Józki, Jaśki i Franki/Rozdział piętnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józki, Jaśki i Franki |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Paluszek prorokiem. — Trzy grzybki i — czy się Ciamara
poprawił?
Jak wiadomo z poprzedniego rozdziału, Ciamara zabłądził w lesie. To było straszne zdarzenie.
Wszyscy już się zebrali, ci nawet, jak Kopeć, Czarciński i Górski, na których zawsze czekać trzeba, — a Ciamary nie widać i nie widać. — Niema wątpliwości, że zginął...
Tyle razy się powtarzało, tłumaczyło, prosiło:
— Chłopcy, nie oddalajcie się, bo zabłądzicie. Pilnujcie się, bo las ma trzy mile.
A ot, Ciamara wziął i zginął.
Kiedy wydawano w lesie podwieczorek, był jeszcze, bo dostał swój chleb z masłem i dwa jajka, — jeszcze go później widział Cieniewski, ale potem już nikt go nie widział.
Cóż robić? Nie można trzymać wszystkich w lesie, bo pani gospodyni czeka z kolacyą. Zostało trzech panów, żeby szukać Ciamary. A reszta — do domu z sercem, przepełnionem obawą i troską.
I już o niczem się teraz nie mówi, tylko o strasznych wypadkach.
— W zeszłym roku w Psarach także chłopiec zginął. — A dwa lata temu aż trzy dziewczynki zabłądziły. — A Tomek Subocz, jak był mały, zabłądził w Warszawie i w cyrkule u stójkowego nocował.
A Stefan z okna wypadł; innego mama tasakiem w rękę uderzyła, jak drzewo na podpałkę rąbała. Zdzisiowi raz węgiel upadł na palec, aż mu się paznokieć urwał. — Janek z huśtawki spadł na Saskiej Kępie. — A Wojdak szkłem od kałamarza tak się skaleczył, że mu palec wisiał na skórze, ale potem przyrósł, tylko jest znak teraz.
Wszyscy ciekawie oglądają znak na palcu Wojdaka i każą mu kiwać palcem, czy się rusza.
— Kiwnij jeszcze raz, — proszą, — ja jeszcze nie widziałem.
Ale Wojdak kiwa tylko starszym chłopcom, bo dla malców się nie opłaci, bo i tak się na tem nie znają.
Gadu, gadu, — a Ciamary nie widać i nie widać.
— Pewnie go wilki zjedzą.
— Eee, wilków to w lesie niema. Ale jeden chłopak z grupy C, trzy sarny widział, i nie uciekły.
— A jakże: sarna od małego dziecka ucieknie.
— A dzik to się rzuca na człowieka.
— Mój brat, jak szedł, to mu wiewiórka koło nogów przeleciała i poszła, — powiada mały Stefek, który lubi się wtrącać do rozmowy starszych.
— Ważna rzecz: mnie sto wiewiórek koło nogów przeleciało.
— Dopełniacz liczby mnogiej od noga jest nóg, a nie nogów, — prostuje gramatyczny Łazarkiewicz, który ma we krwi, że musi poprawiać, bo czystość języka jest cnotą narodu...
Co będzie, jeśli się Ciamara nie znajdzie?...
Tymczasem rozeszła się pogłoska, że Ciamara nie sam z siebie zginął, tylko go Kowalski z grupy B. oczarował. (Kowalskich jest aż trzech na kolonii).
Było to tak:
Gdy pan wydawał w lesie podwieczorek, Ciamara nie przyszedł, tylko para wzięła dla Ciamary jajka i chleb i poszła go szukać. A Kowalski z grupy B. widzi, że para Ciamary cztery jajka ma w ręce, więc zaraz się pyta:
— Zkąd masz cztery jajka.
A para Ciamary odpowiada:
— Te dwa jajka są dla Ciamary.
A Kowalski z grupy B. mówi:
— Daj mi jedno jajko.
Ale para nie chciała, rozumie się, dać jajka.
Wtedy Kowalski powiedział:
— O, jaki ty jesteś rzetelny. Zobaczysz, że i tak nie znajdziesz Ciamary.
Wprawdzie para znalazła Ciamarę i jajka mu oddała, ale za to Ciamara zginął.
Kowalski z grupy B. jest strasznie chytry na jajka; Ańdziakowi powiedział, że zjadłby odrazu sto jajek — więc pewnie przez złość oczarował Ciamarę.
Podczas kolacyi Paluszek przepowiedział, że Ciamara napewno się znajdzie i chciał się nawet założyć z Cieniewskim, że wróci.
Zkąd znowu Paluszek zrobił się tak wielkim prorokiem, że aż chciał się założyć?
Oto podczas kolacyi ulało się Paluszkowi trochę mleka z łyżki, i z tego mleka zrobiło się na stole ładne, równiuteńkie jajeczko. A Kowalski z grupy B. chciał patykiem rozmazać to jajko po stole, ale nie mógł rozmazać, bo się ciągle znowu jajko robiło. I Paluszek poznał, że Kowalski stracił nad Ciamarą czarodziejską moc.
Ciamara nazywa się właściwie Szczepański, nazwali go tak chłopcy dlatego, że wiecznie się spóźnia, że na modlitwę, na obiad czy do łóżka, zawsze jest ostatni, zawsze trzeba go szukać i czekać na niego.
Paluszek także się nie nazywa Paluszek, a Paluszkiem został dlatego, że nie chciał dać — równouprawnienia kobietom.
Raz przyjechał z Warszawy pan na kolonię i miał trzy pogadanki dla chłopców i dla dziewczynek. Pan pokazywał modele zdrowego serca tych, którzy nie piją wódki i chore serce tych, którzy wódkę piją.
Potem było głosowanie, kto myśli, że dobrze pić wódkę, kto myśli, że źle.
Potem pan mówił, że trzeba kochać wszystkie dzieci, nawet czarne dzieci murzyńskie i żółte chińskie dzieci z warkoczykami. I znowu wszyscy podnosili palce na znak, że kochają czarne dzieci i żółte dzieci z warkoczykami.
Wreszcie pan mówił o tem, że chłopcy wcale nie są ani mądrzejsi ani lepsi od dziewcząt. Kobiety tak samo pracują jak mężczyźni, więc powinny mieć takie same prawa. — I znowu chłopcy podnosili palce na znak, że chcą, aby kobiety miały prawa; tylko Paluszek siedział sobie i nie chciał głosować.
— A twój paluszek? — zapytał się pan, który zauważył, że Paluszek nie podniósł paluszka.
— Ja nie chcę, żeby kobiety miały prawa — powiedział Paluszek, — i przez niego jednego wszystko się popsuło, — i dlatego nazwano go Paluszkiem, wielkim wrogiem kobiet, — i tak już zostało do końca sezonu.
I pomyślcie tylko, — wróg kobiet tym razem miał jednak słuszność. Ciamara wrócił, — i nie panowie go wcale znaleźli, a sam wziął i wrócił.
Gdy Ciamara dostał od swojej pary chleb i jajka, poszedł zbierać grzyby. Potem jeden chłopiec powiedział, że wie, gdzie są trzy małe grzybki, ale ich nie chciał zrywać, niech przez noc większe urosną; a drugi znów chłopiec powiedział, że nigdy w lesie nie zabłądzi, chociaż lasu nie zna, bo kieruje się słońcem: jak ma po prawej stronie słońce, zagłębia się w las, a jak po lewej, znaczy, że wychodzi z lasu.
Ciamara wziął słońce z prawej strony i poszedł szukać trzech małych grzybów. Najprzód spotykał chłopców, potem nikogo nie widział. Ale się nie bał, tylko usiadł i czekał na trąbkę. Potem mu się znudziło siedzieć i znowu szedł, ale już nic nie wiedział; zaczął płakać, bo zobaczył jakieś górki, a z tych górek szedł czerwony blask. Potem zdawało mu się, że słyszy trąbkę, ale bał się iść, bo nie wiedział, dokąd. Więc ukląkł pod drzewem i zaczął się modlić, żeby go Pan Jezus wyprowadził z lasu. I zaraz usłyszał znowu trąbkę i zaczął iść bardzo prędko, ale się widać omylił i wyszedł nie do panów, a na szosę.
Usiadł na kamieniu przy szosie, bo nie wiedział, w której stronie kolonia, więc czekał, żeby się kogo zapytać.
Przechodził pastuch, nie chciał odrazu powiedzieć.
— A co mi dasz, jak ci powiem?
— Nic nie mam — mówi Ciamara — tylko chustkę do nosa.
— To daj chustkę do nosa.
— Chustki do nosa nie dam, bo kolonijna, toby się pan gniewał.
I dobrze, że nie dał chustki, bo później szli ludzie z sierpami i zaraz poznali, że Ciamara zabłądził.
— A poco głupi odłączyłeś się od panów?
— Chciałem trzy małe grzybki znaleźć.
— Poczekaj, dadzą ci teraz panowie grzybki.
Odprowadzili Ciamarę aż do polanki, a z polanki sam trafił.
Myślicie, że się Ciamara poprawił? Nie, — w dalszym ciągu się spóźniał, tylko już nigdy nie brał słońca z prawej strony i nie szukał małych grzybków, które mają przez noc urosnąć.