<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz
Przerwa-Tetmajer
Tytuł Szymek Krzyś
Pochodzenie Na Skalnem Podhalu T. 4
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SZYMEK KRZYŚ.


Umarł Krzyś. „Nasz Krzyś umar, już dziś tydzień, jak leży w grobie“.
Tak prosto i krótko doniesiono mi o śmierci Krzysia z Zakopanego.
Szkoda cię, Krzysiu... Któż tak, jak ty, kochał starodawne nuty, które, według twego wyrażenia, „w złoto oprawić“; któż tak, jak ty, miłował starodawne pieśni i starodawną chwałę podhalańską... Któż tak, jak ty, czuł bezwiednie ile było Homera i jaka homeryckość była w dawnych chłopach pod halami... Któż tak, jak ty, lubił i umiał grać po staroświecku na skrzypcach...
Szkoda cię, Krzysiu...
W śniegi, kurniawy i mrozy trzaskające i w cudowne dni pogodnego lata, czy jesieni, cośmy się to nie nawłóczyli po pod Tatry! Nie zastanowiły nas ani zaspy po uszy końskie, ani noce ciemne wśród lasów, ani bezdroża, gdyśmy się na małych sankach w głąb regli wbili. I nigdy nie opuściła Krzysia wierna mu do siódmego krzyżyka parobska „fantazyja“, artystyczna ochota i ciekawość do wszystkiego, i szekspirowski, nieopłacony humor. Staroświecki, stary, pierwotny humor wychowanych na swobodzie i w zdrowem życiu chłopów, zamarł z Krzysiem w Zakopanem bodaj zupełnie. Gdy czytam siedmnastowieczny „Ogród fraszek“ Wacława Potockiego, to mi się czasem zdaje, że słyszę Krzysia. Ta sama zwięzłość, rubaszność, podobny żart — podobny zresztą język.
Krzyś w Zakopanem mieszkał, miał dom gościnny, „panów woził“, ale cywilizacya nie przylepiła na nim ani jednego swego wytartego liczmanu, nie starła zeń ani jednej łuszczki rodnej dawnej kultury. Krzyś zanadto był wbity w pamięć o „dawnych czasach“ i zanadto pierwotny, aby cokolwiek nowego i obcego doń przylgnąć zdołało. Włóczył się za młodu światami, chodził na roboty do Pesztu, ale tam przedewszystkiem grał, a „dziéwki to za nim snurem sły, a wina cyrwonego to zawdy konewkom móg pić“; chodził na roboty „do koleje“, na Liptów, ale tam znowu przedewszystkiem grawał Gadejom, Matejom, Mocarnym i innym honornym chłopom, którzy co nieco na taczkach ziemi na wały kolejowe wozili, a więcej po Liptowie „za swojemi interasami wandrowali“... Krzyś młodość przegrał na skrzypcach i prześpiewał. A „hłopy wte były strahotne i ohotne“. „Kie taki wzion tańcyć, to tańcył całom noc. Kiz byś mu dyasi zdolał wygrać?“ „Basisty przy Krzysiowi“ wiązał kawałek drzewa pod podeszwę do kierpca, a kiedy się już chłopi „ka na weselu, abo w karcymie“ podochocili, „to dość béło, kieś mu ta coby jino smycke po strunak zgrzipnon, a Wojtek tém drewne po dylak łupkał, to tak seł głowom po powale, bo sie mu widziało, ze mu jus tak piéknie gramy. A to chłopy béły nie takie, jako dziś! Hłopy béły zdrowe! Za konia taki siéłe miał! Hłopy béły wielgie, śmiałe!“
Mały, drobny, sucherlawy Krzyś, olśniony w młodości siłą i śmiałością tych chłopów, pozostał w tem olśnieniu do końca. Mówiło się z Krzysiem o wszystkiem. Ksiądz, oprócz tego, gdy z „Panem Bogiem“ jechał, był dla niego przedewszystkiem figurą mającą gospodynię, nawet o „ojcu świętym“ mówił bez osobliwego namaszczenia, bez osobliwego też przejęcia o „cysarzu“ — ale za to raz pod Kościeliskami na drodze stoi wysoki, smukły stary chłop. Spojrzał na nas — czysty orzeł drapieżny. Krzyś nachyla się do mnie i szepce uroczyście z przejęciem: „Panie, Izydór Mateja“...
Stary zbójnik, syn słynnego Janicka Matei, brat jeszcze słynniejszego Wojtka i godnych jego Jaśka i Józka. Podobnie za czasów Samuela i Krzysztofa Zborowskich musiał drobny szlachcic wymieniać nazwisko: Zborowski.
Wielkiej żywej epopei homeryckiej dawnej podhalańszczyzny ubył z Krzysiem jeden z ostatnich świadków, bo jej konania jeszcze wczesną młodością zasięgnął, a zarazem jeden z ostatnich, którzy ją we krwi mieli. Krzyś nie opowiadał „panom“ — Krzyś współżył pamięcią. Uwielbiał, podziwiał, wspominał i opowiadał. Jego opowiadania były tem różne od opowiadań n. p. takiego Sabały, że Krzyś przedewszystkiem sam był pod urokiem i podziw swój słuchaczowi chciał wszczepić. Taki Sabała działał osobiście — „Sabała zaśpiéwał, Krzywań mu odpedział, bo o jego sprawie nik iny niewiedział“ — był herosem; podobnie herosami, choć tylko myśliwskimi, byli Maciek Sieczka, lub żyjący jeszcze Tatar Szymon. Opowiadanie kogoś, który sam czegoś dokonywał, inny ma charakter, jak tego, który czyjąś chwałę głosi. Krzyś nieimał się nigdy innego „rzemiesła“, jak paszenia owiec, roboty we fabryce w Peszcie, czy przy kolei, gazdowania na roli i muzyki — natomiast był poetą nieuświadomionym przez artystyczną wrażliwość swej natury. Pracował, jak wszyscy, ale żył myślą w jedynym u nas do niedawna jeszcze świecie eposu.
Religia też, której go nauczano, ani dokumenta cywilizacyi, które w Zakopanem widział, nie osłabiły w nim ani na włos całej najpierwotniejszej wiary; dla niego dziwożony rzeczywiście mieszkały niegdyś w uspisku powyżej Bielskich grót, dyabły funkcyonowały bezpośrednio, nadprzyrodzone moce, poza temi, których kościół dozwala, brały udział w życiu na ziemi, zwierzęta miały przeczucia i widzenia, „cosi“ było potęgą świata. Krzyś był bezwiednym poetą zamarłego rycerstwa i zamierającego pogaństwa na Podhalu i dlatego był nieopłaconym, nieoszacowanym jego skarbem.
A mnie ubył ostatni między Góralami przyjaciel. Gdy z powodu zdrowia w latach ostatnich musiałem zaniechać wycieczek w Tatry, wędrowaliśmy Krzysiowym wózkiem, czy sankami popod Tatry. Bywały w tych wędrówkach takie chwile, które zarówno mnie, jak jemu, pozostawały na zawsze w pamięci. Czy owo cudowne odsłonięcie się z mgieł śnieżnych Łomnicy od Kiezmarku, czy owo umycie się ranne na świtaniu w jesieni w potoku ze Staroleśnej Doliny, podobne do obmycia się w jakimś Świętego Zdrowia zdroju, czy ów wjazd zimowy do Doliny Chochołowskiej, gdy złotem słońce ją zalało, a na zdymisku, w oślepiającej oświacie słońca, w południe tak jasne, błękitne i pogodne, że ubezwładniające, dziewięć sarn się pasło, jak w dniu stworzenia, w bezludziu, prawie bez trwogi...
I ów las spizki rozśpiewany ptakami jak w Biblii...
I owa noc w głuchym strasznym borze wśród śniegów, w przepaści pustynnej... I owa nasza wspólna nieujęta, nieobjęta miłość ku górom, w których najpiękniejsze śpią nasze lata...
Wszystko to już skończone, mój stary Krzysiu; niepojedziemy więcej ani „na Śpis“, ani „ku Orawie“. Przyszło ci „odpytać“ świat i pożegnać się z nim. Co kogo obchodzi twoja śmierć? Tysiące starych chłopów umierają codzień i jestto rzecz tak naturalna i pospolita, jak opad liści jesienią. Ale że moje „Podhale“ jest książką, w którą ja wszystko, co w Tatrach znalazłem i czułem, zamykam: więc i twojej pamięci, opowiadaczu ich homeryckiej przeszłości, grajku we wichrze urodzonych nut i śpiewaku przedwiecznych pieśni, a mój stary przyjacielu, te kilka kart poświęcam.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.