I Sfinks przemówi.../„Ksenia“, poemat dramatyczny A. Urbańskiego. — „Wspomnienie“, obraz w 1 akcie przez Gryfitę

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Ksenia“, poemat dramatyczny A. Urbańskiego. — „Wspomnienie“, obraz w 1 akcie przez Gryfitę
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Ksenia“, poemat dramatyczny A. Urbańskiego. — „Wspomnienie“, obraz w 1 akcie przez Gryfitę.

Podniosła, szlachetna nuta dźwięczała wczoraj ze sceny, bo w obu utworach, odegranych w teatrze miejskim, wrzał krwawy bój o swobodę, o niepodległość kraju. Jedyne to może piękne, czyste i wspaniałe uczucie, które mieści w sobie dusza człowieka. Obrona kraju, obrona swobody, rwanie kajdan i tępienie najeźdźców. W obu utworach tętniała szczera chęć wzbudzenia w sercach widzów tego czystego uczucia i dlatego miarą niemal wdzięczności sądzone te dzieła być winny. Bo wszystko, co podniesie ducha, co choć łzami i mogilnymi krzyżami w historji kraju znaczone, przemówi do serc i przypomni nie śpiące, lecz ukryte uczucie — wielkie jest w swem dążeniu, piękne w swem pragnieniu i choć czasem w naiwnej i niezupełnie artystycznej formie podane, uznania gorącego godne. Dwie grano sztuki — obie jednaką ożywione ideą, lecz — nierównej artystycznej wartości. „Ksenia“, to utwór dojrzałego talentu prawdziwego poety, to pieśni udramatyzowane z okresu walk Grecji o niepodległość. Znaną jest sztuka, więc zbyteczne jest pisać o niej.
Nie mogę jednak się powstrzymać, aby nie wyrazić swego podziwu dla niezwykłego kunsztu, z jakim Urbański wyrzeźbił ten dramat. Akcja wre tu i kipi, toczy się jak potok górski, huczy, aż wreszcie wali się lawina, ciągnąc za sobą trupy. — I nic tu nie razi, nic nie jest naciągnięte. Jedno wypływa z drugiego, co jest niezmiernie trudne w aktówce, wymagającej napiętrzenia akcji i podawania wszystkiego w skróceniu, z powodu ścisłości miejsca. Widać w tej technice nadzwyczaj silną i rzutną rękę, widać bezwarunkowo... natchnienie. — Nie ma tam ani na chwilę przerwanego oddechu i dlatego widz z całem natężeniem śledzi przebieg akcji.
Gdy dodamy do tego podniosły i piękny wiersz — poważny i dźwięczny, jak dzwon spiżowy, bez napuszystości zbytnich frazesów — gdy zauważymy, jak barwne i w kolorycie piękne tło ma „Ksenia“ i jak na tem tle w klasycznych konturach nie tylko przepysznie rysowane, ale wykończone malarsko żyją i działają postaci, nie dziwimy się wcale, że aktowy ten dramat wywiera głębsze i potężniejsze wrażenie, niż niejedna pięcioaktowa tragedia. Wykonanie niemało przyczyniło się do podniesienia tego nastroju. W roli Kseni wystąpiła po raz pierwszy panna Arkawin. Zdumienie ogarnia po prostu reasumując wrażenie, odniesione z tego debjutu, który śmiało nazwać można fenomenalnym. Panna Arkawin nietylko grała — ale grała tak, że liczyć się z nią już dziś trzeba, bo nie debjutantkę mieliśmy przed sobą, ale... artystkę..
Panna Arkawin nie była nigdy na scenie. O tem wiemy z pewnością. Deklamowała na estradach i to była jej jedyna szkoła. I jakże się to ślicznie stało! P. Arkawin została sobą, nie zmanierowała się, nie nabrała żadnego szkolarstwa — zachowała cały, czysty, piękny talent. Bo talent to jest wielki, dziwny, niezaprzeczony. Głos melodyjny, silny, modulowany tak umiejętnie, tak niezwykle artystycznie, iż słuchać się pragnie tego głosu, tej dykcji przepysznej, jak najdłużej. Mimika wyborna. Ani cienia przesady, ruchy zręczne i z intuicją przedziwną odgadnięte. Postać drobna, ale wdzięczna i sylwetka ładna. Twarz miła, oczy bardzo piękne, a wyraz ich chwilami tragiczny.
I co to mówić, że aktorka potrzebuje się „wyrobić“ zanim zostanie artystką. Prawdziwy talent odrazu błyśnie cały, sformowany, skrystalizowany. Panna Arkawin zabłysła tak nagle i mamy nadzieję, że blask jej potęgować się będzie tylko. Znać w niej artystyczną duszę i ta dusza przetrwa zawody i przykrości scenicznej karjery. A życzyć tego z całego serca należy dla dobra polskiej sceny, na której inteligentnych i zdolnych kobiet bardzo mało. Inni artyści grali w „Kseni“ z całem przejęciem się, zrozumieniem i zapałem. Porwał ich temat, porwał ich piękny wiersz.
Pan Hierowski był, jak zawsze, artystą w dużym stylu, pan Wysocki mówił szlachetnie i dźwięcznie. Pan Stanisławski wyróżnił się korzystnie ogniem, z jakim odegrał swoją scenkę. Wystawa była ściśle odpowiednia pod względem etnograficznym. Drobny wypadek z bronią nie mógł zepsuć podniosłego wrażenia. Kostjumy piękne i wierne, a nadzwyczaj malowniczo i estetycznie noszone.

Co do drugiego utworu zatytułowanego „Wspomnienie” — pisać o nim dużo nie można. Autor miał jak najlepsze chęci, najpiękniejszą myśl i cofnął się w 1863 rok, w rok żałoby, krwi i pożogi.
Lecz mimo całego aparatu, rzecz ta pozostawia widza zimnym i nie odczuwa się niemal nic — oprócz jakiegoś smutku, że to szlachetne usiłowanie autora tak małe przynosi korzyści. Zewnętrzna strona największe czyni wrażenie i te Grottgerowskie kobiety, te powstańcze kożuszki, ten siwy starzec w czamarze, a u stołu żandarm w mundurze, działają sto razy więcej wyglądem swoim, niż tem, co robią i mówią.
Treść dziecinna, akcja niby przyśpieszona i dramatyczna, a w gruncie rzeczy... żadna. Lecz trzeba ocenić, raz jeszcze mówię, szlachetną chęć i tak zapatrywać się na to „Wspomnienie“. Pola w nich do popisu i dla myślących artystów niewiele. Aktor bowiem czuje, gdy ma do czynienia z pustą papierową lalką, w którą mu każą koniecznie wlać duszę. — Mimo to artyści grali z całem poszanowaniem. Pan Roman grał trudną i niekonsekwentną rolę żandarma­‑perekińczyka, z właściwą sobie szczerością i miał kilka nut istotnie pięknych w swej roli.
Pan Węgrzyn zarysował silnie swego Szczerskiego i utrzymał się z miarą i taktem w zarysowanych konturach. Pan Kliszewski grał nader starannie, a pan Tarasiewicz z drobnej roli swojej wywiązał się nader efektownie i artystycznie.
Drobna wzmianka należy się panu Jasielskiemu, który bardzo szeroko i w tonie utrzymał swego Jerzego i panu Bieleckiemu, wybornie ucharakteryzowanemu. Pani Bednarzewska wyglądała, jakby zbiegła ze sztychu Grottgera.
Scena cała trwała w półświetle i blasku księżyca. Meble i wszystkie akcesorja odpowiadały charakterowi epoki. Nastrój panował odpowiedni i tej właśnie zewnętrznej stronie przedstawienia zawdzięczać może Gryfita, że sztuka jego zrobiła wrażenie. Tej malarskiej stronie i podniosłej nucie żałobnej narodowej pieśni, którą polska publiczność potrafi zawsze wyczuć w podobnych utworach, choćby je nawet kryła napozór dziecinna i naiwna robota.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.