Józki, Jaśki i Franki/Rozdział siedmnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józki, Jaśki i Franki |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
dyżurnych. — Dwie muchy w zupie.
Ponieważ w „Mośkach, Joskach i Srulach“ mówiłem o przylepkach, jajecznicy, brzydkich i pięknych widelcach, powtarzać już nie mam potrzeby.
I tu, jak w Michałówce, o ile sam obiad nie dostarcza ciekawego materyału do rozmów, gawędzi się o rzeczach postronnych:
Że w szkołach chińskich nauczyciel bije uczniów w pięty, że najlepszy stopień jest rzymska piątka, że dawniej ludzie byli jak pierwsze piętro, że jedna pani miała w nosie ząb.
Czasem zagadkę kto zada:
— Co to za zwierzę, co ma cztery nogi i pierze?
— Człowiek — zaryzykował powiedzieć ktoś ot, na chybił trafił.
— Idź głupi, żebyś powiedział — ptak — toby się jedno przynajmniej zgadzało.
— Łóżko — zgaduje ktoś dobrze — i rozpoczyna się spór, czy zgadł, czy dawniej już wiedział — że łóżko niema pierzy, tylko poduszka, że łóżko wcale nie zwierzę.
To znów chwali się który, że wie, kiedy urodził się Jan Sobieski i Tadeusz Kościuszko, i jak będzie po francusku kapelusz i dziękuję...
Czasem zamieniają się chłopcy jedzeniem:
— Ty mi daj buraczki, ja ci dam mięso.
— Całe dasz mięso?
— Takiś ty mądry?...
A jeden chłopiec kupił od sąsiada zielone szyszki dla małego brata.
— A za co kupił?
— Za masło. Pozwolił mu masło zlizać ze swojego chleba.
— Jakże to, językiem dał masło zlizać z chleba?
— Eee, nie językiem, tylko palcem...
Kiedy w poniedziałek jest ciasto, obliczają ile mąki wyjść mogło na tyle ciasta.
Czasem ktoś komuś obrzydza jedzenie: na ryż mówi, że klajster, albo że widział, jak kucharka robiła kotlety z żabiego mięsa.
— A coo?... Prawda proszę pana, że hrabiowie jedzą przecież żaby?...
— To i ty zjedz żabę, będziesz hrabią, fujaro.
Czasem ktoś kogoś trąci, miskę zrzuci, mleko wyleje. A raz Bóg ukarał Staśka, bo taki chytry: miał jeszcze pół kubka mleka i pcha się o dolewkę; ale kubek się gibnął i jeszcze ze swego mu się wylało...
Kiedy czego nie lubią, pilnować trzeba, żeby zjadali. Na makaron wołają: rury gazowe, albo kanalizacya.
Zato ci co lubią makaron, a i tych jest sporo, zjadają po trzy miski i dmuchają:
— A tom się najadł, aż mnie boki bolą.
Kiedy raz podano na drugie śniadanie chleb z miodem, trzeba było śpiewy przerwać, takie było zamieszanie.
— Dyżurni oblizują miód.
Dyżurni dowodzą, że im się palce lepią, więc muszą oblizywać — jedni się cieszą, a drudzy martwią, bo ich zęby bolą od miodu...
Już też dyżurni nigdy wszystkim dogodzić nie mogą. Tomek Galas nie lubi boćwiny i ma żal, że dyżurny umyślnie kazał mu śmieci nakłaść do zupy. Temu noża nie dali, tamtemu widelca.
— Ważny dyżurny, zawsze mu coś brakuje. Słuchaj pożycz mi noża.
Jeśli sąsiad użyty, noża pożyczy, a jak nieużyty, nie da i basta.
— Poczekaj, pożałujesz. Jeszcze mnie o co poprosisz...
Co prawda dyżurnego pilnować trzeba, bo czasem nadużywa swej władzy; faworyzuje znajomych, a krzywdzi, gdy się z kim pogniewa.
Raz Achcyk chciał przyszyć guzik, więc poszedł do dyżurnego krawca po igłę i nici. Ten dał mu nitkę, a igły dać nie chce.
— Dla ciebie i nitki będzie dosyć — powiada.
— Jawna niedorzeczność — twierdzi Łazarkiewicz — nitką guzika, jak świat światem, nikt jeszcze bez igły nie przyszył...
Raz gospodyni ugotowała grzyby, które chłopcy zebrali sami. Było to najwyższe szczęście, jakiego dostąpić może człowiek. Jeść grzyby i wiedzieć, że się je własnem okiem wyszukało, własną ręką zerwało, we własnej czapce niosło. Byli tacy, którzy poznawali kawałki swoich grzybów.
— Widzisz, ten kawałek jest z mojego maślaczka...
Przy jagodach nie mówi się ani o biciu w pięty, ani o rzymskich piątkach, ani o zębach w nosie.
— Patrz, ja mam więcej.
— Nieprawda, wszyscy mają po równu.
— O, jakie się mleko niebieskie zrobiło.
— Nie jedz, bo się otrujesz: to farbowane jagody, lepiej daj mnie.
Szereg ważnych zagadnień się zjawia:
— Czy mleko cukrzone, że takie słodkie? Czy jagody z naszego lasu.
I liczne projekty:
— Żeby były bez mleka, toby je można schować. Z jagód można wąsy pod nosem malować.
I malują wąsy, okropnie to pięknie wygląda...
Czasem zdarzy się coś naprawdę śmiesznego:
Janek położył na chlebie z twarogiem trzy znalezione w lesie poziomki. Chleb trzyma bardzo ostrożnie, bo poziomki leżą na samym końcu, na deser. A tu go chłopak trącił, i dwie poziomki zleciały; mało cały chleb nie spadł na ziemię, bo go Janek trzymał tylko końcami palców, lekko i ostrożnie.
A znów raz, to było sto pociech. Goniły się dwie muchy i z całego rozmachu wpadły w zupę Karaśkiewicza — uważacie? akurat w zupę, i odrazu dwie muchy i akurat w talerz Karaśkiewicza.
— Ratujcie ludzie, bo chyba pęknę ze śmiechu.
Karaśkiewicz stropił się zrazu, potem sam śmiać się zaczął.