I Sfinks przemówi.../Żelazowski w „Dzierżawcy z Olesiowa“

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Żelazowski w „Dzierżawcy z Olesiowa“
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Żelazowski w „Dzierżawcy z Olesiowa“.

Przybylski jest bezwarunkowo twórcą nowego rodzaju sztuki dramatycznej w Polsce. Bez śladu intrygi, bez jakiejkolwiek dbałości o interes sceniczny, pisze sobie ot — od ręki całe tuziny czegoś, co nie będąc komedją — nie jest ani farsą, ani dramatem, ani niczem już ustalonem i unormowanem w klasyfikacji ogólnie przyjętej przez dramaturgów i krytyków. Genre Przybylski — a la Przybylski — tak się określa te rodzaje sielanek, w których zwykle stare panny, pijani ekonomowie, krzykliwe gospodynie, urocze podlotki walczą o lepsze z parobczakami, arendarzami i paniami Mizorskiemi.
Dużo zwykle jest krzyku, mdlenia, dużo także jedzą i piją (tak, jak zwykle w tak zwanej szlacheckiej komedji), a widz siedzi i patrzy — czasem się roześmieje, czasem ramionami ruszy, lecz ma od chwili podniesienia zasłony dla autora jakąś pobłażliwą sympatję, bo to... Przybylski.
Więc musi być coś w tym sposobie pisania, co przemawia do nas, skoro sztuki Przybylskiego są grane często z powodzeniem i lubiane przez publiczność.
Jest — „Wicek i Wacek“.
W każdej niemal sztuce jest ten typ wieczystego, miłego urwisza i ten pokrywa sobą niedostatki. Od lat kilkunastu z dużą siłą przez Przybylskiego ze stajni jarmarcznej wydobyty — podbił sobie serca wszystkich i teraz, gdy go Przybylski wprowadzi, może być pewnym powodzenia. Wzrosłe to wśród pól i lasów, ogorzałe — ze szpicrutaą, zda się przyrośniętą do dłoni, wpada na scenę z hałasem i krzykiem, tupie — krzyczy: „hura!“ i sprawa wygrana.
Dzierżawca z Olesiowa jest także takim Wickiem albo raczej Wackiem, bo więcej ma w sobie sentymentalizmu. Nie moją rzeczą jest rozbierać wczoraj graną sztukę. Rok temu wystawiona, była wczoraj tylko wznowieniem. Chciałam tylko zaznaczyć, że ten upór, z jakim Przybylski trzyma się w „swoim rodzaju“, wychodzi mu na dobre. Stworzył osobną zupełnie receptę na pisanie sztuk. A że w pierwszem założeniu wykazał błysk niepospolitego talentu, błysk ten rozjaśnia pogodą i dalsze jego utwory. Lepiej może to, niż gdyby rzucał się na nieznane sobie drogi. Tu idzie napewno i nie zawodzi się nigdy. On prędzej, niż ktokolwiek może powiedzieć: „Mon verre est petit — mais je bois dans mon verre“.

Naturalnie, że ten artysta, który grał Wicka, musi grać i „Dzierżawcę z Olesiowa“. Żelazowski grywał wybornie Wicka — gra więc i Czerskiego. Wczorajsza gra była tak zwanym „majstersztykiem“ aktorskim. Ale Żelazowski popełnił jeden błąd. Grał za rozumnie, za koronkowo, zanadto cieniował tam, gdzie trzeba było malować szeroko, unikając wszakże jaskrawości. Ten Czerski nie był naturą prymitywną, on umiał nad sobą panować, on znał całą wartość powstrzymywania głosu, ściszania albo niedomawiania. On był chwilami skomplikowany, a gdy wpadł w złość — czynił to, jakby podniecony sztucznie i ciągle liczył się ze słowami.
Jedynie wzrok Żelazowskiego był w tej roli doskonale kierowany i w oczach artysty był cały „Dzierżawca z Olesiowa“ — poczciwe to, a często serdecznie głupie: z dodatkiem sentymentalizmu i zmysłowości. Zato Żelazowski miał masę w tej roli dowcipu własnego i zyskał to, co Francuzi nazywają succés personel. Ubarwił rolę mnóstwem szczegółów, ruchów, obmyślanych bardzo udatnie i podpatrzonych żywcem z jakiegoś Don Juana z Olesiowa.
Zewnętrzna charakteryzacja była znakomita, a ów anglez jest całym poematem. Nie jest to efekt trywjalny zbyt krótkiego i źle skrojonego odzienia, ale daje on w jednej chwili wyobrażenie o sposobie, w jakie się kształtuje życie „Dzierżawcy z Olesiowa“.
Przykucie do miejsca, do zapadłego wiejskiego kąta, pewna doza pretensji, coś nakształt kokieterji.
Publiczność z żywem zajęciem śledziła ten popis, tę zabawkę artysty. My jednak pragnęlibyśmy posłyszeć ten głos piękny, modulujący jakieś bardzo wzniosłe i poetyczne słowa i chcielibyśmy grę tę rozumną i umiejętną podziwiać w jakiejś głębokiej kreacji. Gdyby Żelazowski pozostał u nas na stałe, nie sprzeczalibyśmy się o jednego takiego „Dzierżawcę“. Wielkim artystom wolno czasem miewać swoje kaprysy. Ale skoro ma być tych występów liczba ograniczona, dlaczego p. Żelazowski nie zagra coś ze swego „wielkiego“ repertuaru? Gdyby choć cień Szekspira przesunął się wreszcie przez scenę lwowską!
Gdyby choć z okazji bytności gościa wreszcie pojawiła się jakaś wielka, wstrząsająca tragedja. Pan Żelazowski miałby wielką zasługę dla Lwowa, wprowadzając napowrót starego Willa, który tak sromotnie został z repertuaru naszego usunięty.

Inni artyści grali jasno, nie rozdrabniając się w szczegóły, ot, poprostu.
Pan Chmieliński zasługuje na wielkie uznanie za naturalne i swobodne odtworzenie swej postaci. Entuzjazm wzbudził Feldman, który wczoraj epizodyczną rolą żyda dowiódł, że dla wielkiego talentu niema małej roli i że można z kilku słów stworzyć małe arcydzieło. Pan Kwiatkiewicz w roli ekonoma przedstawił się jak zawsze, starannie i sumiennie.
Z pań — jako Ewcia pani Ogińska utwierdza w nas coraz silniej przekonanie, iż role o podkładzie dramatycznym leżą w zakresie talentu tej młodej artystki. Wszystkie momenta liryczne roli były nacechowane śliczną poezją i artystyczną miarą. Pani Ogińska robi duże postępy i to doskonaląc się w kierunku, który dużo mówi o szerszym zakresie talentu tej sympatycznej artystki.
Już w kilku ostatnich rolach zauważyłam u p. Ogińskiej opieranie efektów swych ról na szlachetnych i nadzwyczaj prostych nutach. Wczoraj objaw ten wystąpił głównie w scenie oświadczyn. Ponadto — pani Ogińska zdobyła już ważną u artystki zaletę — to jest wielki na scenie spokój, który pozwala jej panować nad rolą i unikać szablonu, trzepotania się, który jest często nieodłącznym przywilejem naiwnych scenicznych.
Pani Rotter poświęciwszy swą urodę, z całą werwą i zaparciem się siebie grała Barbarę. Ogólną wesołość budziła doskonała pani Gostyńska, która pogodziwszy się z nieprawdopodobieństwem istnienia takiej figury, jak owa wdowa — wlała w swą rolę masę brylantowego iście humoru, a śmiech jej budził ogólne echo w całem audytorjum.
Na słowa uznania i współczucia zasługują panie Otrębowa i Węgrzynowa.
Należy zwrócić uwagę panom i paniom, grającym wieśniaków, iż tylko pani Rotter i pan Wysocki odziani byli tak, jak przystoi w dramacie — reszta wyglądała jak z szopki, a jeden z grających czysto lwowskim akcentem mówił „po krakowsku“ — w czem mu wdzięcznie dopomagała p. Jaroszówna.
Część dekoracyjna była ładna i urządzenie sceny staranne i dobrze ze sceną zespolone, w czem jest duża zasługa reżyserji p. Wysockiego, który w dodatku drobną swa rolą wykazał, jak się powinno grywać bez szarży i prawdziwie „chłopów“ na scenie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.