Józki, Jaśki i Franki/Rozdział dziesiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Józki, Jaśki i Franki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.
Historya trzech łóżek. — Wyklęte duchy kolonii. — A jednak
się poprawili.

Kiedy wieczorem pan otwiera drzwi sali, ten komu się uda pierwszemu wpaść do sypialni, oznajmia z tryumfem:
— Ja pierwszy dziś wszedłem na salę.
Bo pierwszy ma bezsprzeczne przywileje: zajmuje najlepszy kran w umywalni, ma najsuchszą ściereczkę do obtarcia nóg, najprędzej leżeć będzie w łóżku — i może wołać w poczuciu swej wyższości:
— Dalej guzdrały, kładźcie się; trzeba na nich czekać dopiero.
Należy wiedzieć, że im wcześniej wszyscy leżeć będą w łóżkach, tem dłuższą bajkę pan będzie mógł opowiedzieć. A bajki, jak bajki, — bywają mniej lub więcej ciekawe; ale z góry nie można nigdy przewidzieć. Może dziś akurat będzie ładna bajka, a tu pan urwie w najciekawszem miejscu, że późno, więc jutro dokończy. Tego najbardziej nie lubią. — Najlepiej, gdy całą bajkę pan skończy i jeszcze krótkiego coś doda na dokładkę.
Dziś ma być nie bajka, ale prawdziwa historya, — historya o trzech chłopcach z poprzedniego sezonu; wiadomo bowiem, że przed miesiącem w tej samej sali na tych samych łóżkach spali inni chłopcy, którzy nosili te same bluzy, pili mleko z tych samych kubków i tak samo puszczali latawca, grali w warcaby i młynek.
Teraz już są w Warszawie, ale wspomnienie o nich zostało. I pan dziś opowie historyę trzech łóżek. A najuważniej słuchać będą: Czesio Gryczyński, Trześniewski i Karol Zaremba, bo to na ich łóżkach właśnie spali w poprzednim sezonie chłopcy, o których się powie.
A więc tak:
W parę dni po przyjeździe na kolonię wybraliśmy się do lasu. Wtedy dużo było jeszcze poziomek. Jedni odrazu zjadali zerwane poziomki, a inni zbierali do czapki.
Mały Jasiek, chłopiec słaby a przytem jąkała, zebrał dużo poziomek do czapki, był bardzo z tego dumny i wszystkim pokazywał jak dużo poziomek zebrał do czapki. I oto ci trzej chłopcy, którzy spali w łóżkach dziewiątem, dwudziestem trzeciem i dwudziestem ósmem, wyrwali Jaśkowi z rąk czapkę, poziomki zjedli, czapkę rzucili w krzaki, a jeszcze zagrozili obiciem, gdyby się poskarżył.
Świadkowie tej brzydkiej sceny byli oburzeni, nazwali ich złodziejami, postanowili z nimi nie bawić się nigdy, ani im ręki nie podawać wcale. — Cóż więc dziwnego, że ci trzej chłopcy, poniżeni i osamotnieni, jedyną w tem znajdowali rozrywkę, że przeszkadzali innym w zabawie i dokuczali i bili się ze wszystkimi.
Kiedy wreszcie doszło do sprawy, okazało się, że aż 14 chłopców miało do nich urazę, że skarżyli się nawet w listach do rodziców: „byłoby mi dobrze, ale chłopcy biją się i przezywają“, „chciałbym wrócić do domu, bo chłopcy popychają, przeszkadzają w zabawie i mówią brzydkie wyrazy“.
Jak duchy wyklęte błąkali się po kolonii, — sieli łzy i skargi, zbierali nienawiść.
Czy można pozwolić, aby tacy trzej niegodziwcy zakłócali spokój całej kolonii, czy nie należy tych trzech najgorszych odesłać do Warszawy do domu? — Jednakże pamiętać trzeba, że ci najgorsi z kolonii są najbiedniejsi, najbardziej zaniedbani, że ich kolonia właśnie poprawić powinna i może.
Zawsze taki najgorszy miał najbrudniejsze uszy i najdłuższe paznokcie na dworcu, najrzadziej list z domu dostanie, najchciwszym wzrokiem obejmuje otrzymaną porcyę mięsa przy obiedzie. — Niema na kolonii bogaczów, aleć są różne stopnie biedy czy niedostatku. Żaden z tych trzech do szkoły nie chodzi, w Warszawie robili co chcieli.
Ojciec pierwszego z nich, Kazia, pracował w fabryce, zachorował i stracił miejsce. Dlaczego ojciec podał do sądu właściciela fabryki, Kazio nie wie dobrze; ale fabrykant miał adwokata, i ojciec Kazia przegrał sprawę w sądzie. Innego miejsca chyba nie dostanie, bo żeby je dostać, trzeba majstrów częstować, albo dać kilka rubli. — Ojciec Kazia jest dobry: jak czasem uderzy które z dzieci, zaraz potem żałuje, płacze i idzie do spowiedzi, — bo mówi, że grzech bić. A dzieci jest sześcioro; a zarabia jedna tylko Emilka. Gdy w zimie dziecko umarło, cztery dni leżało, nie było go za co pochować.
Ojciec drugiego Józia, leży w szpitalu, bo mu beczka, jak ją turlali do piwnicy, nogę złamała i kość we środku odgniotła. Ojciec źle z matką żyje; ojciec ma brata i siostrę, którym daje pieniądze, a mama się gniewa. Brat i siostra wyciągają ojca na piwo, buntują na mamę, i ojciec wraca taki zły, że strach, — i namawiają go, żeby rzeczy z domu wynosił i sprzedawał.
A trzeci, na którego łóżku śpi teraz Czesio, niema ojca wcale, bo poszedł sobie, i niewiadomo gdzie się teraz podziewa. Mama zarabia mało bo słaba. Czasem cały tydzień jedzą chleb suchy z herbatą. Kiedy był mały, chodził do ochrony: ale pani była niedobra, za byle co linią biła po głowie. A teraz chodzi na plac, gdzie kaplicę budują, i bawi się z chłopcami, którzy w karty grają, papierosy palą. — Na placu zaprzyjaźnił się z Julkiem, Julek z nich wszystkich najgorszy; aż dziadek kupił za dwa złote zagonek, żeby siał sobie i sadził, żeby się z łobuzami nie zadawał. — Dziadek kupił na raty maszynę do robienia pończoch dla siostry, nie było czem płacić, maszynę zabrali. — Brat jest w terminie u ślusarza, jeszcze rok ma do skończenia nauki; a reszta dzieci małe, najmłodsze chodzić dopiero zaczyna...
Nie może być, aby ci trzej chłopcy byli tak źli, że ich stu czterdziestu siedmiu pozostałych nie może poprawić, jeśli zechcą. — Jeśli mówią brzydkie wyrazy, dlaczego nie mają mówić ładnych; czyż przyjemniej powiedzieć: „psiamać, szczeniak, żebyś zdechł“, niż: „motyl, wiewiórka, — chodź, zagrajmy w palanta“. Czy przyjemniej uderzyć towarzysza, niż podbić piłkę w górę, wysoko, pod chmury?
Zabrali Jaśkowi poziomki, sądzili, że to figiel, żart z chłopca, który się chwali. Poziomek dużo: pójdzie i świeżych nazbiera. A wy zaraz: „złodzieje, nie bawić się, ręki nie podawać“. Czy dziw, że stali się wrogami całej kolonii?
Z wrogów uczynić przyjaciół — jakież to piękne zadanie; pierwszym do tego krokiem jest zapomnienie krzywd i dawnych uraz.
Sąd uniewinnił chłopców, którzy spali na łóżkach: dziewiątem, dwudziestem trzeciem i dwudziestem ósmem, i wszyscy trzej rychło się poprawili.
Pierwszy poprawił się Kazik: nauczyli go koledzy grać w fortecę i młynek, zaprzyjaźnił się potem z chłopcem, który spał na łóżku czternastem. — Drugi, Józio, dostał list z domu że ojcu lepiej na nogę i niedługo będzie mógł wrócić do pracy. — A trzeci najdłużej nie mógł się poprawić, usłyszał wreszcie modlitwę lasu i stał się dobry i miły.
Czem jest modlitwa lasu i dlaczego się ten trzeci poprawił, ma jutro pan opowiedzieć...
Historya trzech łóżek, chociaż prawdziwa, bardzo się podobała, bo każdy ciekaw był wiedzieć, kto też spał w jego łóżku, co robił, jak się nazywał.
— Niech pan króciuteńko opowie historyę mojego łóżka, proszą chłopcy...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.