Jak baba dyabła wyonacyła

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz
Przerwa-Tetmajer
Tytuł Jak baba dyabła wyonacyła
Pochodzenie Na Skalnem Podhalu T. 4
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JAK BABA DYABŁA
WYONACYŁA


Ześli sie raz kumotrowie w jeden zimowy wieczór do Jędrzeja Bystrzańskiego, do którego się nazywało Do Mrózków, bo jego babka była od Mrózków z Ludzimierza. A jego samego także nazywano Hartazel, bo rad furmanił. Zeszły się chłopy starawe; sytka wraz parobcyli i radzi się widzieli. Był tam Cios Michał, Stasel Wojtek, Kiecek zwany Piecek, Pokuscarz i paru innych. Z ośmi chłopa. To byli bursianie dawni i siła wraz nadokazowali we świecie. Pili gorzałkę i piwo, które Bystrzański we własnym browarze warzył i ukwalowali rozmaicie, o tem i o owem. Wtem drzwi się uchyliły i u progu ukazał się stary Jasiek Cios, zwany Turniowiec, jak ten ptak, co się w halach turni dzierży, albo Jasicek, bo go tak ośmdziesiąt lat temu matka nazywała, dawny zbójnik, wikręnt i obyrtac, strzelec sławny i muzyka, ale se ino na gęsiołkach grawał, które w zawiązanym rękawie czuchy nosił.
— Niek bedzie pokfalony Jezus Hrystus — (rzekł wsuwając do izby białą głowę i postać trochę schyloną od wieku).
— Niegze bedzie. Na wieki wieków. Jamen. Witajcie krzesny ojce!
Podali sobie ręce.
— Bóg zapłac!
— Siednijciez, krzesny ojce!
— Zeć ta pomału.
— Je coz tys ta na was słyhno, krzesny ojce? Zdrowiście?
— Je nic tys ta takiego. Jesce ta jesce. A wy ta jak lepij?
— Jeć sie ta trzimiemy po końdku, dzieńka Bogu.
— Dziecyska tys ta jako?
— E ta i ony nic nijako.
— Fałaz Bogu. Zima!
— Hej wiera! Zima!
Podsunął Bystrzański puharek Jasickowi, pozdrówkali do się.
— E, zima! Rencyska mi haw cysto piéknie zglewiały. Sełek se drógom, krześnicku, patrzem, na sybak sie jarzy, stąpiem, méślem se, je dy ta wtosi jest, kie świécom!
— E dobrzeście tys, krzesny ojce, namyślili. Wse was rad witam!
— Ale co ta baba powié, krzesny ojce? Nieskoro w doma bedziecie!
— Je ta teroz dziéwki na sopie nie śpiom, bo zimno.
— Ha, ha, ha!
— Kiela cas jeście haw na nas nie zajźreli.
— E ta ono wiécie, krześnicku, tak: rzekomo nika nic, a ono wse cosi kajsi.
— Je hłop i hłop. Rób i rób.
— Bajto! Lezał nie bees, jaz na ostatniéj pościeli.
— Hej wiera! Dobrze padocie, kumotrze: na ostatniéj.
— Aleście tys to Jędrzeju piéknego bucka na ogień ścieni!
— O béł piékny! Z naskiego haw, z lasa za wantulami. Ale telo twardy béł, kie my go ścinali, co sie widziało, ze go dyabli broniom!
— Jeć ta cłek niewié: co ka? Cłekeś i cłek. U Staska Walinéj w Podcérwonem béła tako staro dudławo wiérba, to w niéj dyasek cosi ze trzidzieści rók siadał. Coby sie buków dzier-zał, nie słyhowałek, jednako i to moze być — rzekł Jasicek.
— A moze ta jakie piniondze pod nim béły? — ozwał się Michał Cios. — Nie sukaliście?
— E, nie béło hań nic. Jacy skole, bo to we wiérhu. Ale tak wam gadom, przi saméj ziemie widziało sie, ze sie go cieślica nie hyci. Bielskiego Symek by wam pedział, bo on hań se mnom béł.
— Je ta pojedno drzewo takie kwarde urośnie. Ale wto wié? Trza béło sukać.
— E, hań nic znać nie béło.
— Ba, wto wié na cym to takie drzewo rośnie?
— He, abo dyasek zacarował tak jino na despet — ozwał się Jasicek.
— On ta rad próguje, wto mocniejsy: hłop, cy on?
— He, he, he — rozśmiał się Pokuscarz z zadowoleniem i wszyscy spojrzeli po sobie i mrugnęli do siebie.
— Ze jakoz on to próguje, krzesny ojce?
— Jedź ta rozmaicie. Tak i tak. Ale hłop, jak nie bzdura, to je wse wytrzimalsy.
— Wytrzimalsy je?
— Je kie wiécie co, krzesny ojce, to opowiciez, opowicie!
— He, he, he — śmiał się naprzód Pokuscarz.
— Jedziek ta kiejsi słisał o tém jedne historyjom od Pietrzakowego Kuby z Ostrysa, be temu z pięćdziesiąt rók, kie my wraz na Luptowie béli, a jemu to zaś opowiadał stary Józusiów Józuś, co mu jus wte moze sto lot rabowali, a jesce bacował pod Osobitom.
— Opowiciez, krzesny ojce, opowiciez!
— Hano, béło tak. Straśnie hłopa zycie dokucyło, umyślił sie objesić. Wzion powrózek, idzie hore dolinom, bo ta kajsi nie prec gór bywał, i co sie nie robi, zastompił mu dyasek. Stretneli sie na pérci. Hłop sie go ta juz nie przelonk, bo co sie taki bedzie bał, co sie objesić idzie, déj ta wié, ze poń janiołowie z kobiałkom nie przilecom, ba dyasi z widłami, pado mu: dobre połednie! — bo to prawie połednie béło. Nie bars skoro wej wyseł.
— A dobre połednie — odpowiado mu dyaboł — Kaz idzies?
— Objesić sie.
— Zje bez cos tak?
— He — pado mu tyn hłop — kiebyś ty mojom skóre oblók, tobyś sie ty rzeke nie jacy raz, ale trzi razy objesił.
— Je skróś cegoz tak? — pyta sie go dyasek.
— E, jino spróguj — pado mu hłop.
— Hu, hu, hu — ośmiał sie dyasek. — Joby twojemu zyciu nie poradziéł?!
— E dy jino spróguj! Bees widział. Nie wytrzimies, hoćjeś zły duk.
— Stawmy sie! — pado dyabeł.
— Jo nie od tego. O co stawka?
— Je — pado dyaboł — od tobie nic. Tak i tak byś béł mój. A jak nie wytrzimiem, to ci ukozem skarb w téj tu dolinie i nie bees sie potrzebował wiésać, bo wiémy, ze cie ta nie co ine cubrzy, jacy biéda.
Taki wej zakład dyaboł robiéł, telo pewny béł.
— Dobrze — gwarzi hłop. — Renka?
— Renka!
— No, co mam konać? — pyta sie dyasek, gotowy.
— E tak: pudzies do mojego domu, ku mojej babie, za mnie.
— Za tobie? E to mie pozno, cok nie ty, ba grzych.
— Nic to. Uzdaj sie na mnie, dyjeś przecie dyaboł, a odzienie ci ze sobie dam. Ono ta ciepło — prawie wiesna béła — ciupage i krzesiwo mam, watre se beem kład — to ta w gaciak i w kosuli wylezem. Wte, moji ludkowie, hłopy nie takie béły, jak dziś. Mróz béł, jaze wody lodami sły, to se ta taki rano w gaciak i w kosuli wyseł wyziérać, cy ta nie pocieple we świecie? A stał se i dziesieńć paciérzy poprzed hałupom, abo i więcyl. Nie umar-z. Drzewiéj, moji ślicni piékni, hłopy bywały zdrowe. Portki go ta nie grzały, ba krew. Prawda, barana taki zjad, ale tys ta jak baran taki ciepły béł.
Dyaboł sie mu usprzipatrzował, tu i tu, ze syćkik stron, wpatrzował się do hłopa długo nie krótko i pado: moze i to być.
Pote zaś poseł ku takiemu małemu baniorku, w rzecy kałuzy, co hań miendzy skole béła, a jemu to za przeziéradko stało, i dropie ta cosi kajsi łapami po nurze, tak i tak, jeździ, mehu uskubie, prziłozy, to zaś piargu, a coraz, to sie przeźre i zwyrtnon sie ku hłopu.
— Dobrze?
— Dobrze — śmieje sie hłop. — Jo som teroz niewiem, wtoryk jo, a wtoryś ty?
Sjon hłop cuhe, kamizelke, jakie to ta wte nosowali, zobuł sie z portek, wyobuł z kérpcy, na ostatek mu i kapelus dał, ostał ino w gaciak i w kosuli, a to — pado dyabłu — ukradnij se ka z płota, ka sie susy.
Dyaboł kapelus na łeb, poprawiéł i pyto sie:
— Nie pozno mie?
— Ka ta?! Je dyś ty przecie dyaboł od tego, cobyś ludzi mamił.
Trzepnon dyaboł ogone rad, ze sie mu śtuka udała i pado:
— No to siejdze haw, zakiel sie nie wróce, a o jedzenie i o picie sie nie turbuj, bo to tu bedzie. Ale pockaj! Na kiele casy zakład?
A hłop sie śmieje. Je — radzi doń — nie trza haw woła, ani całéj świnie. Na trzi dni.
Zgłupiał dyaboł. Na trzi dni? — pado — Je to tak, jak nic. Przegros!
— E — pado hłop. — Beemy widzieć. Jino idź.
Dobrze. Wzion dyaboł skałe, tak na seś funtów, duhnon, ogień mu z pyska wyjahał: tu mas hléb. Upiók. Wzion pote ziemie garzć, duhnon zaś znowa: zrobiła sie śtuka, howiedze miéso. Zaś pote puściéł wode suhym potoke, bo ji ta niebéło blisko.
No i co sie nie robi, mój dyaboł odzienie hłopowe pod pazuhe wzion, kapelus w zemby, coby mu wiater nie porwał i kajsi ku wsiom na gacie i na kosule poleciał. A hłop przi watrze ostał.
Leci, suko, pilno najść nimóg, ku wiecorowi go zbawiło, kim to, co mu trza béło, z płota kanysi ukrad. A to bez to, ze to jakosi béło po świentak i baby przódzi poprały i powysusowały.
Odział sie w lesie, w Dónajcu jesce kasi przejźrał, idzie ku hłopowej zagrodzie. A hań jus gaździna cekała, a hłop se gaździnom miał setnom. Babie béło wysy śtyrdziestu, renka, jak rajtok, a pysk jak u psa, telo sceklawy. Dzieci nimiała.
— Kaś béł? — pyta sie go. Nie poznała nic.
— W lesie.
— Coś hań robiéł?
— Hodziłek se i gwizdał — pado dyaboł, bo cos sie mu ta babsko widziało? Baba i baba.
Jesce nie dokóncéł, kie w pysk dostał, jaze mu zeźwiéńcało w usak.
— Edź — méśli se — to haw tak witajom? Ale to nic.
— A nie wiés to, bezero — krzicy baba — co teroz wiesna, roboty moc?! To ty se bees po lesie gwizdał?! Cie go! Jaki drózdz! Ale dobrze, coś haw. Zbiéroj sie, wesele u Walka Łojasa, pytace haw béli. A cobyś tąńcéł! Bo padajom na tobie sytka: dziad! nieruchajda!
— Je tok trefiéł — myśli dyaboł — na hipkacke. Je to se ta potąńcem kolwicek. Poseł, ubrał sie piéknie, odzienie nowe hłopowe ze zyrdki sjon, wyzdajał sie, wybryzował, jak to na wesele. Jaze sie sam do sobie ośmiał.
Baba samo to, po świentalnemu, pod stązkami bo to kajsi pono w Zarze béło, buty zółte, a korole na syji.
— Je to tu na nik biédy niémas — méśli dyaboł.
Uzaprzongał konia, siedli, pojehali. Dyaboł wióz, to tak kóń seł, jaze bahra w kołak zwoniły.
Całom noc musiał dyaboł tąńcyć. Bo ta nie jino tąńcéli, ale sie i bawili, to w dziada, to w kota i myske, to zaś i w ryktara, seliniejako, to znowa śtajera, polonesa śli, i niedźwiedzia trza béło za jinémi pokazować, a co se dyaboł fciał siednąć, to baba ku niemu: Basommazania! Stydu mi nierób! Jus cie i tak ludzie za psie uho niémajom! Dziadu! Delengusie! Tąńc!
Kolwicek sie ta jéj jus i bał, to seł. Cysto piéknie sie zamordował. Bo ta i naucny niebéł tak. Haj.
Całom noc tak sło, do biłeho rania. No — méśli se dyasek — to nic. Zajedziemé du domu, to sie wyśpiem. To jino roz tak.
Ehę! Zajehali du domu, zodziéwa sie ze świętalnego baba, zodział sie dyaboł i na pościel sie pha, a baba nań: Is! Is! Kazbyś sie phał, psie miéso jedne! A nie wiés to, ze orba w polu! Bier sie! Bo ci haw zapłuźnika nik nie upytał!
Przipatrzéł sie dyasek do baby, ale coz bees robiéł?
Lewdo ta kielo telo pośniadać dała, juz mój dyaboł przi pługu. Oro. Jino ze tyz ta moc nie zorał, bo nie zwycajny béł za pługe hodzić.
Leci baba z połedninom.
— Kieloś zorał?
— Je to i to.
Jak baba nie weźnie teremtetować! Hej ty, wietrzny młynie, weredo! Psia kość zatracona! Toś ty jino telo oborać za tela zdołał?!
— Jedyjek ani nie siad — pada dyasek.
— Ba coś robiéł?! Jeść toś ty piérsy! Na to toś hłop! A ku pługowi toś dziecko?! Zarbyś teroz, co?! Jaskółce gniazdo jedno!
I prask garkem o ziem. Wylało sie, co prziniesła.
Ehę! — méśli zaś dyaboł. — To tu tak za robote płacom? Ale to nic. Legnem se na łące, jscawu pozujem, to sie mi nie bedzie jeść fciało.
Wiera se tys uzuł! Do zahodu słonka na roli orać musiał, bo babsko ukazało, pokiela zorać ma, niebéło rady nijakiéj.
Idzie wiecór du domu — drwa rąb!
Uzgibał sie przi pługu, tu jesce nie telo trza béło. Kościska mu trzescały w grzibiecie, ale rąbał, bo sie juz baby na mój dusiu na ozaist bał.
Zawołała go na wiecerzom, pojad ta kąsecek, u baby kuhnia nie przestrono, telo jino, cobyś nie zdeh, méśli se: Teroz sie by wyśpiem. Baba paciorze smówiła, dyasek ta w kąncie cosi po zydowsku uśwajndrał, w rzecy ze sie modli, legli. On za hłopa przi babie. Wyciągnon sie, dorobiony béł telo, co cud, ocy mrózy, mało co wysło: Maciek!
Bo ta temu hłopu béło Maciek.
— Co?
— Śpis?
— E cozbyk robiéł?
Po fili zaś znowa:
— Maciek!
— Co?
— E coz ta śpis telo?
— Je dy od tego noc.
I zaś znowa po filece:
— Maciuś!
— Co?
— Jakoz bedzie?
— E s cym?
— E s tym.
— Z jakim tym?
— E s tym, po coś sie zéniéł.
Ehe! — méśli dyaboł. — O to ci idzie! Je — pado — e to mi nie trza béło kazować całom noc jedne tąńcyć, zaś pote cały dzień orać, a jesce i drwa rąbać, a pojeść toś mi dała, jak musycy.
A baba noń: E ty węgierska śmierzć zatracona, to ty haw jesce ze zembami do mnie! Ty niemrawo! Tyrłaku prześlongły! Niedomozku! Ty Maciejisko!
I obróciła się ku niemu, za łaskom mówięcy...
— No dobrze — méśli dyaboł. — Niegze sie ta gniéwa. To nie na długo tyj słuzby.
Nie wysło dwa paciérza, baba: Maciuś!
— Tuk dopiéro béł Maciejisko, tujek Maciuś — méśli dyasek. — Co tys ta zaś?
— Maciuś — gwarzi baba — pojdze... Dam ci jutro moskolicek z masłem...
I rencami po nim jedzie, nie przebiéro nic...
Widzi dyaboł, ze spać niedo, méśli se: uląze babo, dogodzem ci roz, cobyś dała pokój.
Wzion i zrobiéł, co trza, lóg, kce spać.
Kwilecke ta uspał, zaś znowa słisy: Maciuś!
— Je krotni miliońscy! Je co?
A baba doń: Maciuś! Radbyś jeść moskolicek z masłem?
— Je dy go ta juz i tak beem jad!
— Ale jesce nie telo! I ze spyrkom!
Dyabłu sie spyrki nie fciało, ale coz bees robiéł? Wzion, wyzwyrtał babe drugi roz, no — méśli se — teroz to ius be ciho do rania.
Wtulił pysk w zagłówek, śpi.
A tu nad usyskami: Maciuś!
O! Pokiel ze tego bedzie?! Wiera tyn hłop dobrze radziéł, ze go dokucyło! Nie obzywo sie nic.
— Maciuś!
On nic.
— Maciek!
Nic.
— Słysys?!
Nic.
Ale sie dyaboł nienaspodział, co sje nie zrobi. Kie sie baba nie dźwignie na pościeli, kie nie kopnie wysy łydka! Do razu dyaboł z pościele na dyle zjahał.
— A ty dziadygo, ty judasie — krzicy baba. — Hań siedź, kieś pościele nie godny!
Siad dyasek na dylak, bo hań podłogi forztowanyj nimieli, po boku sie maco, bo sie godnie stłuk spadujący, i méśli se: Haw źle i hań nie dobrze... A tu baba w płac! Jojcy! O jo hudobno, niescyńśliwo, o pocoz mie tys ojcowie za cie wydali! A dobrze padała niebozycka stryna: nie dejcie Kundy za Maćka, bo to dziad! O raty raty! O mamo moja!
A tu baba by jus na uwzientego i babkom mogła być, jino ze dzieci nimieli.
Jak jojcy, tak jojcy, dyasek na forztak siedzi, zimno mu, twardo, ozmyśluje, jaze go nagniéwało syćko.
— Je cie dyabli wzieni! — pado babie. — Tu jedne noc tąńc, tu pote cały dzień rób, jédz telo co nic, a na drugom noc zaś figluj, a pote znowa ku pługu?! Je dyby jo sie haw cysto piéknie zdar!
Wzion, sjon kosule, zruciéł gacie napośród izby, hip ku oknu, fuk sparom w pole! Leci ku hłopu, w doline.
Hłopisko se przi watrze lezy, fajke pokurzuje.
Zacudował sie, kie dyabła ujźrał.
— Tuś?
— Hawek — pado dyaboł. — Podź pod wante!
— Ze jako? Nie wytrzimies tyk trzok dni? — śmieje sie hłop.
— Podź pod wante — pado dyaboł, nie radzi do niego nic.
— Cyś tak do wyhipka leciał, co ani przegwarzić nimozes? — pyto sie hłop.
— E, bracie! — pado mu dyasek. — Dobrześ ty padał, co kieby jo na twojim miejscu béł, tobyk sie nie to roz, ale trzi razy objesił! Ani dwie słowie! Stawka twoja! Podź!
Dźwignon sie hłop, nie uśli na trzi strzelenia w rumowisku, ale sie jus hłopu całke odmieniło, hoć doline dobrze znał, jak kieby hań nigda niebéł. Przidom ku wancie jednyj, dość godnéj, nadniós jom dyasek, a pod niom złota, śrybła, seliniejakiego dobra, co cud Pana Boga!
Nabrał hłop, kielo zdolał, worek sie ta jakisi stary kejsi w sałasie naloz, dyasek mu go igłom z cetyny i niciom ze smoły poznaprawiał, pozwięzował do niego, co jino móg. I śmieje sie i powiado dyabłowi: No, tok juz od teraźnia hłop. Na dzień to se bedem robotnika najmował, a noc to ta jesce ścierpiem. Aleś ty mojego zycia sprógował, aj sprógował!
I poseł se z workem na plecak śmiało ku izbie, a dyaboł mu jino krziknon na dróge: Idze ze Syrokim! Je dyby to na trzok dyabłów roboty béło prawie!...



OBJAŚNIENIA.

wyonacyła — onacyć ma w starym góralskim języku mnóstwo znaczeń, niema zaś żadnego stałego wyłącznego znaczenia. Można onacyć w procesie, a można także wonacyć skrzynię do wozu, zaonacyć wędzidło koniowi, przeonacyć niewygodne posłanie etc. etc.
hartazel — łańcuch od chomąta do dyszla.
bursianie — bursa była to dawniej urządzana składkowa zabawa.
muzyka — muzykant.
zglewiały — zmarzły.
wse — zawsze.
Nieskoro — późno.
Kiela cas — dużo czasu, długo. Kiela cas jest podobną formą jak dotychczas, odtychczas, które się zamieniły w jeden wyraz.
dudławo (a) — wydrążona.
rók — dawna forma: roków (lat).
jacy skole (skale) — same tylko kamienie.
przi saméj ziemie — zaklęcie.
cieślica — siekiera.
kwarde — także zamiast twarde.
na despet — na złość.
próguje — probuje.
wte — wtedy.
hore — w górę. (Ze słowackiego).
nie jacy raz — nie tylko raz.
skróś cegoz — dlaczego, przez co.
Stawmy się — załóżmy się.
cubrzy — kogut cubrzy kurę.
konać — robić.
Uzdaj sie na mnie — zrób się do mnie podobnym.
pocieple — pociepleje.
Drzewiéj — dawniej.
Sjon — zdjął.
zakiel — nim.
howiedze — wołowe.
rajtok — naczynie na mleko.
ośmiał — rozśmiał.
w ryktara — we wójta zabawa.
niedźwiedzia (tańczyć) — starodawny, zaniechany taniec, tańczony na rękach i nogach, naśladownictwo ruchów niedźwiedzia.
orba — orka.
zapłuźnik — za pługiem chodzący.
Jaskółce gniazdo — przekleństwo.
pokiela — pokąd.
na ozaist — naprawdę, istotnie.
moskolicek — placek owsiany.
zagłówek — poduszka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.