Ilko Szwabiuk/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ilko Szwabiuk |
Pochodzenie | Dobra nauczka. Ilko Szwabiuk |
Wydawca | Jakubowski i Zadurowicz |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Wł. Łoziński |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Żołnierz! Zołnierz! — zawołały dzieci, bawiące się przed karczmą w Jaworniku i przestraszone zbiły się w gromadkę.
I miały się czego przestraszyć, widok, który przedstawił się ich oczom, był niezwyczajny; takiego żołnierza, jak ten, który ukazał się teraz na zawrocie drogi, prowadzącej z Żabiego, nie widziały jeszcze nigdy.... Prawda, że często zjawiali się tu żołnierze, wracający z wojska do domu, ale ci byli zazwyczaj inni; byli zawsze obdarci, odziani w szary potargany płaszcz i błękitne łatami okryte pantalony, sznurowane ich trzewiki nosiły na sobie ślady dalekiej pieszej wędrówki.... Ten zaś, który dziś przechodził, był wspaniale ubrany; jasno błękitna ułanka ozdobiona żółtymi jedwabnymi sznurami i srebrnymi guzikami mogła wzbudzić podziw i głęboki szacunek w bardziej nawet obytych ze światem umysłach, niż je miały małe huculęta, igrające na placu przed karczmą w Jaworniku; czerwone spodnie i lśniące buty z ostrogami dopełniały stroju wracającego do rodziny wojaka.
Szedł ten żołnierz z fantazyą wielką, która przedstawiała się tem, że nucił jakiegoś zawadyackiego krakowiaka, po zawadyacku, na bakier nasunął czerwoną myckę i po zawadyacku wymachiwał krótką trzciną niesioną w ręku.... I ładny był to ułan.... Młodość i zdrowie biły od niego; wzrostem gonny jak buk w karpackim ostępie i jak on krzepki; twarz biała i rumiana, wąsy i brwi jasne, aż białe prawie, tylko oczy miał czarne jak węgiel i oczy te niezwykłe robiły twarz tę jeszcze ładniejszą.... niezwyczajną.
— Oj dana! moja dana!.. wyspiewywał ułan i w takt uderzał trzciną po błyszczącej, lakierowanej cholewie; a gdy chciał bardziej takt piosnki uwydatnić, to wybijał obcasami hołubca, aż iskry się z ostróg sypały, a brzęk szedł taki, że aż echo z gór odpowiadało.
Zanim doszedł do bramy karczemnej, ujrzał, że napełniła się ona ludźmi wylęgłymi z wnętrza. Dzieci dały znać do środka o ukazaniu się niezwykłego zjawiska, więc naród ciekawy wybiegł, aby mu się przypatrzeć. Dziewki i mołodyce z uwielbieniem i niemym podziwem spoglądały na wspaniałego żołnierza; starzy huculi z ciekawością, zmięszaną z pewnem niedowierzaniem, a nawet pogardą.... parobcy z zazdrością .... Jaskrawe barwy munduru olśniewały tych na wpół dzikich synów wierzchołków i połonin karpackich.
Najstarszy z parobków, prowodyr Semań Ruńko, przyłożył dłonie do oczu, zakrywając się w ten sposób przed jarkimi promieniami słońca i patrzył, patrzył na przybywającego wędrowca, patrzył, aż wreszcie klasnął w dłonie i zawołał radośnie:
— To Ilko! Jej Bohu Ilko! Ilko Szwabiuk wraca z hułanów!...
Żołnierz już był pomiędzy nimi. Hardo, zaledwie widocznie skłonił głową przed starymi gazdami i rzucił im na powitanie: — Jak się macie ludzie! Serdecznie uścisnął się za ręce z parobkami; a na dziewki i mołodyce rzucił płomienne spojrzenie i zawadyacko przy tem podkręcił jasny wąs.
— Zkąd Bóg prowadzi! — pytali wszyscy parobcy razem.
— Z daleka, braty, z daleka!... aż z za Krakowa, het aż z mazurskiej ziemi!... Tam nasz pierwszy, cesarski pułk stał, tam my z żółtej rzeki, co ją Wisłą nazywają, konie nasze poili....
— Długoż ty ztamtąd szedł? — pytali znowu.
— Szedł, szedł!... cha! cha! cha! — rozśmiał się ułan. — Ta ktoby teraz szedł? Tambyś musiał iść chyba rok cały i nie zaszedłbyś.... Ktoby tam szedł? Mnie maszyna parowa aż do samej Kołomyi dowiozła.... a ztamtąd do Żabiego forszpany....[1] dopiero z Żabiego aż tu piechotą....
— Maszyna parowa!... — zawołali parobcy z podziwieniem i strachem jakimś przesadnym, a dziewki i kobiety żegnać się pobożnie zaczęły....
— A tyż Ilku nie bał się nieczystą siłą jechać! — zawołała Anna Dudiakowa, dawna chwilowa kochanka Szwabiuka, jeszcze z przed wojskowych czasów. — Nie strach ci było duszy zagubić, czartowi w jego dłonie się popaść....
— Nie bój się Anika! — zawołał żołnierz i schwyciwszy wpół hożą mołodycę, pocałował ją w usta. — Nie bój się, czart do cesarskiego ułana nie ma przystępu!...
— Czy czart ma do ciebie prawo, czy nie — krzyknęła, wyrywając się kobieta — to ty nie masz prawa do mnie!... zasię ci!... Nie widzisz, że mam chustkę na głowie, a w chałupie męża.... Zasię ci!... Patrzcie go jaki mi żołnierz..... Patrzcie!
— Bóg z tobą babo! Bóg z tobą! — rzekł śmiejąc się Ilko i cofnął się pomiędzy parobków — Zaczekaj! Ot tobie komedya!... Poczekaj no, poczekaj — dodał, zwracając się znowu do obrażonej kobiety — będziesz też mnie ciągnęła, będziesz maniła, będziesz na pierogi, na wódkę paloną na miód a wino słodkie zapraszała... ale nie pójdę.... siedź z mężem nie czesanym i nie mytym, siedź z durnym....
— Bracie Ilio, chodź na czarkę! — przerwał mu Semań biorąc go za ramię. — Pluń na baby! Dość jest tego szczęścia.... Ot głupia ceremonija się ją wzięła! Chodź bracie na powitanie, stukniemy po kwaterce!
Weszli do izby szynkowej.
Rudy Judka aż w ręce klasnął, ujrzawszy ułana.
— Oto stary wójt się ucieszą — wołał wydając przytem ustami jakieś dziwne odgłosy, podobne do cmokania, czy mlaskania. — Oto się Wojtko uradują.... Małke... hej!.. bucher!.. hej!... a chodźcie no tu zobaczyć.... Pan Eliasz, wójta Szwabiuka Końskiego syn z wojska wraca! Kikste bucher, aż blask od niego bije!... a wachmaister a oficir!... Chodźcie się popatrzyć.
— Nie zawracaj żydowinie głowę, zostaw twoje bachory — zawołał zniecierpliwiony Semań — a dawaj nam po kwaterce od razu, bo trzeba uczcić takiego pobratyma... — No, duchem!...
— Zaraz!... zaraz!... Nu Małke kimże!... — krzyczał żyd na przemiany to do parobka, to do żony i drżącą ręką napełniał blaszane kwaterki.
— Stary mój zdrów, żydzie? — zapytał ułan.
— Jak smereka w borze! Zdrów nieuroku jak byk najmocniejszy.... Zdrów i bogaty! Zdrów bogaty i szanowany!... Starosta nasz jaśnie wielmożny z Kossowa, nie zna nikogo na te góry tylko jodnego starego Wojciecha Końskiego, on jasnemu staroście pierwsze oczko w głowie.
— Hm! hm! — mruczał coś ułan. Nagle spytał znowu żyda: — Cóż, stary żałował, że mnie nie było w domu.
— Żałował! Jak nie żałować za takim synem... — odparł Judka — ale zawsze mówił, że miło jego duszy, że syn jego Cesarzowi naszemu panu służy.
— Za twoje zdrowie Ilku! — przerwał żydowi Semań i wypił blaszankę wódki pochylając przy tem głowę w stronę ułana.
— Za wasze zdrowie wraże łeginiu![2] Niech nam powrócą nasze dawne czasy! — wołał Ilko i spełnił podaną mu miarkę do dna. — Och! jaka śmierdząca! — dodał po chwili, krzywiąc się i spluwając — w Krakowie mieście i na Podgórzu lepszą wódkę dają .... Szachrujesz żydzie ludzi.
— Żeby mnie tak grom pobił! Żebym się z mojej Małki pociechy i wnuków nie doczekał, jak to nie najlepsza węgierska siwucha! Ej panie oficyr nie godzi się na taką wódkę narzekać — bronił się żyd.
Pochlebstwo trafiło do celu; ułan na dźwięk oficerskiego tytułu rozchmurzył twarz, uśmiechnął się nawet do żyda i podał blaszankę, żeby mu ją na nowo napełniono.
Rozpoczęła się pijatyka na dobre. Parobcy rozsiedli się na ławach w koło stołu pili śmierdzącą wódkę z takim zapałem, jak by to był najwytworniejszy napitek; żyd dolewał i cmokał z radości; kobiety, dziewczęta i starsi gazdowie usunęli się w drugi koniec izby szynkowej i tam z cicha rozmawiali. Wkrótce trunek zaszumiał w głowach łeginiów; posypały się żarty, dowcipy i opowiadania, wreszcie rozochoceni parobcy zaczęli spiewać. Ułan zrazu im wtórował, po drugiej jednak, czy trzeciej piosnce huculskiej, stuknął niecierpliwie dłonią w stół i zawołał:
Sam się cisar dziwował
Z kim on będzie wojował...
Mam córeczki tylko dwie
Dam na wojnę obydwie!
Dziwna, nieznana, hulacka jakaś, zawadyacka nuta pieśni porwała na wpół już pijanych parobków, w szał ich jakiś wprawiła; choć prawie nie rozumieli słów, spiewali jednak chórem za ułanem... Pieśń brzmiała coraz potężnej:
Ty córeczko najstarsza
Ty od wojny najdalsza..
Ja do wojny nie pójdę
Ja wojować nie będę
Bo ja serca miękiego
Nie zabiję nikiego.
— Hu! ha! — krzyknęli razem i powtórzyli:
Nie zabiję nikiego!
Dziewki i mołodyce zwabione wesoła nutą pieśni zaczęły się gromadzić w około spiewających; Anikę opuściły skrupuły i zachęcona czarką wódki, podaną jej przez ułana, usiadła obok niego na ławie i nie wzdragała się nawet tem, że silne ramię w błękitny rękaw strojne, opasało jej kibić... Nie wzdragały się i inne, czerwone chusty pomięszały się z czarnymi, piórami ozdobionymi krisaniami...[3] Nowa, nieznana nuta krew barzyła, płomienie jakieś w piersiach nieciła. Ułan śpiewał dalej:
Ty córeczko najmłodsza
Ty do wojny najbliższa...
Oh! ja tatu ja pójdę
Ja wojować wam będę,
Bo ja serca twardego
Ja zabiję każdego.
Nagle ułan przerwał śpiewanie; uczuł, że go ktoś za rękaw od mundura pociąga, zwrócił się więc w tę stronę i aż się wzdrygnął. Stała przed nim stara, zgarbiona, o pomarszczonej, jak ziemia czarnej twarzy cyganka, Rina.... Oczy jej połyskiwały dziwnym blaskiem, który objawiał radość; zaschnięte suche wargi do uśmiechu się wykrzywiły, ukazując kilka pożółkłych zębów.
— Witaj sokole mój! — wołała stara — witaj bohatyrski synu, wojciechowy jedynaku! Za tobą orliku stara Rina oczy wypłakała! Za tobą wzdłuż całej naszej rzeki dziewki i mołodyce z żalu schną....
— Odczep się babo! — zawołał ułan opryskliwie.
Ona jednak nie odchodziła tylko nachylając mu się do ucha szepnęła:
— Dam znać Mariczce, żeś w nasz kraj wrócił... Choć ona teraz Semaniukowa, choć ona ślubem waszym oddana temu opryszkowi Andryjowi.... to ona zawsze jeszcze twoja; schnie i smuci się przy nielubie, a wieczorami we wrotach stoi i oczy szafirowe wypatruje czy ty sokole nie wracasz... Powiem jej, że ty do niej zagościsz.
— Pójdź precz babo! Precz czarownico! Masz tu odczepnego!... — i rzucił cygance kilka srebrnych pieniążków, sam zaś zaczął spiewać dalej, jednak jakoś smutniej i tęskniej:
Jak jej włosy wcinali —
Wszystkie panny płakali;
Jak jej konia siodłali —
Ojciec, matka płakali;
Jak, na konia siadała —
Z tym się światem żegnała!...
Wrażliwe dusze młodych hucułów opanowała od razu dziwna jakaś tęskota i odbiła się w nucie pieśni; cały chór żałośnie kilka razy powtarzał:
Z tym się światem żegnała! żegnała!...
Anika opierając swą piękną głowę na ramieniu ułana, szepnęła:
— Ilku! Ty za Mariką banujesz....[4] Ona tobie najmilsza lubaska....[5] Ty mnie nie lubisz, nigdyś mnie nie lubił.
Wzdrygnął się ułan na te słowa pięknej hucułki; dreszcz jakiś przebiegł mu po całem ciele, gorączkowym ruchem, niby odgarniając jakąś zmorę, machnął ręką i wnet objął siedzącą obok niego kobietę w pół i zaczął ją gwałtownie, namiętnie całować.
— Nie! nie! — szeptał jej do ucha. — Nie! nie chcę Maryki, ona straszna, ona nawiedzona, ona czarować umie! Nie! nie! Tyś mi najmilsza lubaska, tyś jak ptak wesoła, jak promień słonka jasna.
— Dalej Ilku! dalej! Kończ pieśń! — wołali chórem parobcy. — Zostaw Anikę! Do domu ją poprowadzisz... Spiewaj! spiewaj!...
Ułan na wezwanie przestał szeptać, spojrzał w koło, wychylił świeżo nalaną czarkę i znowu zawadyacko i wesoło śpiewał dalej.
Jak do wojny wstąpiła
Tysiąc muża zabiła....
Sam si cysar dywował
Co za husar wojował?...
Oj! nie husar — husarka.
Cisarskaja panianka!
Wszyscy obecni zaczęli uderzać rękoma po stole w tak pieśni i powtarzali długo:
Oj! nie husar — husarka
Cisarskaja — panianka!...
Cisarskaja — panianka!...
— A widział ty ją Ilku, wraży łeginiu? — zapytał drzącym głosem Maksym Merdiuk, sławny z tego, że sam umiał pieśni różne układać. Czy ty ją widział tę husarkę?... Hej! hej! Żebym ją zobaczył; na jej złotą zbroję się popatrzył, w jej promienne oczy zajrzał, to dość by mi życia było... Sam bym pod kopyta jej konia bystrego się rzucił... Niech by mnie złotemi podkowami podeptał... Nie chciałbym żyć więcej.
— Durnyś ty Maksym! durny! — odpowiedział, śmiejąc się wesoło ułan. Takiej teraz już nie ma; to pieśń o dawnych husarkach; teraz one w złotych pałacach siedzą, z grafami i jednorołami rozmawiają i na złotej kądzieli srebrną przędzę snują.... Wiatr na nie nie wieje, ni słonko nie świeci, z tęczy mają tkane suknie, a jak narodowi ich pokazują to tylko w kryształowej karecie, jak ptaka jakiego zamorskiego.
— A widział ty taką? — powtarzał uparcie pytanie Maksym.
— Czemu nie! — odrzekł dumnie żołnierz. — Tamtego roku cesarski syn przywoził swoją żonę, cesarską synową do swojego miasta Krakowa i całemu narodowi pokazywał; nasz pułk wach paradę im robił... Jak szła siadać do karyty to tak na nią się patrzyłem, jak na Anikę.... Białaż ona biała... i bardzo delikatna.
— A nie ukląkł ty przed nią!
— Nie! Nie można! Tylko szablami prezentowaliśmy przed nią, a pan Ober-leitnant[6] krzyczeli: habt acht! t. zn. żeby się na nią ułany patrzyli... i jak który do domu wróci, żeby wiedział jak ludziom o niej opowiadać.
— Oj! Ilku, Ilku! czemuż mnie do ułanów nie wzięli, żebym ją był zobaczył, to bym przed nią był na ziemię upadł: kraj jej złotej sukni całował... Choć by mnie mieli potem stracić za to.... Niech bym i umarł, żeby ją tylko widzieć.
— Durnym się rodziłeś i durnym umrzesz! — zakonkludował ułan, całując swą sąsiadkę. Ja wolę Anikę! Co by ci przyszło z tego, żebyś cesarską synowę zobaczył? Z mraki ona i z pajęczyny, a blask od niej taki blady, jak z próchna w noc ciemną.... Ja wolę Anikę!...
W tej chwili rozległy się tony muzyki. Oleksa Sawicz rozochocony przybyciem Ilka i wesołością panującą w karczmie, pobiegł do domu po skrzypce; po drodze zwerbował cygana Szandora z cymbałami; mały synek Szandora, Kierosz, przyniósł bębenek i kapela była gotowa. Ułan pierwszy wziął w taniec Anikę, za nimi posypały się inne pary i aż ściany karczmy trzęsły się od prysiudów i hołubców, aż szyby w małych okienkach drżały.
— Żydzie! Hej Judko! — wołał rozochocony ułan — dawaj narodowi chrześciańskiemu wódki i wina wbród! Kto co wypije, wiele czyja łaska! Niech wiedzą, że wójta syn, że Ilko hułan wraca do domu.... Zapłacę! — tu uderzył butnie po kieszeniach czerwonych spodni. Zapłacę sam!... A jakby pieniędzy mi nie stało. — to stary ojciec zapłaci! Nie pożałuje na taką okazyę... stać go na to, żeby dziesięciu takich jak ty kupił!... Nalewaj! Nalewaj!...
Hulanka szła dalej; wino i wódka się lały... W kącie tylko starzy gazdowie[7] szeptali coś sobie z cicha.
— Nie będzie miał stary kudłaty rizuń, Szwabiuk przeklęty pociechy z syna — mówił stary Sawa do Kornija. Co nie to nie! Roztraci on i te czerwońce, gdzieś tam po dworach zrabowane; roztraci i te ogrody i te połoniny od biednych hucułów za lichwę zagrabione; roztraci i te owce, woły, a konie co się po połoninach tych pasą... Zobaczycie kumie, że roztraci.... W tym parobku hulacka, huculska krew, po matce, mało, że włosy i wąsy ma jasne mazurskie.
— Prawda wasza, kumie Sawo! — odpowiadał, potrząsając smutnie głową Kornij — Jaki on syn? Stary czeka go już drugi tydzień; bab nasprowadzał całą kupę, żeby czarowały, żeby mu mówiły, dlaczego syna dotąd nie ma: a on tu z leginiami wódkę pije, z cudzą mołodycą w taniec idzie, lubaskie głupstwa do ucha jej szepcze.... Taki czas, że nie warto się syna dochować! Na pijmy się kumie po czarce wódki! Napijmy się za wójtowe pieniądze!
— Krwawicę cudzą będziesz pił kumie Korniju — odrzekł Sawa i gorżko się uśmiechnął.
— Eh! chyba swoją własną i twoją i nas wszystkich — zachęcał Kornij. — Co ojciec udarł z narodu, to syn żydom wróci! Niech choć człowiek do syta się napije za własną krzywdę.
— Grajcie obertasa! — zawołał nagle ułan, stając przed muzykantami.
— Nie umiemy! — odpowiedzieli razem.
— Naści wam srebrnych łewów[8] garść — rzekł, dobywając z kieszeni kilka srebrnych dużych monet. — Uczcie się! słuchajcie!... Świstać wam będę, grajcie!
I zaczął wyświstywać skoczną nutę mazurskiego ludowego tańca. Cygan się nachylił, słuchał uważnie i wnet w takt świstania wygrywał tę samą nutę na swym brzękliwym instrumencie; Oleksa bez trudu wtórować mu zaczął na skrzypcach. Muzyka była gotowa, pary poszły w nowy taniec.... Tylko muzyka i sam taniec były jakieś dziksze, namiętniejsze, niż tam nad Wisłoką i Dunajcem.
O północy przechodzący żandarm rozpędził całą kompanię. Ułan pożegnał się z towarzyszami, odsalutował po wojskowemu przed żandarmem i.... poprowadził rozszalałą trunkiem i tańcem Anikę — do domu.
Gdy znaleźli się na płaju[9] prowadzącym do zagrody Dudiaka, o jakie dwieście metrów po nad karczmą, Anika zarzuciła ręce na szyję ułana i całując go szeptała.
— Chodź, chodź! Ilku mój słodki... lubasie[10] mój jedyny! Chodź! mego nie ma w chacie, ze spławem, z derabę[11] poszedł do Kut.... Chodź! chodź! Ty mój! Tyś nie Mariki!...
Ułan odpowiedział jej — pocałunkiem.