Józki, Jaśki i Franki/Rozdział szesnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Józki, Jaśki i Franki
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SZESNASTY.
Śpiewy. — Wielkie przeszkody przy śpiewach. — Legenda
o pieśni.

Po pierwszem śniadaniu na werandzie odbywają się śpiewy; że jednak rano jest najwięcej grzybów, bo w nocy powyrastały, a jeszcze nie wyzbierane, — więc chłopcy uciekają, jak mogą, ze śpiewów, a ci mniej śmiałej natury, którzy na werandzie zostają, są w złych humorach, i raz wraz podczas śpiewów rozlegają się skargi:
— Proszę pana, on się pcha.
— Proszę pana, on się kopie.
— Psz pana, on nie daje siedzieć.
— Psz pana, on się bierze i się szczypie.
Jeden z dozorców, człek ambitny a ufny w siłę swej wymowy, powziął myśl dumną, by zwalczyć w chłopcach niechęć do śpiewów.
— Chcecie chłopcy, opowiem wam bajkę?
— Chcemy, — odpowiedzieli, a gdzieniegdzie rozległ się głos pojedynczy:
— Nie mówi się chcemy, tylko — prosimy.
Działo się to podczas drugiego śniadania, kiedy chłopcy spokojnie zajadali chleb z masłem, kiedy więc nikt nikomu nie przeszkadzał i nie wołał:
— Proszę pana, on mi zamienił widelec.
Albo:
— Proszę pana, on mi dmucha w zupę...
Taką opowiedziano im bajkę:
Kiedy caluchny świat był już stworzony, skończony, gotowy, — każdy przyznać musiał, że jest bardzo piękny. — Pośród falujących mórz rozrzucony był ląd koloru czekolady, na lądzie usypane były góry i nasadzone lasy. Szczyty gór przysypane były puchem śnieżnym, podnóża wysłane miękką trawą, utkaną kwiatami białemi, niebieskiemi, żółtemi i czerwonemi.
W lasach było wiele rozmaitych zwierząt, małych i dużych, wcale do siebie niepodobnych. Na drzewach ptaki wiły swe mieszkania, a same pływały w powietrzu na żaglach z różnobarwnych piór. Królem ptaków był orzeł.
Nie wiedzieli ludzie, że orzeł tak wysoko fruwa, aż powyżej księżyca, słońca i wszystkich gwiazd. Orzeł nie mógł powiedzieć, bo nie miał wcale głosu, jak nie mieli głosu ani zwierzęta, ani lasy, ani morza, ani ludzie. — Wszystko było tak samo piękne, jak dziś, tylko ciche, nieme, więc smutne.
Razu pewnego wzbił się orzeł tak wysoko, że aż dofrunął do nieba. Patrzy, a tu aniołowie zebrali się i na coś czekają. A tu jeden anioł przyniósł złotą skrzynkę, otworzył ją brylantowym kluczem i wyjął sznur pereł; rozwiązał jedwabny sznurek i zaczął wszystkim aniołom perły rozdawać, każdemu po jednej. Wielki był przy tem porządek, żaden z aniołów nie pchał się, nie kłócił, nie skarżył i nie krzyczał:
— Mnie, — mnie, — mnie!
A orzeł patrzy zdziwiony, bo nie wie, co z tego będzie.
Kiedy perły były rozdane, aniołowie usiedli na ławkach, każdy umieścił w anielskiem gardziołku otrzymaną perłę, — i zaczęły się śpiewy. — Ach jakie to było cudowne! — Orzeł płakał i śmiał się z radości, a kiedy wrócił na ziemię, było mu strasznie smutno, nic go nie bawiło: ani wysokie skały, ani kołysanie się morza, ani mieniące się gwiazdy, ani śnieg lśniący, — myślał tylko o złotej skrzynce, gdzie były schowane — perły pieśni.
— Ukradnę je, pomyślał wreszcie.
Zauważyły ptaki, że ich król jest smutny, że stracił apetyt i sen, chowa się po dzikich szczytach i często na długo gdzieś znika, — i tem smutniejsze były, że nie mogły ani pomówić o tem, ani zaśpiewać, bo były nieme.
Aż zakradł się orzeł do nieba, a kiedy aniołowie spać się pokładli, dziobem i pazurami otworzył skrzynkę aż dziób mu się zakrzywił i wygięły i pokrwawiły pazury, — porwał sznur pieśni i dalejże na ziemię. — Ale czy o gwiazdę zahaczył, czy przepalił o słońce, dość że pękł sznurek jedwabny, i perły jak deszcz się posypały.
Jedna perła padła w morze, i morze śpiewać zaczęło, druga padła w las, i las zanucił pieśń, — i zaszemrał strumień i zagadały góry.
Ptaki myślały, że to muszki padają i najwięcej pochwytały małych perełek i teraz najwięcej śpiewają.
Na progu chaty siedział chłopiec i dmuchał w drewienko, w którem dziurki powywiercał, — i nagle w jedną dziurkę wpadła perełka pieśni, i fujarka nucić zaczęła. — Ucieszył się chłopak i po raz pierwszy zawołał:
— Ach, jak pięknie.
Największą perłę pochwycił orzeł i ukrył w szczelinie. Ale złe sumienie nie dawało mu spokoju. Księżyc, gwiazdy i słońce wołały nań ciągle:
— Złodziej! — Ukradł! — Złodziej!
Orzeł darował ostatnią perłę słowikowi, słowik dał ją jaskółce, a jaskółka człowiekowi.
Trzy dni tylko były anielskie perły na ziemi, bo roztopiły się i w mgle wieczornej uniosły się znów do nieba.
Ale już człowiek nauczył się naśladować głosy wszystkich pereł: i tej z morza, i tej z gór, i tej z lasów, — bo taką była moc największej perły.
Od tej pory orzeł nie wzbija się już tak wysoko, ma krzywy dziób i zakręcone pazury, słowikowi wolno śpiewać tylko po zachodzie słońca, jaskółce pozwalają ludzie mieszkać w swojej chacie, a człowiek włada pieśnią, która naśladuje wszystkie głosy i towarzyszy mu w smutku i w weselu, przy pracy i w boju.
Należy kochać i szanować pieśń, bo pochodzenie jej anielskie; dało nam ją poświęcenie królewskie i przywiązanie wiernej małej ptaszyny.
Pan B., który was uczy piosenek, kocha śpiew i smuci go, gdy głupie grzyby przekładacie nad królewsko-anielską pieśń. Jeśli ma ładną melodyę, mówi:
— Szkoda dla chłopców, popsują ją.
Bo pieśń można popsuć, gdy się jej nie szanuje, zniszczyć, jak ładną książkę, poszarpać, jak obrazek, dany w ręce głupiemu dziecku. — Wsłuchajcie się uważnie w melodyę piosenki: „Ja tratwę z liści zrobię“, — będziecie w niej mieli szum wioseł i plusk rzeki. — W piosence: „Z łukiem w dłoni“ — macie echo gór i trąb i strzałów. — W piosence: „Hej dzwonią dzwonki“ — znajdziecie wszystko, co śpiewa łąka i pole i las. A kiedy zaśpiewacie je sobie w Warszawie, przypomną wam się kolonie i będzie wam wesoło, czy przy pracy w warsztacie, czy wieczorem po nauce.
Chłopcy zjedli już chleb z masłem, więc trzeba było zakończyć.
— Nie będziecie uciekali ze śpiewów?
— Nie będziemy.
— Nie będziecie kłócili się podczas śpiewów?
— Nie będziemy.
Dozorca, człek ambitny i ufny w siłę swej wymowy, bardzo był z siebie zadowolony; na nieszczęście jednak w nocy padał deszcz, a wiadomo, że po deszczu jest najwięcej grzybów; więc nazajutrz znów, kto śmielszej natury, wymykał się z werandy do lasu, — może tylko troszeczkę rzadziej słychać było podczas śpiewów skargi:
— Proszę pana, on nie daje śpiewać.
— Proszę pana, on się bierze i szczypie.
— Proszę pana, on się pluje w ucho.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.