Pasterzu, weź owieczkę na twoje ramiona,
Skaliste drogi zraniły mi ciało,
Krwią broczę ścieszki, tchu w piersi nie stało.
Spójrz Panie na oblicze gorzką łzą ociekłe,
Na wysuszone wargi, na oczy zapiekłe,
Na rany, które życia mego resztą płyną,
Ojcze! ojcze! nad słabą zlituj się dzieciną.
Padałam, i nikt zbawczéj nie podał mi ręki; Wołałam, świat obelgą wtórował na jęki, Wszyscy mnie odstąpili na pustym obłogu, Odwrócona od ludzi zwracam się ku Bogu.
Rękę, która popchnęła, całuję w pokorze, Przebaczyłam im wszystkim — w tobie ufam Boże. Panie! kielich goryczy wypiliśmy do dna, Tyś litościw, twéj łaski błaga rzesza głodna; Ciężkie są grzechy nasze, lecz nad nie możniejsza, Ta krew Odkupiciela, co winy umniejsza.
I łza skruchy i długa pokuta twych dzieci,
Którym za grzechy dawno twa łaska nie świeci.
We łzach, we prochu, we krwi i żałobie,
Serca wyschłe od bolu przynosimy Tobie.
Spójrz na nie, ożyw łaski i nadziei rosą,
Niech się ręce opadłe ku Tobie podniosą,
Niech pierś westchnie, rozbita okrzykiem dziękczynnym,
Przebacz nam obłąkanym, daruj grzechy winnym.
Bo wielkie winy nasze, i ciężą kamieniem Nad dziećmi niewdzięcznemi, wyklętém plemieniem, Lecz Tyś nas dał, o Panie! na pośmiech u świata, Podnóżem nieprzyjaciół, igrzyskiem dla kata, I rzucił w proch, i w miazgę starł prawicą swoją, I grzech nasz znikł — a kary tylko w oczach stoją...
Myśmy we łzach o Tobie nie zabyli Panie,
Modlimy się konając i cierpim karanie,
Patrzym ku Tobie. Darmo dobę goni doba
Azalić się nad nami zlitować spodoba?
Każde słońce wschodzące witamy nadzieją,
I każdą nocą siły uchodzące mdleją,
W każdym wietrze twojego oczekujem posła,
Każdéj chmury pytamy co dla nas przyniosła,
I z burzy wyglądamy, żebyś się, o Panie!
W piorunach, w ogniu zjawił na nasze wołanie.
Rękę, która nas smaga, całujem w pokorze,
Przebaczyliśmy wszystkim — nie opuść nas Boże!!
ANIOŁ.
Oto ci wianek przynoszę Z ciernia i lilij spleciony, I boleści i roskosze I kielich, w którym spragniony Usta octem zwilż rzeźwiącym, Bo niewybiła godzina Zlitowania bolejącym, Wielki ból, lecz większa wina.
Milcz, chociaż żałość uciska, Ja skronie przytulę twoje, Ogłuchniesz w pośród pośmiewiska, Pierś ci mém skrzydłem uzbroję.
Jeszcześ nie wyczerpał do dna Zgotowanego napoju, Jeszcześ nie dokonał boju, Nie weszła gwiazda pogodna
Rycerzu — daję ci znamię, Dajęć godła Chrystusowe, Krzyż na ubolałe ramię, Cierń na ubolałą głowę, Przebite dłonie i nogi, Bok włócznią zimną przeszyty, A w sercu dajęć ból błogi! Cierp, lecz do krzyża przybity Zdrętwiejesz na twe męczarnie, Słodka cię roskosz ogarnie I zanucisz z aniołami: Chwała Panu nad panami!
DUSZA.
Czuję boleści roskosz.... i żółci słodycze,
Dreszcze po ranach moich przeszły tajemnicze,
I widma mi niebieskie przed oczyma wstały,
I pieśń urągowiska zmienia się w hymn chwały!
ANIOŁ.
Dziecię biedne i zbolałe, Oczy w górę podnieś drżące, Gdzie zastępy nucą chwałę, Na przedwieczne patrząc słońce. Śpiewaj z niemi, módl się z niemi, Może pyłek z ich obłoku Ściągniesz modlitwy swojemi I zaświeci twemu oku, Czegoś niewidział na ziemi.
Matko boleści siedmią mieczami przeszyta,
Z synem — cierniem wieńczona i na krzyż przybita,
Co w siedmiu gwiazd koronie u Bożéj stolicy
Jaśniejesz w białych szatach matki i dziewicy;
Która anioły skrzydły objęły jasnemi
I trzymają ze wzrokiem spuszczonym ku ziemi,
W promienistym obłoku nad cierpień padołem
Królowo nasza, bijęć ukorzoném czołem,
I modlę się do twego serca co bolało,
Dziewicą, żoną, matką, przez duszę i ciało;
Wygnanko coś żegnała Nazareth ze łzami,
Matko, któréj syn z łona uciekł na męczarnie
Niech nas płaszcz miłosierdzia twojego ogarnie, Matko! o módl się za nami!
Matko! boleści siedmią mieczami przebita,
Zbawienia ludów matko, dziewico przeczysta,
Upokorzeniem syna i hańbą okryta,
Któréj łza ziemię naszą obmyła srebrzysta,
Któréj pot krwawy oblał pielgrzymkę żywota,
Któréj okrzyk rozpaczy słyszała Golgota,
Coś zmarłe, nieśmiertelne piastowała zwłoki,
Nim syn Boży jaśniejąc uniósł się w obłoki,
O! matko męczenników, męczennico święta,
Boleścią uświęcona, cierpieniem przejęta,
Spójrzyj na dzieci twoje, na tę ziemię biédną,
Spójrzyj na boleść naszą i wznieś wzrok do syna,
Niech i dla nas wybije spoczynku godzina,
Ty grzechy ludów możesz zmazać łzą twą jedną, Ty go przebłagasz prośbami, O matko! módl się za nami!
Mistrze boleści — święci męczennicy ducha,
Bracia we łzach którzyście przebyli to życie
I znacie blizny ciężkie naszego łańcucha,
Bój przetrwali zwycięzko i ucisk nasz wiécie
Niechaj dłoń wasza czoło znużone przytuli,
Niech duch zstąpi od niebios na pole cierpienia.
Co my dzisiaj czujemy i wyście to czuli,
Nas to oślepia co was rozpromienia....
Ręce ku wam wyciągam bezsilne i drżące,
Oczy podnoszę łzawe, usta błagające.
Ratunku żebrzę w pokorze, Kropli wody, złomku chleba, I co zasilić nas może Głosu z niebios, ducha z nieba.
Wy coście milcząc przeszli tę drogę skalistą,
W łonie ból, na powiekach unosząc łzę czystą,
Coście jękiem daremnym ust nie pokalali,
Dajcie na pierś rozbitą zbroje z waszéj stali.
Opuszczeni, wzgardzeni, zdradzeni, popchnięci
Od swych dzieci zaparci, przez braci wyklęci,
Coście z łoża Hioba modlili się Bogu
Żebrząc politowania u ojców swych progu,
I ubóstwo na sercu i nędzę miłości
Znosili bez szemrania, dźwigali bez złości,
I wszystkim przebaczyli niewiarę i zdrady
Dajcie siłę wytrwania, prowadźcie w swe ślady.
Wy co z czołem skrwawioném błogosławiąc katom,
Wśród wymyślnych katuszy konając powoli,
Ku lepszym oczy wasze podnosili światom,
Co wiécie jako bratniéj ręki pocisk boli,
Wspomóżcie ze skarbnicy zasług swych kropelką,
Jedną łzą miłosierdzia jak ocean wielką.
Mężni rycerze prawdy, co z kijem pielgrzyma
Szliście duchem wiedzeni w bezdrożne pustynie,
Męczeństwa spragnionémi szukając oczyma,
Siejąc zbawienia słowo niewdzięcznéj krainie,
Padając pod kamieniem rozjuszonéj dziczy;
Niechaj duch wasz mojemu odwagi użyczy.
Imion waszych nie pomnę — któż zna te imiona?
Szereg wasz nieskończony, liczba niezliczona,
Synów boleści przeszły zastępy po ziemi,
My w ślad krwawy idziemy za stopy waszémi
O pokażcie nam drogę aniołowie stróże,
Ku krzyżowi wbitemu na Golgoty górze,
I wesprzyjcie zbłąkane utrapienia dzieci,
Niech promyk z waszych koron czoła nam rozświeci.
Niech wzrok wasz na ten padół zstąpić się nie wzdrygnie,
A! po więzieniu nawet wszak niewolnik płacze?
A któż nas poratuje i z kału podźwignie, Kto nas powiedzie tułacze!
Wyście żyli — to wasza, choć bolów, ojczyzna,
To kolebka nadziei choć rozpaczy łoże,
I w niebie po niéj boli niezgojona blizna;
Lecz i z nieba wzrok ku niéj obrócić się może.
Z przepaści ku wam wznoszę poranione dłonie,
O! otulcie pierś moją, ochłódźcie mi skronie.
Ratunku żebrzę w pokorze, Kropli wody, złomku chleba, I co zasilić mnie może, Głosu z niebios, ducha z nieba!