[95]HISTORJA
o tarnopolskim kupcu Markusie Kollnerze, o tem, że stracił
cały majątek, i zastrzelił siebie z karabina, — nabech!
a wszistko z miłoszczy.
To nie warto ani trocha,
Jeśli Żyd czasami kocha
Za wiele,
Bo miłości zaślepieniem,
Człek głupieje (z przeproszeniem!)
Jak cielę!
Pan jest panem! — Ny, zwyczajnie
Jak wun kocha extrafajnie,
Leść w kweres.
Jemu wolno! — lecz dla Żida
Na nic taki się przyda
Jenteres.
Siedział w mieście tu przed laty
Kupiec mody a bogaty,
Imieniem:
[96]
Markus Kollner. Szpekuował
Bardzo mądrze, a handlował
Korżeniem.
Markus Kollner nie miał żony
A więc go na wszystkie strony
Swatano;
Schatchun[1] zjeżdżało doń co chwila:
— „Ta ma tyla, ta znów tyla
Nadano[2].“
Markus wszystkim dawał kosza;
Mówił, że nie szuka grosza
Lecz żony,
Że nie posag, lecz osoba
Jemu tylko się podoba;
Androny!
Aż nakoniec znalazł przecie
Owo, czego szukał w świecie
Jedynę;
Posłał swatów i w tygodniu
Gdzieś odprawił z nią aż w Kodniu
Chasynę[3].
[97]
Ale Hinda jego miła
Nie wzajemną jemu była
Ni trocha,
Ny, co prawda, była ładna,
Ale gospodyni żadna,
I płocha.
Markus ani wiedząc o tem,
Obsypywał ją wciąż złotem
Bez miary,
Ale Hindzie byli w głowie
Nie mąż, lecz oficerowie
Huzary.
Aż wracająć raz z podróży
Z Lipska, gdzie zabawił dłużej,
Mąż biedny,
Już nie zastał w domu Hindy,
Ni brylantów, ani bindy
Ni jednej.
Nebech![4] wszystko mu ukradła,
I jak kamień w wodę wpadła
Z kapralem;
[98]
Markus słówka nie powiedział,
Siadł na ziemi i tak siedział
Z swym żalem.
Nie jadł, ani spekulował,
Nie spał, tylko desperował
Za Hindą,
Za sukniami, za drogiemi,
Za sznurkami perłowemi,
I bindą.
Przestał sklepu dozorować;
Kto chciał, mógł go kraść, rabować;
Złe sługi
Nebech! całe mienie wzięli;
W końcu handel mu zamknęli
Za długi.
Markus poszedł do alkierza,
Gdzie karabin stał żołnierza,
Wymierzył
Sam do siebie, — szarpnął kurkiem —
Bach! — i krew trysnęła ciurkiem; —
Już nie żył!
[99]
— Mój ty panie Markus Kollner,
Aspan przecie nie był żolnier,
Lecz kupiec;
Ja przepraszam bardzo Ciebie,
Ale żeś Pan zabił siebie,
Toś głupiec!