Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 1. Noc śmierci |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wieczór był ciemny i burzliwy.
Jeździec był okryty płaszczem, pędził drogą wiodącą do Krakowa i zbliżył się do bram miasta pogrążonego w ciemności i ciszy.
Przebywszy wały, zbliżył się do starożytnego muru otaczającego stolicę, gdy nagle tuż za nim dało się słyszeć stłumione wołanie, a koń jego spłoszył się i spiął dęba.
Jakaś kobieta, jak się zdawało obdarta Cyganka, rzuciła się przed konia i wyciągnęła obnażone, czarne ręce.
— Jesteś Jakób Sobieski, kasztelan krakowski, poznaję cię! — mówiła chrapliwym, przenikającym głosem, — posłuchaj mnie!
Zaczepiony, którego pełna godności, siwym włosem obrośnięta twarz przybrała wyraz niezadowolenia, skierował konia na bok. Sądził on, że żebraczka udaje się do niego prosząc o jałmużnę.
— Jeżeli chcesz mnie o co prosić, to wiesz, że mnie zastaniesz w zamku, — odpowiedział chcąc odjechać.
— Nie jedz do zamku, Jakóbie Sobieski, powracaj! W zamku czeka cię tej nocy śmierć! — mówiła klęcząca blizko konia kobieta a głos jej w samotności jaka panowała dokoła, brzmiał tak strasznie, że nie znający trwogi kasztelan zastanowił się nad nim mimowolnie i wstrzymał konia.
— Któż jesteś kobieto, że mi prawisz takie niedorzeczności? — zapytał.
— Zginiesz, jeżeli pojedziesz do zamku! Wracaj! Ja wiem co cię tam czeka! — brzmiała odpowiedź.
Jakób Sobieski zdecydował się odrazu co ma zrobić. Spiął konia i pojechał ku poblizkiej bramie miasta.
— Chcesz wołać straży! nie szukaj mnie! nie znajdziesz! — słychać było za nim wołanie.
Jeździec przybył do bramy, która ze skrzypem się otworzyła.
Trzymający straż przy bramie powitali pokłonem głównego zwierzchnika miasta, szlachetnego i sprawiedliwego pana.
Żołnierze znajdowali się w blizkości.
Jakób Sobieski dał im rozkaz schwycenia Cyganki i przyprowadzenia jej do zamku, dokąd pojechał sam wązkiemi, ciemnemi ulicami.
Straż tymczasem pośpieszyła przeszukiwać fosy i drogi.
Gdy kasztelan krakowski przybył do zamku, zbliżyło się kilku służących, aby odebrać od niego konia. Z młodzieńczą prawie rzeźwością zeskoczył z wierzchowca i udał się do zamku, gdzie stary służący oczekiwał go ze świecznikiem.
Poprzedzany przez służącego Jakób Sobieski poszedł po szerokich schodach na górę i udał się do swej wysokiej, obszernej sklepionej komnaty.
Stary sługa postawił lichtarz na ciężkim, snycerską robotą ozdobionym stole, stojącym na środku pokoju i oddalił się, zabrawszy płaszcz i kapelusz swojego pana.
Można było teraz zobaczyć, że stary kasztelan krakowski był człowiekiem wysokiego wzrostu i pomimo podeszłego wieku bynajmniej nie pochylonym. Włosy jego i broda były siwe, prawie białe, twarz szlachetna i poważna.
Jakób Sobieski miał na sobie czarną, sznurami wyszywaną czamarę, czarne szerokie pantalony i wielkie buty do konnej jazdy. Przy boku jego wisiała szabla, na szyi nosił kosztowny łańcuch, oznakę swego dostojeństwa.
Gdy pozostał sam w słabo oświetlonej komnacie przystąpił do wysokiego, ostrołukowego okna i otworzył je i patrzył zamyślony na ciemną i burzliwą noc, myśląc o dwóch swych synach Janie i Marku, którym całą miłość poświęcił i którzy byli jego najdroższą nadzieją. Wychował on ich najstaranniej, a następnie wysłał za granicę, aby poznali obce kraje i ich urządzenia. Zwiedzili zatem Francyę, Anglię, Niemcy i Włochy, a w tym czasie właśnie znajdowali się w Turcyi.
Podczas gdy stary kasztelan stał tak zamyślony, byli obecni przed wzrokiem jego ducha dwaj synowie, których mu pozostawiła zmarła małżonka. Dusza jego ożywioną była pragnieniem ujrzenia ich jeszcze, a tymczasem brzmiały dotąd w jego uszach słowa starej, tajemniczej Cyganki, groźna przestroga, fatalne proroctwo:
— Nie jedz do zamku, Jakóbie Sobieski, powracaj! W zamku tej nocy oczekuje cię śmierć!...
Lekki odgłos kroków dał się słyszeć poza nim w komnacie,..
Powoli z owym sztywnym ruchem, właściwym osobom niewidomym, zbliżyła się do stołu dziewczyna uderzająco pięknej postaci. Dziwnie urocze piętno, czystej prawie dziecinnej dziewiczości czytać można było w jej rysach, które imały w sobie coś nieziemskiego. Blada jej, pociągła twarz była piękność, brakowało jej jednak tego, co rysom daje życie i blask — wzroku! Oczy dziewczęcia były zamknięte.
Ubraną była w krótką szarą, ciemną sukienkę, dochodzącą ledwie do kostek i odsłaniającą małe jej nóżki. Obszerny stanik z krótkiemi rękawami otaczał jej kibić i dochodził aż do ramion. Połyskujące, piękne, kasztanowatej barwy włosy splecione były bez żadnych ozdób w warkocz spadający z tyłu.
Odgłos kroków zbudził starego kasztelana krakowskiego z zadumy. Obejrzał się i spostrzegł dziewczynę, odkupioną przed laty od jakiego Armeńczyka, który ją nabył, gdy jeszcze była małem dzieckiem, od Turka. Były podówczas wojny pomiędzy Turcyą a Persyą i podczas wyprawy pewnego tureckiego oddziału dziewczyna ta pochodząca z Sziras wpadła w ręce Turków.
I Teraz niewolnica, która już od lat dziesięciu znajdowała się w domu Sobieskiego, wyrosła i tak się do niego przywiązała, że wzgardziła wolnością, którą stary kasztelan ją obdarzył. Postanowiła pozostać niewolnicą i sługą jego domu.
— Czego chcesz, Sasso? — zapytał sędziwy kasztelan.
— Wybacz natręctwo swej niewolnicy, panie, — odpowiedziała ślepa dziewczyna tak miękkim i miłym głosem, że dźwięk jego poruszał do głębi słuchających, — słyszałam, żeś przyszedł i przychodzę cię zapytać, czy otrzymałeś jaką wiadomość o twoich synach Janie i Marku?
— Nie, Sasso, nie otrzymałem żadnej wiadomości. Przebywają jeszcze w Turcyi, — odpowiedział Jakób Sobieski. — Jesteś przywiązaną do mnie i do moich synów, a szczególniej do Jana. Wiem o tem.
— Twój syn Jan jest szlachetny i dzielny panie, i był zawsze tak dobrym dla ślepej Sassy! Sassa nie zapomina o tem, że kiedyś ocalił jej życie, gdy pozbawiona wzroku wpadła do stawu zamkowego, a on ją wyniósł na ręku z wody.
— Mnie się zdaje, że mój syn Jan ma wielką przyszłość przed sobą, — rzekł kasztelan.
— Nie powinieneś był, panie, posyłać synów swoich do Turcyi. Przeczucie mi mówi, że ich tam spotkają niebezpieczeństwa.
— Synowie moi są waleczni i zdecydowani, Sasso... oni powrócą.
Służący w tej chwili wszedł do pokoju.
— Czy mi przynosisz wiadomość od straży, której kazałem szukać owej Cyganki czy żebraczki, Nazarze? — zapytał kasztelan.
— Tak, panie. Straż nie znalazła żebraczki. Znikła bez śladu, — odpowiedział służący.
Twarz Jakóba Sobieskiego zachmurzyła się.
— To rzecz szczególna, — rzekł półgłosem, — czyżby to miał być głos, ów głos ostrzegający, o którym mówią moje rodzinne tradycye?
— Warta przeszukała wszystko, panie, żebraczki jednak nie było nigdzie śladu, — dodał służący.
— Idź spać, Nazarze, — rzekł Jakób Sobieski po krótkiej chwili, — noc już zapadła, nie potrzebuję cię więcej.
Służący opuścił pokój, przyklęknąwszy przedtem i złożywszy ręce na piersiach.
— Udaj się i ty na spoczynek, Sasso, — mówił dalej kasztelan, — i módl się za mych synów, Jana i Marka.
— Będę się modliła i za ciebie, panie, bo jesteś dobry i wspaniałomyślny, a serce Sassy przejęte jest wdzięcznością dla ciebie, — odpowiedziała ślepa niewolnica z Sziras i cichym krokiem opuściła pokój, w którym stary wojewoda sam pozostał.
Przystąpił do stołu, wziął świecznik i poszedł do przyległej swojej sypialni.
Noc była zupełna.
W tej chwili jakiś jeździec zatrzymał się przed zamkiem. Był on ubrany czarno. Twarz jego z ciemnym zarostem nie była możną do poznania podczas nocy, strzegł się zaś, żeby go nie poznał który z żołnierzy, leżących na uboczu pod otwartą w połowie bramą.
Zeskoczył z konia, przywiązał go w blizkości i poszedł do zamku, w którym już żadnego służącego widać nie było.
Głęboka cisza i ciemność panowała w gmachu zamkowym.
Jeździec zdawał się świadomym miejscowości.
Poszedł po schodach na górę i wszedł bez przeszkody do ciemnego pokoju.
Słabe światło przeciskało się przez szparę drzwi prowadzących do sypialni Jakóba Sobieskiego.
Głuche, ciężkie kroki nocnego gościa zbliżyły się do drzwi.
— Kto tam? — dał się słyszeć głos kasztelana.
Jeździec otworzył drzwi. Wysoka, ponura jego postać ukazała się na progu, niby postać ducha mściciela.
— To ja, Jakóbie Sobieski! Czy poznajesz mnie? — zapytał groźnie, wydobywając szablę i zamykając drzwi za sobą.
— Jakto?... ty?... — zawołał Jakób Sobieski, — czego tu chcesz po nocy w zamku krakowskim?
— Ciebie szukam! Czyż możesz o to pytać? Szukałem cię na polu bitwy piławieckiej, nie znalazłem cię!
— Czegóż chcesz odemnie? Na tym świecie nie mamy z sobą nic wspólnego! — odpowiedział Jakób Sobieski, który powstał i zarzucił na siebie część odzieży.
Światło świec padało jasno na postać nocnego gościa, na jego twarz ponurą, okrytą czarnym zarostem i czarną odzież.
— Nie mamy z sobą nic wspólnego, Jakóbie Sobieski?... Ja jednak mam z tobą obrachunek! — rzekł przybyły groźnym głosem, — broń się!... musisz umrzeć!
Słowa żebraczki która go ostrzegała na drodze, przypomniały się kasztelanowi krakowskiemu.
— Chcesz mnie zamordować? napadasz mnie w nocy? — zawołał, — gardzę tobą i całym twoim rodem, szaleńcze!
— Śmierć twoja jest postanowiona Jakóbie Sobieski! Rywalizacya naszych rodów musi się skończyć! Módl się! Sędziwy kasztelan krakowski pochwycił wiszącą przy łóżku szablę, dobył ją z pochwy i bronił się jak nieustraszony bohater przeciw atakom swego przeciwnika, który przejęty nienawiścią i zemstą gwałtownie nacierał na niego.
— Musisz umrzeć, przysiągłem na to! — zawołał nocny gość.
Walka na śmierć odbywała się w wielkim pokoju sypialnym. Szable krzyżowały się i szczękały. Służba spała w oddalonych pokojach starożytnego zamku i nie słyszała zupełnie, co się działo w sypialni Jakóba Sobieskiego.
Sędziwy kasztelan, chociaż się bronił z rozpaczliwą odwagą, nie mógł jednakże sprostać młodemu przeciwnikowi. Zręcznie zadany cios, po dosyć krótkiej walce powalił go na ziemię.
— Umieraj Jakóbie Sobieski! Padasz ofiarą, nienawiści i rywalizacyi dwóch rodów! — zawołał nocny gość zamku.
Podczas walki świecznik został przewrócony, świece zagasły i ciemność zaległa pokój.
— Na pomoc! umieram! — jęczał sędziwy kasztelan krakowski.
Napastnik, który skorzystał z nocnej pory, ażeby spotkać i zabić swojego wroga, opuścił bez przeszkody pokój, a następnie zamek.
Wkrótce potem dały się słyszeć na dole uderzenia kopyt końskich o ziemię. Jeździec odjechał.
Jakób Sobieski tarzał się we krwi własnej.
— Nie jedz do zamku Jakóbie Sobieski, — wołał głos ostrzegający, — powracaj! W zamku tej nocy oczekuje cię śmierć!
Proroctwo to sprawdziło się! Kasztelan krakowski pierwszy dostojnik polski, dzielny dowódca wojsk, umarł.
— Najświętsza Panno... ratuj... umieram! — szeptał słabym głosem starzec.
Ktoś zbliżył się do drzwi.
— Panie, kogo wołasz? — dał się słyszeć głos pozbawionej wzroku niewolnicy.
— Sasso! choć tutaj! umieram! — zawołał Jakób Sobieski.
Drzwi się otworzyły. Ślepa niewolnica z Sziras ukazała się na progu. Dosłyszała ona zapewne szczęk broni czy też wołanie. Dla niej zresztą noc była zawsze, nie widziała zatem, że w pokoju było ciemno.
— Jestem tu, panie! Co się stało? — zapytała.
— Już po mnie... choć tu, Sasso... czuję, że... umieram, — odpowiedział Jakób Sobieski słabym głosem głosem.
— Panie, umierasz? Nie opuszczaj nas! Tyś taki dobry... dla czegóż chcesz nas opuścić? — zapytała Sassa zbliżając się do miejsca, w którem Jakób Sobieski leżał we krwi na podłodze.
Znalazła go i klękła przy nim!
— Jestem śmiertelnie raniony, Sasso!
— Zawołam służby, panie!
— Nikt już... nie zdoła... mi pomódz... Pozostań tutaj... i słuchaj...
— Nieszczęście!... tyś skrwawiony panie. Rana jest tutaj... zawołała niewolnica w śmiertelnej trwodze.
— Już po mnie... Słuchaj... śpiesz, do moich synów... sprowadź ich tutaj... ja nie zobaczę ich więcej!
— Panie! ty nie umrzesz! ty będziesz żył! Cóż pocznie Sassa, gdy straci swojego pana?
— Znajdziesz... innego pana... jesteś wierną... śpiesz do Jana i Marka... wynajdź ich... sprowadź ich tu... pokaż im... miejsce zbroczone... moją krwią... wezwij ich, aby mnie pomścili!
— Spełnię twój rozkaz, panie.
Synowie moi... już ich nie ujrzę... ale niech powracają... niech walczą... za naszą...
— Kto twym mordercą, panie? — zapytała Sassa.
Stary kasztelan złamany boleścią i ostatnią walką życia ze śmiercią milczał.
Po chwili podniósł się nieco.
— Wrogiem moim i mordercą jest...
Chciał wymienić nazwisko, ale nie starczyło mu siły. Upadł na podłogę... wydał głębokie westchnienie.... i cisza, cisza śmierci zaległa komnatę.
Sassa pochyliła się nad swym panem... wołała... słuchała tchnienia.
Oddechu już nie było.
Ślepa niewolnica uklękła przy zwłokach kasztelana krakowskiego.
Grobowa cisza panowała dokoła.