Izba wiejska
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Izba wiejska |
Pochodzenie | Książka dla Tadzia i Zosi |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Izba Łuczyny jest duża i czysta. Łuczyna lubi porządek, bo wie, że on i ubóstwo przyozdobić może. Coraz to naznosi w cebrzyku wapna i obieli komin i ściany; czasem nawet coś nie coś się z tego dostanie poczerniałym belkom pułapu. Drzwi od izby zbite są z desek sosnowych. Kiedy słońce zabłyśnie na wschodzie, to smolne szpary i sęki przeświecają jakby szczerem złotem.
A tuż zaraz odzywa się jaskółka, która w sionce nade drzwiami ulepiła gniazdko i świergotem swoim budzi Małgosię, najstarszą córkę Łuczyny.
U drzwi na zewnątrz jest skobel żelazny, a przy nim na sznurku drewniana przetyczka. Kiedy Łuczyna z Małgosią w pole na robotę idzie, a Jędruś i Kasia, dwoje młodszych dzieci, pasą graniastą krowę na ugorze, to skobelek zatyka się przetyczką, żeby do izby nie wchodziły kury i prosięta! W kącie przy drzwiach stoi duża brzozowa miotła, którą Łuczyna codzień chędogo wymiata izbę. W izbie nie ma podłogi z desek, tylko ubita mocno glina; taka podłoga z gliny nazywa się boisko. W boisku pod ścianą, w najciemniejszym kątku jest otwór, którym ze swojej jamki wysuwają się na izbę białe puszyste króliki. Jak tylko zobaczy to Jędruś, zaraz je do siebie zwołuje i daje im to liści kapusty, to listków sałaty, to ziemniaków trochę. Jędruś bardzo się w królikach lubuje i wychował już sporą ich gromadkę. Jak nachowa ich więcej, to sprzeda i kupi sobie bucięta na zimę, bo matce ciężko wszystkiemu zaradzić.
Obok miotły stoją w kącie grabie, rydel i motyka. Narzędziami temi uprawia Łuczyna swój mały, zarosły wiśniami ogródek, w którym oprócz zagonków kopru, buraków, bobu i sałaty, widać zbite w kupkę pod okienkiem różowe melony i żółte nagietki. Okienko ma szybki drobne i oddawna przepalone słońcem; śnieg je zasypuje zimą, a w lecie brzęczą po niem uprzykrzone muchy. Kiedy muchy zbyt w izbie dokuczą, Łuczyna wiesza u pułapu spory pęczek umaczanej w serwatce bylicy. Muchy łakome na serwatkę, wnet obsiadają bylicę tak, że aż czarno na niej; wtedy Łuczyna ostrożnie z dołu bylicę z muchami wsuwa w worek, a trzasnąwszy nim raz, drugi i trzeci o próg izby, wysypuje pobite muchy przed chatę, gdzie do specyału tego kury natychmiast się zbiegają.
Znaczną część izby zajmuje wielki, rozłożystym okapem opatrzony komin. Wczesnym rankiem, w południe i przed wieczorem rozpala Łuczyna wesoły, od suchego chrustu trzaskający ogień i gotuje przy nim to groch i kapustę, to barszcz z żytniej mąki, do którego czasem buraka dorzuci, to zacierkę, to kaszę tatarczaną, albo jaglaną, to nawet niekiedy, przy dużem święcie, siaki taki kawałek mięsa; ale najczęściej, bo trzy razy na dzień gotuje Łuczyna ziemniaki. Ziemniaki bywają albo skrobane, albo w mundurach, czasem do kapusty, a nieraz do barszczu, albo do polewki, czasem do kwaśnego mleka; a na przednowku, kiedy w chacie bieda, to są tak wprost gołe z solą.
Z prawej strony komina stoi na trzech wysokich nogach tak zwany „miśnik“. Łuczyna zmywa w nim miski, garnki i łyżki. Nad miśnikiem przeciągnięty jest po ścianie sznurek, za którym sterczą pozatykane pokrywki. Nad sznurkiem przybite są dwie police. Na górnej, większej, stoją oparte o ścianę miski i rynki, oraz obrócone do góry dnem garnki. Niższa i węższa powyrzynana jest z brzegu w rowki, w których tkwią blaszane i drewniane łyżki i warząchwie.
Z lewej strony komina stoją dwie konewki i kubełek z wodą; nad kubełkiem wisi na ścianie drewniana czerpaczka do picia. Na szerokim okapie stoi sól w drewnianej solniczce, leży nożyk żelazny do szatkowania kapusty i skrobaczka do skrobania kartofli. Wszystkie te statki Łuczyna pięknie co sobota piaskiem u studni szoruje, tak, że zawsze wyglądają jak nowe. Zaraz za konwiami stoją żarna. Jest to płytko wyżłobiona ciężka dębowa kłoda, w której otworze obraca się duży płaski kamień, osadzony na ruchomym drągu. Na tych żarnach miele Łuczyna mąkę dla dzieci i robi kaszę. Twardy to chleb i w pocie czoła zdobyty.
Za żarnami stoi na czterech cegłach ustawiona skrzynia. W skrzyni przechowuje Łuczyna swój nowy, w domu utkany wełniak, piękną kraciastą chustkę, fartuch zielony, watowany kaftan, trzewiki i wełniane zimowe pończochy. W półskrzynku leżą zawinięte w szmatkę dwa sznurki korali po matce i kilkanaście groszaków za jajka od siemieniatej kokoszy. Odzież Małgosi i Jędrka wisi na kołku, nad skrzynią; mała Kasia przez lato tylko w koszulinie chodzi; dopiero na zimę kupi jej matka jaką taką katankę cieplejszą, tylko uskłada pieniędzy za masło. Wie o tem Kasia i pilnie pasie Granulę, żeby aby więcej mleka na masło owo dała.
Wprost okienka stoi łóżko, na którem sypia Łuczyna. Wysłane jest ono prostą żytnią słomą i grubą lnianą płachtą, na której leży pierzyna i dwie kraciaste poduszki. Pod pierzyną tulą się przez całą zimę przy matce Kasia i Małgosia. Latem śpią dziewczęta na drugiem, tylko słomą i płachtą zasłanem łóżku. Jędruś też wtedy wynosi się z izby do stodółki na siano, i dopiero kiedy św. Marcin przyjedzie na białym koniu i zimnem postraszy, wraca chłopak na szeroki zapiecek, gdzie mu tylko z pod sukmanki nos widać.
Nad łóżkami wiszą oprawne za szkło obrazy: Matka Boska Częstochowska, św. Józef z lilią w ręku, św. Antoni z Dzieciątkiem Jezus i św. Barbara. Obrazy te stroją dziewczęta w kwiaty i w pachnące ziółka. Czasem to i Jędruś zatknie za ramę pawie piórko, gdy je gdzie znajdzie, przechodząc mimo dworskiego podwórka. Tuż przy łóżku stoi zydelek, a przed nim kołowrotek z nawiniętą lnem miękkim przęślicą. Na tym kołowrotku przędzie Łuczyna przez zimowe wieczory i „doświtki“, nim to jeszcze później dzień zimowy na dobre się rozwidni. Za belką zatknięte motowidło i drążek, na którym wisi przędza pięknie w pasma pomotana. Cały kąt pomiędzy łóżkami a stojącą pod okienkiem ławą, przed którą stoi prosty wązki stół, zajmuje tkacki warsztat domowy. Kiedy jesienią roboty w polu i w ogródku skończone, rozsnuwa na tym warsztacie Łuczyna zeszłoroczną przędzę i tka płótno. To cieńsze na sprzedaż do miasta, albo do dworu, a to grubsze „poczesne“ na koszule dla siebie i dla dzieci. Z najgrubszego, które się „zgrzebne“ zowie, szyją się potem worki i płachty.
W takiej to izbie mija dzień po dniu, pracowite i pełne trudu życie wieśniacze. Dużo w niej troski, mało chleba i pociechy skąpo...
Pamiętajcie o tem dzieci, wchodząc na próg izby w wiejskiej chacie!