Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/17

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 17. Wybór króla
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

17.
Wybór króla.

Konno i powozami, otoczeni służbą i żołnierstwem, udawali się dostojnicy i cała szlachta do Warszawy, aby wziąść udział w wyborze króla.
Cała Polska i zagranica patrzyła z ciekawością na miasto, w którem panowało w tym czasie trudne do opisania ożywienie.
O oznaczonej godzinie szopa, wielki drewniany budynek przeznaczony na zebrania, zapełniła się senatorami, w pełnym stroju i dostojnikami państwa. Wszyscy oni przybyli do Warszawy i po największej części wzięli z sobą małżonki, ażeby wieczorem po wyborze króla mogły uczestniczyć w, festynie na zamku.
Prymas arcybiskup Prażmowski, przy boku którego znajdował się sędziwy kasztelan krakowski Jan Zamojski, otworzył zgromadzenie przy odgłosie dzwonów całego miasta.
Dokoła stały dumne postacie pierwszych dostojników kraju, poważne i piękne, dorodnego wzrostu i ujmującej powierzchowności. Marsowe twarze z ciemnemi, błyskającemi oczyma, z długiemi wąsami, ze szramami na czole i policzkach widać było w każdym punkcie sali.
Pośród tych dzielnych ludzi znajdował się także Jan Sobieski, dzielny wojewoda, wyniesiony do wysokiej godności wojskowej. Z ciekawością oczekiwał na rezultat wyboru. Wszedł on właśnie na drogę sławy i zaszczytów, a leżało jeszcze przed nim obszerne pole, które dzielnie i walecznie miał przebyć.
Wojewoda podolski zabrał głos i oświadczył, że tylko Polak, urodzony w kraju, powinien być powołanym na tron.
Słowa te zagrażające zniweczeniem planów przyjaciół księcia Kondeusza, znalazły bardzo sympatyczne przyjęcie. Szlachta przyjęła to oświadczenie z zapałem i liczne głosy odezwały się dokoła:
— Chcemy Piasta! nie chcemy cudzoziemca! Piast niechaj będzie na tronie! Tymczasem jeden z obecnych wywołał imię księcia Kondeusza, musiał się jednak oddalić, ażeby nie paść ofiarą tych, co go otaczali.
Powstał wielki hałas. Wszystkie stronnictwa odzywały się równocześnie. Tylko Litwini nie brali udziału w ogólnej wrzawie, liczba ich jednak była niewielka.
Zniechęcony niezgodą Jan Sobieski chciał już opuścić pole elekcyjne, ale wysłano za nim posłańców, którzy go sprowadzili napowrót.
Kanclerz Pac zaczął przemawiać za księciem, ale w tej samej chwili dał się słyszeć wystrzał. Kula przeszyła jego odzież i nakazała mu milczenie.
Strach przejął senatorów, widzieli bowiem, że rozdrażnione są umysły, i że jest wielu gotowych chwycić za broń, ażeby stłumić każdy głos odzywający się za cudzoziemcem.
Wpwczas powstał wojewoda kaliski, Opaliński i obwołał głośno królem tego, którego biskup Olszowski zaproponował, to jest księcia Michała Wiśniowieckiego. Był on synem księcia Jeremiego, który w wojnie kozackiej stracił cały swój majątek i dlatego Michał był tak biednym, że żył tylko ze szczupłej pensyi, którą mu wyznaczyła zmarła królowa.
Drobniejsza szlachta powtórzyła okrzyk i większością głosów zdecydowała wybór.
Wysocy dygnitarze oddalili się na stronę, ażeby się naradzić. Nie prędko potem powrócił prymas, arcybiskup Prażmowski z marszałkami koronnym i sejmowym i ulegając konieczności ogłosił wybór nowego króla, skutkiem czego prędzej niż się spodziewano spory zostały zakończone. Michał Wiśniowiecki miał zatem odbyć wjazd do Warszawy jako król, ale nie miał powozu.
Jan Sobieski ofiarował mu swoją karetę.
Było to szczególnym prognostykiem, że ta kareta wieźć będzie kiedyś do stolicy tego, który w tym czasie był dopiero dowódzcą części wojska koronnego.
Jednakże król Michał z porady swojej matki, dumnej i rozsądnej kobiety, odmówił przyjęcia tej przysługi i odbył wjazd do Warszawy karetą prymasa.
Powozem Sobieskiego, który tylko w uroczystych okazyach był używany, przyjechała do Warszawy z jego dóbr także ślepa niewolnica Sassa.
Wieczorem gdy pewna liczba wojewodów, którzy mieli udział w wyborze przed rozpoczęciem uroczystości na zamku w pewnym domu za miastem zasiadła do stołu i Opaliński wniósł zdrowie nowego króla, w szeregu służących wnoszących potrawy i napoje znajdowała się także ślepa niewolnica w komnacie.
Jan Sobieski wychwalał właśnie w rozmowie z kilkoma siedzącymi obok niego panami piękność małżonki kasztelana krakowskiego, wyglądającej jak rozkwitła róża i ozdabiającej swemi powabami wszystkie uroczystości Warszawy, gdy Sassa usłyszawszy dźwięk jego głosu, zbliżyła się niego.
— Cóż to, Sasso i ty jesteś w Warszawie? — zawołał Sobieski, — chciałaś usłyszeć kto zostanie wybrany królem?
— Nie, panie, mam ci donieść pewną wiadomość, — odpowiedziała ślepa niewolnica.
— A więc mów, Sasso!
— Nie tutaj, panie, — rzekła Sassa pocichu.
— Oho! patrzcie! Sobieski ma jakieś tajemnice z tą niewidomą dziewczyną! — roześmiali się otaczający.
— Chodź, Sasso i powiedz, co mi chciałaś powiedzieć!
— Miej się na ostrożności, panie, — szepnęła niewolnica, — Jagiellona, wdowa po Michale Wassalskim, przybyła do Warszawy.
— Przyjechała, aby wziąść udział w uroczystościach! Spodziewa się może, że król Michał obierze ją za małżonkę, — zawołał Jan Sobieski i odwrócił się do współbiesiadników, Sassa zaś oddaliła się powolnie.
Wkrótce potem biesiadnicy powrócili powozami do miasta i na zamku zaczął się festyn, w którym wszyscy wojewodowie wzięli udział ze swojemi małżonkami.
Wielka sala była tak oświetlona, że światło równało się dziennemu. Tysiące świec paliło się w wysokich kandelabrach.
W jednej z sal ustawiony był ogromny bufet, na którym stały złote dzbany.
W głównej sali znajdowała się estrada z tronem dla króla.
Michał Wiśniowiecki zasiadł na tronie.
W blizkości jego stali i siedzieli wysocy dostojnicy państwa. Przy jednym z filarów zajął miejsce stary kasztelan krakowski, Jan Zamojski z młodą swoją małżonką, Maryą Kazimierą.
Gdy Jan Sobieski z kilkoma wojewodami wszedł na salę, widok piękności Maryi oczarował go i zachwycił.
Mile uśmiechnięta małżonka Zamojskiego wyglądała jak świeży letni poranek. Delikatną jej twarz otaczały bujne czarne włosy spięte kosztownym dyamentowym dyademem. Klasycznie nakreślone rysy świadczyły o dobroci serca i czystości duszy. Z wielkich, żywych jej oczu promieniały rozsądek i niewinność. Uśmiechała się właśnie w rozmowie z kilkoma blizko stojącymi panami, gdy wzrok jej padł na pięknego, dzielnego, wsławionego już walecznością Jana Sobieskiego, który stał po drugiej stronie sali i wpatrywał się w nią.
Zdawało się, że przebiegł pomiędzy nimi jakiś prąd niewidzialny, gdy oczy ich spotkały się mimowolnie i nie mogły się już od siebie oderwać.
Piękna Marya milczała, była pomieszana, wzrok i słuch jej istniał już tylko dla tego dorodnego męża, na którego patrzyła z podziwem. Zdawało się, że czar jakiś owładnął jej duszą, że niewidzialny węzeł oplótł w tej chwili tych dwoje ludzi, odłączonych od siebie nieprzezwyciężoną przeszkodą, gdyż Marya siedziała przy swoim małżonku, poważnym kasztelanie krakowskim.
Wreszcie zbliżył się do niej ten, którego wzrok promienny tak ją oczarował.
Jan Sobieski przystąpił do Zamojskiego, pozdrowił go i zbliżył się do Maryi.
— Uważam to za szczęście, dostojna pani, za najwyższe szczęście, że panią tutaj spotykam, — rzekł, — pozwól mi pani pozostać przy sobie dłużej, ażebym anielską twą postać mógł wyryć w swojej pamięci i duszy.
Mówiąc pocichu te słowa pochylił się i poniósł białą rączkę Maryi do ust.
Nieopodal stała, rozmawiając z kanclerzem Pacem wdowa po wojewodzie Wassalskim. Ponure i groźne jej spojrzenie spoczęło na Janie Sobieskim i pięknej Maryi. Przelotny uśmiech przebiegł jej marmurowe rysy.
— Patrz pan, — zwróciła się do kanclerza, — czy to nie nowy hetman polny Jan Sobieski, — daję słowo, że zręcznie wziął się do rzeczy i prędko się wybił na wpływowe stanowisko. Jednakże, — dodała z szyderczym uśmiechem, — sądziłam, iż go zastanę na wyższem jeszcze stanowisku.
— Na jeszcze wyższem? — zapytał kanclerz.
— Istnieje dawno proroctwo, które mu przepowiada koronę, — mówiła Jagiellona szyderczo dalej, — przybyłam tutaj jedynie po to, aby się prędzej dowiedzieć, na kogo wybór wypadnie.
— Śmieszne proroctwo, dostojna pani, — odpowiedział kanclerz, — droga z hetmaństwa polnego na tron jest dzięki Niebu nie tak blizką!
— Ale Sobieski umie się zręcznie brać do rzeczy i pozyskiwać sobie względy możnych, — rzekła Jagiellona, — nie myli się też jeżeli sądzi, że przedewszystkiem powinien jednać względy kobiet, kto pragnie mężczyzn mieć za sobą! Patrz pan, z jaką galanteryą całuje rękę Maryi Kazimiery Zamojskiej!
Jagiellona i kanclerz zbliżyli się po tych słowach do grupy, która się utworzyła w blizkości tronu i w której Marya i Sobieski z powodu wysokiego swego wzrostu mimowolnie środkowy wydatny punkt utworzyli.
W tej chwili Sobieski zwróciwszy wzrok ujrzał Jagiellonę, której oczy lodowato i przenikająco wpatrywały się w niego i doznał takiego uczucia, jakby mu się ukazał szatan. Głos wewnętrzny przestrzegał go przed tą kobietą.
Jagiellona zbliżyła się do niego.
— Jesteś pan w sali, szlachetny panie Sobieski, — rzekła, — a ulubięnicę swoją, ślepą niewolnicę, pozostawiasz na schodach?
Marya Kazimiera zaczęła słuchać uważniej.
— Trzeba pani wiedzieć, — zwróciła się do niej Jagiellona z uśmiechem, — że słynny z waleczności Jan Sobieski posiada ślepą niewolnicę, która jak pies jest przywiązaną do niego i wszędzie się za nim udaje, a on ją kocha i chroni.
— Wynagradzam tym sposobem wierność Sassy, — rzekł Sobieski otwarcie i głośno, — będę Sassy bronił wszędzie i zawsze, gdy będzie narażoną na jakąkolwiek niesłuszność lub niebezpieczeństwo.
— Mojem zdaniem jest to zacne i słuszne ze strony pana, — rzekła Marya głośno, — kto dopomaga nieszczęśliwym, ten jest prawdziwie szlachetnym.
— Hetman polny Sobieski wywiera tajemny wpływ na ślepą niewolnicę, która za nim udaje się wszędzie, — mówiła Jagiellona dalej, — możnaby go posądzić o czary!... Ale to miłość te czary wywoływać zwykła!... Pozwolisz zatem, panie Sobieski, ażeby, gdy tutaj sam się zabawiasz, szary skowronek na dole, na schodach i w przedsionkach służył za igraszkę dla halabardników?
Sobieski podniósł się żywo.
Więc Sassa jest tutaj? — zapytał.
— Widziałam ją właśnie na dole, w głębi krużganku. Halabardnicy prawili jej komplementa i stroili z nią żarciki. Niewolnica nie może im tego brać za złe, owszem winna to sobie uważać za zaszczyt.
Jan Sobieski uczuł całą doniosłość ciosu, jaki nienawiść Jagiellony w obecności króla i otaczających mu zadała.
— W takim razie jest moim obowiązkiem bronić biednej Sassy przeciw zaczepkom i pokrzywdzeniu, — rzekł głośno i stanowczo.
— To prawda, panie Sobieski, — sawołała Marya, — przeczuwałam, że takie będzie pana zdanie.
Jagiellona rzuciła wzrokiem nienawiści na tę, która wypowiedziała te słowa pełne zachwytu.
Sobieski prosił Maryi, ażeby mu pozwoliła odejść na chwilę. Po niejakim czasie powrócił do niej.
— Więc obroniłeś pan tę biedną dziewczynę? — zapytała Marya, przystępując do niego ażeby się z nim przejść po sali.
— Halabardnicy otaczali ją, ale kalectwo biednej dziewczyny wzbudziło w nich obawę czy uszanowanie. Nieszczęście i niewinność są także bronią... Wyprowadziłem ją z pośród tych ludzi i odesłałem.
— Wspaniałomyślnie to z pańskiej strony, panie Sobieski, że jesteś tak dobry dla biednej dziewczyny!
— Słowa, któreś pani przedtem wypowiedziała i które mówisz teraz, są dla mnie zaszczytne i przejmują mnie radością. Widzę, że mnie pani rozumie i że serca nasze jednemi biją uczuciami, — odpowiedział Sobieski cichym, drżącym ze wzruszenia głosem.
Marya Kazimiera spuściła oczy.
— Gdym panią ujrzał dziś, jakiś błyskawiczny płomień przebiegł mnie całego, — mówił Jan Sobieski dalej, — zdawało mi się, że znam panią od dawna, i że powinnaś być moją a jednak jesteśmy rozłączeni!...
— Rozłączeni, lecz nie uczuciem! I ja od chwili zobaczenia pana noszę twój obraz w mojem sercu, — odpowiedziała Marya.
— Dzięki ci za to słowo, szlachetna, droga pani! — rzskł Sobieski z zapałem, — a jednak nie wolno mi wyznać wszystkiego co czuję!
— Patrzą na nas i słuchają, panie Sobieski!
— Och! cóżbym dał za to, gdyby mi wolno było w miejscu bezpiecznem od podsłuchów, wypowiedzieć pani uczucia, jakiemi jestem przejęty!
— Przestań pan na tem, że znaleźliśmy sposobność wypowiedzenia tego, cośmy sobie już powiedzieli.
— Powiedz to pani spragnionemu, gdy czarę przykłada do ust i chciej mu wydrzeć puhar!... Chwyci on za niego jak szalony!... Maryo! wysłuchaj mnie!
— Co pan mówisz, panie Sobieski, pomyśl pan...
— Muszę z tobą mówić, muszę ci wszystko wypowiedzieć, Maryo, tylko przez godzinę, później usunę się od ciebie, bo wiem, że jesteś małżonką innego.
— Widzą nas!... powróćmy do innych gości, zaklinam pana!
— Przyrzecz mi pani, wyznacz godzinę, chwilę!
Marya wahała się.
— Przyjdź jutro wieczór do ogrodu różanego, który się znajduje za zamkiem. Znasz altanę ocienioną trzema lipami? Gdy usłyszysz śpiew, zwróć się tam, ku tej altanie! Dobrze?...
— Przyjdę! — szepnęła zarumieniona.
— Dzięki ci, droga pani! Oh! jakże długie będą dla mnie godziny do jutrzejszego wieczoru! Dzięki ci, Maryo! Gdy skowronek zadzwoni, zobaczę cię znowu!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.