Józki, Jaśki i Franki/Rozdział jedenasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Józki, Jaśki i Franki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ JEDENASTY.
Modlitwa lasu. — Wieś ma serce. — Chłopiec, który
najpóźniej się poprawił.

Nazajutrz wieczorem spiesznie myli chłopcy nogi, bo wydano czystą bieliznę; a przebieranie się, oddawanie i składanie brudnej zajmie sporo czasu, i pan może nie zdążyć opowiedzieć o modlitwie lasu i o tem, jak się ostatni z trzech chłopców poprawił.
— Proszę pana, już leżymy.
— Proszę pana, już...
Cisza oczekiwania zaległa salę, — i niktby nie uwierzył, że w 40 łóżkach, poustawianych rzędami, leżą chłopcy, — tak było cicho.
— Więc co to ja chciałem powiedzieć? Aha, prawda, o trzecim chłopcu. — Otóż z tym trzecim chłopcem, który miał w Warszawie przyjaciela Julka, — stał się cud pewnego wieczora. Tego najgorszego, który najpóźniej się poprawił, z którym najdłużej nie chciano się bawić, — najprzód polubił dozorca, potem grupa cała, wreszcie cała kolonia.
A z cudem tak się rzecz miała:
Był cichy wieczór kolonijny.
Dzieci spać się pokładły.
Przez otwarte okna widać było niebo, dobre wiejskie niebo, które kocha dzieci i patrzy na nie w dzień uśmiechem słońca, w nocy śpiewa im cichą kołysankę migotaniem gwiazd. Patrzy przez otwarte okna dobre wiejskie niebo i cieszy się, że dzieci śpią, że obudzą się wesołe i wyspane i rozpoczną przerwaną zabawę.
Okna były otwarte.
Przez otwarte okna płynęło do sali czyste dobre powietrze wiejskie, które kocha dzieci, chce, żeby były wesołe i zdrowe. — Dobre wiejskie powietrze na lekkich skrzydłach cicho płynęło przez salę, zatrzymywało się na chwilę koło każdego łóżka, całowało śpiącego chłopca w czoło i szeptało: — Śpij spokojnie, zbieraj siły, — mężniej, krzepnij, wzrastaj.
Drzwi do sieni były uchylone, przez uchylone drzwi słychać było granie skrzypiec. — Skrzypce dziękują wsi, że wieś kocha dzieci miasta...
„Wieś kocha, powietrze całuje, niebo słońcem się uśmiecha?“ — Jak wieś może kochać, kiedy niema serca, jak powietrze może całować?
Jak las może się modlić? — Boć o modlitwie lasu mam dziś opowiedzieć.
Wieś ma serce, chłopcy. Wieś ma potężne ramiona, któremi jak dobra piastunka, tuli do piersi swej miasta. Wieś ma pierś szeroką, którą nas karmi i grzeje. Wieś przygarbiona, pochylona w pracy. — Jak korzenie starego drzewa, na skroniach żyły jej nabrzmiały; każda trawka łąki, każde ziarno kłosu znojnym potem stokrotnie zwilżone. — Wieś ma oczy, zapatrzone w niebo, lasem, jak płucami oddycha. Gdy westchnie, aż wicher wyje, jak zapłacze, deszcz strumieniami płynie. A kiedy wieczorem klęknie do modlitwy, to wiewiórki, ptactwo i motyle cichną, by jej nie przeszkadzać. I jakżeby znów wieś serca nie miała, jakżeby ten łagodny, pracowity olbrzym mógł żyć bez serca, które nawet jaskółce potrzebne, by gniazdo zbudować i kilkoro piskląt małych wyżywić?
Wieczorem wieś modli się polem, łąką, rzeką, lasem — śpiewem bardzo cichym, tak cichym, że wsłuchać się trzeba uważnie, by ten szept, ten śpiew wieczorny usłyszeć...
Trzeci chłopiec, który najpóźniej się poprawił, usłyszał śpiew lasu.
Przyjechał, jak wy wszyscy. Nie znałem go, jak nie znałem żadnego z was dnia pierwszego. A kiedy go poznałem pomyślałem zaraz:
— Ten chłopiec usłyszy, jak las śpiewa. Oby jak najprędzej usłyszał śpiew lasu.
I czekałem.
Czekałem tydzień, dziesięć dni, dwa tygodnie — i doczekałem się wreszcie tego wieczora, o którym mówię, kiedy przez otwarte okna dobre wiejskie niebo patrzało na salę, przez uchylone drzwi słychać było granie skrzypiec, a las cicho śpiewał.
Kiedy już wszyscy chłopcy zasnęli, on jeden nie spał. Leżał cicho koło samego okna — oczy miał otwarte i słuchał.
I nagle się rozpłakał.
Usiadłem koło łóżka i zapytałem:
— Dlaczego płaczesz: czy ci się dom, Warszawa przypomniały?
— Nie, nic mi się nie przypomniało.
— Może co złego zrobiłeś i boisz się, że się wyda?
— Nie, nic nie zrobiłem.
— Więc dlaczego płaczesz?
— Sam nie wiem.
Nie wiedział, czemu płacze, ale ja wiedziałem: chłopiec usłyszał rzewny, serdeczny śpiew wieczorny lasu, usłyszał cichą modlitwę drzew — dlatego się rozpłakał. — Dziwna, cudowna to modlitwa: las gada, niebo mu odpowiada. — Mówią o dzieciach, które mogą być dobre i miłe; jeśli niemi nie są, nie zawsze ich w tem wina. O różnych rzeczach mówią.
Zapytacie może; skądże wiem, że chłopiec usłyszał rozmowę drzew z niebem, jeśli sam o tem nie wiedział?
Kto usłyszy modlitwę lasu, temu się tak jakoś dziwnie robi na duszy, że płacze, a jednak nie jest mu smutno, — płacze, sam nie wie czemu. A nazajutrz jest zawsze lepszy dużo lepszy, niż przedtem, gdy śpiewu nie słyszał.
I chłopiec, który przez dwa tygodnie nie mógł się poprawić — odrazu się poprawił — i kolonia zyskała w nim wesołego, miłego towarzysza zabaw: berka, palanta, zbijaka, trzeciaka.
Być może, że i wśród was są tacy, którzy modlitwę lasu słyszeli, pytać się jednak nie należy, bo kto usłyszał, ten zachowuje cud swój w tajemnicy, cudowną melodyę nosi głęboko w duszy, — nikomu nie rozpowiada.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.