Józki, Jaśki i Franki/Rozdział dwunasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Józki, Jaśki i Franki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DWUNASTY.
Kąpiel. — Pływanie po żabsku i po piesku. — O gramatycznym
Łazarkiewiczu.

Idziem, idziem do kąpieli,
Wrócim czyści i weseli.
Lewą, prawą, dalej żwawo,
Idziem wszyscy wraz.

Mały szmat lasu obok Łysej Góry, łąka z dróżką wązką koło rowu — już rzekę widać zdaleka.

Wstyd się lękać zimnej wody,
Musi zuchem być kto młody.
Jak ta rybka zwinna, szybka,
Buch do wody, buch!

Znacie tę piosnkę? W Michałówce chłopcy pod takt tej samej piosenki maszerują parami do rzeki.
Tak tu, jak i tam, kąpiel jest najmilszą rozrywką.
Już od rana wdrapują się na słup werandy, gdzie wisi termometr: czy aby panowie nie powiedzą, że zimno?
— O-o, dziś pewnie zimna woda — mówi ktoś nieoględnie.
— Żeby była gorąca, tobyś się głupi poparzył.
I dają mu kuksa w bok, żeby był cicho.
— Pójdziemy do kąpieli, proszę pana?
— Chyba nie: wiatr silny.
— To lepiej, proszę pana: wiatr zimno z wody wyciąga.
Nie lubi zimnej wody jeden tylko Władek. Więc kiedy były imieniny Władków, wszyscy Władkowie dostali na cały dzień łopaty, jemu pan pozwolił umyć tylko twarz i ręce, — a szyję i uszy dostał w prezencie.
Najbardziej chyba kąpać się lubi przyjaciel Wikci i najlepiej pływa z całej kolonii.
— Umiesz pływać?
— Umiem.
— Porządnie czy po żabsku?
Kto pływa po żabsku albo po piesku, ten rękami zupełnie jak pies łapkami, bije — bije wodę i ledwie się trzyma na powierzchni. Podobne pływanie żadnego nie budzi szacunku.
— Umiesz dawać szczupaki?
— Owa, wielka sztuka.
— Sztuka nie sztuka, a jak dasz szczupaka na brzuch, to ci pęknie wątroba i umrzesz.
Dają szczupaki niskie z brzega i wysokie z baryery łazienki. Dają nurki krótkie i długie, płytkie i głębokie.
— Ja, żeby mi nie przeszkadzali, tobym już pół łazienki przepłynął...
Rozmowy na temat kąpieli nigdy się nie wyczerpią.
Jak się kto pływać nauczył?
— Mnie raz piłka wpadła do wody, ale nie moja, tylko chłopaka. Kazał sobie zapłacić dwadzieścia groszy — nawet niewarta była. Taka złość mnie wzięła, że myślę: albo się utopię, albo ją wyratuję. — Włażę do wody, ale tak się boję, że strach.
— No i co?
— A no nic: wyratowałem piłkę i pływać się nauczyłem.
— Ale troszkę już umiałeś? — badają przezorniejsi.
— No, troszkę to umiałem.
Drugiego znów chłopcy wrzucili do wody w łazience w Warszawie — zaczął się grzebać byle jak, wody się tak nachlapał, że potem godzinę w nosie go kręciło. Ale już potem pływał...
Kiedy się kto topił i jak go wyratowano?
— Ja raz się kąpałem na otwartej Wiśle. A jeden pan pływał na stojąco i udawał, że gruntuje. Puściłem się — i buch w dziurę. A on mię za łeb i do góry.
— A mnie ratunkowy raz wyłowił.
— Najgorszy jest kurcz w wodzie.
— E-e, wir jeszcze gorszy.
Starają się przekonać panów, że właściwie człowiek nie może się utopić, bo jak się położy na plecy, woda sama wypchnie go do góry, jak korek. — Starają się przekonać panów, że łazienka w Wilhelmówce jest dla chłopców zupełnie niepotrzebna i można ją dziewczynkom podarować.
— Dziewczynki mają swoją łazienkę.
— Niech mają dwie, będzie im wygodniej.
Tacy szczodrzy, tak dbają o wygodę dziewcząt...
— Łazienka jest nieodzownie potrzebna — mówi Łazarkiewicz. — Gdyby się kto z nas utopił, rodzice rościliby do panów pretensyę.
Łazarkiewicz czyta dużo książek i lubi mówić mądremi książkowemi słowami, co śmieszy kolegów okropnie.
— Jesteś impertynent — mówi Łazarkiewicz, gdy mu kto dokuczy...
Kiedy raz chłopiec, rozmawiając z panem, trzymał ręce w kieszeni, Łazarkiewicz zwrócił mu uwagę:
— Zachowujesz się niewłaściwie, okazujesz panu lekceważenie. Pan może się czuć tem dotknięty.
I dodał:
— Nieobliczalne tego mogą być skutki.
Kiedy ktoś inny powiedział, że dziadek jego jest stary, Łazarkiewicz sprostował natychmiast:
— Niefortunnie się wyraziłeś, o człowieku mówi się wiekowy, a nie — stary.
I dodał:
— Czystość języka jest cnotą narodu...
Kiedy chciał panu powiedzieć, że głowa go boli, oznajmił:
— Pragnę zakomunikować panu, że czuję się nieswojo.
— Pokaż język — powiedział pan — gdyż nieobliczalne tego mogą być skutki.
— Zdaję sobie sprawę — odparł Łazarkiewicz z westchnieniem — zagraża mi łyżka rycyny.
Kiedy chłopiec zerwał świeżą gałąź na pokrycie szałasu, Łazarkiewicz rzekł:
— Złe rokujesz na przyszłość nadzieje.
A gdy Wiktor Mały, który robił pędzelki z zapałek do jodynowania zadrapań — zapytał raz:
— Czy ptaki ją twaróg?
Łazarkiewicz zawołał w uniesieniu:
— Popełniłeś błąd skandaliczny!
Śmieją się z Łazarkiewicza; ale ma on już we krwi, że musi tak mówić — i musi pielęgnować czystość polskiej mowy — i dzięki jego uwagom przestano poniekąd mówić:
— Dziewczynki poszli, przyszli, wzięli...
— Dziewczynka jest rzeczownikiem rodzaju żeńskiego, więc mówić się godzi: przyszły, poszły, wzięły. Nieobliczalne takiego mówienia mogą być skutki — dodaje tajemniczo.
On jeden interesuje się przyszłą powieścią o Wilhelmówce i jakkolwiek uważa, że naogół szkoda papieru na notowanie wszelakich głupstw, które mówią zarówno on, jak wszyscy chłopcy, jednakże prosi, by go nie pominąć w powieści, i dodać, że Łazarkiewicz był gramatyczny...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.