Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/112

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 112. Krwawa noc pod Wiedniem
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

112.
Krwawa noc pod Wiedniem.

Wielki wezyr rozkazał następnej nocy przypuścić szturm stanowczy do oblężonego miasta, ażeby je nareszcie zmusić do poddania się.
Nadzieja bogatego łupu budziła już oddawna w Turkach żądzę zakończenia oblężania, wdarcia się na wały i mury, oraz wejścia zwycięzkiego do miasta.
Rozkaz i wszystkie przygotowania do zaczepki wykonywano największej ciszy. Szło o to, żeby oblężeni nie domyślili się niczego.
W ciągu dnia dawały się słyszeć tylko pojedyncze strzały armatnie, na które z miasta również czasem — tylko odpowiadano. Oblegający sądzili, że oblężonym brakowało już amunicyi.
Gdy w ciągu dnia pomiędzy częścią żołnierzy rozeszła się wieść, iż czerwony Sarafan wbrew swojej woli zatrzymanym, a zatem uwiezionym został w obozie, zaczęli oni robić nad tem komentarze i najgorsze przepowiadać następstwa.
Z polecenia dowódców przygotowaną była znaczna liczba drabin, worków, desek i tym podobnych przedmiotów. Przedmioty te oddano wojsku do użycia podczas szturmu.
W mieście, jak się zdawało, nikt nie przeczuwał zamierzonego szturmu.
Kara Mustafa ukazał się wieczorem wojskom zgromadzonym w silne oddziały od strony, w której zamierzonym był atak, ponieważ fortyfikacye tam właśnie uważano za najsłabsze.
Gdy się ściemniło, zgromadziły się oddziały.
Dotychczas zwykle rozpoczynano ataki wzmocnioną kanonadą, która zarazem oznajmiała zbliżający się szturm. Tego wieczoru postanowiono nie zdradzać się niczem. Rzucono kilka kul na miasto, poczem nastąpiła cisza.
Pod osłoną ciemności wrzało jednak niezwykle życie w przekopach i obwarowaniach tureckich.
Jeźdźcy jeździli po obozie. Oddziały żołnierzy odbywały marsze w cichości. Wielkie masy wmjska zgromadziły się powoli na stanowiska, nie słychać jednak było hałasu, sygnałów, odgłosów bębna.
Noc zapadła na miasto i jego okolice.
Armaty tak jak poprzedniej nocy milczały. Nic nie zakłócało głębokiej ciszy.
Nareszcie oddziały wojska jak czarne węże sunąć zaczęły ku miastu.
Aż do zewnętrznych placówek i wart po owych miejskich, pochód ten nie przedstawiał żadnego niebezpieczeństwa. Można było podstąpić dość blisko pod miasto, tak, że oblężeni tego nie widzieli, bo ciemność nocy zasłaniała nadciągających.
Dopiero, gdy Turcy przybliżą się do fos i murów, gdy warty ich spostrzegą, zacząć się miała decydująca walka.
Czujności swojej obrońcy miasta dowiedli już przy poprzednich szturmach. Zawsze dotąd z wielkiem bohaterstwem odpierano ataki.
Tym razem jednak użyto do szturmu sił ogromnych, ażeby miasto zmusić do poddania się.
Kara Mustafa postawił na czele wojsk, przeznaczonych do szturmu, swoje najwaleczniejsze i najżądniejsze krwi pułki.
Powoli wojska jego posuwały się naprzód ku pogrążonej w ciemnościach stolicy.
Trzeba było najprzód przepłynąć lub przebrnąć napełnione wodą fosy, następnie dopiero oblegający mogli przystąpić do zaczepiania drabin o mury i wały, czyli do właściwego szturmu.
Zaledwie jednak Turcy zbliżyli się do fos, gdy nagle na murach i wałach dały się słyszeć sygnały i odezwały się wszytkie dzwony miejskie, aby mieszkańców zawiadomić o niebezpieczeństwie.
Działa wałowe rozpoczęły natychmiast ogień od strony, od której Turcy teraz już z dzikim krzykiem nadciągali.
Czujność obrońców Wiednia była godną podziwu. I tym razem uprzedziła ona napad. Jednakże ogromna cyfra nieprzyjaciela była złowróżbną wobec niewielkiej liczby znajdujących się w mieście wojowników.
Było to straszne widowisko, gdy Turcy całymi oddziałami rzucali się do fos, ażeby się dostać do bram i murów.
Oblężeni przyjęli ich dzielnym ogniem muszkietowym z bastyonów.
Śmierć zaczęła sprzątać straszne swe żniwo, wielu Turków utonęło, inni zostali zaduszeni przez tłoczących się za nimi lub polegli od kul muszkietowych.
Nie powstrzymało to szturmu, gdyż Kara Mustafa nadsyłał coraz nowe wojska, jak gdyby chciał niemi zapełnić fosy i z trupów utworzyć schody dla dostania się na wały miasta.
Już w kilku miejscach gęsto ściśnione masy przebyły fosy, już tu i owdzie przynoszono drabiny, ażeby po nich wdzierać się na mury, a całe pole było czarne od Turków nacierających jakby pokryte rojem mrówek.
Oblężeni pragnęli działa swoje skierować na te masy, ale w pośpiechu uczynić tego nie zdołali, trzeba było przedewszystkiem całą potęgą odpierać wdzierających się na mury.
Obrońcy miasta wszędzie byli do walki gotowi, nie mogli jednak innych stron stolicy pozostawić bez obrony, gdyż tam także mógł nastąpić szturm, byli więc podzieleni i nie mogli nawet wszystkich sił użyć na odparcie ataku.
Dźwięki dzwonów, okrzyki bojowe Turków, rotowy ogień muszkietów, czyniły wrzawę okropną, a w kościołach i domach klęczeli, śpiewali i modlili się starcy i dzieci. Oni tylko nie mogli brać udziału w obronie, oni i chorzy, bo kobiety nawet pospieszyły na wały, aby walczącym podawać amunicyę lub inne oddawać usługi.
Okropna ciżba zrobiła się pod mułami i wałami. Szturm przybierał większe rozmiary niż którykolwiek z poprzednich. Góra trupów utworzyła się za wałami i rosła z każdą chwilą, gdyż od ciosów i kul dzielnych obrońców Wiednia coraz więcej padało Turków.
Kara Mustafa wysyłał jednak coraz nowe pułki na pomoc przerzedzonym przez walkę. Nadciągały co chwila nowe kolumny, co chwila nowi wojownicy tureccy wdzierali się na drabiny i z rozpłataną czaszką lub przeszytą piersią spadali na dół.
Słaba garstka obrońców zaczęła już tracić siły, gdyż za wiele miała do czynienia, a nadto byli to ludzie wycieńczeni niedostatkiem, nie mający nawet czem opędzić głodu.
Gdyby napływ Turków na wały pozostał ciągle tak szybkim, dzielni obrońcy musieliby nakoniec paść ze znużenia.
— Odwagi, ludzie! — brzmiał głos hrabiego Stahremberga w najniebezpieczniejszem miejscu, — odwagi! nie upadajcie! Jeszcze nic nie stracone! Odeprzyjcie chciwych łupu wrogów, nie ustawajcie! W waszych rękach są losy Wiednia, życie żon waszych i dzieci! Pomoc jest blizko, książę Lotaryngski może nadciągnąć lada chwila, król polski przybędzie i uderzy na Turków! Tylko teraz, przez Boga żywego, trzymajcie się!
Słowa hrabiego, który brał sam udział w walce i wszystkim przodował najszlachetniejszym przykładem, nie pozostały bez wpływu! Raz jeszcze znużeni z głośnym okrzykiem i słowami modlitwy pochwycili za oręż i bronili dzielnie murów i wałów.
Nareszcie zaczęło świtać.
Strata Turków podczas nocy była tak ogromną, że gdy zaczęło szarzeć, sami oficerowie zadrżeli i nie mogli powstrzymać cofających się pułków.
Z warowni miejskich rozpoczęła się kanonada i kule teraz trafiały doskonale uchodzących w popłochu Turków.
Stała się rzecz trudna do uwierzenia! Mała garstka obrońców tym razem pokonała znowu dziesięćkroć większą siłę nieprzyjaciela, którzy pod murami i wałami utracili tysiące swoich.
Odwrót Turków stał się haniebną ucieczką.
Armaty oblężonych popędzały ich, siejąc śmierć i przerażenie w ich szeregi.
W mieście odezwały się w kościołach i na ulicach modły dziękczynne, kobiety i dzieci śpiewały pobożne pieśni przy odgłosie dzwonów, które teraz obwieszczały miastu nie szturm i walkę, lecz zwycięstwo.
Kara Mustafa dowiedziawszy się o tej haniebnej porażce, wpadł w gniew. Kazał natychmiast przywołać do siebie dwóch baszów, którzy dowodzili szturmem i podał każdemu z nich krótką szablę, — znak, że winni odebrać sobie życie.
— To dla was zachowałem na upominek, — rzekł wielki wezyr, — jestto zasłużona nagroda za noc dzisiejszą!
Dwaj generałowie dowodzący tejże nocy szturmem, wiedzieli, co znaczy ten podarunek. Assad basza wziął krótką szablę, Soliman basza uczynił to samo.
— Jeżeli chcesz wiedzieć, wielki i potężny baszo, co było powodem, żeśmy Wiednia nie wzięli, rzekł Soliman, — to to udaj się tam do lasku, który kazałeś wyciąć i zobacz, kogo tam beg trzyma pod strażą. Dopóki zatrzymasz tego jeńca, dopóty twoi wojownicy nie będą mieli odwagi!
Dwaj generałowie odeszli.
Słowa ich wprowadziły wielkiego wezyra w zadumę. Było to w istocie szczególnem, że powstał popłoch ogólny i szturm nie udał się właśnie wtedy, gdy czerwony Sarafan znajdował się w obozie oblegających.
Raporta o doznanej klęsce okazały dopiero, jak niezmiernie wielkie były jej rozmiary, ponieważ Turcy stracili tysiące ludzi, a duch w ich armii podupadł bardzo.
Kara Mustafa na miejsce obu baszów, mianował zaraz nowych generałów i sądził zarazem, że tym sposobem błąd popełniony naprawi. Strata żołnierzy nie obchodziła go zbyt wiele, był bowiem przekonany, że ma ich jeszcze dosyć, ażeby nowym powtórnym szturmem zdobyć miasto, które mu się opierało tak długo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.