Józef Balsamo/Tom VI/Rozdział LIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIX
ODWIEDZINY

Nie pomyliła się Lorenza, mówiąc, że kareta, przejechawszy rogatkę, zwróciła się na bulwar, wiodący na ulicę św. Klaudjusza.
W powozie tym tak, jak mówiła jasnowidząca, siedział książę Ludwik de Rohan, biskup strassburski, przybywający, jeszcze przed oznaczoną godziną, dla odwiedzenia czarownika w jego kryjówce.
Stangret, przyzwyczajony do nocnej jazdy po różnych dzielnicach wielkiego miasta, skręcił obojętnie w odludny bulwar i wkrótce zatrzymał się przed domem narożnym.
Książę wysiadł, kazał ludziom swoim odjechać i czekać w cieniu drzew klasztornego ogrodu; sam zaś, postąpiwszy kilka kroków dalej, z łatwością rozpoznał bramę, a chwyciwszy za młotek, uderzył nim trzy razy.
Na odgłos ten otwarły się drzwi.
— Czy tu mieszka hrabia Fenix? — zapytał.
— Tak jest, Eminencjo — odpowiedział Fryc.
— Czy jest w domu?
— Tak, Eminencjo.
— Wiesz, kim jestem?
— Mam oznajmić Jego Eminencję kardynała de Rohan?
Książę osłupiał ze zdziwienia. Spojrzał po sobie, ubrany był po cywilnemu, sam jeden, pieszo, wśród tej dzielnicy; nie pojmował, co zdradzić mogło w tej chwili jego incognito.
— Skąd wiesz, kim jestem? — zapytał.
— Pan mój powiedział w tej chwili, że oczekuje Jego Eminencji.
— Tak, ależ to miało być jutro, pojutrze?
— Nie, Eminencjo — dziś wieczorem.
— Twój pan ci powiedział, że mnie czeka dziś?
— Tak jest, Eminencjo.
— A więc wprowadź mnie — rzekł książę, kładąc dublona w rękę lokaja.
— Niech Wasza Eminencja raczy iść za mną.
Kardynał skinął głową na znak zezwolenia, a Fryc szybkim krokiem przeszedł podwórze i wprowadził księcia do przedpokoju, oświeconego dwunastoma świecami, w prześlicznym bronzowym kandelabrze.
Kardynał zatrzymał się na progu salonu, a zwracając się do lokaja, rzekł:
— Niepodobna, aby pan twój spodziewał się dziś mojej wizyty, nie chciałbym zrobić mu ambarasu.
— Nie, Eminencjo, hrabia z pewnością dziś pana oczekuje.
I, zapaliwszy świece w kandelabrach, skłonił się nisko i wyszedł.
Przez pięć minut oczekiwania książę de Rohan zmierzył okiem znawcy gustowne umeblowanie salonu i cztery obrazy mistrzowskiego pędzla, które zdobiły jego ściany.
Drzwi się otwarły; ukazał się w nich hrabia Fenix.
— Dobry wieczór, księciu — rzekł, wchodząc.
— Powiedziano mi, że czekałeś pan na mnie dziś wieczorem? Czy to prawda? wszak to nieprawda?
— Owszem, oczekiwałem księcia dziś wieczorem, a jeśli książę uważa, że nie dość godnie go przyjmuję, proszę mi darować, gdyż zaledwie od dni kilku zajmuję to mieszkanie.
— Czekałeś na mnie, hrabio, a któż ci zapowiedział moją wizytę?
— Książę sam.
— Ja?
— Nieinaczej. Wszak stanąwszy przy rogatce, książę zawołał swego lokaja i dałeś mu adres mego domu i ulicy.
— Więc widziałeś, słyszałeś mnie, hrabio?
— Widziałem i słyszałem księcia.
— Znajdowałżeś się tam pan wówczas?
— Nie, nie byłem tam zupełnie.
— Gdzież więc byłeś?
— Tu, u siebie.
— I słyszałeś mnie stąd?
— Słyszałem księcia.
— To być nie może!
— Wasza książęca mość zapomina, że jestem czarownikiem?
— To prawda, zapomniałem, panie... proszę mi powiedzieć, jak tytułować mi wypada: panem baronem Balsamo, czy hrabią de Fenix?
— U siebie noszę tylko miano mistrza.
— A zatem czekałeś na mnie, mistrzu?
— Czekałem.
— I kazałeś nakłaść ognia pod retorty w swojem laboratorjum?
— Moje laboratorjum podsycane jest nieustannym płomieniem.
— Pozwolisz mi wejść do niego, mistrzu?
— Sam będę miał zaszczyt zaprowadzić tam Waszą Książęcą Mość.
— Tak, ale pod jednym warunkiem. Proszę mnie nie zaznajamiać osobiście z djabłem. Przyznaję się, że Jego szatańska mość budzi we mnie obawę.
— Tego zamiaru wcale nie miałem.
— Roli djabłów zwykle podejmują się dobrego wzrostu żołnierze z gwardji królewskiej, lub też fechtmistrze, którzy, pragnąc jak najsumienniej wywiązać się ze swego zadania, zgasiwszy światła, rzucają się na łatwowiernych widzów i biją ich.
— Moje djabły nie są tak brutalne, wiedzą oni dobrze, jak szanować należy osoby wysokiego urodzenia i nie pozwoliłyby sobie na podobne żarty.
— To chodźmy do laboratorjum, mistrzu.
— Służę księciu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.