Józki, Jaśki i Franki/Rozdział czternasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Józki, Jaśki i Franki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ CZTERNASTY.
Poziomki są mniej ciekawe od grzybów. — Mania Kropeleczka
i czar z fartuchem. — Duże mrowisko pod grubem drzewem.

Na werandzie wisi tablica z rysunkami grzybów trujących i jadalnych. Dopóki grzybów nie było, tablica wisiała samotna, opuszczona. Były wówczas poziomki, które każdy zna doskonale bez tablicy i zjada bez obawy. Wprawdzie w „Podarunku“ ktoś czytał, że 5000 Francuzów otruło się wilczemi jagodami, ale któż wilczej jagody od poziomki nie odróżni?...
Jak teraz proszą chłopcy:
— Psz pana, na grzyby.
Tak wtedy prosili:
— Psz pana, na poziomki!
Poziomki są jednak mniej ciekawe od grzybów, bo są jednakowe, a grzyby różne: maślaki, kurki, podgrzybki, koźlarze, prawdziwce. A przytem poziomek nie można suszyć: albo zjesz, albo oddasz komu, i już po zabawie.
Chłopcy chętnie częstują poziomkami dziewczęta, bo są rycerscy, nie boją się w las daleko zapuszczać. Ten i ów ma siostrę małą — co taka głupia nazbiera — więc da jej garstkę poziomek: niech się tam cieszy.
— Chcesz poziomki, mała?
— Chcę — mówi Nelka, uradowana.
— To twoja znajoma? — pyta się pan, zdziwiony szczodrobliwością chłopca.
— Nie, nieznajoma.
— Więc dlaczego jej dajesz poziomki? — pyta pan bardziej jeszcze zdziwiony.
— Bo niedojrzałe, — mówi rycerski chłopiec: dojrzałe i słodkie pozjadał, a mała Nelka, — co ona się tam zna?
I tacy dobroczyńcy bywają, przysłowie mówi o nich: „naści nieboże, co mi wleźć nie może...“
Z grzybów żółte kurki są w ogólnej pogardzie.
— Dla kurków nie warto się schylać.
Ale, że jest ich dużo, szkoda zostawić, więc zbierają je chłopcy na prezent, albo później zamieni całą czapkę kurków na jednego maślaka.
Najniebezpieczniejszy z trujących grzybów jest szatan, bo do prawdziwca podobny.
— A wisz, jak prawdziwca od szatana odróżnić?
— Bo szatan gorzki.
— Widzisz go: będzie dopiero gryzł. Szatan ma czerwony ogonek, a łeb jak czekolada.
— Jak czekolada?
I zaraz Jasiek przypomina sobie śmieszną historyę.
— Raz mama kupiła czarne pachnące mydło, a mały brat myślał, że to czekolada i ugryzł, a potem pluł, tak się krzywił i pluł, pluł...
Śmieją się do rozpuku z Jaśkowego brata:
— To ci fujara dopiero.
Na długie gawędy jednak czasu niema. Wszyscy chodzą pochyleni z głowami ku ziemi; co najwyżej mijając się pytają:
— Dużo masz, pokaż. — O, to koźlarz.
— Koźlarz to prawie tak jak prawdziwiec.
— Ale on pewnie robaczywy?
— Tylko go nie łam.
Starszy Frankowski znalazł maślaka, Ździsiek Waliszewski dwa prawdziwce, nawet mały Zabucki, który trzy razy miał dostać po łapach, znalazł prawdziwca.
— Daj widzisz, — prosi go najstarszy Bednarski — tobie to na nic, bo ty nie suszysz.
Takiego zaszczytu dostąpił Zabucki, że sam nawet Bednarski go prosił. I Zabucki, który raz miał dostać po łapach, bo popsuł mrowisko, drugi raz miał dostać po łapach, bo wlazł w zboże, i trzeci raz miał dostać po łapach, ale już zapomniał za co — podarował najstarszemu Bednarskiemu prawdziwca.
Trąbka — podwieczorek w lesie!
Dziewczynkom panie wydają podwieczorek, chłopcom — panowie.
— Proszę pana, chłopcy się przezywają.
— Co mówią?
— Mówią, że my mamy żaby w mleku.
To jeszcze nie najgorsze; bywa i tak, że dziewczynki siądą sobie spokojnie, a łotrzyk jaki prawdziwą żabę między nie puści. Żaba ucieka, dziewczynki uciekają, — ale robić tego nie wolno, bo żaba nie piłka, a żywe stworzenie.
Naogół jednak, Zofiówka i Wilhelmówka w przykładnej żyją zgodzie; niektóre dziewczynki cieszą się wśród chłopców dużym szacunkiem — naprzykład Mania Wdowik, zwana Kropeleczką, która ma okropne szczęście do grzybów i jest bardzo nerwowa. — Raz wszyscy przechodzili koło drzewa, nikt nic nie widział, a Kropeleczka tylko spojrzała, odrazu dwa grzyby znalazła. Ale nie za to szanują tak ją chłopcy, tylko że ładnie deklamuje.
Kiedy raz wieśniacy młócili u gajowego, a Mania deklamowała im, jak zboże rośnie, jak się sieje a potem kosi — to aż jej podziękowali, kapitan „Błyskawicy“ zaprosił ją na swój okręt, a Wiktor, który robi pędzelki do jodynowania zadrapań, podarował jej tutkę od fajerwerku.
Kropeleczką nazywają Manię dlatego, że deklamuje wierszyk o Bronisi-beksie, która tak często płakała, aż zachorowała na oczka i już na oczka nie widziała prawie.

Więc doktora z czarną brodą
Do Bronisi łóżka wiodą.
Wyjął pędzel i flaszeczkę,
Puścił w oczko... kropeleczkę.

Ponieważ doktór puścił Bronisi w oczko kropeleczkę, więc ktoś nazwał Manię — Kropeleczką, i tak już do końca zostało.
Mania nie zawsze się gniewa, że ją Kropeleczką nazywają, ale kiedy jest zdenerwowana, to tego nie lubi; raz nawet Kazika za ucho wytargała; Kazik się niby śmiał a ucho miał czerwone.
Czasem Mania jest taka zła, że nie wiem. Raz siedziała na oknie, a brat ją rozzłościł, zamachnęła się na niego, przez okno wyleciała — dobrze, że na parterze mieszka, bo się zabić mogła.
— U-u-u-u — zaczęli chłopcy płakać i oczy trzeć na myśl, coby to było za nieszczęście, gdyby się Kropeleczka zabiła.
Mania się rozgniewała, zaczęła bić chłopców, że sobie z niej żartują, potem opowiedziała jeszcze jedną ciekawą historyę.
Raz w Zofiówce rozmawiała z dziewczynkami o strachach, i zrobił się czar. Bo jedna dziewczynka położyła pod drzewem fartuch, bo przy studni wodą go oblała. — Nagle oglądają się, fartucha niema. — A gałęzie na drzewach tak się ruszają, tak się ciągle ruszają. — A zdaleka przez drogę idzie pan w kapeluszu, miał laskę taką zakręconą. Wtedy Mania się przeżegnała, i fartuch pod innem drzewem się znalazł.
— U-u-u-u — zaczęli wołać chłopcy i trzęśli się ze strachu, że takie straszne rzeczy opowiada im Mania.
— U-u-u-u, Kropeleczko, co to za czary?
A Kropeleczka powiedziała, że jeśli nie przestaną, to się rozpłacze, bo jest bardzo nerwowa i nigdy już nic im nie powie.
I opowiedziała dalej, że jej dziewczynka nogę podstawiła naumyślnie, potem się tłómaczyła, że nienaumyślnie, ale to nieprawda — że dziewczynki bardzo lubią się kłócić, a potem mówią:
— Poczekaj, powiem twojej mamie na stacyi.
Że bardzo lubią Polcię, bo jest sprawiedliwa dyżurna, a Wacia daje chleb grubo posmarowany tylko swoim znajomym, a Olesia zawsze mówi prawdę w oczy, ale nigdy nie obgaduje.
Kropeleczka byłaby długo jeszcze opowiadała, ale Franek znalazł ogromne mrowisko pod drzewem, i trzeba było obejrzeć mrowisko, nakarmić mrówki chlebem z podwieczorku.
— Nie uradzi sama. — Uradzi. — A nie; widzisz, poszła zawołać na pomoc.
Mrówki podrobiły chleb na małe kawałki i wnoszą je w głąb mrowiska.
— Tam są korytarze i pokoje.
Opowiadają teraz, co czytali o mrówkach, — ich krowach, wojnach.
— O, i po drzewie chodzą.
— Uch, jakie to grube drzewo.
— Daj, ja obejmę. — A ty obejmiesz?
Każdy chce teraz objąć grube drzewo, a ostrożniejsi przestrzegają, żeby mrówek, które chodzą po drzewie, nie udusić, żeby mrowiska nie uszkodzić.
Trąbka. Do domu na kolacyę.
— Ju-u-uż?
Sporo czasu upłynie — zanim trzysta dzieci się zbierze.
— Oj, gdzie ja byłem, tak daleko.
— Patrzcie go, tak daleko był i kurków nazbierał, a ja byłem bliziutko i dwa prawdziwe znalazłem.
— A jeden chłopak znalazł takiego prawdziwca, jak czapka.
— A nasz pan znalazł cztery prawdziwce i dwa maślaki.
— A ja znalazłem scyzoryk — mówi Tomaszewski.
I ci wszyscy, którzy zgubili scyzoryki, oglądają, czy to nie ich czasem.
— Czasem to może twój, ale nie zawsze — mówi Tomaszewski.
Przychodzą spóźnieni.
— Uch, gdzie ja byłem. Trąbkę tak było słychać, że ledwo-ledwo, jakby bąk bzykał.
— A ja zbierałem za szosą.
— A nas chłopcy ze wsi gonili. Górski się przewrócił i wszystkie grzyby mu się wysypali.
— Grzyb jest rzeczownikiem nieżyjącym — mruczy chmurnie Prawe Serce.
Układny Czesio Gryczyński zbiera grzyby dla pani gospodyni, mały Frankowski niesie w czapce pełno mucharów.
— Rzuć głupi, bo krost na głowie podostajesz.
A Ciamara oznajmia z powagą:
— Ja cały czas byłem przy panach.
Jeszcze by też: mało się strachu najadł, gdy wczoraj zginął w lesie.
— Proszę pana, a jak dwóch jednego grzyba razem zobaczy, to kto go ma wziąć? — pragnie ktoś rozstrzygnąć zawiłe prawne pytanie.
— A Bednarski to taki oszust. Znalazłem prawdziwca, on powiedział, że to szatan; jak ja rzuciłem, to on wziął i potem się śmiał, poco rzucałem.
— A ja Piechowicza chcę podać do sądu, bo on się rzuca grzybami w oko.
Jeszcze i jeszcze powraca ktoś ze spóźnionych.
— Wszyscy są?
— Wszyscy.
Ruszamy przez las. W drodze Zofiówka z Wilhelmówką walczy na szyszki.
— Proszę pani, chłopcy szyszkami rzucają.
— Proszę pana, dziewczyny szyszkami rzucają.
Koło polanki rozchodzimy się.
— Proszę pana, już nie chcę Bednarskiego podać do sądu, bo on mi dał za grzyb łódkę z kory.
— A ja Piechowiczowi przebaczyłem.
— Że się grzybem ciska w oko?
— Że się grzybem ciska w oko.
— Tem lepiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.