły przeciwko Kościołowi, duchowieństwu i szlachcie, lekceważąc sobie opinią publiczną i krytyki Łukaszewicza, który postępowych jej zwolenników zwał kawalerami podwiązki de Madame Julie.[45]
Do tych kawalerów należał Piotr Dahlmann, urodzony w Cieślach 1811 r. z Karola i Heleny Wojtkowiakówny, żołnierz 1831 r., więzień 1846 r., publicysta i poeta, autor słowników polsko-francuskiego i francusko-polskiego, człowiek, który zmarnował swój talent i umarł 25 października 1847 r. w zakładzie Sióstr Miłosierdzia w Poznaniu.[46]
Satyrę na ludzi i stosunki w W. Księstwie Poznańskiem napisał p. t. Babie lato p. Dziubińskiej (1841) Eugeni Breza, starszy syn ministra-sekretarza stanu Stanisława i Antoniny z Radolińskich, ale tak w tem piśmie, jak i innych np. De la Russomanie dans le Grand Duché de Posen, Monsieur le marquis de Custineen 1844, Lettres adressées à la comtesse Joséphine Radolińska (Lipsk 1845) „ani dowcipu ani zdrowej myśli nie okazał”, a nie zaszczytną odegrał rolę jako redaktor t. z. Przyjaciela chłopów, w którym podburzał lud przeciw zamożniejszym klasom. „Breza jest… taki jak Gurowski”, pisała Bibianna Moraczewska w swych Pamiętnikach.
Powieści pisały Wielkopolanki Bibianna Moraczewska, autorka powieści: Ojciec Cyryl protosem, Przygoda Madalińskiego, Dwaj bracia i innych, Konstancya z Bojanowskich Łubieńska, autorka Niedowiarka, Karolina z Wodzickich Mycielska, autorka powieści Wczoraj i Paulina z Lauczów Wilkońska.
Z zamiłowania do literatury ludowej wyniknęły Powieści wielkopolskie (Wrocław 1840 r.) Ryszarda Berwińskiego.
Berwiński, urodzony w Poznaniu[47] 1817 r., ukończywszy nauki na uniwersytetach w Wrocławiu i Berlinie, wydał 1844 roku zbiór poezyi swych w dwóch częściach; pierwsza część wyszła w Poznaniu, druga w Brukseli. W pierwszej najwięcej miejsca zajmuje swawolna powieść Don Juan Poznański. Z zdolnościami swemi byłby Berwiński zajął znaczniejsze miejsce pomiędzy poetami polskimi, gdyby był nad sobą więcej pracował.
Pełnym spokoju i równowagi, a przytem rzadkiego dowcipu poetą był generał Franciszek Morawski. Już 1835 r. wydał w Lesznie tłomaczenie Pięciu poematów lorda Byrona, odznaczające się pięknością języka, i od samego początku popierał czynnie leszczyńskiego Przyjaciela Ludu, zamieszczając w nim prześliczne swe utwory, jak Wizyta w sąsiedztwo, Brzoza gryżyńska, Giermek i inne, których zbiór wyszedł w Wrocławiu 1841 roku.[48]
Sympatycznym poetą był też Konstanty Wyskota Zakrzewski, dziedzic Turska, były porucznik I pułku szaserów r. 1831, kawaler złotego krzyża, autor znanego wiersza: Do bociana.
Do wielkopolskich poetów zaliczyć należy Stefana Garczyńskiego.
Urodzony 1805 w Kosmowie w Kaliskiem z pułkownika Franciszka i Katarzyny z Radolińskich, chował się po śmierci ojca w Lubostroniu pod czułą opieką stryjenki, Antoniny z Garczyńskich hr. Fryderykowej Skórzewskiej, potem kształcił się w Trzemesznie i Liceum warszawskiem. Powróciwszy do Lubostronia, usilnie przykładał się do nauki języka niemieckiego, by oddać się studyom filozoficznym pod kierunkiem Hegla w Berlinie, dokąd udał się 1825 r. W r. 1831 odbył kampanią jako adjutant generała Umińskiego i za waleczność otrzymał krzyż złoty.[49] Umarł w Awinionie na suchoty 1833 r. Przy śmierci jego byli: serdeczny przyjaciel, Adam Mickiewicz, i Klaudya z Działyńskich Potocka.
Poezye Garczyńskiego wydał w Paryżu 1833 r. nakładem Ludwika Merzbacha Stanisław hr. Skórzewski, drugie wydanie wyszło w Lipsku u Brockhausa w Bibliotece pisarzy polskich, tom I. Większą wartość od Wacława dziejów, poematu mistycznego i mglistego, mają jego wiersze i sonety wojenne.
Pełne uczucia religijnego wiersze pisywała Marya z Gniezna, (Springerówna) uczennica dr. Karola Neya.
W wierszach i powieściach próbował sił Henryk Szuman, późniejszy prezes Koła polskiego w Berlinie. Przełożył między innemi z czeskiego na język polski Czelakowskiego Odłos pieśni ruskich. Poznań 1844.
Ówczesne czasopisma poznańskie zasilali pisarze z innych części Polski, jak Lucyan Siemieński, J. I. Kraszewski, Michał Czajkowski, Kazimierz Wojcicki, A. W. Maciejowski, August Mosbach, Gustaw Ehrenberg, Seweryn Goszczyński, Edmund Wasilewski, Franciszek Żygliński, Maurycy Gosławski, Dominik Magnuszewski, J. N. Jaśkowski, Roman Zmorski i inni.

Publiczne wykłady. Zamiar arcybiskupa Przyłuskiego.

Ponieważ rząd na założenie uniwersytetu w Poznaniu zgodzić się nie chciał, postanowiło kilku ludzi dobrej woli miewać dla wykształceńszej części społeczeństwa publiczne odczyty z dziedziny rozmaitych nauk i stworzyć tym sposobem rodzaj akademii w Poznaniu. Rozpoczął wykłady z przyzwoleniem władz szkólnej w sali gimnazyum ś. Maryi Magdaleny Karol Libelt o Literaturze niemieckiej, wtrącając zręcznie do przedmiotu obcego poglądy na rzeczy swojskie, mówił zaś tak porywająco, że ściągał tłumy słuchaczy i słuchaczek. Sala gimnazyalna wkrótce okazała się za małą, skutkiem czego przeniesiono się na salę pałacu Działyńskich. Tu mówił Libelt o Estetyce, Jędrzej Morawski o Dziejach Słowiańszczyzny i Polski, dr. Teofil Matecki o rozmaitych przedmiotach z fizyki i chemii, adwokat Jakób Krauthofer, który się nazwał później Krotowskim, o Encyklopedyi i Metodologii prawa, a o Agronomii Ignacy Lipski zwany owczarzem, który pewnego razu dla demonstracyi kazał wprowadzić ku wielkiej uciesze publiczności na salę kilka baranów. W r. 1844 miał też wykład na sali Bazarowej Trentowski, ale wzbudził niesmak niefortunnemi uwagami politycznemi.
W owym czasie powziął arcybiskup Przyłuski zamiar zamienienia seminaryum duchownego w Poznaniu na fakultet teologiczno-filozoficzny, na którymby, prócz ściśle teologicznych nauk, wykładano i inne przedmioty.
Układy z rządem już się rozpoczęły i już upatrzono sobie profesorów. Dr. Jan Rymarkiewicz miał wykładać język i literaturę polską, dr. Hoffmann, nauczyciel wyższy przy gimnazyum ś. Maryi Magdaleny języki grecki i łaciński, dr. Brettner, radca szkolny, matematykę i fizykę, ks. Jan Janiszewskim, dotąd wikary w Trzemesznie, dogmatykę, Kozłowski, który ukończył studya w Fryburgu, filozofią, ks. Gertych egzegezę Starego Testamentu, a ks. Medinek, już dawniej mianowany profesorem seminaryum, egzegezę Nowego Testamentu i historyę kościelną.[50]
Nagle wypadki z r. 1846 obróciły całą sprawę w niwecz.

Kasyno gostyńskie.

Doniosłe miało dla nas znaczenie, że po upadku powstania listopadowego Wielkopolanie, którzy walczyli o niepodległość, zamiast emigrować do Francyi, powrócili do kraju. Tej to okoliczności — zauważa ks. Kalinka w Żywocie generała Chłapowskiego — zawdzięczało W. Księstwo Poznańskie, że nie stało się „grobem milczącym”. Gdy w Królestwie i Galicyi jedynym objawem żywotności były roboty konspiracyjne, Wielkopolska „myślała i pracowała za resztę Polski”, a przodownikami w tej pracy byli wojownicy z roku 1831.
Obawiając się skutków zniechęcenia, które ogarnęło ogół społeczeństwa po nieszczęśliwem zakończeniu powstania, grono zacnych i rozumnych ludzi postanowiło pod pozorem zabawy skupić rodaków, celem wspólnej dla dobra kraju pracy. Takie znaczenie miało Kasyno gostyńskie.
Było to w Goli 1835 r. w wigilię słynnych wówczas jarmarków gostyńskich na konie na śś. Szymona i Judę, kiedy to zjeżdżali się do Gostynia bardzo licznie kupcy postronni i obywatele tak z W. Księstwa Poznańskiego, jako też z Królestwa i Litwy. Wśród rozmowy o tem i owem poruszono pytanie, jakimby praktycznym sposobem zapobiedz brataniu się kilku młodych, ton nadających obywateli, z pruskimi oficerami, i rzucono myśl urządzania przez obywatelstwo stałych zabaw.
Myśl tę pochwycił, nic nie mówiąc, Waleryan Rembowski, mieszkający w Dusinie, i zaraz nazajutrz rano podążył do Gostynia, aby popierać tę sprawę. Wróciwszy wieczorem do Goli, wyjmuje z kieszeni arkusz papieru i, kładąc go na stół, rzecze: „Oto są członkowie przyszłego Kasyna!” poczem wyliczył 216 talarów składki, na ten cel zebranej. Podpisało się 36 obywateli, z których każdy złożył zaraz po 6 talarów do rąk Rembowskiego.[51]
Początek był zrobiony, ale chodziło teraz o ujęcie sprawy w pewne formy. W tym celu wezwał Gustaw Potworowski do Goli kilku bliższych sąsiadów, między nimi Józefa Łubieńskiego z Pudliszek, i ułożono statut, który dnia 10 grudnia podpisali w Gostyniu: Sczaniecki, Gustaw Potworowski, Kryszkowski, Józef Mycielski, J. Łubieński, F. Dzierzbicki, Kurnatowski, Klemens Sczaniecki, Leon Mielżyński, Kunikiewicz, H. Unrug, Łubieński i Schütz.[52]
Pierwszy ten statut uzupełniono na walnem zebraniu Kasynowem 14 grudnia 1836 r., a podpisali ten nowy statut Stablewski, Sczaniecki, Jaraczewski, Józef Mycielski, Stablewski, Sokolnicki, M. Skarżyński, F. Dzierzbicki, Osiński, izydor Jaraczewski.[53]
Wedle statutu celem Kasyna było udzielanie sobie pożytecznych dla dobra ogółu wiadomości oraz wspólna zabawa.
Każdy nieposzlakowany obywatel z wykształceniem „stosownem do pożycia towarzyskiego” mógł zostać członkiem Kasyna, a wszyscy mieli być sobie równi. Przyjmowanie odbywało się balotowaniem.
Dyrekcya, jako władza wykonawcza, składała się z 3 dyrektorów, 5 radców, 2 sekretarzy, bibliotekarza i kasyera. Wybierano ich co rok większością głosów.
Zwyczajne posiedzenia odbywało się co środę w południe, walne zebrania co kwartał, zabawy z tańcami wedle uchwały Dyrekcyi. Do kierowania zabawami wyznaczała Dyrekcya 3 członków. Wszelkie gry hazardowe były zakazane, również jak palenie tytoniu wobec niewiast.
Wpisowe wynosiło 5 talarów, tyleż składka roczna (duchowni płacili tylko 3 talary), składka roczna na bibliotekę 2 talary, składka od osób, nie należących do Kasyna, ale chcących korzystać z biblioteki, 5 talarów. Gościa wprowadzić mógł każdy członek za poprzedniem przedstawieniem go jednemu z dyrektorów, za zachowanie jego jednak był odpowiedzialnym.


Biblioteka.

Bibliotekę otworzono w domu Kasynowym 1 stycznia 1837 r. Książki pochodziły częścią z darowizny, częścią z kupna; wyborem i zakupowaniem książek zajmowała się wyłącznie Dyrekcya. W razie uszkodzenia lub zagubienia książki zobowiązany był każdy zapłacić całkowitą wartość, rzadkich książek nie wypożyczano do domu. Najdłużej zatrzymywać wolno było książkę przez trzy miesiące. W końcu każdego roku wydawał bibliotekarz katalog w dostatecznej ilości egzemplarzy. Bibliotekę kasyna gostyńskiego otrzymało później Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Poznaniu.

Wydział dla popierania przemysłu i rolnictwa.

Wydział ten założył w łonie Kasyna 30 października 1838 roku Józef Łubieński z Pudliszek, właściciel Domu bankowego w Gdańsku, pod nazwą: Wydział zachęcający do przemysłu i rolnictwa.
Wydział miał osobnego prezesa i sekretarza, obieranych rocznie większością głosów. Prezes wydziału miał prawo zasiadać w Dyrekcyi Kasyna. Członkowie zbierali się 4 razy do roku w Gostyniu w wigilią każdego walnego zebrania. Każdy członek był zobowiązany wykonywać wszelkie polecenia wydziału. Wydział zdawał na walnych zebraniach Kasyna sprawę ze stanu różnych gałęzi przemysłu w W. Księstwie Poznańskiem i wymieniał mistrzów, celujących w jakiej gałęzi, podawał sposoby popierania przemysłu tak w ogólności, jako też i poszczególnych rzemieślników i przemysłowców w szczególności, wystawiał świadectwa uczciwym i celującym w swym zawodzie rzemieślnikom, polecał wsparciu Kasyna szczególnie zdolnych czeladników polskich oraz dostarczał miejscowym rękodzielnikom najdoskonalszych wzorów zagranicznych i dzieł pożytecznych, wykształcał, o ile fundusze pozwalały, co rok pewną liczbę rzemieślników Polaków, zwiedzał zakłady przemysłowe i rzemieślnicze w W. Księstwie Poznańskiem, urządzał wystawy, a także wyścigi i igrzyska ludowe.[54]
Już przed założeniem tego wydziału, bo od 1 kwietnia 1836 r., wychodziło w Lesznie u E. Guenthera ze współudziałem Kasyna gostyńskiego i Towarzystwa rolniczego w Gnieźnie czasopismo p. t. Przewodnik rolniczo-przemysłowy, z początku pod redakcyą starego oficera polskiego Antoniego Kolińskiego, towarzysza broni i wiernego do grobu przyjaciela Gustawa Potworowskiego, a z współpracownictwem Ignacego Sczanieckiego.
Czasopismo to stało się od roku 1838 organem przemysłowo-rolniczego wydziału Kasyna gostyńskiego. Od roku 1840—1845 był redaktorem ks. Borowicz.' Pisywali do Przewodnika Wojciech i Ignacy Lipscy, E. Zakrzewski z Nielęgowa, Kłyszyński z Turwi, S. Baranowski, Ferdynand Biesiekierski, J. Moszczeński, Karol Karśnicki, Józef Handke, Anastazy Radoński, P. E. Leśniewski, Maksymilian Chełmicki i inni. W r. 1846 upadł Przewodnik wraz z rozwiązaniem Towarzystw rolniczych.
Z Przewodnika dowiadujemy się, że wydział przemysłowo-rolniczy zajmował się takiemi sprawami, jak ułatwieniem kredytu, ustaleniem stosunków komorników, wyrzeczeniem się faktorów-pijawek, fizycznym rozwojem dzieci wśród ludu, osuszeniem bagien nad Obrą, wybiciem kanału, budowaniem „makadamizowanych szosei”, podniesieniem ludu wiejskiego, zaprowadzeniem sądów polubowych, regulacyą stosunków włościańskich w Królestwie.
Wogóle wydział starał się wpływać na całe społeczeństwo polskie, bez względu na dzielące je granice, a także i na władze, które popierały niektóre jego usiłowania, dostarczając mu statystycznego materyału z miast i powiatów.
Wydział rozwijał czynność niemałą także w kierunku zbierania okazów przyrodniczych, które następnie przeszły na własność Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu, oraz modeli dla rzemieślników i rolników, które częściowo dostały się do późniejszej Szkoły agronomicznej imienia Haliny w Żabikowie[55]
Po kilku latach Przewodnik przestaje umieszczać sprawozdań z wydziału, którego działalność słabnie z powodu różnych okoliczności, a zwłaszcza ześrodkowania się ruchu społecznego i narodowego w Poznaniu.

Wydział literacki.

Do tego wydziału tylko członkom Kasyna wstęp był dozwolony.
Członkowie wedle statutu zjeżdżać się mieli co dwa miesiące i to w drugą środę miesiąca. Członek Dyrekcyi, wyznaczony przez prezesa, miał zasiadać na posiedzeniach bez prawa głosowania.
Oprócz członków, zamieszkałych w W. Księstwie Poznańskiem, wydział literacki mógł przyjmować członków korespondentów. Czynnościami posiedzieć było:
a) wzajemne ustne udzielanie wiadomości literackich tak z korespondencyi jak z własnych spostrzeżeń i poszukiwań;
b) przedkładanie własnych rozpraw, krytyki dzieł ważnych oraz rękopisów i zabytków sztuki.
Zarząd wydziału miał być obierany co rok, a prezes jego zasiadać na posiedzeniach Dyrekcyi. Opuszczenie posiedzeń przez 6 miesięcy, a roczne zaniedbanie udzielania prac odejmowało prawo należenia do wydziału.
Sprawozdanie z marca 1842 r.[56] daje nam wyobrażenie o czynnościach tego wydziału. Brzmi, jak następuje:
Obok wydziału przemysłowego w Gostyniu jest także drugi Wydział literacki, który nie zdołał jeszcze wydołać zamierzonym celo, atoli oba Wydziały wzajemnie się zawsze wspierają, gdyż oba jeden mają cel — dobro ogółu, a przytem i uprzyjemnienie i zajęcie wiejskiego życia obywateli okolicznych w chwilach wolnych od zatrudnień gospodarskich. Nie było więc bynajmniej w naszej myśli próbować utworzenia zawiązku Towarzystw uczonych, lecz li staraliśmy się uprzyjemnić to życie, tylu kłopotami znękane, a które najwięcej znaleźć może uroku w rzeczach niepowszednich, umysłową rozkosz przynoszących. Dlatego też Wydział literacki, któren był zrazu powziął myśl urządzenia osobnego noworocznika Świętojanki, zaniechał tej myśli, nie chcąc ani na chwilę personifikować Wielkopolskę naprzeciw innych części Polski i stawiać udzielne jego naukowe prace na szali obok tych wielkich dzieł, jakie w całej Polsce zbierają, celem uświetnienia i uczczenia Ojczyzny. Niczego się tak nie obawiają u nas jak chorobliwego prowincyonalizmu, a przypatrując się, jak największe nawet umysły i najszlachetniejsze serca popaść mogą w tę wadę, jak to np. się dzieje w Ukraino-manii, starać się nie przestaniem w drobnym naszym zakresie miłość braterską nad zawiść i zazdrość wynosić. Jako pisma nasze czasowe wszystkie prace, skądkolwiek im nadsyłane, z upragnieniem przyjmują i publiczności śpiesznie udzielają, tak też i Towarzystwa naukowe jednoczyć i zespolić tylko mają te różnorodne prace. Si parva magnic comdonere licet. Przejdźmy do początku rozwinięcia się gostyńskiego Wydziału literackiego.”
„Wydział ten zwrócił szczególną uwagę na potrzebę pism elementarnych dla naszych wiosek i miasteczek, któreby się stać mogły, że tak rzekniem, uzupełnieniem błogiego wpływu szkół na nasz lud. Rzecz ta gruntowanie roztrząsaną była w gronie Wydziału i przedłożono projekta dla najpotrzebniejszych pism w tym rodzaju. Najmilszą była atoli wiadomość, udzielona od p. Günthera z Leszna, że się podejmuje przedrukowania najszacowniejszego z wszystkich naszych dzieł elementarnych Pielgrzyma w Dobromilu. Natychmiast Wydział zajął się zbieraniem prenumeratora i na zebraniu 2 marca w Gostyniu 204 egzemplarzy podpisanych zostało. W ten sposób postępując, zdołamy jedynie dzieła pożyteczne jako zdrowy pokarm dostarczać dla ludu. Nie zatrzymamy się dłużej nad sławieniem wyżej wspomnianego dzieła, wyższego nad wszelkie pochwały, a które zasłużony leszczyński typograf za najniższą cenę wyprzedawać będzie.
„Nie ograniczał się Wydział na zadośćuczynieniu potrzebom ludu katolickiego naszych wiosek, z szczególną pieczą zasięgał wiadomości o gminach ewangelickich i reformowanych, znajdujących się w naszym kraju, o ich pismach religijnych, ich śpiewnikach i t. p. dziełach. Z wielkim żalem przekonano się o zupełnym braku takowych dzieł w naszym języku. Na nieszczęście żadnych nie ma stosunków z kalwinami litewskimi i jakkolwiek odgłos uczoności ich księży świadomy, pisma ich kościelne nie dochodzą rąk naszych. Potrzebom Polaków w Prusach mieszkających stara się po części zaradzić czcigodny Mrongowiusz z Gdańska, ale wyznać wypada, że tamtejsi dziedzice ewangeliccy wcale im w pomoc nie przychodzą, nieszczęsnym unosząc się przesądem przeciw wszystkiemu co polskie i ani języka naszego nie uczą ani o religijność swoich kmiotków jednowierców nie dbają. Gminy zaś ewangelicko-polskie tak są szczupłe w Wielkopolsce, że dotąd mało się działo dla ich potrzeb religijnych. Niestety, nawet bywają i gminy polskie, w których każą po niemiecku, a chłopi zebraniu w kościele nie są prawie w stanie coś zrozumieć. Wreszcie, któż z boleścią nie wie, ile już u nas jest gmin polskich, w których ostatnie ślady języka naszego zaginęły. Czytaliśmy niedawno o polskim kalwińskim kościele w Królewcu, lecz pocóż się zapędzać tak daleko, wszakże i w Lesznie był kościół polski kalwiński! Polecił przeto Wydział jednemu z najpracowitszych swych członków wyznania reformowanego zebranie materyałów do wydania śpiewnika polskiego dla gmin ewangelickich polskich w Wielkopolsce; dla pożytku tychże gmin i nowsze teologiczne pisma sprowadzone zostały do biblioteki gostyńskiej. To wszystko dostatecznym jest dowodem, że w gronie naszych Towarzystwa, o ile lekceważenie religii jest zgrozą potępione, o tyle znów miłość wszystkich spółziomków, acz różnowierców, prawdziwą szczepi tolerancyą.”
„Wydział literacki szczególną zwracał uwagę na udział, jaki inne prowincye biorą dla naszego literackiego życia, i dla tego pilnie zasięgał wiadomości, ile egzemplarzy czasopism dla ludu, a mianowicie Szkółki niedzielnej rozchodzi się po Śląsku, Prusach i Galicyi. Dzięki złożyć nam wypada za usiłowania księży w Górnym Śląsku za rozpowszechnianie tych pism; są pomiędzy nimi, którzy po kilkanaście egzemplarzy rozdają po swych gminach. W Starych Prusach, w malborskiej i chełmińskiej ziemi daleko mniej się tych pism rozchodzi, a jednak jest tam jeszcze wielu obywateli polskich. Życzyć więc wypada, aby równie skrzętnymi byli o szerzenie oświaty między naszymi spółrodakami, ile nim jest szanowny stan duchowny katolicki Górnego Śląska.”
„Stosunki nasze z Górnym Śląskiem coraz bardziej się rozwijają. O ile Królestwo coraz więcej się z Górnym Śląskiem pod względem przemysłowym jednoczy, o tyle i my pod względem naukowym się zbliżamy. Początkiem był do tego drobny zbiór wierszy nauczyciela Lompy; od tego czasu zaczął jeden z uczonych członków naszego Wydziału zbierać pieśni gminne z Górnego Śląska, dotąd przez żadnego z naszych uczonych literatów nie zbierane, gdyż ani Żegota Pauli ani Wojcicki ich nie wspomina. Zbiór tych pieśni już 300 przenosi. Najciekawsze udzielone zostały Wydziałowi, ale co szczególną sprawiło radość, t. j. że niektóre z nich opiewają najnowsze wypadki, np. tworkowską wyprawę. Pieśni te dowodzą najlepiej, że zaród twórczej imaginacyi słowiańskiej żyje wśród tego ludu, mimo czterowiekowego napływu Germanów. Jędrność ta rodzima świadczy o żywotnych siłach podbitego ludu Ślązaków, a prędzej się ich książęta przodkom swym Piastom, aniżeli lud swym sprzeniewierzył rodzicom.”
„Pomiędzy ościennemi na szczególną uwagę Wydziału zasługują Wendowie czyli Serby. Dotąd nie jesteśmy w bezpośrednim stosunku z mnogiemi uczonemi Towarzystwami, zawiązanemi w Luzacyi, celem wyratowania słowiańskiej narodowości od zupełnej zatraty, atoli usiłowania p. Haupta z Gierlicza i Smolara w Wrocławiu na szczególną naszą wdzięczność zasługują. Wiadomości, zaciągane o Luzatach, w czasie komunikowania bywają na sesyach Wydziału, i również z przyjemnością zwracano uwagę na usiłowania Tygodnika literackiego w Poznaniu obudzenia współczucia polskiego dla spółbratymców nad górną i dolną Spreą, koło Budziszyna, Żory i Mużuku osiadłych.”
„Interesująca rozprawa pana E. B. względem prowincyonalizmów wielkopolskich, zakomunikowana Wydziałowi, umieszczoną zostanie w Przyjacielu.
„Oto jest krótka wiadomość o początkach Wydziału literackiego, pominęliśmy w niej atoli wszystkie zamysły, które dotąd wykonane być nie mogły z powodu małej liczby uczestników, do tego Wydziału należących. Oba Wydziały, tak przemysłowy, jak i literacki, jedną są kierowane myślą — przyczynienia się choć w cząsteczce do rozsiewania oświaty narodowej i do polepszenia bytu krajowego, mianowicie klas najniższych, a dotąd najwięcej zaniedbanych w Ojczyźnie”


Wydział dobroczynny.

Tego wydziału sekretarzem był przez lat kilka Stanisław Chłapowski z Czerwonejwsi. Wydział ten wspierał uczącą się młodzież z funduszu balowego zaoszczędzonego i to 4 akademików i 8 gimnazyastów. Z papierów, pozostałych po owym zacnym mężu, dowiadujemy się np., że dnia 27 kwietnia 1838 roku dostał Janiszewski, podówczas uczeń prymy w gimnazyum leszczyńskiem, a późniejszy biskup i jeden z najznakomitszych mówców, 20 talarów, Respondek, także prymaner, a późniejszy wyborny kaznodzieja i poseł, 10 talarów, dnia 27 września 1838 roku 'Janiszewski 10 talarów, Respondek 10 talarów, Lewandowski, prymaner 5 talarów, Dabiński, sekundaner, 5 talarów.
Wydział dobroczynny Kasyna założył w r. 1845 pierwszą w W. Księstwie Poznańskiem ochronkę dla małych dzieci.
Do Kasyna należało z czasem 500 obywateli, a nawet pewna liczba osób poza W. Księstwem Poznańskiem, jak Kalkstein z Pluskowęsk, Mrongowius z Gdańska, nauczyciel Lompa z Górnego Śląska.
Miejscem zjazdów był Gostyń.
Była tam oberża na Targowisku, wówczas jedyna porządna, własność kapitana wojsk polskich Kuleszy,[57] gdzie była salka i większy pokój, a obok dwa mniejsze.[58] Tu więc zbierano się, tu można było swobodnie wymieniać zdania, tu przy kieliszku rozprawiać o wzajemnych i kraju potrzebach.
Reduty t. j. bale gromadziły licznie panie i młodzież, zapoznawały nawzajem, a przytem teatry amatorskie w braku stałego teatru polskiego, przypominały żywem słowem odrębność narodową. Bawiono się ochoczo, ochota rozszerzała ściany, wymagania, wówczas jeszcze nie wybredne, czyniły znośnymi noclegi w domach miejskich obywateli, częstokroć wśród przepalonych pieców; okolica zapełniała się zjeżdżającem zewsząd obywatelstwem.
„Dzieckiem wówczas wprawdzie będąc — pisze Stanisław Sczaniecki — przypominam sobie taką redutę w sali Kuleszy. Muzyka, egzekwowana przez kapelę niejakiego Koperskiego, kapelmistrza XX. Filipinów w Gostyniu, a zarazem dzierżawcy Dolnej Karczmy u stóp Góry świętej, żwawo wygrywała mazury i inne tańce. Młodzież, zachęcana przez starszych, wybijała w mazurze hołubce po polonezie, którym w owych czasach bal każdy u nas otwierano, a w którym, prowadzonym przez najpoważniejszego wiekiem lub urzędem mężczyznę, wszyscy i wszystkie damy brały udział. Dla dam obok salki urządzony był pokój z wygodnemi siedzeniami, od sali drzwi, do sieni otwarte, dawały komunikacyę z przeciwległym większym i drugim mniejszym pokojem, gdzie starszyzna przy kieliszku poważnemi rozmowami obok dozwolonych przy ochocie żarcików się zajmowała. Mój Boże! Ile ja to osób pamiętam, wówczas tańczących, młodych, a dziś w grobie! I matka moja, która już zresztą tańczyć nie lubiła, brała udział! Pani Ludwika Albinowa Węsierska, młoda i dość przystojna, choć trochę przytłusta, nader żywa, dowcipna i nie mająca, jak to mówią, kołka w gębie osoba stoi mi żywo w pamięci; panna Józefa Raszewska, późniejsza Artakserksesowa Rekowska, wychowana pułkownikostwa Sczanieckich, pułkownikowej siostrzenica, osoba wysoko wykształcona i nader miła, nie byłą w tańcu ostatnią, panna Natalia Kościelska, sławna w swoim czasie piękność, figurą istnej Wenery zwracała na siebie oczy.”
Oprócz wymienionych powyżej osób należeli do Kasyna gostyńskiego: A. Białkowski, Wojciech Morawski, Chełkowski, A. Żychliński, Mieczkowski, T. Skórzewski, Miłkowski, M. Skórzewski, Seweryn Skórzewski, Bornemann, Bronikowski, A. Trąmpczyński, E. Zakrzewski, Wojciech Lipski, referendarz Józef Morawski, Edmund Bojanowski z Graboszewa pod Gostyniem, ludowiec w najszlachetniejszem tego słowa znaczeniu, Stanisław Błociszewski, Leon Śmitkowski, P. Koszutski, generał Ambroży Skarżyński, Aleksander Brodowski, Anastazy Radoński, Gorzeński, M. Węsierski, W. Bojanowski, Antoni Koliński i wielu innych, których własnoręcznych podpisów w aktach Kasyna odczytać niepodobna.
Z czasem, gdy oberża Kuleszy stała się za szczupłą, zbudowano osobny dom kasynowy na akcye.
Na wzór gostyńskiego powstały Kasyna w Poznaniu, Gnieźnie, Bydgoszczy, Szamotułach i Raszkowie i to nie tylko w celu wspólnej zabawy, ale zarazem skupienia usiłowań obywatelskich w kierunku narodowo-społecznym.
Kasyna bywały rodzajem areopagu, przed który przychodziły sprawy różnej doniosłości i ubijały się na drodze polubownej.
Polityczne wstrząśnienia 1846 roku wstrząsnęły też Kasynami polskiemi. Rząd pozamykał je.
Z powyższego przedstawienia okazuje się, że początek wszystkich naszych znaczniejszych instytucyi odnieść należy do Kasyna gostyńskiego. Słusznie więc mógł powiedzieć dr. Franciszek Chłapowski na posiedzeniu wydziału przyrodniczego Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu 1906 roku „To, co zdziałało w swoim czasie Kasyno gostyńskie, podnosząc poziom moralny i intelektualny wielkopolskiego ziemiaństwa i mieszczaństwa, a zwłaszcza to, co jest dziełem zabiegów wydziału przemysłowego w nim, należeć będzie zawsze do najpiękniejszych kart w dziejach porozbiorowych polskich”.

Karol Marcinkowski. Towarzystwo Pomocy Naukowej. Bazar.

Do XIX wieku trudnili się w W. Księstwie Poznańskiem po większych miastach przemysłem i handlem z bardzo nielicznymi wyjątkami Niemcy i Żydzi, a Polacy stanowili po większej części miejski proletaryat, ludność robotniczą, po mniejszych zaś miastach zajmowali się rękodzielnictwem i uprawą roli. Nie było więc polskiego stanu średniego, zamożnego, co było też jedną z przyczyn naszego upadku i naszej słabości ekonomicznej. Obcy tuczyli się chlebem naszym, by, porosłszy w pierze, gnębić nas i uciskać. Oświata też w ogólności była udziałem warstw wyższych, a nie przenikała warstw niższych, którym o własnej sile nabyć jej było trudno. Wreszcie spodziewaliśmy się ciągle jakiegoś cudu, zatapialiśmy się w kombinacye polityczne, zapuszczaliśmy się w knowania rewolucyjne, sądząc, że z bronią w ręku możemy wywalczyć niepodległość.
W tem pojawił się wśród nas mąż niezwykły, który na owe braku w życiu naszem narodowem wskazał i wydał hasło:
„Zaniechajmy liczyć na oręż, na zbrojne powstania, na pomoc obcych mocarstw i ludów, a natomiast liczmy na siebie samych, kształćmy się na wszystkich polach, pracujmy nie tylko w zawodach naukowych, ale także w handlu, przemyśle, rękodzielnictwie, stwórzmy stan średni, usiłujmy podnieść się moralnie i ekonomicznie, a wtenczas z nami liczyć się będą.”
Ale mąż ten nie tylko wskazywał drogi, któremi kroczyć należało, ale też stworzył zasoby, które nam dały możność stania się społeczeństwem zdrowem, silnem i zamożnem.
Tym mężem był Karol Marcinkowski.
Wprawdzie pomysły jego nie były całkiem nowe, bo mieli je już przed nim mężowie tacy jak referendarz Józef Morawski, Antoni Kraszewski, Dezydery Chłapowski i założyciele Kasyna gostyńskiego, ale jego jest zasługą, że te pomysły na wielką skalę wykonał i trwałe stworzył instytucye.
Urodzony 23 czerwca 1800 roku w Poznaniu na przedmieściu św. Wojciecha, w domu, który był własnością ojca jego Józefa, mieszczanina poznańskiego, trudniącego się warzeniem piwa, a w którym po śmierci męża matka jego założyła szynk i traktyernią,[59] zawdzięczał wykształcenie głównie własnej pracy i zabiegliwości. Ukończywszy chlubnie gimnazyum poznańskie, udał się na uniwersytet do Berlina, gdzie zdolnościami i charakterem górując nad innymi, skupił wokoło siebie młodzież, zachęcając ją do pracy, podnosił w niej ducha narodowego i założył Towarzystwo, za co potem pokutować musiał kilkanaście miesięcy w więzieniu.
Zostawszy lekarzem, osiadł w Poznaniu[60] i zajął się przedewszystkiem biedniejszą ludnością, której stał się opiekunem i dobrodziejem. Co zarobił u zamożniejszych, rozdawał tam, gdzie była istotna potrzeba, a gdy sam nie miał, wyjednywał wsparcie u przyjaciół i znajomych. Leczył na przedmieściach, po sklepach, na poddaszach.
Ale nie tylko pod względem lekarskim i humanitarnym zajął Marcinkowski od razu wybitne stanowisko, ale także pod względem narodowym i taki zyskał sobie szacunek, że w połowie 1830 roku ofiarowano mu nabyty po arcybiskupie Wolickim pierścień, który testamentem przeznaczył bratankowi Feliksowi.
W roku 1830 jeden z pierwszych pospieszył do Warszawy i jako lekarz i żołnierz pułku jazdy poznańskiej odbył z chwałą całą kampanią, a gdy korpus Chłapowskiego, którego był adjutantem, przeszedł granicę pruską i w obozie Prusaków, przeznaczonych do pilnowania rozbrojonego wojska polskiego, oraz w Kłajpedzie wybuchła cholera, z największem poświęceniem oddał się posłudze chorych.
Na wychodźtwie w Anglii, później w Paryżu, obcy wszelkim politycznym swarom i knowaniom wśród emigracyi, doskonalił się w swym zawodzie po szpitalach i klinikach i leczył, pocieszał i wspierał, ile mógł, biednych emigrantów.
Wreszcie w wrześniu 1834 r. wybrał się z powrotem do kraju, przytrzymany jednak w Magdeburgu z powodu podejrzenia, jakoby był wplątany w sprawę Pantaleona Szumana, a potem więziony w Berlinie, dopiero w kwietniu 1835 roku przybył do Poznania.
Ale jeszcze nie było dość prześladowania. Wyrok sądowy z roku 1837 skazał go na sześć miesięcy więzienia w fortecy za przejście granicy w roku 1830.
W kilka tygodni po zamknięciu Marcinkowskiego w fortecy świdnickiej, wybuchła po raz drugi cholera w Poznaniu. Wtedy gwałtownie zaczęto domagać się powrotu Marcinkowskiego, uchodzącego za najlepszego znawcę tej choroby. Nawet sam Flottwell wstawił się za nim i wyjednał mu uwolnienie z więzienia. Z wielką radością przyjęto w Poznaniu Marcinkowskiego, który natychmiast zabrał się energicznie do zwalczania choroby.
„Kształćcie się, bogaćcie się i — czekajcie!” powiedział kiedyś historyk i minister Guizot do jednego z Polaków.
Tak mówił też Marcinkowski, a zapatrywania jego dzielili najbliżsi jego przyjaciele Gustaw Potworowski, Maciej hr. Mielżyński, Karol Stablewski, Józef Szułdrzyński i Aleksander Mendych, ludzie wyższego umysłu i gorącej miłości ojczyzny. Z nimi porozumiewając się, zaczął Marcinkowski przysposabiać zasoby mające zabezpieczyć materyalny, jak i moralny byt naszej narodowości.
Jakoż 1838 roku zawiązał Spółkę akcyjną i za zebrane 86,000 talarów zakupił grunta przy ulicy Nowej, także kamienicę Łąckich. Tam stanął Bazar i to nie tylko w tym celu, aby był środowiskiem, gdzieby Polacy widzieć, porozumiewać, pouczać, a nawet wspólnie bawić się mogli, ale i w tym celu, aby było miejsce dla skromnych początków handlu polskiego.
W Liber Baptisatorum kościoła św. Marcina, ks. Maksymilian Kamieński tak opisuje położenie kamienia węgielnego pod Bazar z dnia 21 września 1839 roku.
„Stosownie do życzenia obywateli dziś po południu o godzinie 2-giej, przy najpiękniejszej sprzyjającej pogodzie, odbył podpisany proboszcz kościoła parafialnego św. Marcina obrządek poświęcenia nowo założonego domu wielkiego Bazar zwanego, należącego do Towarzystwa akcyonaryuszów — położonego przy ulicy Nowej, prowadzącej od ulicy Wilhelmowskiej do rynku miasta starego w parafii św. Marcińskiej. Poświęcenie to odbyło się z największą skromnością, w duchu pobożny, w obecności wielu interesentów, a mianowicie Wo. Macieja hr. Mielżyńskiego, Wo. Stanisława Powelskiego, obywatela tutejszego, i radcy Ziemstwa Kredytowego, Wo. Gregor, sędziego ziemiańskiego itd., tudzież w obecności budowniczych tutejszych, PP. Krzyżanowskiego i Leopolda, wobec wielkiej liczby mularzy, robotników i licznie zgromadzonego ludu. Ceremonii założenia kamienia węgielnego szczególniej przewodniczył Wy. Stanisław Przyłuski z powiatu poznańskiego, dziedzic Strzeszyna i Strzeszynka, obywatel wieku swego lat 92 liczący (ojciec JW. Leona Przyłuskiego, prałata, później arcybiskupa poznańskiego).
„W roku 1842 — pisze pani Cypryanowa Jarochowska[61] — stanął Bazar, postawiony staraniem najzacniejszego człowieka. dr. Marcinkowskiego. Akcye były na ten cel po 500 talarów. Marcinkowski taki wywierał wpływ na ogół swą szlachetnością, wytrwałością, i niezmordowaną pracą, że wszystko, co przedsięwziął, przeprowadzał, nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać. W Bazarze był hotel, sala balowa i składy dla kupców polskich. W pierwszym, drugim i trzecim roku były bale nadzwyczaj liczne, bywało na nich do 700 osób. Marcinkowski na balach, z wyjątkiem pierwszego, ani na festynach nie bywał, będąc nadzwyczajnie zatrudniony. Pierwszy bal w Bazarze sprowadził bardzo wiele osób z prowincyi i z miasta. Celem Marcinkowskiego było zjednoczenie wszystkich stanów, bez względu na ród i mienie. Polacy mieli składać jakoby jedną rodzinę. Zdziwienie było ogólne, kiedy na sali bazarowej, na pierwszym balu, pokazał się Marcinkowski we fraku. Byłam na nim i była siostra moja Miszewska. Marcinkowski rzekł do mnie: „Załóż się, że będziesz tańczyła poloneza w pierwszej parze z byłym kowalem Leitgebrem.” Ledwie to wymówił, przychodzi stary Leitgeber prosić mnie do pierwszej pary poloneza. Marcinkowski poszedł w drugą parę z żoną Leitgebra. Było przeszło 700 osób. Na tym balu nie było koteryi, bo był Marcinkowski, później powstały. W tym roku otworzono także Kółko bazarowe, które dotąd istnieje. Balotowano zgłaszających się na członków białemi i czarnemi kulkami. Pomiędzy innemi podał się na członka dyrektor Ziemstwa Kredytowego Grabowski. Marcinkowski zebrał znaczną ilość członków i zdziałał, że Grabowski przepadł. Była to kara za bytność na poświęceniu fortecy. Z tego samego powodu utracił wziętość Poniński. Po zbudowaniu fortecy poznańskiej generał komenderujący Grolman, znany z nienawiści do Polaków, dał obiad składkowy na poświęcenie. Owi panowie byli na tym festynie i oczywiście wszystkie zdrowia spełniali razem z Niemcami. To wywołało tak wielkie oburzenie, że przed mieszkaniem Ponińskiego i Grabowskiego w nocy postawiono szubienicę.”
Wielkiego znaczenia był założenie przez Marcinkowskiego, a potwierdzone przez rząd 21 września 1841 r. Towarzystwa Pomocy Naukowej, które miało umożebniać ubogiej młodzieży polskiej naukowe wykształcenie się we wszystkich kierunkach.
Pierwszą Dyrekcyą Towarzystwa Pomocy Naukowej składali: dr. Karol Marcinkowski, prezes, Gustaw Potworowski z Goli, Wojciech Lipski z Lewkowa, Karol Stablewski z Zalesia, dr. Antoni Kraszewski z Tarkowa, Józef Szułdrzyński z Lubasza, profesor Antoni Popliński, ks. kanonik Jabczyński i Jędrzej Moraczewski.
Ministrowie oświaty i spraw wewnętrznych po przesłaniu im rocznego sprawozdania wyraźnie uznali pożyteczną i zbawienną działalność Towarzystwa, a generalny poczmistrz Nagier nawet tego samego roku 1841 nadał Towarzystwu wolność portoryi na obręb W. Księstwa Poznańskiego, którym to przywilejem posługiwano się mniej więcej do roku 1861.
Już rok 1841/2 przyniósł dochodu 12,622 talarów, rok 1842/3 — 7312 talarów, a rok 1843/4 — 13,213 talarów. Przez całe pierwsze lat 25 wynosił dochód 224,040 tal. W roku 1860, dnia 31 stycznia — postanowiono utworzyć fundusz żelazny, aby Towarzystwo utrwalić i oprzeć na silnej podstawie finansowej. Niebawem posypały się znaczniejsze datki i zamiar został urzeczywistniony. Fundusz żelazny wzrósł z czasem do 1,084,198 marek.[62]
Na owe dwie tak ważne instytucye złożyła pieniądze prawie wyłącznie szlachta, obywatelstwo wiejskie, bez którego pomocy nigdyby nie mógł dokonać Marcinkowski tak wielkich rzeczy, a owe pieniądze szły w największej mierze na bezpośrednią korzyść klas niższych.
Marcinkowskiego zasługą było też założenie Towarzystwa ku wspieraniu ubogich i biednych w Poznaniu, on też popierał usiłowania utworzenia stałej sceny polskiej w Poznaniu, należąc do „Opieki teatralnej”, wybranej przez stowarzyszenie prywatne, on wreszcie jako radny miejski bronił interesów polskiej ludności Poznania.
Pomyślne początki stworzonych przez siebie instytucyi w tak wesołe wprawiły usposobienie Marcinkowskiego, że przybył na pierwszy bal nowozałożonego Kasyna polskiego w Bazarze, chociaż nigdy zresztą na balach nie bywał, a przybył w białej kamizelce z srebrnemi wypustkami.[63]
Ale już wtenczas uczuwać zaczął pierwsze początki choroby płucowej, na które wcale nie zważał, chodząc po piętrach, jeżdżąc po wsiach, pracując we dnie i w nocy, załatwiając najrozmaitsze sprawy, szkodził zaś sobie gwałtowną konną jazdą bez względu na pory roku i odległość, byleby najprędzej przybyć z pomocą.
Był Marcinkowski przez dłuższy czas niejako dyktatorem w Księstwie, nic się wśród Polaków bez jego rady, wiedzy i woli nie działo. W ostatnich jednak latach usuwało się z pod jego władzy coraz więcej ludzi, zniechęconych bądź to ciągłemi wymaganiami ofiar pieniężnych, bądź to wzrastającą jego drażliwością, lub też wciągniętych przez wersalskie Towarzystwo demokratyczne do spisku, którego celem było powstanie. Widział Marcinkowski jasno, że takie przedsięwzięcie w danych okolicznościach sprowadzi tylko klęski, i dla tego starał się radą i prośbami odwieść rodaków od zgubnego zamiaru, ale na głos jego już nie zważano.
Tymczasem choroba jego wzmogła się i wreszcie dnia 7 listopada 1846 r. umarł w Dąbrówce pod Rogoźnem, w domu przyjaciela swego Wiktora Łakomickiego. W cztery dni później pochowano zwłoki jego wśród wielkiego zbiegowiska ludu i z powszechnym żalem na cmentarzu świętomarcińskim w Poznaniu.
Marcinkowski żył wyłącznie dla drugich, nie znał rozkoszy światowych, gardził bogactwy i zaszczytami. Z sercem, które miłością ogarniało rodaków, z rozumem, który mu wskazywał właściwe drogi, łączył żelazną energią i dla tego wielkich dokonał rzeczy.


Gospodarstwo wiejskie.

Do bliższych przyjaciół Marcinkowskiego należał generał Dezydery Chłapowski, który tak dalece czcił pamięć swego byłego adjutanta, że skrzętnie chował najdrobniejszy nawet liścik jego, pisany z Anglii, Szkocyi lub Francyi. Z listów tych widać, jak gorliwie generał Chłapowski po upadku powstania listopadowego jął się uprawy ziemi. Marcinkowski raz po raz odpisuje mu na zapytania w sprawach gospodarstwa, np. jak głęboko w Anglii orać zwykli, przesyła żądane nasienie burakwiane lub czerwonej koniczyny, dziełka treści agronomicznej, rozwodzi się nad drylowaniem i ofiaruje swe pośrednictwo w sprowadzaniu narzędzi rolniczych.[64]
Tak sumiennie pojmując swe zadanie, dał generał przykład wzorowego, rozumnego gospodarstwa wiejskiego, a rozpocząwszy od 11,000 mórg, pozostawił 32,500, dokupiwszy do dziedzicznej Turwi i Rombina Brodnicę, Goździkowo, Manieczki i Kopaszewo.
Od roku 1834 Turwia była szkołą gospodarczą dla całego kraju.[65] Generał począł brać uczniów do swego majątku za darmo, najprzód 6, potem 12 na dwa lata. Każdy z nich przechodził z kolei wszystkie gałęzie gospodarstwa, poczem miewał oddany sobie poszczególny kierunek jednej gałęzi, ten owiec, ów koni, trzeci robót w polu. Generał doglądał wszystkich, objeżdżając codziennie folwarki i utrzymując rygor iście wojskowy. W ciągu 40 lat wykształciło się w tej szkole 150 uczniów, którzy rozeszli się po całej Polsce.
Wtenczas hodowano u nas przeważnie mały gatunek owiec, t. z. elektorały, które dawały bardzo drogą wełnę, ale nie dawały mięsa. Generał pierwszy pomyślał o połączeniu produkcyi wełny z produkcyą mięsa i już około 1830 roku miał ramboullety o dużych figurach, choć grubej wełnie. On też miał pierwszą zarodową oborę szwyców w Turwi.
Jeden z pierwszych, który po Chłapowskim w tym kierunku działać zaczęli, był Maciej hr. Mielżyński, który w Chobienicach, Gościeszynie i Dąbrowie udoskonalił gospodarstwo we wszystkich kierunkach. Jego szwyce i elektorały mogły się równać z najlepszymi za granicą; to też znaczny swój majątek dziedziczny powiększył niemało.
Śladem tych mężów poszli inni i zakwitnęły gospodarstwa w Konarzewie Bojanowskiego, w Nowejwsi hr. Dzieduszyckiego, w Jurkowie Stanisława Chłapowskiego, który także miał zarodową oborę szwyców, w Potulicach Biegańskiego, w Kościelcu Adolfa Łączyńskiego i inne.
Lipski z Ludom, zwany powszechnie owczarzem, doprowadził do tego, że pewna część jego owczarni pod względem doskonałości wełny nie miała równej w Księstwie, a nawet daleko poza jego granicami. Barany ludomskie, elektorały, uznane zostały w Wrocławiu i Berlinie za najlepsze, skądinąd na jarmarki zwożone, a na wystawie paryskiej około 1840 roku zyskały złoty medal. Lipski rozdawał od roku 1831 rocznie 20 baranów pomiędzy gospodarzy, nie żądając nic, prócz utrzymania dokładnego rodowodu jagniąt po owych baranach. Za jego przykładem poszli książę Sułkowski, generał Chłapowski, hr. Bniński, Potworowski i inni,[66] czem się wielce przyczynili do podniesienia hodowli owiec w W. Księstwie Poznańskiem.
Bardzo dobre elektorały miał także referendarz Morawski w Oporowie, sprowadzone od księcia Lichnowskiego z Kuchelny na Śląsku, o którym chodziły wieści, że sprzedaje baranów rocznie za 200,000 talarów.[67]
Pierwszą zarodową owczarnią negrettów założył w Łaszczynie Ignacy Sczaniecki, zakupiwszy 1833 roku stadko negrettów od hr. Sternberga z Rudnic na Śląsku. Dawały one około 3 funtów wełny (elektorały tylko 1½ funta)
W roku 1848 miał Józef Mycielski w Spławiu sławne podówczas bydło holendry.
Pierwszą cukrownią w W. Księstwie Poznańskiem założył generał Chłapowski w Turwi, drugą Józef hr. Łubieński, syn ministra, w Pudliszkach 1837 roku, mieli też cukrownie Stablewski w Dłoni, Mielżyński z Baszkowa w Starymgrodzie, Mycielski w Gałowie, Graeve w Borku, Mycielski w Spławiu pod Poznaniem i Dzieduszycki w Wronkach.
W roku 1838 ogłoszony został w Przewodniku rolniczo-przemysłowym konkurs na opis fabryki do przerabiania 100 centnarów buraków dziennie. Nagrodę — medal wartości 100 czerwonych złotych — uzyskał Antoni Podolski, „fabrykant brevetowany” z Paryża. Zdaje się, że fundusz na to dał Edward hr. Raczyński. Komisyą konkursową składali: Henryk hr. Łubieński i Clemandot, „biegły fabrykant cukru z buraków”.[68]
Wszystkie owe cukrownie upadły przed rokiem 1861 skutkiem zbyt wysoko opodatkowanego przez rząd przemysłu cukrowniczego.
Około rok 1844 rzucili się niemal wszyscy rolnicy w W. Księstwie Poznańskiem do zakładania Towarzystw agronomicznych.
Ale nie tylko o sobie myśleli obywatele wiejscy, ale pomagali także chłopom. I tak w roku 1846 w czasie drożyzny potworzyły się za zachętą naczelnego prezesa Beurmanna Stowarzyszenia obywateli, którzy zobowiązali się nie sprzedawać żyta i grochu ponad własną potrzebę do miasta, lecz swym robotnikom i posiedzicielom chłopskich gospodarstw i to po zniżonej cenie. Wspomina o tem w swych notatkach Stanisław Chłapowski, który stał na czele krzywińskiego Stowarzyszenia.

Ogrodnictwo.

I ogrodnictwo podniosło się w owym czasie. Liczba starszych wspaniałych ogrodów w Winnogórze, Dobrojewie, Posadowie, Rogalinie „z regularnie na sposób francuski strzyżonymi szpalerami i zabytkami dawnej wsi w tej mierze staranności i upodobania” pomnożyły nowsze w Lubuszu, Lubostroniu, Halinie, Chobienicach, Kórniku, Zakrzewie, Turwi i Kobylopolu.[69]
Józef Mycielski, syn pułkownika Stanisława i Anny z Mielżyńskich, osiadłszy po upadku powstania listopadowego w którem był adjutantem generała Łubieńskiego, w Kobylopolu; nie tylko tam nowy dwór zbudował i park założył, ale też znacznie powiększył i udoskonalił ogród owocowy i warzywny, sprowadzając jeden z pierwszych do nas z Francyi owe karłowate drzewka, które wydają tak duże i dobre owoce.[70]
Z zamiłowaniem uprawiał ogrodnictwo Tytus hr. Działyński. Co 1 października przez wiele lat po sobie urządzał w Kórniku licznie zwiedzaną wystawę ogrodniczą, która słynęła z pięknych okazów owoców, jarzyn, a szczególnie drzew i krzewów, które sprowadzał z północnej Ameryki.[71]
Budzili zamiłowanie do ogrodnictwa i pszczelnictwa nauczyciele Ewaryst Estkowski i Daniel Rakowicz, którzy zakładali szkółki drzew owocowych i zachęcali wieśniaków do hodowania warzyw, owoców, kwiatów i pszczół i odpowiednich udzielali im nauk i wskazówek.
Wielkim lubownikiem ogrodnictwa był kamelarz i rajca miejski w Poznaniu Wojciech Jeziorowski um. w 87 roku życia 24 lutego 1879 roku, który w ogrodach swych przy ulicy św. Marcina i przy Długiej w sąsiedztwie PP. Wincentynek pielęgnował rzadkie krzewy i kwiaty.[72]

Teatr.

Przez kilka lat po powstaniu listopadowem nie było polskich przedstawień teatralnych w Poznaniu z powodu zakazu policyi; grywał tylko niemiecki teatr pod dyrekcyą Voigta, który — jak pisze Gazeta W. Księstwa Poznańskiego — dnia 28 czerwca 1832 roku wystawił sztukę Kościuszko, stary bohater, komedyo-opera w jednym akcie Holteia, oczywiście celem przywabienia polskiej publiczności.
Dopiero w roku 1838 zjawia się w Poznaniu ze swą trupą Raszewski i gra pomiędzy innemi Trzydzieści lat z życia szulera. W roku 1839 przybywa do Poznania towarzystwo krakowskie pod dyrekcyą Zygmunta Anczyca, 1840 roku znów bawi tu Raszewski w czasie kontraktów świętojańskich, a 1841 roku towarzystwo dramatyczne pod dyrekcyą Łozińskiego,[73] W roku 1842 podczas przedstawień teatru krakowskiego pod dyrekcyą Chełkowskiego, w których świetną grą celowali Jan Królikowski, syn profesora poznańskiego, Józef Rychter, Ignacy Chomiński, Teresa Palczewska i Józefa Radzyńska, zrodziła się myśl ustalenia sceny narodowej w Poznaniu i uczynienia ją niezawisłą od dyrektora niemieckiego teatru, któremu artyści nasi musieli opłacać się ½ dochodu, ale podjęte w tym celu usiłowania i obranie Opieki teatralnej, w której skład weszli Maciej hr. Mielżyński, dr. Karol Marcinkowski, Władysław Wężyk, Józef Szułdrzyński, profesor dr. Jan Rymarkiewicz, J. K. Radecki i Marceli Wilden, kalkulator Ziemstwa kredytowego, nie odniosły pożądanego skutku.
Po zwichnięciu tego przedsięwzięcia miewał Poznań widowiska polskie artystów krakowskich pod dyrekcyą Juliusza Pfeifera w roku 1844 i 1845, ale zawsze tylko latem i w komornem u dyrektora teatru niemieckiego.
W roku 1845 nowo założone przez hr. Tytusową z Zamoyskich Działyńską, jedną z najzacniejszych niewiast polskich, Towarzystwo Dobroczynności, potrzebując pieniędzy na swoje ochronki, wpadło na myśl urządzania przedstawień amatorskich i poprosiło panią Milewską,[74] piękną, wytwornego obejścia żonę kupca poznańskiego, i dr. Marcelego Mottego, aby zajęli się tą sprawą. Pierwsze przestawienie udało się doskonale. Grano dwie sztuki z francuskiego Matka chrzestna i Złoty krzyżyk, w których wystąpili: pani Walentyna Cegielska, panna Lekszycka, panna Sommerówna, Konstanty Grabowski, Leciejewski, dr. Marceli Motty i Władysław Bentkowski, który służył wówczas w artyleryi pruskiej. Później odbyło się drugie takie przedstawienie, które ściągnęło tłumy publiczności, zwłaszcza że urozmaicone były żywymi obrazami pomysłu hr. Tytusowej Działyńskiej, której dwie córeczki wystąpiły w roli aniołków ze skrzydełkami, w białą owinięte gazę.[75]

Muzyka.

Jak pomiędzy r. 1815 a 1830, tak też pomiędzy r. 1830 a 1846 liczne dawali koncerty tak amatorzy, jako i zawodowi artyści z różnych stron świata. W roku 1832 dnia 10 lutego wykonało Towarzystwo filharmoniczne pod przewodnictwem dyrektora muzyki Klincksohra z towarzyszeniem orkiestry na sali zamkowej Requiem Mozarta.
W Gazecie W. Księstwa Poznańskiego zachodzą wzmianki o wielkich koncertach instrumentalnych i wokalnych Towarzystwa Muzycznego, którego zarząd w roku 1840 składał się z 4 Niemców i Polaka, Maksymiliana Brauna, byłego profesora gimnazyum poznańskiego, a w roku 1831 kapitana inżynieryi,[76] ozdobionego krzyżem wojskowym Virtuti militari. W koncertach na cele dobroczynne występowała między innemi profesorowa Ferdynanda z Białoskórskich Karwowska, celująca zwłaszcza w utworach Chopina. Nie bez talentu kompozytorem mazurów i piosenek narodowych był Antoni Woykowski, który Chopina stawiał ponad wszystkich mistrzów tonów.

Rysownictwo, rytownictwo i malarstwo.

Mieliśmy wówczas znakomitego rysownika, rytownika, malarza i archeologa. Był nim Kajetan Wincenty Kielesiński, od roku 1839 do śmierci († 1849) bibliotekarz i dzielny pomocnik Tytusa hr. Działyńskiego w Kórniku. Znaczną ilość jego rysunków, piórem i ołówkiem, oraz akwareli nabył hr. Tytus za 4000 złp. Całą pozostałość artystyczną Kielesińskiego obejmuje wydany po polsku i po niemiecku 1849 roku w Poznaniu „Spis miedziorytów, litografii, rysunków, płyt miedzianych, przysobów dla malarzy i miedziorytników.”
Pomiędzy rokiem 1820 a 1838 istniała w Poznaniu litografia Simona, z której wyszło mnóstwo litografowanych portretów sławnych Polaków. Gdy ta litografia upadła i nie było litografa Polaka, założył Wiktor Kurnatowski, dawny żołnierz z korpusu Chłapowskiego i biegły rysownik, wyuczywszy się litografowania, pracownią w Poznaniu z pomocą Macieja hr. Mielżyńskiego. Bardzo cennym płodem jego litograficznej pracy jest dokładna Mapa W. Księstwa Poznańskiego, którą sam własną ręką ułożył i narysował; miała ona służyć przyszłym uczestnikom powstania, do którego właśnie czyniono przygotowania. Kurnatowski był też pierwszym w Poznaniu, który robił dość udatne daguerotypy.[77]
Rysowała bardzo pięknie Konstancya z Potockich 1o v. Janowa hr. Potocka, 2o v. Edwardowa hr. Raczyńska. Niemała liczba miedziorytów w Wspomnieniach Wielkopolski jej męża, hr. Edwarda, zrobiona jest podług jej rysunków; na jednym z nich przedstawiła siebie samą w postaci rysującej kobiety.
Także córki księcia-generała Antoniego Sułkowskiego z Rydzyny dostarczały rysunków Przyjacielowi Ludu leszczyńskiemu.
Tegoż Przyjaciela Ludu zasilał rysunkami Teofil Mielcarzewicz, urzędnik Ziemstwa Kredytowego, syn Józefa, rajcy miejskiego, i Agnieszki Męclewskiej († 20 czerwca 1879 roku), który wyuczył się rysowania od ojczyma swego, Józefa Perdischa, nauczyciela rysunków przy gimnazyum poznańskiem. Mielcarzewicz był skromnym rysownikiem, nie roszczącym sobie prawa do artyzmu.
Wielkie nadzieje jako malarz rokował Stanisław Lekszycki, syn radcy ziemiańskiego, którego akwarele, przedstawiające główniejsze nagrobki i kaplicę królewską Katedry poznańskiej, zwróciły artystycznem wykonaniem powszechną uwagę, ale niestety umarł wkrótce po wyświęceniu na księdza.[78][79]
W roku 1840 osiadł w Poznaniu słynny już wówczas malarz Fabian Sarnecki, którego portrety, obrazy dla kościołów i osób prywatnych, oraz litografie w znacznej liczbie rozchodziły się po kraju. W Poznaniu dawał lekcye prywatne, odnawiał też obrazy.
Z obrazów jego wymienia biograf jego, ks. dr. Stanisław Trąmpczyński[80] Złożenie do grobu, przez wiele lat wystawiane w Katedrze poznańskiej w W. Piątek, św. Wojciecha i św. Stanisława, biskupa, dawniej w kościółku P. Maryi in Summo, Matkę Boską niepokalanie poczętą, dawniej w kaplicy PP. Karmelitanek, św. Franciszka z Asyżu i św. Antoniego z Padwy w kościele Bożego Ciała w Poznaniu, z portretów, zdjętych z natury: arcybiskupa Przyłuskiego, dr. Karola Marcinkowskiego, sędziego Thiela i jego żony z domu Chosłowskiej, Ignacego Lipskiego, Józefa Szułdrzyńskiego z Lubasza itd. „Rysunek — pisze ks. dr. Trąmpczyński — posiadał pewny i poprawny, koloryt czysty i żywy, nie jaskrawy, pełen harmonii, zwłaszcza cienie nie są brudne, lecz głębokie i przejrzyste. Perspektywa u niego dobra, tak, że prace jego miłe na widzu sprawiają wrażenie.”
U Tytusa hr. Działyńskiego w Kórniku przebywał prze czas niejakiś od roku 1844 po ukończeniu berlińskiej Akademii malarstwa Maryan Jaroczyński, urodzony w Toruniu 1819 r., później nauczyciel rysunków w szkole realnej w Poznaniu. W Kórniku wyuczył go Kielesiński rytownictwa i akwaforty. Tu też wymalował Jaroczyński do kościoła miejscowego kilka religijnych obrazów.
Wielkim miłośnikiem i znawcą malarstwa był Seweryn hr. Mielżyński. Po upadku powstania, w którem jako podporucznik ochotników poznańskich otrzymał 10 marca 1831 roku krzyż złoty,[81] uczęszczał przez kilka lat pobytu we Francyi do pracowni najznakomitszych malarzy francuskich, a osiadłszy w Miłosławiu, wykonał dużo szkiców i obrazów, po większej części małych rozmiarów. W niejednym domu polskim (np. w Kwiliczu) znajduje się jego sztychowany obrazek, przedstawiający Sen księcia Sanguszki w kopalniach sybirskich, jako też drugi, wyobrażający Pana Jezusa na łódce, każącego do zgromadzonej nad jeziorem rzeszy, wśród której umieścił siebie samego i całą rodzinę brata Macieja.[82]
Wielkie znaczenie miało założone 1836 roku za staraniem Flottwella tz. Towarzystwo sztuk pięknych, które wstąpiło do powstałego trzy lata przedtem Związku, obejmującego wszystkie podobne stowarzyszenia w Niemczech. Celem Towarzystwa było urządzanie co dwa lata wystawy obrazów, zakupywanie dzieł sztuki do rozlosowania pomiędzy członków i wspieranie zdolnych, a niezamożnych artystów.[83] Towarzystwo już w pierwszym roku liczyło 1060 członków, którzy zakupili 1158 akcyi po 2 talary. Należało zaś do niego bardzo wielu Polaków, jak arcybiskup Dunin, biskup Chelchowski, kanonik Jabczyński, Radziwiłłowie, Czartoryscy, Sułkowscy, Raczyńscy, Mielżyńscy, Kwileccy, Szembekowie, Potoccy, Bnińscy, Mycielscy, Żółtowscy, Czarneccy, Chłapowscy, Potworowscy, Niegolewscy i inni, oraz Kasyno gostyńskie.
Komitet składali Flottwell, Reibnitz i Rosenstiel, urządzaniem zaś wystawy zajmowali się z początku głównie malarz miejski Jeziorowski i prezes policyi Minutoli.
Pierwsza wystawa, urządzona w roku 1836, miała nadzwyczajne powodzenie. Zwiedzano ją w wielkiej liczbie, pisały o niej obszernie Gazeta W. Księstwa Poznańskiego i Przyjaciel Ludu leszczyński. Wystawiono zaś na niej przeważnie dzieła niemieckich malarzy szkoły dysseldorfskiej, ale i kilka polskich, jak Mikulskiego Widoki katedr gnieźnieńskiej i poznańskiej, kilka obrazów braci Jana i Adolfa Łasińskich, uczniów szkoły dysseldorfskiej, i rzeźbę (jedyną na wystawie) Oskara Sosnowskiego Popiersie króla Fryderyka Wilhelma III. Oprócz tego przysłali na wystawę Perdisch, nauczyciel rysunków przy gimnazyum poznańskiem, Chłopów wielkopolskich, Giller, artysta poznański, Młodą Polskę, Zimmermann, Żyda polskiego.
Pomimo jednak licznego zwiedzania wystawy pozostał niedobór 106 talarów z powodu wysokiej sumy, wydanej na zakupno dzieł do wylosowania. Pokrył go prawie w całości Karol hr. Czarnecki z Gołańczy.
Na wystawę w roku 1839 przysłał Fabian Sarnecki kopią Poussina, Rebekka i Eleazar przy studni, a January Suchodolski Wprowadzenie chrześcijaństwa do Polski, obraz, przeznaczony do Złotej kaplicy w Katedrze poznańskiej,[84] każdy zaś członek otrzymał jako premią kolorową litografią Oldermanna Wesele chłopskie z pod Poznania.
Skutkiem wylosowywania niejeden obraz dostał się do domu polskiego. I tak czytamy w Gazecie W. Księstwa Poznańskiego, że w roku 1840 wygrali Jaraczewski z Lipna Mozina Marynarkę, Ostrowski z Gułtów Cronhelma Część starego miasta, Sobierajski z Kopaniny Grothego Związkę (zwyczaj w Marchii przy pierwszem żęciu), Skórzewski z Gołanic Hilgersa Marynarkę, a porucznik Gwiazdowski odcisk obrazu olejnego Rembrandta.
W roku 1843 nadesłał na wystawę Wielkopolanin Gąsiorowski swój obraz Bitwa pod Nasielskiem (1831 r.), w roku 1845 pojawiły się po raz pierwszy obrazy belgijskich malarzy, 1847 słynny obraz Horacego Verneta Pobojowisko pod Hastings, a 1853 Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego, rodem z Bydgoszczy, profesora Akademii w Królewcu, Włoska przekupniarka owoców i Palący tytoń w przedsionku teatralnym, Seweryna hr. Mielżyńskiego Krajobraz z St. Nellino i dwa obrazy religijne, Karola Węgierskiego z Rudek pod Szamotułami pastel Gotowalnia, akwarela, Matka w gronie córek i miniatura Lady. H. Walpole i Ignacego Stachowskiego z Kościana portret Stanisława Hozyusza, a 1857 roku Maryana Jaroczyńskiego Apostoł Marek, opowiadający Ewangelią w Egipcie. Atoli po roku 1848 zaczęło się objawiać zobojętnienie dla sztuki, które coraz więcej się wzmagało, aż wreszcie 1862 roku rozwiązało się Towarzystwo.

Budownictwo.

W dziedzinie budownictwa z owych czasów pierwsze miejsce zajmuje Kaplica królewska czyli Złota w katedrze poznańskiej, w której spoczywają zwłoki Mieczysława I. i Bolesława Chrobrego.
Zwłoki te złożone były pierwotnie w środku katedry, a nad ich grobem paliło się wedle uchwały kapituły z roku 1496 światło w lampie dzień i noc. w roku 1744 w miejsce dawnego pomnika kazała kapituła zrobić nowy i przeniosła zwłoki wśród uroczystego nabożeństwa do innej trumny. Ale już 1766 roku zniesiono ów grobowiec „dla mniej przyzwoitego kształtu” i wystawiono nowy, który skutkiem pożaru katedry 1772 roku i zawalenia się wieży kościelnej 1790 roku zburzony został. Rozebrano więc zgruchotany pomnik, a kości królów złożono w trumience, którą opieczętowano i umieszczono w kapitularzu.
Pierwszy pomysł wystawienia nowego pomnika powzięła kapituła,[85] ale nie mogła go wykonać dla niepomyślnych czasów, dopiero arcybiskup Gorzeński postanowił zbierać na ten cel składki i sam ofiarował dziesiąty grosz swych dochodów, a ks. Teofil Wolicki wydał odezwę do społeczeństwa, zachęcającą do składek. Zostawszy arcybiskupem, zebrał Wolicki sumę, którą wedle jego woli złożono na ręce sejmujących stanów 1830 roku.
Po śmierci arcybiskupa Wolickiego sejm z roku 1830 wyraził rządowi życzenie, aby wykonano pomnik, a król wyznaczył komitet, mający zająć się tą sprawą. Do komitetu weszli: namiestnik książę Antoni Radziwiłł, ks. Leon Przyłuski, proboszcz katedralny gnieźnieński, i hr. Edward Raczyński.
Książę Radziwiłł chciał wznieść posągi olbrzymiej wielkości, a zarazem grobową dla zwłok królewskich kaplicę, do czego na wezwanie jego podał plan Schinkel, naczelny budowniczy rządu pruskiego w Berlinie. Na placu katedralnym miał być wzniesiony amfiteatr z sześciu rządami siedzeń, a naprzeciwko amfiteatru miały stanąć olbrzymie posągi na obszernej podstawie, w której mieścić się miała kapliczka, a w niej ołtarz i trumna marmurowa, zwłoki obu królów zawierająca.
Ale koszta okazały się za wielkie. W trzy lata potem umarł książę Antoni Radziwiłł, a pozostałych członków komitetu rozkaz ministeryalny z 17 lipca 1833 roku umocował do dalszego działania.
Gdy w roku 1836 wszyscy kolektorowie znieśli zebrane składki, komitet osądził, że mu dalej dzieła odkładać nie należało, a że niedostatek funduszów nie pozwolił wykonać pomysłu Radziwiłłowskiego, a nadto założenie fortecy w Poznaniu wystawiało na niebezpieczeństwo projektowane olbrzymie posągi, które się wysoko nad wały i szańce miasta wznosić miały, postanowił komitet wznieść grobowy pomnik w kościele katedralnym, w kaplicy, do której miał zrobić plan kawaler Lanci, członek Akademii św. Łukasza w Rzymie, znany w architektonicznym zawodzie w Krakowie, gdzie sprawował urząd budowniczego, oraz z wykonanych robót w Zagórzanach, Zatorze, Osieku, Będzinie i Końskich, gdzie nowe wzniósł zamki lub starożytne podniósł z gruzów i przekształcił.
Lanci wybrał styl byzantyński, który odpowiadał wiekowi Mieczysława i Bolesława, a do wykonania planów jego powołano Müllera z Berlina, wynalazcę, a raczej odnowiciela dawnego sposobu malowania enkaustycznego czyli na woskowej zaprawie, który najwięcej obiecywał trwałości.
Müller rozpoczął pracę na wiosnę 1837 roku.
Na złoconem sklepieniu Bój Ojciec, otoczony Cherubinami i Serafinami, wzniesioną ręką błogosławi wedle pomysłu artysty narodowi, w którym Mieczysław zaszczepił wiarę, nieco niżej umieszczono poważne grono Świętych polskich: Wojciecha, Stanisława, Kaźmierza, Salomei, Jolanty, Jadwigi, Kadłubka i Jana Kantego, nakoniec herby ludzi znamienitych, którymi Kościół się szczyci.
Między tymi herbami zaginają się koliste łuki, właściwe architekturze byzantyńskiej. Łuki te opierają się o kolumny, na których widać figury aniołów, ozdobione orłami białymi, unoszącymi się z gniazda, co przypomina tradycyą o założeniu Gniezna, a zarazem jest wskazówką, że Mieczysław i Bolesław opiekowali się gniazdem orła troskliwie. Arabeski nad łukami obok kapiteli są zdjęte z wzorów na drzwiach spiżowych gnieźnieńskich.
Mozajkową posadzkę, zrobioną w Wenecyi przez profesora Salandri podług rysunku kawalera Lanci, położył w Poznaniu Dawid Cristofoli, Wenecyanin. Cyfry M. i B. zachodzą w wielu miejscach kaplicy.
W niży, w sarkofagu czyli grobowcu spoczywają zwłoki obu królów. Ułomki kamienne pochodzą z starego grobowca z XI wieku: trzy figury dorobił Oskar Sosnowski, Wołynianin, i darował do kaplicy.
Naprzeciwko w niży stoją posągi Mieczysława i Bolesława, arcydzieło Raucha. Twarz Bolesława zdjęta z obrazu księcia Józefa Poniatowskiego pędzla Bacciarellego. Na podstawie był napis: „Ofiarował do tej kaplicy Edward Nałęcz Raczyński”, który następnie hr. Edward wymazać kazał.
W ołtarzu znajduje się obraz mozajkowy, przedstawiający Wniebowzięcie Panny Maryi, podług malowidła Tycyana wykonany przez profesora Salandri,[86] a ofiarowany przez Konstancyą z Potockich hr. Edwardową Raczyńską. Pod obrazem wyryte pierwsze cztery wiersza Bogarodzicy.
Po jednej stronie kaplicy są okna, po drugiej loże, po bokach zaś obrazy i to nad grobowcem królewskim „Bolesław, odwiedzający z cesarzem Ottonem III św. Wojciecha w Gnieźnie” pędzla Edwarda Brzozowskiego, naprzeciwko nad posągami królów „Kruszenie bałwanów przez Mieczysława I” pędzla Januarego Suchodolskiego; kształt liter napisów naśladowany jest z napisu z roku 1180 kościoła w Końskich, najdawniejszego zabytku piśmiennictwa w Polsce.
Na kaplicę królewską zbierano składki w całej Polsce. Największe sumy ofiarowali: Edward i Konstancya hr. Raczyńscy 500 talarów prócz przeszło 28,000 talarów, które z własnej kieszeni zapłacił Rauchowi hr. Edward, Atanazy hr. Raczyński, książę Antoni Radziwiłł, namiestnik, arcybiskup Teofil Wolicki po 500 talarów, Marcin Dunin, kanclerz metropolitalny gnieźnieński, 350 talarów, Bernard hr. Potocki, pułkownik Poniński, generalny dyrektor Ziemstwa, Mikołaj hr. Mielżyński z Baszkowa, hr. Moszczeński z Ottorowa, książę ordynat Antoni Sułkowski po 300 talarów, wojewodzina z hr. Dzieduszyckich Działyńska, Tadeusz hr. Łubieński, kanonik krakowski, Józef hr. Grabowski za młodych Kwileckich po 200 talarów, Kajetan Kowalski, kanonik gnieźnieński, Siemieński, biskup-sufragan gnieźnieński, Franciszek Mycielski z Gałowa, Jan Nepomucen Wolicki, sędzia najwyższej instancyi Królestwa Polskiego, Koźmian, biskup kujawsko-kaliski, Ignacy hr. Dzieduszycki, Henryk hr. Dzieduszycki po 100 talarów.
Z cudzoziemców ofiarowali car Mikołaj 500 talarów, król Fryderyk Wilhelm III 100 dukatów, następca tronu, późniejszy król Fryderyk Wilhelm IV, 20 dukatów, książę Thurn i Taxis, książę krotoszyński, 100 talarów, naczelny prezes Baumann, prezes sądu apelacyjnego w Poznaniu Schönemark, biskup wrocławski Schimonsky po 50 talarów, major hr. Blankensee, deputowany z powiatu czarnkowskiego i chodzieskiego, 25 talarów, książę Anhalt-Coethen, dziedzic Włoszakowic, 20 talarów. Dawali składki nawet pastorzy. I tak złożył Hanke, senior Jednoty ewangelickiej 10 talarów, zebranych w kościołach ewangelickich.
Całkiem złożono do 30 grudnia 1841 roku, 120,425 złp. 7½ gr.
Głównie jednak zawdzięcza Kaplica Królewska powstanie swoje hojności, staraniom i wytrwałości Edwarda hr. Raczyńskiego.
Drugiem znamienitem dziełem architektonicznem z owych czasów jest Zamek Kórnicki, który z gruzów podniósł, z miłością przerobił, powiększył i ozdobił Tytus hr. Działyński. Pod jego kierownictwem pracowali krajowy technicy i rzemieślnicy, jako snycerze, rytownicy, stolarze, ślusarze, mularze itd., których wydobywanie z tłumu i wykształcenie na samodzielnych, a o ile możności doskonałych w zawodzie swoim pracowników, szczególnem było jego zamiłowaniem. Dzięki owemu po większej części stworzonemu przez siebie zastępowi mógł się rzadką, a chlubną poszczycić właściwością z gruntu przebudowanego zamku kórnickiego, to jest, że wszystko w nim bez wyjątku, od samej poczynając budowy aż do najwyszukańszych ozdób wewnętrznych, było dziełem Polaków.[87]
Z budowli poznańskich z owego czasu wymienić należy najprzód Bazar, który budować zaczęto 1838 roku wedle planu budowniczego Schinkla, a pod kierownictwem Antoniego Krzyżanowskiego, pierwszego z Polaków, który się za pruskich czasów poświęcił budownictwu, samodzielnie zaś zbudował Krzyżanowski w tym samym czasie Ziemstwo kredytowe na rogu Wilhelmowskiej i Fryderykowskiej ulicy, naprzeciwko poczty.
Rodem z Poznania był rzeźbiarz Ceptowski, uczeń Thorwaldsena w Rzymie. Polecony przez Schinkla z Berlina, Dannekera z Stuttgartu, Klenzego z Monachium i Ottmera z Brunświku, osiadł w rodzinnem mieście i tu w roku 1837 otworzył wystawę rzeźb własnych i obcych. Pomiędzy własnemi jego rzeźbami zwracała uwagę Nemezis podług Thorwaldsena i płaskorzeźba, która przedstawiała Minerwę, polecającą malarstwo, rzeźbiarstwo i architekturę opiece znajdującego się na sztuce króla.[88]
Z tego czasu datują też dwie fontanny fundacyi Edwarda hr. Raczyńskiego.
Pierwszą wykonał z piaskowca na zamówienie hr. Edwarda 1841 roku budowniczy berliński Cantian, umieścić zaś kazał hr. Edward na tej fontannie medalion Priessnitza z napisem greckim „Ariston men hydor” z wdzięczności za wyleczenie przez Priessnitza w Grafenbergu syna jego Rogera.
Na wierzchu tego pomnika zamierzał hr. Edward postawić posąg Hygiei z rysami swej małżonki, Konstancyi z Potockich, modelowany przez najlepszego ucznia Raucha, Alberta Wolfa, a ulany z bronzu 1841 r. w słynnej Lauchhammerowej odlewni. Po zajściach jednak z szóstym sejmie prowincyonalnym hr. Edward zamiaru swego zaniechał, a po jego śmierci hr. Konstancya ustawić kazała ów posąg w Zaniemyślu za sarkofagu, w którym spoczęły zwłoki nieszczęśliwego jej małżonka.
Dopiero w roku 1908 ozdobiono fontannę Priessnitza przeniesioną na obecne miejsce z przyzwoleniem i kosztem wnuka fundatora, Edwarda hr. Raczyńskiego z Rogalina, posągiem hr. Konstancyi jako Hygiei, odlanym nanowo wedle zachowanego w Lauchhammer modelu, co zwiastuje napis w niemieckim języku!
Drugą fontannę postawił hr. Edward Raczyński przy zakładzie PP. Wincentynek w Poznaniu w formie prześlicznej gotyckiej kapliczki, także pomysłu Cantiana z spiżowym posągiem Matki Boskiej, modelowanym 1844 r. przez rzeźbiarza Fischera wedle Madonny Sykstyńskiej Rafaela.[89]
Do tych zasług dodał hr. Edward i tę, że zaopatrzył Poznań w zdrową źródlaną wodę, sprowadzając ją do miasta wodociągami z pagórków fortecznych w bliskości tak zwanego Kernwerku.

Niedoszła fundacya Edwarda hr. Raczyńskiego.

Dawniej, gdy istniały klasztory żeńskie, wiele kobiet szlacheckiego pochodzenia oblekało habit zakonny, inne na stare lata osiadały przy zakonnicach w klasztorze. Takich „rezydentek” było np. w klasztorze PP. Cystersek w Ołoboku dosyć dużo. Po zwinięciu zaś klasztorów niejedna Polka znalazła się w przykrem położeniu, zwłaszcza, jeśli stosunki rodzinne pod względem majątkowym były nieszczególne.
Dla tego też sejm poznański z roku 1837 prosił króla, aby przeznaczył dla panien z wyższych stanów jeden ze zniesionych klasztorów z jego dochodami. Król odpowiedział, że uznaje zaopatrzenie osieroconych i biednych panien za pożądane i przyrzekł ułatwić oddanie jednego z budynków klasztornych i przyczynić się do fundacyi, ale, ponieważ majątek klasztorny już przeznaczono na inne cele, przeto niechby sejm obmyślił zebranie potrzebnych funduszy na innej drodze.[90]
Sprawę podjął Edward hr. Raczyński i postanowił na własną rękę założyć Zakład, o jaki dopominał się sejm poznański. Na ten cel przeznaczył 54,000 talarów, a na miejsce upatrzył sobie były klasztor PP. Katarzynek czyli Dominikanek przy ulicy Wronieckiej — jedną z najdawniejszych budowli w Poznaniu, bo pochodzącą z XV wieku, której władze wojskowe używały na skład mundurów.
Dnia tedy 20 czerwca 1842 roku poprosił ministra spraw wewnętrznych hr. Arnima o przekazanie na Zakład owego klasztoru wraz z kościółkiem.
Atoli minister, obawiając się, że przebudowanie i odnowienie klasztoru pociągnie za sobą znaczne koszta, oświadczył na wniosek naczelnego prezesa Beurmanna, że rząd gotów jest przenieść szkołę dywizyjną z klasztoru pokarmelickiego do klasztoru podominikańskiego, a tamten odstąpić Raczyńskiemu. Król Fryderyk Wilhelm IV jednakże, którego żywo zajął projekt hr. Edwarda, postanowił oddać mu po upływie dwóch lat do użytku klasztor Katarzynek. Zakład miał nosić nazwę i herb fundatora.
Tymczasem, nim ów termin nadszedł, wystąpił Pantaleon Szuman najniesprawiedliwiej, z powodu napisu na pomniku Mieczysława I i Bolesława Chrobrego w katedrze poznańskiej, publicznie przeciwko hr. Edwardowi, który zaczepkami tak się zniechęcił, że odstąpił od zamiaru swego, o czem dnia 18 lutego 1844 powiadomił hr. Arnima.[91]
I tak nieoględny postępek Szumana pozbawił społeczeństwo polskie pożytecznej instytucyi i unicestwił odzyskanie budynku, który, przywrócony do pierwotnego stanu, byłby się stał istotną ozdobą miasta.

Towarzystwo Starożytności w Szamotułach.[92]

W roku 1840 powziął Jędrzej Moraczewski myśl założenia Towarzystwa Starożytności w Szamotułach i napisał dla tego Towarzystwa statuty, które na zebraniu w Szamotułach z niektóremi odmianami przyjęte i przez ówczesnego naczelnego prezesa W. Księstwa Poznańskiego potwierdzone zostały.
Celem Towarzystwa było nagromadzenie do jednego miejsca zabytków starożytności, już to w ziemi ukrytych, już też po kątach poniewierających się, ułożenie katalogu, druków rzadkich, zebranie obrazów życia dawniejszego, poznanie rozsypanych po kraju pomników, spisanie powieści miejscowych i podań ludu i założenie gabinetu starożytności w mieście Szamotułach wraz z biblioteką.
Do gabinetu miano zbierać: sztuki rzeźbiarskie, urny, sprzęty jakiegokolwiek rodzaju, numizmaty, kości zwierząt przedpotopowych, obrazy dawne lub też przedstawiające sceny dawnego życia, rękopisy i stare druki, tudzież książki i mapy, przydatne do poznania starożytności krajowych, ryciny, zdjęte z natury lub przekopiowane tak grodzisk, szańców, jak starożytnych miast, twierdz, zamków, kościołów, nagrobków, pałaców, zbroi, orężów, rzędów, ubiorów i wogóle wszystkiego, co z dziedziny sztuki i techniki posiadano dawniej szczególnego, Towarzystwo miało się też starać o modele kusz, taranów, bełtów, proc, łuków i o odlewy gipsowe posągów i płaskorzeźb.
Na czele Towarzystwa mieli stać: dyrektor, zastępca dyrektora i sekretarz, obierani co dwa lata 1 kwietnia, a sprawy Towarzystwa miały być załatwiane na dwóch półrocznych zgromadzeniach, dnia 1 kwietnia i 1 października lub kiedyby dyrektor albo ⅓ członków uznała potrzebę.
Czynności swe rozpoczęło Towarzystwo od początku roku 1841.
Statuty Towarzystwa podpisało 18 członków, a liczba ich później doszła najwyżej do 38. Pomiędzy tymi było zaledwie siedmiu, którzy się rzeczywiście lub przynajmniej jakkolwiek trudnili naukami i piśmiennictwem. Inni zaś byli to nader godni obywatele wiejscy, oddani całkiem tylko rolnictwu.
Do zarządu powołano Jędrzeja Moraczewskiego na dyrektora, Emila Kierskiego na jego zastępcę, a Apolinarego Żółtowskiego na sekretarza. Członkowie na zebraniach donosili o kopcach i okopach, po rozmaitych miejscach porozrzucanych, które komisya, na ten cel wyznaczona, miała następnie zbadać i opisać, składali dalej książki, starożytne monety, zbroje, urny i łzawice i inne z ubiegłych wieków przedmioty. Pomimo to zbiór Towarzystwa był dość szczupły, tak, że w jednej szafie mógł być pomieszczony. Kilka zaledwie zgromadzono książek dawnych prawniczych i historycznych, podpisy niektórych królów polskich i znakomitych mężów, niewiele starożytnych przedmiotów, do uzbrojenia służących, urn i innych zabytków starożytności, wreszcie kilkanaście monet, z których najstarszy był grosz gdański króla Stefana z roku 1579, oraz różne bilety skarbowe polskie z czasów powstania 1794 roku.
Obok medalu, bitego w roku 1789 na pamiątkę pomnożenia wojska, najważniejszym był krzyż Kaźmierza Puławskiego z czasów konfederacyi barskiej.
Był to krzyż mosiężny w kształcie kwadratu, na czerwonej wstążce zawieszony. Pomiędzy ramionami tego krzyża były cztery promienie, coraz bardziej od środka zwężające się. Z jednej strony na ramionach krzyża taki był niezgrabnie wyryty napis: Pro fide et Maria, pro lege et patria, w środku zaś, ile się zdaje, był obraz malowany Matki Boskiej Częstochowskiej, a wkoło napis: Maria victrix hostium. Z drugiej strony na ramionach krzyża był napis: Casimirus Pułaski, Mareschalscus Łomzinensis, Tribuit Praemium Bene Merentib. In Clara Mon. d. 2 Febr. 1771. W środkowem miejscu czy było jakie malowanie, nie było można wyśledzić na tym egzemplarzu, wkoło tylko był napis, na czerwonym laku wyryty: In hoc signo vinces.
Order ten dostał się do Towarzystwa w darze od generała Emiliana Węgierskiego, który go wziął w spadku po szambelanie Cieleckim, dziedzicu Rudek, Lipnicy, Wierzchaczewa i Gaju w powiecie szamotulskim, a niegdyś konfederacie barskim.
Ów krzyż Kazimierza Puławskiego, przeznaczony na nagrodę zasług, był, jak twierdzi Emil Kierski, unikatem; drugiego na całym obszarze dawnych ziem polskich nie znaleziono.
Za najgłówniejsze zadanie uważało Towarzystwo zbieranie wiadomości o starożytnych kopcach i okopach. Jędrzej Moraczewski zwiedził w tym celu cały powiat szamotulski i opisał: okop w lesie pomiędzy błotami, zarosły dębami, leszczyną i innymi krzakami pod folwarkiem Zalesie w pobliżu Buku, kopiec na gruncie wsi Niegolewa leżący, okop na piaszczystem wzgórzu po prawej stronie drogi z Brzozy do Grzebieniska prowadzącej, wysoki kopiec na gruncie wsi Niepruszewa, okop nad łąką, dawniej niewątpliwie wodą oblany, wówczas krzakami i trawą zarosły, na gruncie wsi Niewierz, okop okrągły, kociołkowaty wśród łąk zwanych Jeziorka na gruncie wsi Kąsinowa, kopiec wśród łąk na gruncie wsi Gaowa pod Szamotułami, okop okrągły, kociołkowaty w lesie do wsi Rudnik należącym, drugi okop w tymże lesie na błotach okrągły, kociołkowaty, niski, kopiec pod samą wsią Śmielowem, na łące od strony Gałowa.
W powiecie poznańskim oglądał Moraczewski: kopiec na gruncie wsi Przybroda, dwa szańce, jeden większy, drugi mniejszy pod wsią Dąbrówką, a w powiecie obornickim okop pod wsią Słomowem.
Także Wojciech Moraczewski, który lubo nie był członkiem Towarzystwa, podzielał jednak jego prace i cele, opisał w powiecie wschowskim kopiec, zwany Łysagóra pod wsią Lubonią, o którym liczne były legendy, w rozkopanym jednakże w roku 1823 nic nie znaleziono; kopiec w górzystem, dębiną zarosłem miejscu w lesie wsi Gurzna pod Krzywiniem, zwanym Zamczyska, okop w lesie wsi Belęcina pod Krzywiniem, okop we wsi Świerczynie pod folwarkiem Berdychowo, zwany Ostrówkiem, okop na błotach miasta Rydzyny pod Zwierzyńcem, bardzo wielki i dobrze zachowany, szaniec niezmiernie wielki nad jeziorem wojnowickiem, szaniec we wsi Krzemień; w powiecie krobskim, szaniec mały w Pudliszkach pod Krobią, miejsce usypane na najwyższym punkcie gór Grodziskich, kopiec bardzo wielki wśród łąk wsi Karca blisko Ponieca, na którym wedle legendy często słychać było głuchy gwar duchów, jakoby wojowników tamże poległych i pochowanych, kopiec nadzwyczajnie wysoki w tej samej dolinie tuż pod miastem Gostyniem, na którego wierzchu były ślady fundamentów z polnego kamienia, okop zwany Zamczyskiem we wsi Godurowie, takież Zamczysko na łąkach na pół drogi z Gostynia do Borku, znaczne zalki na Kalowie tuż pod Czarkowem, blisko Ponieca, gdzie się wiele urn znajdowało, okopy pod wsią Wieszkowo pod Poniecem, w powiecie kościańskim; okop mały przy drodze wiodącej od wsi Kopaszewa do Turwi, Zamczysko w środku błot oberskich pomiędzy Kuszkowem a Krzywiniem.
W wyszukiwaniu takich pomników przeszłości okazał Wojciech Morawski wiele gorliwości i udawał się do różnych władz i znajomych mu geometrów, celem zasięgnięcia w tej mierze wskazówek i wiadomości.
W skutek politycznych wypadków 1846 r. radca ziemiański powiatu szamotulskiego z polecenia wyższej władzy rozwiązał Towarzystwo Starożytności. Wielką szafę z zebranemi starożytnościami umieszczono jako depozyt wewnątrz kościoła parafialnego w Szamotułach, przy drzwiach małych pobocznych tego kościoła. Nie wiadomo na jakiej zasadzie ówczesny proboszcz ks. Taszarski uznał to wszystko za własność czy swoją czy też kościoła. Wielką szafę ze zbiorami użyto na bibliotekę prywatną, szklanne szyby potłuczono i wówczas wszystko, co jaką większą miało wartość, znikło nazawsze, między tem także ów wyżej wspomniany order Pułaskiego.
Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Poznaniu, uważając się za spadkobiercę byłego Towarzystwa Starożytności w Szamotułach, podjęło starania, by ocalić zbiory od zatracenia i przyłączyć do swoich. Wszystkie jednak zachody okazały się bezskutecznymi. Dopiero po śmierci ks. Taszarskiego spadkobiercy jego wydali Towarzystwu Przyjaciół Nauk wszystko, choć już bardzo uszczuplone, co było dawniej własnością Towarzystwa Starożytności w Szamotułach.

Handel i przemysł.

Pierwszymi Polakami, których Marcinkowski spowodował do poświęcenia się zawodowi kupieckiemu i których z publicznych funduszy wyposażył, byli Feliks Gliszczyński i Marceli Kamieński.[93]
Gliszczyński, wyszedłszy z tercyi 1830 r. do Królestwa, odbył całą wojnę, potem z pomocą Marcinkowskiego skończył szkołę handlową w Gdańsku i otworzył w Bazarze pierwszy polski handel zboża i płodów rolniczych, ale rzucając się bez należytego doświadczenia i znaczniejszych kapitałów na śmiałe spekulacye handlowe, już po roku zbankrutował. Po niejakimś czasie założył wraz z Wiktorem Kurnatowskim w Bazarze sklep przedmiotów sztuki, papieru, herbaty i cygar, ale i ten 1846 r. zwinąć musiał.
Razem z Gliszczyńskim odbył w Gdańsku naukę kupiectwa Marceli Kamieński, człowiek wykształcony, bo skończył gimnazyum poznańskie, ale nieruchliwy, to też jego handel płócien, nicianych i bawełnianych towarów w Bazarze nie rozwinął się należycie.
Pierwszy polski handel papieru, przedmiotów szkolnych i galanteryjnych założył w Bazarze po r. 1840 Kaźmierz Szymański, który wraz z dwoma braćmi walczył był 1831 r. Więcej się jednak zajmował sprawami publicznemi niż swoim handlem, skutkiem czego zamknąć go musiał wkrótce po r. 1850.
Większe powodzenie miał Kaźmierz Liszkowski, którego ojciec Józef, nauczyciel przy gimnazyum i szkole przygotowawczej w Poznaniu, za radą Marcinkowskiego odebrał ze szkół i przeznaczył do handlu. Wyuczywszy się zawodu swego w Gdańsku, założył Liszkowski na Starym Rynku 1844 roku pierwszy polski handel bławatny, który następnie przeniósł do Bazaru, gdzie istnieje do dziś po inną firmą. Jako kupiec obrotny i rzetelny, a przytem dla publiczności niezmiernie grzeczny, miał wielkie powodzenie. Umarł w późniejszym wieku bogatym i szanowanym człowiekiem.[94]
Założycielem pierwszego handlu cygar i tytoniu w Bazarze, zaraz po jego wybudowaniu, był Grzegorz Jankowski, który zapoznał się z swym przedmiotem w Bremie i Hamburgu. Był to czas, gdy zażywanie tabaki (sławną była rawicka) wychodziło z mody, a zaczęto palić tytoń i cygara, zwłaszcza po cholerze w Poznaniu 1831 roku, podczas której lekarze zalecali tytoń jako środek oczyszczający powietrze. Palono najprzód tytoń z fajek, a następnie cygara, które wówczas nie wyglądały nęcąco, bo były niezgrabne, szaro brunatne, osadzone na piórkach lub trzcinkach.[95]
Otóż w kramiku małym i ciasnym, jak wszystkie wówczas w Bazarze, powodziło się Jankowskiemu nieźle, zwłaszcza że nie miał współzawodników i znał się na towarze, śmierć jednak żony i brak zamiłowania do zawodu sprawiły, że po kilku latach wyprzedał, co miał, i przeniósł się na wieś.
Około 1835 roku założył Józef Leitgeber, syn kowala Antoniego, byłego żołnierza z roku 1831, skład win i towarów kolonialnych na rogu Wodnej i Wielkich Garbar.
Już też i szlachta zaczęła w owym czasie imać się do kupiectwa. I tak zawdzięczał nowy handel win i towarów kolonialnych na Starym Rynku, w bliskości ówczesnej apteki Döhnego, powstanie swe Tadeuszowi Bieczyńskiemu, mężowi Seweryny z Lipskich, 1o v. Kalikstowej Zakrzewskiej. Handlem tym zarządzał najstarszy syn Bieczyńskiego, wyuczywszy się kupiectwa w niemieckich miastach. Bieczyński zaprowadził 1846 r. też za przywilejem królewskim pierwsze w Poznaniu doróżki.[96]
Około 1835 roku powstała winiarnia i restauracya Jerzego Żupańskiego, brata księgarza Jana Konstantego, najprzód przy Wodnej, potem na Starym Rynku, żona zaś jego otwarła, pono pierwsza z Polek, handel drobnych towarów dla kobiet.
Pierwszym polskim krawcem w Poznaniu był Antoni Doliński, dawny żołnierz z roku 1831. Poznał go Maciej hr. Mielżyński w Berlinie i polecił Marcinkowskiemu, który go osadził w Bazarze 1841 roku.
Wkrótce po Dolińskim przybył z Galicyi do Poznania drugi krawiec polski Jasiński, także były żołnierz z roku 1831.
Obydwaj z początku mieli powodzenie, mimo to skończyli niefortunnie. Doliński, udzielając zbyt znacznych kredytów, popadł w wielkie kłopoty i umarł dość młodo,[97] Jasiński zaś, spowodowany przez żonę, porzucił nożyce i łokieć i kupił sobie wioskę, na czem wyszedł jak najgorzej.
Po tych dwóch osiadł w Bazarze krawiec Frankiewicz, który, pilnie pracując, roztropny i rządny, z warsztatem połączył handel sukna i znacznego dorobił się majątku.[98]
Powstały też wówczas dwie polskie księgarnie i to Walentego Stefańskiego i Jana Konstantego Żupańskiego.
O Żupańskim i jego księgarni już poprzednio wspomnieliśmy.
Walenty Stefański, syn rybaka poznańskiego, nie miał wyższego wykształcenia, ale, zdolny i ruchliwy, z towarzysza drukarskiego u Deckera stał się samodzielnym drukarzem, urządziwszy sobie małą drukarnią, w której po większej części sam wszystko robił. Gdy Popliński i Łukaszewicz po przejściu Tygodnika Literackiego w ręce Woykowskiego postanowili wydawać Orędownik Naukowy, powierzyli zarząd swojej drukarni i księgarni Stefańskiemu, który z nimi tak samo się obszedł jak Woykowski i stał się właścicielem ich księgarni w Bazarze.

Trzy Zakłady poznańskie.

Wielką zasługę miał dr. Teofil Matecki, otwierając 1840 r. w Poznaniu przy ulicy Wodnej Zakład gimnastyczno-ortopedyczny, który już po dwóch latach istnienia bardzo pomyślne okazywał wyniki.[99]
W tym czasie postanowiło grono pań założyć Zakład dla biednych, a uczciwych położnic. Były to panie: hr. Arnimowa, żona naczelnego prezesa, Antonina z Radolińskich Brezina, żona Stanisława Brezy, ministra sekretarzu stanu za Księstwa Warszawskiego, generałowa Grolmanowa, nadburmistrzowa Neummanowa, Józefa hr. Radolińska i radczyni handlowa Sypniewska. Zakład otwarto 15 kwietnia 1842 roku w klasztorze podominikańskim, nadano mu zaś imię Elżbiety na cześć królowej pruskiej, która go wzięła pod swoją opiekę i rocznie 50 talarów płacić przyrzekła. W roku 1843 wstąpił do Zarządu dr. Karol Marcinkowski.[100]
Trzeci zakład był dziełem dzieci namiestnikowej księżnej Ludwiki z Hohenzollernów Radziwiłłowej, Wilhelma ks. Radziwiłła, generał-majora Bogusława ks. Radziwiłła i Wandy z Radziwiłłów księżnej Czartoryskiej, nadając założonej przez matkę Kuchni ubogich statut, wedle którego stanowili Zarząd nadburmistrz, przewodniczący Rady miejskiej i dwóch radnych. Kapitał wynosił 10,002 talary 19 sgr. 8 f., do którego przyczynił się kupiec poznański Queisser. Strawę ciepłą otrzymywać miało zimą 200 ubogich.[101]

Towarzystwo do zbierania kości.

Na początku roku 1841 zawiązało się w Poznaniu pod przewodnictwem Kolanowskiego, piwowara i radnego miejskiego, Towarzystwo do zbierania kości zwierzęcych. Celem jego było obracać 50% dochodu na udzielanie zapomogi biednym emigrantom polskim we Francyi, a drugie 50% na założenie szkoły przemysłowej w Poznaniu i wspieranie ubogich. Atoli naczelny prezes Flottwell, wietrząc w tem przedsięwzięciu ukryte cele polityczne, zwlekał z potwierdzeniem Towarzystwa i doniósł o tej sprawie ministrowi Rochowowi. I ten powziął podejrzenie i w raporcie do króla z dnia 16 marca oświadczył się przeciwko potwierdzeniu Towarzystwa, wywodząc, że mogłoby „wywołać sympatye i nadzieje, niezgodne z istniejącym stanem rzeczy” — że filie, które Towarzystwo zamierzało założyć na prowincyi mogłoby stać się środowiskami politycznemi — że wreszcie nie odpowiada godności rządu przyczyniać się do wspierania ludzi, którzy podnieśli broń przeciwko prawowitemu monarsze, a, o ile byli poddanymi pruskimi, dopuścili się „zrady stanu”.
Na mocy raportów Flottwella i Rochowa król oświadczył 7 kwietnia, że nie można potwierdzać Towarzystwa, dopókiby głównym jego celem było wspieranie emigrantów.
Ułożono więc nowy statut, w którym, na miejsce paragrafu, tyczącego się emigrantów, wsunięto paragraf, wedle którego połową czystego dochodu miał rozporządzać do woli wybrany ku temu członek głównego komitetu.
Na taki paragraf zgodził się ówczesny prezes rejencyi Beurmann, nie zgodził się jednak Rochow i dopiero wtedy dał przyzwolenie, gdy ów paragraf zmieniono w ten sposób, że połowę dochodów miano obracać na wsparcia dla ubogich, a drugą na wskrzeszenie istniejącej dawniej w klasztorze pobernardyńskim szkoły przemysłowej i ochronki dla dzieci.
Z tak wytkniętym celem nie miało Towarzystwo ani narodowego ani politycznego charakteru, co też stwierdził naczelny prezes hr. Arnim, zapisując się na członka a rejencye, polecając radcom ziemiańskim popieranie Towarzystwa.
Nie rozwinęło się zresztą należycie. W czasie bezrobocia 1841/42 roku udzieliło tylko 60—80 ludziom obojej płci pomocy, bądź to starając się dla nich o zarobek, bądź też dając im wolne mieszkanie, opał, światło i pożywienie. Rozwiązało się 1843 roku.[102]

Życie towarzyskie.

W tym okresie dziejów W. Księstwa Poznańskiego szkołami wykwintnego towarzyskiego wykształcenia i ogłady były w Poznaniu salony pałacu Działyńskich, Biblioteki Raczyńskich, arcybiskupa Dunina i pp. Adamostwa Łuszczewskich. Życie towarzyskie podtrzymywali pp. Jarochowscy, Mateccy, Moraczewscy, Thielowie i Libeltowie, w których domach większa niż w tamtych panowała swoboda.
W karnawale i podczas kontraktów świętojańskich odbywały się w Poznaniu bale, reduty, koncerty, przedstawienia teatralne, wyścigi i rozmaite inne zabawy, jak walka zwierząt na dziedzińcu byłego klasztoru PP. Katarzynek, na którą zapraszał 1839 roku niejakiś Rossi z Parmy, oraz igrzyska „olimpijskie” w królewskiej ujeżdżalni huzarów.[103]
Od r. 1831—1840 — pisał Dziennik Domowy w r. 1843 — trzymano się bardzo ściśle zasady, że powóz, konie i liberye nikomu nie przydadzą godności, jeżeli jej nie ma w sobie; jeżdżono więc bez błyszczydeł, nikt nie widział służącego z niemiecka w kamaszach i nie było strzelców z koronami szlacheckimi i cyframi na kołnierzach. Zmieniło się to po roku 1840. Wtedy to pojawiło się niemało służących w różnobarwnych frakach i herby na karetach, panie na wieczorach występowały wybrylantowane, gwarząc po francusku; jakiś szał opanował społeczeństwo.
„Tego roku — pisał Dziennik Domowy w numerze 5 roku 1843 — mieliśmy karnawał bardzo liczny. Ludzie nawet średniego wieku nie pamiętają nigdy podobnego; białą siwizną pokryci przypominają, że coś takiego istniało za czasów południowo-pruskich, kiedy jeszcze lepiej umiano żyć w Poznaniu, niż podczas błogiego panowania królów saskich. Była wtedy droga pszenica, a duch narodowy spał, że aż chrapał, ale teraźniejszej wesołości wcale sobie wytłomaczyć nie podobna. Należy do zjawień równie obrachowaniu nie podpadających jak trzęsienie ziemi. Chyba wpływało dobroczynnie, że Towarzystwo kredytowe wydaje nowe pożyczki.”
„Już to nie tylko obywatele wiejscy wyprawiali sobie świetne wieczory i bale, ale także obywatele miasta na polskiem Kasynie zebrali się dwa razy w liczbie około 500 osób. Był obiad dawnych wojskowych, był później bal kawalerski i choć o 12 godzinie w ostatni wtorek dzwony niektórych kościołów ogłosiły post wielki, bodaj jednak tańce ustaną. Uprzyjemniał też kilka wieczorów sławny wirtuoz Liszt… Dawano także wielkie oratoryum Stabat Mater dolorosa. Urządził je p. Teodor Sczaniecki na korzyść Towarzystwa naukowej pomocy i na inne cele dobroczynne. Były jeszcze i inne koncerty. Teatr polski został także na dobre otworzony.”
Ale wkrótce nastąpiło upamiętanie. Zaraz po owym hucznym karnawale liberye i klejnoty znikły i zjazd podczas kontraktów świętojańskich 1843 roku nie błyszczał wcale, a zamiast głośnych dawniej zabaw odbył się tylko jeden skromny podwieczorek w Dębinie, wyścigi zaś konne, które zwykle niejednego nabawiały znacznych kosztów, odprawiały się z widoczną oszczędnością, bez krzyku i przechwałek.”
Odbył się później, w roku 1845 jeszcze jeden świetny bal maskowy w Bazarze. „Sala była przepełniona — pisze Marceli Motty — najrozmaitsze maski, niektóre bardzo kosztowne, roiły się i zagadywały się nawzajem, a bardzo piękną niespodziankę sprawiło pojawienie się kadryla Krakowiaków, a szczególnie około dwudziestu par debarderów, których nader gustowne ubiory podług paryskich wzorów ułożyła pani Kozłowska z Warszawy, właścicielka znacznego handlu mód i bławatów, będąca wówczas wyrocznią pań naszych.”
Wreszcie najweselsze były dwa ostatnie bale 1846 roku. „Cała młodzież, wciągnięta do spisku, który miał niezadługo wybuchnąć, w przekonaniu, że może po raz ostatni tańczy, korzystała z chwili, ile mogła, zachęcona przez fanatyków spiskowych: Edwarda Dembowskiego i Wiktora Kurnatowskiego, który przedtem nigdy na balach nie bywał, a najsilniej ze wszystkich w różową przyszłość wierzył”.

Polacy w Berlinie od roku 1844—1847.[104]

W owym czasie kilka rodzin polskich przebywało przez zimę w Berlinie, jako to pp. Erazmostwo Stablewscy, J. Czarneccy, Wincentostwo Turnowie, Tertulianostwo Koczorowscy, księstwo Augustostwo Sułkowscy z Rydzyny i inni. Odbywały się u nich przyjęcia większe i mniejsze, a szczególnie odznaczali się gościnnością pp. Stablewscy.
W kamergerychcie pracowali wówczas Roger hr. Raczyński, Ludwik Potworowski i Ksawery Twardowski, w szkole artyleryi byli: K. Brodowski, Władysław Bentkowski, Tadeusz Bieczyński, Włodzimierz Kurnatowski, Nejman, J. Unrug, Ignacy Zakrzewski, J. Czarnecki i Alfred Łubieński z Stawiszyna w Królestwie Polskiem.
Akademików zapisanych było z samego W. Księstwa Poznańskiego około 40, jako to Ed. Bogdański, wcześnie zmarły, Cezar Bogdański, Eugeni Baranowski, Chamski, zmarły później we Francyi, Zygmunt Czarnecki, Wiktor Chełmicki, później sędzia w Gnieźnie, architekci Maryan Cybulski i Jeziorowski, Adam Grabowski, syn generalnego dyrektora Ziemstwa, Krzyżanowski, Nestor Koszutski, Fortunat Jagielski, później profesor matematyki w Ostrowie, Ludwik Jagielski, później redaktor Dziennika Poznańskiego, Lubomęski, Władysław hr. Łubieński z Pudliszek, wcześnie zmarły, Adolf i Kaźmierz Koczorowscy, Antoni Małecki, późniejszy profesor uniwersytetu lwowskiego, Józef hr. Mielżyński, Stanisław i Michał Mycielscy, A. hr. Plater, J. Skrzydlewski, Henryk Szuman, Röhr, który schwytany 1846 roku przez Moskali, odebrał 500 pałek, a jednak przeżył tę katuszę i wróciwszy miał zakład komisowo-handlowy w Gdańsku, J. Wilczyński, wcześnie zmarły, St. Węclewski, Hieronim Zabłocki, Ludwik Żychliński, Karol Szymański, Józef Szafarkiewicz, Karpiński, J. Kosiński, Jan Janiszewski, późniejszy biskup, Aleksy Prusinowski, późniejszy proboszcz w Grodzisku.
Uczęszczało na kursa i kilku innych jeszcze Poznańczyków, jak Kaźmierz Kantak, a wprawiali się w nauki Wawrzyniec hr. Engeström i Zygmunt hr. Grudziński.
Z Prus Zachodnich było 5 akademików: Atanazy Jeżewski, E. Kalkstein, Rybiński, Stefański i Wolski.
Z Królestwa Polskiego byli: Antoni Celiński, Dybka, który w roku 1863 tragiczny miał koniec, Konstanty hr. Łubieński, późniejszy biskup augustowski, brat jego Edward hr. Łubieński, Hoffmajer, Mirecki, Przystański, Karol Ruprecht, Słomczewski, dwaj bracia Górscy, Władysław hr. Potocki, syn Hieronima, Roland, syn generała, Rumocki, Wilczewski, Bardziński, Witold Mniewski.
Z Litwy: Starzyński i dwóch Moraczewskich.
Z Podola: trzech Mańkowskich.
Z Ukrainy: Wydźga.
Z Galicyi: Bronisław Dziadyński i Wisłocki.
Z Krakowa: Szopowicz, kompozytor mazurków.
Z emigracyi: Jan Koźmian i Cypryan Norwid, „artystyczna dusza, pokrywająca wrażenność swą manierą pewną; cichy i smętnego oblicza, rzadko kiedy przemówił dłużej, ale gdy się to zdarzyło, wygłaszał wtenczas w płynnej, ale cichej dykcyi jedną i drugą prawdę z swej piersi, oblekając ją w mglistą szatę, jak gdyby się lękał lub nie chciał odzywać wyraźniej”.
Docentem języków i literatur słowiańskich na uniwersytecie był Wojciech Cybulski.
Miejsca zborne młodych Polaków były dwa, jedno dla krzepienia ducha, drugie dla krzepienia ciała. Pierwsze nazywano Biblioteką. Było to mieszkanie, ze wspólnych najęte składek, opatrzone w bibliotekę, a zamieszkałe zawsze przez jednego z akademików w charakterze urzędowego lokatora stancyi. Tam się schodzono co tydzień na posiedzenia i miewano odczyty, ale akademicy z zaboru rosyjskiego z obawy przed tajną policyą rosyjską odmawiali sobie po większej części udziału w tych posiedzeniach.
Wszyscy Poznańczycy i większa część reszty młodzieży polskiej stołowała się w skromnej traktyerni, Belvedère zwanej, niedaleko opery królewskiej. Obiady były po 60 fenygów.
Młodzież polska w Berlinie odznaczała się statecznością i pilnością. W roku 1844 założyła Towarzystwo bratniej pomocy głównie za staraniem J. Wilczyńskiego.







  1. Przechadzki. V, 267
  2. Karwowski St. Czasopisma wielkopolskie, Poznań.
  3. Żoną Antoniego Poplińskiego była Maryanna z Tomaszewskich.
  4. Ludwika z Jeżewskich była córką Mateusza, dziedzica Nowejwsi pod Chełmnem i Maryanny z Zamoyskich. Prócz owych 2 synów miała córkę Emilię, która wyszła za Jachimowicza. Lib. Mortuorum św. Marcina r. 1854. Napoleon Kamieński miał za sobą Scholastyką z Jachimowiczów, zmarłą w 33 r. życia 18 czerwca 1855. Dziećmi ich byli: Tadeusz, Ludwika, Bolesław, Józefa i Jan († 1855).
  5. Motty M. Przechadzki. III, 43—45.
  6. Kuryer Poznański. R. 1877, nr. 217.
  7. Przegląd Poznański, pismo miesięczne, później sześciotygodniowe, wychodził pod redakcyami: I. Koszutskiego, Szafarkiewicza, Mycielskiego, Koczorowskiego, Chłapowskiego, ks. Jana Koźmiana. T. I—XXXVIII. Poznań 1845—1865.
  8. Dr. J. Kostrzewski, dwa listy Kornela Ujejskiego do Pauliny z L Wilkońskiej. Kurjer Poznański. R. 1916.
  9. Przechadzki III. 190
  10. W r. 1844, dnia 40 czerwca w Kępnie ślubowało skutkiem kazania ks. proboszcza Wabera 620 katolików wstrzymanie się od gorących trunków, co wywołało ogromny popłoch pomiędzy żydami, bo z 58 szynków w Kępnie prawie wszystkie były w rękach żydów. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1844, nr. 161.
  11. Przegląd Wielkopolski, Poznań R. I, str. 223.
  12. Tamże, str. 241.
  13. Karwowski St. Czasopisma wielkopolskie, str. 45 i 46.
  14. Karwowski St. Czasopisma wielkopolskie, str. 46.
  15. Tamże.
  16. Motty I. 65 i n.
  17. Lib. Mort. św. Marcina.
  18. Laubert M. Der Studien zur Geschichte der Provinz Posen. Poznań 1908, str. 226—230.
  19. Historische Monatsblätter. X, 195.
  20. Motty M. Przechadzki po mieście. IV, 217.
  21. Tamże. IV, 241. Profesor Czarnecki był synem krawca poznańskiego Jana Józefa Czarneckiego, żoną zaś jego była Antonina Holterówna. Lib. Mortuorum kościoła św. Marcina. R. 1852, nr. 127.
  22. I z blizka i z daleka. Poznań 1881, str. 244.
  23. W. Nehring. Kurs literatury polskiej.
  24. Rys życia Karola Libelta w Dzienniku Poznańskim. R. 1876, nr. 131 i n.
  25. Anastazy Radoński o udziale Libelta w wojnie 1831 r. Dziennik Poznański. R. 1892, nr. 2.
  26. Przegląd Wielkopolski. R. 1 (1911), nr. 3 i 4.
  27. Rys życia Karola Libelta w Dzienniku Poznańskim. R. 1876 nr. 135.
  28. Nehring Wł. Kurs literatury 320.
  29. Dziennik Poznański. R. 1876 nr 135. Rys życia Karola Libelta.
  30. Pierwszą próbą literacką Cieszkowskiego był: „Śpiew na nutę piosnki o Maju”. Warszawa 1830.
  31. Nehring W. Kurs literatury.
  32. Z papierów familijnych radcy zdrowia dr. Fr. Chłapowskiego z Poznania.
  33. Motty M. Przechadzki II, 25 i n.
  34. Dziennik Bibianny Moraczewskiej w Przeglądzie Wielkopolskim I, str. 29.
  35. Przechadzki I, 13.
  36. Nehring W. Kurs literatury.
  37. Borkowski, Genealogie.
  38. Motty, Przechadzki III. 51 i n. Dr. Wolfram, Wspomnienie pośmiertne w Tygodniku Ilustrowanym 1864 r. Koehler Kl. Dr. W Dzienniku Poznańskim R. 1891, nr 49 i n. Skobel F. Dr. w Przeglądzie lekarskim 1874. Żychliński T. w Kronice żałobnej.
  39. Motty, Przechadzki. III, 12 i n.
  40. Motty, Przechadzki. III, 114 i n.
  41. Szkoła Polska II, 338.
  42. Bronisław Kąsinowski, Ewaryst Estkowski. Dziennik Poznański, 9 stycznia 1907 r.
  43. List Karola Libelta do pani Anny Estkowskiej, datowany z Czerszewa 7 lutego 1857 r.
  44. Roman Ziołecki był synem Stanisława, byłego dziedzica Szypłowa, zmarłego w 80 r. życia w Poznaniu 30 maja 1849 r. i Nepomuceny z Czochronów. Siostra Romana Wiktorya wyszła za Rymarkiewicza, druga Tekla była w r. 1849 trzydziestotrzyletnią panną. Lib. Mort. św. Marcina.
  45. Julia Molińska była córką Wiktoryna, byłego celnika, zmarłego 13 lutego 1851 r. w 84 roku życia, i Anieli z Czekalskich, zmarłej 12 lutego tegoż roku, w 74 roku życia. Miała 4 braci: Karola, Józefa, Władysława i Kaźmierza. Liber Mortuorum kościoła św. Marcina.
  46. Dahlmann miał brata Fryderyka i dwie siostry Konstancyą i Elźbietę. Liber Mortuorum kościoła św. Marcina.
  47. W domu narożnim naprzeciwko pałacu Działyńskich, dom ten zniesiono, a na jego miejsce zbudowano nowy.
  48. Obszerniejsza wiadomość o generale Morawskim w tomie drugim.
  49. Dziennik Poznański, R. II, 58.
  50. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego R. 1845, nr. 170.
  51. Żychliński L. Wspomnienia z czasów uniwersyteckich berlińskich od r. 1844 – 1847. Dziennik Poznański. R. XXVII, nr. 146.
  52. Statuty Kasyna są dziś własnością p. Edwarda Potworowskiego.
  53. Nazwisko jedno jest nieczytelne.
  54. Chłapowski Fr. Wykład o wydziale przyrodniczym Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu. Rocznik XXXIII r. 1906.
  55. Chłapowski Fr. Referat itd.
  56. Tygodnik literacki. R. 1842, str. 119.
  57. Wdowa po kapitanie Kuleszy, Franciszka z Łopińskich, umarłą 1887 r.
  58. Szczegóły, wyjęte z papierów, pozostałych po Stanisławie Szczanieckim, które są własnością p. Michała Sczanieckiego z Nawry.
  59. H. Cegielski, Życie i zasługi dr. Marcinkowskiego, Poznań 1876. Dr. Jagielski, Żywot dr. Karola Marcinkowskiego. Dr. J. Zielewicz, Żywot i zasługi dr. Karola Marcinkowskiego, Poznań 1891.
  60. Mieszkał w Rynku na drugiem piętrze dziś już nieistniejącej kamienicy w miejsce której zbudował nowy dom aptekarz Józef Jasiński.
  61. Urywek z Pamiętników, udzielony autorowi łaskawie przez p. mecenasa Karpińskiego z Gniezna.
  62. Kościński K. Towarzystwo Pomocy Naukowej imienia Karola Marcinkowskiego. Księga jubileuszowa Dziennika Poznańskiego. 1909 r.
  63. Motty M. Przechadzki po mieście
  64. Z blizka i z daleka. Poznań 1881. 362. 365.
  65. Kalinka, Jenerał Dezydery Chłapowski. Poznań 1885, str. 161.
  66. Posener Zeitung. R. 1835, nr. 268.
  67. Jackowski T. dr. Materyały do historyi rolnictwa W. Księstwa Poznańskiego od r. 1861 — 1911. Księga jubileuszowa Centralnego Towarzystwa Gospodarczego 1911.
  68. Amrogowicz Dr. Die Zuckerindustrie in der Provinz Posen. 1903. Rozprawa doktorska.
  69. Z blizka i daleka, 426.
  70. Motty, Przechadzki. III, 249.
  71. Zb. I. 28.
  72. Motty. II. 227.
  73. Koryzma, Teatr polski.
  74. Radcą sądowym był w Poznaniu Dominik Milewski, ur. 1787 w Chodzieżu, zmarły 28 lipca 1843 r. Gazeta W. Księstwa Pozn. R. 1843, nr. 186.
  75. Motty, II, 70.
  76. Maksymilian Braun umarł w Poznaniu 11 lipca 1892 r.
  77. Motty I, 151-153.
  78. Przypis własny Wikiźródeł W książce drukowanej pomiędzy poprzednim a następnym przypisem znajduje się przypis, do którego nie ma odwołania, o treści: „Lib. Mort. kościoła św. Marcina r. 1863.“
  79. Ib. I. 194.
  80. Rocznik Tow. Przyj. Nauk XXXIV.
  81. Tarnowski St. Księga pamiątkowa.
  82. Motty M. Przechadzki po mieście. I. 136.
  83. Kronthal A. Der alte Kunstverein für das Grossherzogtum Posen (Hist. Monatsblätter für die Provinz Posen. Posen 1910). Ponieważ w tej rozprawie Kronthal nie uwzględnił dostatecznie udziału Polaków w Towarzystwie, ogłosił Dr. Józef Kostrzewski w Kurjerze Poznańskim (R. 1916, 23 kwietnia) uzupełnienie p. t. Pierwsze Towarzystwo miłośników sztuki w Poznaniu.
  84. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1839.
  85. Sprawozdanie z fabryki kaplicy grobowej Mieczysława I. i Bolesława I. w Poznaniu przez Edwarda hr. Raczyńskiego. Poznań 1841
  86. Salandri dwa razy go robił; pierwszy zgruchotany został przez nieostrożność robotników na wystawie w Berlinie.
  87. Dziennik Poznański. R. 1861, nr. 88.
  88. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, wyd. niemieckie. R. 1837, nr. 98.
  89. Kronthal A. Graf Edward Raczyński und die Posener Brunnen Historische Monatsblätter. IX, 33.
  90. Żychliński L. Historya sejmów W. Księstwa Poznańskiego. Poznań 1867. I, 201.
  91. Laubert M. Eine vereitelte Stiftung des Grafen Edward Raczyński. Hist. Monatsblätter. X, 147.
  92. Emil Kierski. Wspomnienie o byłem Towarzystwie Starożytności w Szamotułach. Przegląd Wielkopolski. R. 1867, str. 209.
  93. Motty, I, 85-91.
  94. Ib. I. 47.
  95. Ib. I. 179.
  96. Gazeta W. Ks. R. 1846, nr. 187.
  97. Żona jego była Karolina z Powelskich. Lib. Mort. ś. Marcina R. 1851.
  98. Motty M. Przechadzki, I. 89.
  99. Gazeta W. Ks. Poznańskiego. R. 1842 nr 260.
  100. Tamże. R. 1843, nr. 113.
  101. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1839 nr. 58.
  102. Laubert M. Eine polnische Vereinsgründung in Posen 1841. Hist. Monatsblätter. XI, nr 1.
  103. Tamże. R. 1841.
  104. Żychliński Ludwik. Wspomnienia z czasów uniwersyteckich berlińskich od r. 1844-1847. Dziennik Poznański XXVII, 140 in.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Karwowski.