Hrabia Monte Christo/Część IV/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabia Monte Christo |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Comte de Monte-Cristo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część IV |
Indeks stron |
LORD WILMOR.
Noc Dantes spędził u wejścia do swej jaskini, ze strzelbą w ręku.
Nastał dzień, którego wyczekiwał z utęsknieniem.
Gdy zabłysły pierwsze promienie słońca, udał się na skały i rozejrzał dookoła, lecz wyspa była jak i poprzednio pustynna i pustynne bez jednego żagla było morze.
Wtedy Dantes wrócił do groty, napełnił kieszenie złotem i drogimi kamieniami, następnie zasypał kufer ziemią, którą udeptał starannie, zarzucił kamieniami i mchem; gdy spełnił tę czynność, założył kamieniami otwór pierwszej groty a potem i drugiej; słowem zniszczył wszelkie ślady.
I zaczął oczekiwać na powrót „Młodej Amelji“. Lecz ta powróciła po tygodniu dopiero.
Gdy ujrzał kolegów, uścisnął im dłoń, oznajmił, iż czuje się nieco lepiej i że rana goi się szczęśliwie.
Z kolei i kontrabandziści zaczęli mu opowiadać swe przygody. Podróż udała im się doskonale; wprawdzie w powrotnej drodze ścigał ich statek strażniczy, lecz mu się wymknęli. To też żałowali ogromnie wszyscy, a zwłaszcza Jakób, że Dantes nie przyjmował w tej wyprawie udziału, a tem samem, że go ominęły zyski.
Dantes te wyrazy współczucia przyjmował wszelako ze stoicyzmem, uśmiechał się nawet leciuchno, mówiąc, że za to odpoczął.
W kilkanaście godzin potem byli już w Livorno. Tam Dantes sprzedał jubilerowi cztery małe djamenty, za sumę dziesięciu tysięcy franków. Za uzyskane pieniądze kupił mały statek żaglowy i ofiarował go Jakóbowi, dodając kilkaset franków na ładunek, z tą prośbą jedynie, by udał się na nim do Marsylji, zebrał wiadomości o starcu Ludwiku Dantesie, zamieszkałym przy alei Meillan, oraz o dziewczynie z osady Katalonów, noszącej imię Mercedes.
Jakób nie chciał się początkowo zgodzić na przyjęcie podarunku, lecz Dantes uspokoił go tem, że odziedziczył spadek po krewnych, którzy go za życia znać nie chcieli, ponieważ wbrew ich woli został marynarzem.
Opowiadanie to miało dużo cech prawdopodobieństwa, biorąc zwłaszcza pod uwagę wysokie wykształcenie Dantesa. To też Jakób na chwilę nie powątpiewał, że Dantes mówi prawdę.
Jednocześnie Dantes zawiadomił kapitana „Młodej Amelji“, że nie odnowi już umowy i że prosi o zwolnienie. Kapitan, aczkolwiek z żalem, zgodził się na to, zwłaszcza, że od Jakóba już wiedział o spadku.
Nazajutrz Jakób odpłynął do Marsylii, Dantes miał go oczekiwać na Monte Christo.
Co do Dantesa, to ten wyjechał do Genui, gdzie nabył jacht, zamówiony przez jakiegoś anglika. Gdy jacht stał się już własnością Dantesa, za sumę 60.000 franków, zaraz w kajucie swej urządził sekretną szafkę z trzema przegrodami. Przeróbki tej dokonano w parę godzin, bo Dantes nie żałował pieniędzy, sypiąc niemi hojnie wszędzie.
W parę godzin później Dantes opuszczał port genueński, ścigany spojrzeniami ciekawych, którzy przypatrywali się grandowi hiszpańskiemu, co sam jeden, dla fantazji, odważył się żeglować po morzu.
Dantes zaś, płynąc, badał wartość żaglowca i doszedł do przekonania, że genueńczycy są godni sławy najlepszych budowniczych statków. Jego jacht był skończenie dobry. Był posłuszny najmniejszemu ruchowi ręki swego pana.
Dantes więc rozwinął wszystkie żagle i jak strzała pomknął ku wyspie. Gdy wylądował, znalazł ją pustą. A tak się lękał, że, w czasie jego nieobecności, ktoś ją odwiedzi i zabierze mu jego skarb!
Pobiegł natychmiast ku niemu i znalazł wszystko w tym stanie, jak zostawił. W przeciągu jednego dnia cały skarb był na statek przeniesiony i umieszczony w przegrodach sekretnej szafki.
Pozostały czas Dantes spędził na zwiedzaniu wyspy i na badaniu zalet i wad swego jachtu! pierwsze, postanowił spotęgować jeszcze, drugie usunąć.
Ósmego dnia spostrzegł zbliżający się statek Jakóba. Dantes odpowiedział mu na dany sygnał i w godzinę potem stateczek zatrzymał się obok jachtu Dantesa.
Na swe zapytania — otrzymał odpowiedzi rozpaczliwe. Dantes nie żył od lat kilkunastu, Mercedes zaś zniknęła.
Obie te wiadomości Dantes przyjął z marmurową twarzą. Śmierć ojca przewidywał, lecz co się stało z Mercedes?
Szczegółów Jakób nie mógł mu dostarczyć, to też Dantes postanowił rzecz tę zbadać sam. W lustrze u fryzjera przekonał się, do jakiego stopnia zmieniła się jego twarz, to też mógł śmiało się spodziewać, że nie zostanie on przez nikogo poznany.
To umocniło jego decyzję i z wyspy Monte Christo wyruszył wprost do Marsylji.
Gdy stanął w porcie, bez drżenia patrzył na żandarma, który wchodził na jego statek, i z flegmą pokazał mu paszport angielski, o który postarał się w Livorno; zaś dobrego skutku był tem pewniejszy, że w owych czasach paszporty angielskie cieszyły się we Francji o wiele większym szacunkiem i przywilejami, aniżeli krajowe.
Wysiadł więc Dantes na brzeg, jako lord Wilmor, bez najmniejszych ze strony władz trudności.
Zaledwie przeszedł kilkanaście kroków ulicą Canniebiere spotkał jednego z majtków, który z nim razem służył na Faraonie. Człowiek ten mógł mu udzielić bardzo wielu go interesujących informacyj.
Przystąpił więc do swego byłego towarzysza i zadał mu kilka pytań, na które otrzymał natychmiast odpowiedzi! Wiadomości, jakich mu dostarczył Jakób, były prawdziwe, nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Szedł dalej. Na każdym kroku serce mu się ściskało na wspomnienie przeszłości. Wspomnienia lat dziecięcych, wspomnienia niczem niezatarte, odświeżały się w umyśle na każdym kroku, na widok każdego kamienia nieledwie.
Gdy dochodził do ulicy Noailles i spostrzegł aleję Meillan, nogi uginać się pod nim zaczęły, nie wiele brakowało, aby upadł pod koła mijającego go właśnie powozu. Wreszcie doszedł do domu, w którym zamieszkiwał jego ojciec.
Dantes oparł się o drzewo i przez chwilę, wpatrując się w okna izdebek ojca, tak pozostał; potem zbliżył się do drzwi, przestąpił próg i zapytał odźwiernej, czy niema czasem w domu mieszkania do najęcia; gdy mu odpowiedziano, że wszystkie zajęte, poprosił o zaprowadzenie go na piąte piętro i by pozwolono mu obejrzeć dwa znajdujące się tam pokoiki.
Prośba ta poparta została sztuką złota.
Szczupłe mieszkanko to zajmowało teraz młode małżeństwo, od tygodnia dopiero ze sobą żyjące.
Na widok młodej pary Dantes westchnął głęboko.
Widok mieszkania ojca wywarł na nim smutne wrażenie. Zmieniło się w niem wszystko. Inne były obicia i inne sprzęty. Mury jedynie pozostały te same, a i łóżko stało na tem samem, co dawniej miejscu.
Bezwiednie Dantes zalał się łzami. Niewątpliwie bowiem na tem miejscu jego ojciec oddał ostatnie westchnienie, wymawiając po raz ostatni imię syna.
Młode małżeństwo ze zdziwieniem spoglądało na przybysza, którego czoło wyrażało moc i siłę ducha, natomiast z oczu spływały łzy rzęsiste!
Boleść jednak ma w sobie coś ze świętości; młode małżeństwo nie otworzyło przeto ust, — cofnęło się w głąb pokoiku, by te łzy święte swobodnie mogły płynąć. Gdy Dantes nakoniec zbierał się do wyjścia, małżonkowie oświadczyli mu, że ilekroć zapragnąłby on dom ich odwiedzić — może to uczynić zawsze śmiało, przyjmą go zawsze gościnnie.
Dantes wyszedł, a gdy zszedł o piętro niżej, otworzył drzwi i zapytał, czy nie mieszka tu krawiec Kadrus?
Odpowiedziano mu, że człowiek tego nazwiska wyprowadził się już dawno, że zbiedniał bardzo i że obecnie trzyma oberżę na drodze do Beaucaire.
Wkońcu Dantes od odźwiernego dowiedział się o adresie właściciela domu, do którego następnie udał się natychmiast, a przedstawiwszy się jako lord Wilmor, kupił od niego domek za 50,000 franków, płacąc o 10,000 franków ponad wartość, lecz byłby zapłacił i pół miliona, gdyby właściciel zażądał od niego tej sumy.
Tego samego dnia młode małżeństwo otrzymało od rejenta zawiadomienie, że nowy właściciel daje im do wyboru mieszkanie na którem chcą piętrze, za tę samą cenę, jaką teraz płacą, pod warunkiem, że opuszczą zajmowane dotychczas dwa małe pokoiki.
Ten nadzwyczajny wypadek przez tydzień był tematem rozmów wszystkich mieszkańców domów, przy ulicy Meillan się znajdujących. Czyniono tysiące domysłów, ale żaden z nich nie był trafny.
Najwięcej zaś dziwiło i zajmowało wszystkich, że tego samego jeszcze wieczoru ten sam bogacz, który kupił dom, zwiedzał najdokładniej osadę Katalonów, chodząc od domu do domu, wypytując się o różne osoby dawno zmarłe, lub od bardzo dawna w osadzie już nie mieszkające.
Zrana Dantes, podający się za lorda Wilmora, opuścił nakoniec osadę Katalonów, darząc hojnie jej ubogich mieszkańców, dosiadł konia i przez bramę Aix opuścił Marsylję.