Jak kleryk w chacie zbója Madeja nocował
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Baśń o zbóju Madeju |
Pochodzenie | Polski zaklęty świat |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1926 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Dawne to były czasy!
Gdzie spojrzeć, rosły lasy,
Gęste, ciemne, bez drogi,
A w lasach zbójca srogi,
Jak dąb krzepki, wysoki,
Czyhał co cztery kroki
Z pałką, z nożem za pasem.
Takim to dzikim lasem
O przedwieczornej dobie
Młody kleryk szedł sobie.
Słońce gaśnie za borem,
Lśniąc czerwonym kolorem,
Maluje buki, sosny,
A on idzie radosny,
Pobożne pieśni śpiewa,
Szumem wtórzą mu drzewa
I ptaki, co na gniazda
Spać lecą...
Pierwsza gwiazda
Błysła na niebios brzegu.
Czas myśleć o noclegu!
Lecz gdzie tu znaleźć w borze
Przytułek? Wtem woddali
Coś błyska, coś się pali:
To z chaty światło może?
„Tożbym spoczął, aż miło!“
Idzie, patrzy: w gęstwinie dym nad domkiem się winie; chałupinka to była, mchem obrosła, pochyła; źle jej z okien patrzyło; lecz w czemże tu wybierać, gdy do snu ciąży głowa? Nie będą go obdzierać, boć i grosza nie chowa; wiek chodzi puszczą ciemną, a tu są przecież ludzie... „Czy w lesie, czy w tej budzie zawsze Pan Bóg nade mną!“
Puka do izby... „Czego? A kto się tam dobija?“ Ktoś syknął jakby żmija, ktoś sapie jak co złego. „Właź!“ Wszedł kleryk do chaty, a w chacie baba stara, taka straszna poczwara, jakby wiedźma z łopaty. Pilnuje u komina, czy się piecze zwierzyna? pół sarny, dwa zające, smakowite, pachnące. Baba się odwróciła, na kleryka spojrzała, snadź jej się spodobała twarz chłopca, taka miła, bo mruknęła: „Siądź wasze!“ i zamieszała kaszę, co w kotle się warzyła.
Siedzi kleryk i w myśli modlitewkę powtarza; a baba znów zagada: „Oj, biadaż wam! Oj biada! Pocoście tutaj przyszli? Wiecie, co wam zagraża? To jest chata Madeja, niby mojego syna, zna ci go cała knieja, cała leśna kraina; to zbój nad wszystkie zbóje! Nikomu nie daruje! Co mu tam życie czyje? Obedrze i zabije tak, jakby zgniótł robaka! — i na was dola taka! Lepiej w boru nocować, niźli postradać życie!“
„Ej, każe mnie pilnować
Aniołom Bóg w błękicie,
Włos mi z głowy nie spadnie...“
„Ha! Jak chceta, to zgoda,
Co ma paść — to niech padnie,
Tylko, że mi was szkoda,
Bo patrzycie tak ładnie.“
Minęło z pół pacierza...
No i gotowa wieczerza,
Madeja patrzeć ino!
Wtem ktoś stąpa gęstwiną;
Słychać ogromne kroki,
Słychać oddech głęboki.
But walnął w drzwi, a one,
Naścieżaj otworzone,
Wpuszczają postać srogą,
Co nie szczędzi nikogo!
Wzrost olbrzyma, a bary
Jakie ma niedźwiedź stary;
Broda do pasa zwisa,
Ślepia jak u tygrysa;
W jednej ręce maczuga,
Nóż krwawy trzyma druga,
Na łbie rude kudliska,
Zęby jak u wilczyska
Błyskają z pod wąsiska!
Wtoczył się do chałupy, padł na listowia kupy, co pod ścianą leżało, ziewnął paszczęką całą — i do swej matki rzecze: „Czuć tu mięso człowiecze!“ Ledwo rzekł, aż ci wtyka straszne oczy w kleryka, bo go ujrzał na ławie, patrzącego ciekawie, ale bez żadnej trwogi; więc wrzaśnie zbójca srogi: „Co to za jeden taki? Dam-że ja mu tabaki! Ten ci mnie popamięta ruski miesiąc — i dłużej!“
Ale kleryk nie tchórzy, bo go broni Moc święta.
„Ktoś ty i skąd? Powiadaj! Ino prawdę mi gadaj, bo się poznam
na łgarstwie — i nic cię nie uchowa!“ „Jestem kleryk z Krakowa; ojce
na gospodarstwie zostali w wiosce swojej, a ja idę do piekła...“ „Do piekła? A to poco, do piekła tłuc się nocą? Także chęć go urzekła — i że to się nie boi?“
„Za mną sam Pan Bóg stoi
I przeczyści anieli,
A nikt się nie ośmieli
Czynić wbrew Bożej woli!“
„No, powoli, powoli!
Zobaczym, jak to będzie?
Ośmieli — nie ośmieli!
Anieli — nie anieli! —
Któż mnie wstrzyma w zapędzie,
Gdy zechcę pchnąć cię nożem?“
„Wszystko jest w ręku Bożem!“
Zadumał się zbóisko...
„Dość bajań! Północ blisko!
Zjedz wieczerzę, księżyku,
I legnij na posłanie!“
A myśli: „W twardym śpiku
Zarżnę go! — już nie wstanie!“
Zjadł kleryk kęsek chleba,
Popił kubeczkiem wody
I więcej mu nie trzeba:
Wstrzemięźliwy, choć młody!
Madej z dwóch dzbanów chłepce
Piwa i wina rzekę,
A tamten cicho szepce,
Klęcząc: „Pod Twą opiekę!“
Potem „Zdrowaś“ i „Wierzę“
I za zmarłych pacierze...
Śpi. Pieją drugie kury, wstaje Madej ponury, nóż ostrzy o obcasy, na krew człowieczą łasy, podchodzi do tapczana: „Nie dośpisz ty do rana!“ Z nożem się wznosi ręka, uderza! — i nóż pęka! a kleryk śpi, jak wprzódy!...
„Co to? Co to takiego?“
Spojrzy, — aż istne cudy! — bo księżyka całego, od szyi aż do nogi, zbroja stalowa kryje — i nikt go nie zabije, nawet ów Madej srogi! Struchlał zbójca straszliwy, padł na łoże wpółżywy, do świtu spać nie może, a gdy błysnęły zorze i zajrzały w okienka, widzi: znów kleryk klęka i w zbójeckiej izdebce „Pod Twą opiekę“ szepce, potem „Zdrowaś“ i „Wierzę“ i za zmarłych pacierze...
Więc Madej stracił ducha:
„Jest siła od obucha
I od noża krzepciejsza!“
Do kleryka się zbliża,
Co uczynił znak krzyża,
I, wstawszy od modlitwy,
Zabierał się do drogi.
„Czekaj-no! Jest pilniejsza
Rzecz od twojej podróży!
Powiedz mi, co to znaczy,
Żeś w nocy, jak do bitwy,
W żelazo był przybrany?
Nie zatrzymam cię dłużej,
Nie będę dla cię srogi,
Gdy waść mi wytłumaczy
Cud owy niesłychany.“
A kleryk: „Moc modlitwy
Ustrzegła mnie od ciebie.
Tak kazał Bóg na niebie!“
Zatrwożył się rozbójnik
I do kleryka rzecze:
„Idź więc, dobry człowiecze,
A chociem straszny zbójnik
I grzeszny, jak nikt z ludzi,
Coś mi się w sercu budzi,
Jakby zadrgnięcie ducha,
Jakby jakowaś skrucha
I strach mnie bierze w kleszcze!
O jedno proszę jeszcze:
Gdy będziesz wracał z piekła,
Wstąp do mojej izbiny
I powiedz, jaką mękę
Dla mnie przygotowała
Złych szatanów ćma wściekła?
Przyrzekasz mi? Daj rękę!“
Słońce na niebie pała,
Złoci leśne krainy.
Kleryk przyrzekł i rusza
Podnosząc głos do Boga,
A Madej z lęku siny
Pogląda za nim z proga...
Ocknęła się w nim dusza...