Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/146

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 146. Wieśniak
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

146.
Wieśniak.

Przed bramami Warszawy paliły się ognie biwakowe, ponieważ większa część zwycięskiego wojska nie została jeszcze rozpuszczoną, lecz chwilowo rozłożyła się tam obozem.
Noc była zimna. Żołnierze okrywali się płaszczami i kocami.
Około wielkiego ogniska leżało kilku jeźdźców i opowiadali sobie swoje przygody wojenne.
Wtem zbliżył się do tej grupy jakiś wieśniak, z którym już nieco dalej inni żołnierze stroili sobie żarciki.
Wieśniak ukłonił się żołnierzom i zbliżył się.
— Dokąd idziecie? — zapytali go jeźdźcy.
— Do Warszawy, — odpowiedział wieśniak, — ale muszę czekać do rana, bom się spóźnił, a w nocy nie wpuszczają takich jak my.
— Naturalnie, — rzekł jeden z żołnierzy, — dozorca bramy nie będzie jej otwierał dla chłopa. Oto tam już siedzi drugi taki jak wy i czeka.
— No, to poczekam i ja przy waszem ognisku, jeśli mi pozwolicie panowie wojacy, — rzekł wieśniak.
I zbliżywszy się do flisa, ażeby usiąść przy nim, zagadnął go:
— Czy i wy idziecie do miasta? Flis skinął głową.
— Król już jest w mieście, nieprawdaż? — zapytał wieśniak.
Żołnierze odpowiedzieli potakująco.
— W mieście także jest pewno wojewodzina Wassalska?
— Chcecie może iść do niej? Czyście z jej dóbr?
— Chcę się tylko dowiedzieć, czy to prawda, co ludzie mówią, że ją uwięzili.
— Prawdę mówią ludzie, — odpowiedział jeden z żołnierzy, — była u Turków i za to jest uwięzioną.
— A gdzież siedzi?
— Trzymają ją pod aresztem w jej pałacu.
— Do kogo chcecie iść w mieście? — zapytał wieśniak po niejakim czasie siedzącego obok flisa.
— Chcę iść do kapitana Wychowskiego.
— Do kapitana Wychowskiego? Czy myślicie, że was wpuszczą?
— Naturalnie, że wpuszczą! Gdy kapitan usłyszy, że stary Dorowski przyszedł, to mnie każę natychmiast przyprowadzić do siebie.
— A więc go znacie?
— Już oddawna!
— I wpuszczają was do zamku?
— Nasz miłościwy król i pan także już ze mną rozmawiał!
— Nazywacie się Dorowski? — zapytał wieśniak, mierząc badawczym wzrokiem siedzącego obok flisa, — wiecie i jabym pragnął widzieć naszego miłościwego króla!
— Idę do zamku! Wolno mi tam iść.
— Jakim sposobem, Dorowski?
— Jest do tego szczególny powód! Słyszałeś może o czerwonym Sarafanie?
— O widmie wojny?
— Tak nazywają Sefana! Czy go znasz?
— Widziałem go! Więc cóż masz do niego?
— Jest to mój wychowaniec!
— Twój wychowaniec? no... no... — mruknął wieśniak.
— Ponieważ oddał wiele przysług naszemu miłościwemu królowi i kapitanowi Wychowskiemu, a ja im dałem o nim wiadomość, mam więc zawsze tę łaskę, że mnie do nich wpuszczają.
— Więc cóż będziesz robił w Warszawie?
— Chcę zobaczyć czerwonego Sarafana, który także musi być w mieście.
— Hm... czy wiesz, Dorowski, że mógłbyś mi oddać pewną przysługę, — rzekł wieśniak stłumionym głosem.
Dorowski spojrzał z pod oka na swojego nowego znajomego i wydało mu się, że on niezupełnie wyglądał na chłopa.
— Cóż to takiego? — zapytał.
— Chciałbym i ja także być w zamku, widzieć naszego miłościwego króla i dostojnych panów, — odpowiedział wieśniak, — ale mnie tam nie wpuszczą! Przyszło mi zatem na myśl, żebyśmy zamienili naszą odzież, to jako Dorowski prędzej będę mógł tam się dostać.
Dorowski wstrząsnął głową.
— Tego nie potrzebujesz, — rzekł, — jeżeli będziesz chciał, to zobaczysz naszego miłościwego króla i bez przebrania, na ulicy, bo często przejeżdża przez miasto, a mówiąc, żeś Borowski, nie zaszedłbyś daleko, bo mnie tam znają i prędkoby się wydało, żeś kto inny.
— Do zamku chciałbym się dostać.
— Do tego ci pomódz nie mogę, — odparł Dorowski, któremu nowy znajomy jakoś nie bardzo się podobał, — musisz sam próbować. Ja tam już byłem i w dzień i w nocy. Raz nawet spotkałem w korytarzu starego mnicha.
— Starego mnicha?
— Który nocą chodzi po zamku!
— A! tak!
— Czy słyszałeś już o nim?
Wieśniak zdawał się być pomieszany.
Nagle można było wyczytać w jego rysach, że mu przyszła myśl nowa.
— Czy słyszałeś już o nim? — powtórzył Dorowski.
— W każdym zamku zwykle jest coś takiego, — rzekł wieśniak, który stał się małomówniejszym i wkrótce przerwał rozmowę.
Nareszcie zaczęło świtać.
— Czy idziesz ze mną? — zapytaj Dorowski.
— Nim dojdziemy, otworzą bramę — odpowiedział wieśniak.
Obaj wstali, odeszli od dogasającego ogniska i poszli ku najbliższej bramie miasta.
Rozwidniało się szybko.
Otworzono bramę miasta.
Dwaj wieśniacy weszli bez przesz, kody do Warszawy.
Tutaj rozstali się. Borowski szukał czerwonego Sarafana, towarzysz jego poszedł za swojemi interesami, a widocznie znał miasto bardzo dobrze.
W końcu udał się do pałacu Jagiellony.
Wpuszczono go tam bez trudności, ponieważ sądzono, że przybywa z dóbr wojewodziny, a przystęp do mej nie był wzbroniony.
Wprowadzono wieśniaka do pokoju Jagiellony. Służąca jej ujrzawszy go spojrzała nań ze zdziwieniem.
Jagiellona także patrzyła nań pytająco.
— Czego ten człowiek chce? — zapytała służącej.
Wieśniak ukradkiem dał jej znak tajemniczy.
Jagiellona drgnęła, wkrótce jednak zapanowała nad sobą.
Odprawiwszy służącą, zwróciła się l do wieśniaka.
— Nie poznałam cię kanclerzu, — rzekła, — w tem przebraniu jesteś bezpieczny!
Pac uśmiechnął się.
— Musiałem tu przybyć, — odpowiedział, — ale nie mogę dać się poznać, gdyż Sobieski kazał mnie szukać i ująć, ponieważ przez pomyłkę zamiast niego zabiłem byłą niewolnicę.
— Sassa nie żyje? — zapytała Jagiellona.
— Nie wiedziałaś o tem, wojewodzino?... Zabiłem ją i musiałem uciekać. Gonili mnie, lecz nie znaleźli!
— A teraz wracasz do jaskini lwa, kanclerzu?
— Aby go zabić! — odrzekł kanclerz zimno i stanowczo.
— A ja jestem uwięziona i pomódz ci w tem nie mogę!
— Nie lękaj się, pani, niedługo będziesz uwięzioną! Gdy on umrze, będziemy mieli inny rząd, innego króla! Dlatego przebrałem się za chłopa, bo pragnę dotrzymać mej przysięgi. Jeden z nas dwóch musi zginąć! Jeżeli teraz mi się nie uda, to zginę, gdyż widzę, że w takim razie uciec byłoby niepodobna!
— Wyglądasz jak wieśniak, kanclerzu, zupełnie jak wieśniak, jeżeli w tem przebraniu zamiar twój się nie uda, to nigdy. O uwolnieniu mnie nawet nie myśl. Ucieczka jest niemożebną, gdyż strzegą mnie pilnie!
— O ucieczce nie myślę, wojewodzino, ale ocalę cię niezawodnie!
— Wątpię o tem, kanclerzu.
— Nie wątp! Jeśli Sobieski zginie, to będziesz wolną!
— Jeżeli zginie... ileż już razy spodziewaliśmy się tego i układali to, a jednakże nam się nie powiodło!
— Tym razem może się powieść! — odrzekł kanclerz.
— W ubraniu wieśniaka nie wpuszczą cię do zamku, kanclerzu!
Pac uśmiechnął się tajemniczo.
— Mam dobry plan, wojewodzino, — rzekł, — plan, który doprowadzi mnie do celu! Nie mówię jak. Ściany mogą mieć uszy, mogłabyś przez sen się wygadać! Wprawdzie wszystko jest już przygotowane, ale nie tej nocy, tylko następnej będzie to można wykonać.
— Życzę ci szczęścia i powodzenia, kanclerzu, lecz lękam się, ażeby pomoc twoja nie przychodziła zapóźno.
— Dlaczego, wojewodzino.
— Bo już tej nocy los mój ma się rozstrzygnąć, kanclerzu!
— Więc Sobieski się odważy oddać cię pod sąd? — zapytał Pac.
— Czyliż możesz jeszcze o tem wątpić! Wie on o wszystkiem! Przysiągł mi śmierć! Powiadam ci, że każę mnie ściąć, jak wówczas swoich przeciwników.
— Do tego nie przyjdzie, senat i sejm na to nie pozwolą!
— Czy sądzisz, że Sobieski będzie na to sejm zwoływał? — zapytała Jagiellona lodowatym uśmiechem, — złoży trybunał ze swych stronników, a ci skażą mnie na śmierć, a skazaliby i ciebie także, gdybyś został ujęty! Sobieski ma w ręku siłę i użyje tej siły!
— Byleby miał czas na to!
— Jeden z oficerów straży przestrzegł mnie, że tej nocy wszystko się rozstrzygnie!
— Ja jestem w Warszawie, czuwam!
— Nie zdołasz mi dopomódz!
— Chociażby wyrok zapadł, nie będzie zaraz wykonany, a gdy Sobieski zginie, to go zniosą, a przynajmniej nie wykonają.
— Ty masz zawsze nadzieję, kanclerzu.
— Opieram ją na tem, że mi się uda! — odrzekł Pac.
— A ja widzę śmierć przed oczyma, — odpowiedziała Jagiellona ponuro.
— Przybyłem tutaj dla ciebie, wojewodzino! Gdym się dowiedział, że jesteś uwięzioną, nie mogłem się oprzeć po stanowieniu śpieszenia ci na pomoc. Był bym i bez tego dążył do wykonania mego planu, lecz zapewne jeszcze nie teraz. Do prędkiego działania skłoniła mnie tylko ta okoliczność, że ciebie, wojewodzino, potrzeba bądź co bądź ocalić i oswobodzić!
— Obawiam się, żebyś sam nie zginął, kanclerzu, jeżeli sprawę swoją połączysz z moją, — odpowiedziała Jagiellona ponuro, — wszyscy, którzy ze mną trzymają są zgubieni! — Od kiedyż to śmiała i dzielna wojewodzina Jagiellona Wassalska utraciła wiarę w siebie? — zapytał Pac zdziwiony, — to przesądne przeczucie! Nie przypuszczaj zwątpienia do swojego umysłu, wojewodzino.
— Nie zwątpienie owładnęło moim umysłem, kanclerzu, lecz przekonanie, że zginąć muszę, jeżeli zostanę więźniem tego znienawidzonego człowieka, bez niczyjej pomocy i podpory, — odrzekła Jagiellona.
— Nie trać nadziei, wojewodzino, ja jestem tutaj! Chociaż wszyscy cię opuścili, ale ja trzymam z tobą! Teraz bądź zdrowa, pani! Mogłoby to obudzić jeszcze jakie podejrzenie, gdybym tu dłużej pozostał!
— Bądź ostrożnym, kanclerzu!
Jagiellona podała wspólnikowi rękę na pożegnanie.
— Jeszcze nie wszystko stracone, — szepnął Pac do niej.
Następnie wyszedł z pokoju.
Nikt nie poznał kanclerza, tak doskonałem było jego przebranie.
Tembardziej liczył on też teraz na udanie się swego planu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.