Irysy przy fontannie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugeniusz Małaczewski
Tytuł Irysy przy fontannie
Pochodzenie Pod lazurową strzechą
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IRYSY PRZY FONTANNIE.


Wiosenna noc. Sad w młodem jest pąkowiu,
niby w oblepie z nieockniętych pszczół.
Pierścieniem srebrzy się księżyc na nowiu,
przędza obłoku przesłania go wpół.

W kroplistych rosach, niby w jasnej mannie,
szroni się trawnik, brylanci się klomb.
Kumkanie żab brzmi chórem nieustannie,
jakoby minor wzdychających trąb.

Pośród irysów siedzę przy fontannie.

Na niebo patrzę, nabite gwiazdami
raz koło razu, koło ćwieku ćwiek.
I tak zatracam tam wzrok, że się zda mi,
iż to śnieg prószy, w oczy prószy śnieg.

Fontanna bije. Splata krzak ruchomy
z roztrzepotanych, tryskających strug.
Wiatr niemi wstrząsa, niby snopem słomy,
wodne łodygi zginą wiewem w łuk.

I dżdżu spadają garście w basen właśnie,
jak ziarna, z snopu łuskane przez wiew.
Tafla basenu pluskiem im odklaśnie
i coraz wyżej rośnie żywy krzew.


Przez cembrowinę nad zmarszczoną wodę
wdzięcznie się chyli zasłuchany w szum
— niby dziewczątka wytworne i młode —
drobnych irysów sino-złoty tłum.
 
Czasem obłoczek zmgławionej wilgoci
rzuci się na nie, jak welonu szmat.
Wnet każdy irys bledni się i złoci,
jak drobna twarz dziewczyny, wklętej w kwiat.

A czasem leci tam cała mgławica...
Kiedy opadnie, zamiast kwiecia grząd —
szereg dziewczątek oczy mi zachwyca,
z łodyg kwiatowych patrzą główki blond.

Najprzezalotniej nad basen się chylą.
Coś sobie szepcą, niewiadomo co.
Irysy — mgnieniem, a dziewczyny — chwilą,
marzą, jak kwiaty, jak kobiety, chcą

ujrzeć na wodnej tafli swe odbicie
i ucałować wodowtór swych ust, —
kochać się w sobie, jak w kochance, skrycie,
do siebie samej mieć tak grzeszny gust...

Lecz, nim się przegną przez marmur cembrowin,
sypnie w nich nowy od fontanny deszcz:
znów widzę kwiaty zamiast jasnych głowin,
jeno w kielichach gaśnie jakiś dreszcz...


I tak się dziw ten powtarza do rana
Nie mogę sprawdzić: czy to irys jest, —
czyli dziewczyna w sobie zakochana?
Rozchwiew łodygi — czyli ciała gest?

Nie wiem, czy zmarszczki, krągłe jak pieniążki,
wkrapia do tafli wodotrysku spust?
Czy raczej stają się te wielokrążki
od pocałunków irysowych ust?

Kumkanie żab brzmi chórem nieustannie.
Klaszcze mi trzepot rozedrganych strug.
Słucham i patrzę i śnię przy fontannie, —
kochanek kwiatów, tułacz mlecznych dróg.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eugeniusz Małaczewski.