Józki, Jaśki i Franki/Rozdział trzynasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Józki, Jaśki i Franki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ TRZYNASTY.
Zabawa, godna pogardy. — Wolni strzelce. — Osada
myśliwska. — Wodociąg indyjski.

Zabawa w indyan powstała z zabawy w złodziei. — Kładziono na kupę kije, szyszki, gałęzie, niby, że są to rzeczy; przychodzi złodziej i kradnie; łapacze gonią i gwiżdżą, nadbiegają stójkowi, biją i prowadzą złodzieja do cyrkułu.
— Zabawa godna pogardy — orzekł gramatyczny Łazarkiewicz, który zna dużo indyjskich imion, i jemu należy się honor odkrycia zabawy w strzelców.
Za krzyżem, w dzikiej części lasu, gęsto porosłego jałowcem, w odludnem ustroniu obozują indyanie. Naczelnikiem jest Prawe Serce; Pogromca Tygrysów, Orle Skrzydło i Jeleń Wrzący dzielnie mu pomagają, a gospodarstwo prowadzi Magda.
Magdą jest znany pożeracz żab — Boćkiewicz. Zkąd polska Magda wzięła się wśród czerwonoskórych, któż zgadnie? Może uprowadzono ją jeszcze w dzieciństwie, może zbiegła z domu prześladowana przez okrutnego ojczyma, a może znaleźli ją zabłąkaną w dziewiczym lesie?
Koło pnia ściętego, w kotlince, okrytej ze wszystkich stron jałowcem, jest obóz i zbrojownia. W zbrojowni mają myśliwi szyszki i strzały, łuk i rusznice i dużo kości zabitych zwierząt.
Indyanie są chrześcijanami. Przed każdą wyprawą składają pod krzyżem kwiaty lub zawieszają wianuszek, upleciony przez Magdę, potem zasiadają kołem i odśpiewują pieśń myśliwską, która zaczyna się od słów:

Z łukiem, strzałą w dłoni,
Zboczem leśnych wzgórz,
Dzielny strzelec goni
Od poranku już.
Tra-la-la, tra-la-la, tra-la-la.

Część upolowanej zwierzyny zjadają, a część ukrywają w spiżarni. Spiżarnia jest zdala od obozu. Trzeba dojść do krzywej choiny, potem czternaście kroków na południo-wschód, i tu pod gęstym jałowcem jest głęboka piwnica, osłonięta kratką z patyków, przykryta suchym mchem, liśćmi i igłami. Dno piwnicy wysłane widłakami. Tu mają w zapasie dwa kawałki chleba, nadziane na rożen, koszyczek z sitowia, pełen jagód i dwie wiśnie, starannie owinięte w liście kapusty.
Raz blade twarze, Kopeć, Czarciński i Górski, wyśledzili ich kotlinę. Od tej pory zawsze jeden pozostaje na czatach, powracający strzelcy zbliżając się dają hasło kukułki; a stojący na czatach, musi im odpowiedzieć. — Jeszcze większe środki ostrożności zachowywane są, gdy Magda idzie do spiżarni: Prawe Serce i Orle Skrzydło stoją w zasadzce koło krzywej choiny, o czternaście kroków od piwnicy, Jeleń Wrzący i Pogromca Tygrysów obchodzą całą okolicę i jeśli nie zauważą nic podejrzanego, wywieszają białą chorągiew.
W święta indyjskie przybierają się w widłaki, zamiast piór, stroją głowę w tatarak i sitowie — ucztują w kotlince, potem śpiewają i opowiadają myśliwskie przygody.
Raz zbłąkany podróżny przyszedł do obozu indyan. Choć była to blada twarz, ale gość — przyjęli go więc i nakarmili. Podróżny był możnym władcą i odwdzięczył się gościnnym gospodarzom: przyniósł kawał ciasta i kubek poziomek; cieszyła się Magda, zbogaciwszy tak swoją spiżarnię.
Indyanie stali się modni od tej pory i na górce, gdzie później powstała osada Łysa Góra — mieliśmy teraz obóz myśliwski wolnych strzelców. — Strzelcy zajmują się i rolnictwem potrochu — mają pługi, łopaty, brony, widły, stajnie, konie i lejce.
Najlepszym koniem jest mały, czarny Józik Przybylski: ciągle chce jeździć.
— Już jeździłeś, odpocznij teraz — mówi Oko Sowy — ale koń parska, rwie się i dęba staje.
Najlepszym zającem jest Niewczas, a psem — Felek, który chorował na zapalenie płuc, jest bardzo chudy i nie widać go w wysokiej trawie stepowej.
— Hau, hau, hau, hau — szczeka pies grubym głosem.
Paszcza Hyeny strzela z łuku; a raniony zając piszczy:
— Pi, pi, pi, p-i-i-i-i!
Kiedy strzelców było już tylu, że nie obawiali się napadu, zaczęli budować domy. — Przepraszam, źle się wyraziłem. — Nie były to domy, — a pieczary, jaskinie, — nie budowano ich, a kopano w ziemi, — tylko dachy były z gałęzi. Daleko jeszcze tym dzikim ludziom do budowania kunsztownych szałasów...
Największa jest jaskinia Pajera, zwanego Frajerem Pompką, Czeczota, Pasiewicza i braci — bliźniąt Lenczewskich, bardzo do siebie podobnych.
Najmocniejszy dach ma jaskinia Klimczaka, Nowaka i Faszczewskiego, bo kiedy była wielka ulewa, wszystkie dachy poprzeciekały, tylko ich dach deszczu nie puścił.
Stachlewskiego pieczara miała dwie cegły — ale Stachlewski „skoknął“ na dach Podkowskiego i musiał dać sąsiadowi jedną cegłę, jako odszkodowanie.
I tu, jak wszędzie — ciągle wprowadzano liczne ulepszenia; — a więc obok jaskini zjawiały się powoli płoty, potem ogrody, dalej — w samych jaskiniach robiono kominy — schowanka na siano dla koni, kołki do zawieszania łuków i strzelb, piwnice, półki i spiżarki na narzędzia rolnicze — potem stoły, łóżka, a Gałęzowski urządził nawet wodociąg i zlew — tylko że z wodociągu woda nie leciała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.