Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/78 (2)

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 78. Sobieski w senacie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

78.[1]
Sobieski w senacie.

W sali posiedzeń senatu zebrali się jednego z dni następnych późnym wieczorem owi panowie w liczbie pięciu, którzy stanowili najwyższą i najpotężniejszą władzę krajową.
Kanclerz Pac przedłożył właśnie kilka spraw i zasięgnął o nich decyzyi swoich kolegów, gdy nagle w przedsionku dała się słyszeć głośna rozmowa.
Echo silnego i rozkazującego głosu dobiegło do sali posiedzeń.
Senatorowie zerwali się z miejsc.
Co się stało w przedsionku?
— Nie potrzebujecie mnie meldować, — mówił głos donośny, — król sam się zamelduje.
Król przybył! Król miał zamiar wejść do sali obrad senatu.
Twarze pięciu senatorów świadczyły o ich gniewie, a zarazem o ich bezradności wobec tego nagłego postanowienia królewskiego.
Nim zdołali coś postanowić, otworzyły się drzwi.
Wysoka, majestatyczna postać Jana Sobieskiego ukazała się na progu.
Wszedł on bez przeszkody do sali, które drzwi za nim zamknięto.
— Dobry wieczór, panowie! — rzekł, przystępując do czarno nakrytego stołu, — przychodzę, aby od was zażądać rachunku i zanieść przed was zażalenie, panowie!
I zwróciwszy się do stojącego w; głębi drżącego sługi senatu, nakazał podać sobie krzesło.
Służący wykonał rozkaz.
— Siadajmy, panowie! — rzekł król.
Kanclerz Pac odzyskał nakoniec mowę.
— Musimy bronić naszych praw, najjaśniejszy panie, — rzekł śmiertelnie blady, — król nie ma prawa brać udziału w obradach senatu! Król może zwołać sejm...
— Przestań pan, panie kanclerzu, — przerwał mu Sobieski, — w to, co mam wam zakomunikować, sejm nie chciałby wchodzić, najlepiej więc będzie, że to pozostanie między nami. Mam zanieść skargę, która was tylko obchodzi i sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli ją wyjawię tylko przed wami. Ale przedewszystkiem muszę zadać pytanie... Miałem niewolnicę, ślepą niewolnicę z Sziras, która prawnie do mnie należała. Ta dziewczyna zniknęła. Gdzie ona jest?
— Nie jest to naszym obowiązkiem zdawać z tego sprawę, — odpowiedział kanclerz Pac.
— W takim razie ja zażądam rachunku, panie kanclerzu, — odparł Sobieski, — nie przyszedłem tu po to, ażebym dał się zbyć czczemi słowami.
— Stało się według prawa i przepisów, — rzekł stary Białozór, — głosuję zatem, ażeby królowi zdaną była sprawa z tego, co zaszło.
— Więc dobrze, — odpowiedział kanclerz Pac, — przeciw ślepej niewolnicy zaniesioną została skarga.
— Kto wniósł tę skargę? — zapytał, Sobieski.
— Osoba dostojna, najjaśniejszy panie, a naszym obowiązkiem było przyjść jej w pomoc. Niewolnica została skazaną na wygnanie na pustynię.
— Na pastwę dzikich zwierząt? — zawołał Sobieski oburzony, — więc ślepą, nieszczęśliwą dziewczynę wystawiono na pewną śmierć!... Na moje zbawienie, panowie, był to wyrok szczególnego rodzaju! Szczęśliwy jestem, że do podobnego wyroku nie przyłożyłem ręki. Odpowiedzialność spada na wasze głowy! Biedna, ślepa dziewczyna! Serce mi się kraje na myśl o strasznych cierpieniach, jakie musiała przebyć! A to dziewczę było wzorem wierności i poświęcenia. Taką zatem była wasza sprawiedliwość!
— W chwili, gdy wyrok zapadł, niewolnica przestała już należeć do waszej królewskiej mości.
— Oh, wiem o tem, znam te przepisy, które wam dają nadzwyczajną władzę, moi panowie. Musiałbym chyba nic nie wiedzieć o utyskiwaniach moich poprzedników na tronie. Wydawali oni rozkazy na to, aby ich nigdy nie spełniano. Nie jest jednakże moją wolą zgadzać się na to w milczeniu. Nie chcę być oddanym na samowolę innych.
— Jeżeli przepisy prawa są znane waszej królewskiej mości, to tembardziej dziwimy się tej niespodziewanej scenie, — rzekł kanclerz.
— Dosyć, panie kanclerzu! Zdziwienie wasze wkrótce się skończy, — odpowiedział Sobieski, — losu biednej dziewczyny nie jestem w stanie zmienić! Padła ona oddawna ofiarą waszego okrutnego wyroku... mogę jej tylko żałować. Wydartą została z pod mej opieki... Wy jednak sięgacie dalej, sięgacie do mnie, do mojej osoby i tego dłużej nie ścierpię, dopóki ręką władać jestem zdolny.
Król powstał uderzył ręką po rękojeści szabli.
Trudne do opisania wzburzenie objawiało się pomiędzy senatorami.
— Pozwólcie mi powiedzieć wszystko, panowie, — mówił Sobieski dalej, — przyszedłem tutaj, aby porachować się z wami i wyjaśnić nasz wzajemny stosunek. Musimy wiedzieć jak stoimy względem siebie.
— Nasza wola i nasze głosy obrały cię królem, najjaśniejszy panie, i nasze głosy mogą to odwołać!
— Tego nie możecie, panowie! Przeceniacie waszą potęgę! Tylko zdrada ojczyzny, gdybym się jej dopuścił, mogłaby pozbawić mnie moich praw, które otrzymałem nie od was tylko samych, ale od wszystkich, — mówił Jan Sobieski dumnie. — Gdybym miał od was zależeć, to w tej chwili złożyłbym koronę. Zdaje wam się, że macie władzę odebrania mi jej, ale przekonacie się, że jesteście w błędzie, i że w razie potrzeby szablą bronić się będę przeciw wam!
— To niesłychane! — zawołali senatorowie.
— Czy myślicie, że od waszej woli i łaski zależeć będę?... Nie i nigdy!... Poważyliście się targnąć na moje życie, a czy wiecie, czem to jest?... Jest to skrytobójstwem i zdradą!... Biada wam, jeśli jeszcze raz poważycie się zapomnieć tak dalece!... Ot, już teraz stoicie, jak łające dzieci, które nie wiedzą, co mają odpowiedzieć. Zaprzeć się nie możecie, a wstyd was waszego czynu!... Wysłaliście zamaskowanego człowieka, aby mnie sztyletem pozbawił życia!... Hańba, tym, którzy mogli powziąć podobną myśl!... Dość jednak o tem!... Jeżeli jeszcze raz odważycie się na coś podobnego, będę was traktował jak skrytobójców!
— Najjaśniejszy panie! jest to niesprawiedliwe oskarżenie, — zawołał stary Białozór drżącym głosem, — nigdy nie zamierzaliśmy skrytobójstwa. Gardzimy niem zarówno, jak wasza królewska mość!
— Nie wiemy nic o takim zamiarze i wyroku, — dodał Marcin Ogiński.
— Więc zapytajcie kanclerza, tego człowieka o bladej twarzy i zaciśniętych ustach, — odpowiedział Sobieski, wskazując na Paca, — zapytajcie marszałka Połubińskiego, który oczy spuścił ku ziemi, zapytajcie księcia Ostrogskiego, którego ponure spojrzenie potwierdza moje słowa. Człowiek zamaskowany, a zatem sługa senatu podniósł sztylet przeciwko mojej piersi!
— To niepodobna! — szepnął Białozór, patrząc badawczo na kanclerza Paca.
— Nie stało się to za naszą wolą, — rzekł poważnie spokojny i zacny Ogiński.
— Stało się to jednak, panowie, daję na to moje królewskie słowo!
— Stało się? — zapytał stary Białozór, zwracając się do kanclerza, — jeżeli tak, to ja w tem kole dłużej pozostawać nie mogę.
— I ja także opuszczam senat! Kto inny niech zajmie moje miejsce, — oświadczył, wstając Ogiński.
— Jesteście obaj zacni ludzie, podaję wam rękę, — rzekł Sobieski, — szczęśliwy jestem, że tu znajduję przynajmniej dwóch ludzi, mających prawe serca w piersiach!... Oświadczenie moje złożyłem i nie mam tu co więcej robić.
Król zwrócił się ku wyjściu i pewnym krokiem opuścił salę.
Książę Ogiński i sędziwy Białozór poszli za nim.
Teraz dopiero kanclerz Pac odzyskał mowę i jego współtowarzysze odżyli na nowo.
— Pozwólmy im odejść, moi przyjaciele, — rzekł Pac, — pozyskamy dwóch innych towarzyszów, którzy będą ściślej z nami złączeni!... Przecież śmierć jego była postanowiona.
— Tak, śmierć, ale nie z ręki skrytobójcy, — zarzucił Połubiński.
— Zamach morderczy zaszkodził nam i naraził nas na usłyszenie rzeczy, które nigdy jeszcze nie były wypowiedziane w tej sali, — dodał książę Ostrogski.
Ha! panowie! — zawołał kanclerz, — jeżeli tak sądzicie, to dajcież królowi miejsce i głos w senacie, ale z chwilą, w której się to stanie, ja senat opuszczę.
— Uważajmy tę sprawę za załatwioną, — odpowiedział Ostrogski, — ale jeżeli jeszcze raz prawa nasze zostaną zagrożone, będziemy musieli chwycić się środków obronnych.
— Więc i wy także ustępujecie, książę Ostrogski, — rzekł kanclerz z gniewem, nad którym z trudnością panował, — więc ja tylko jeden z nas wszystkich mam energię i poczucie swojego stanowiska?
— Energia ta i poczucie złą oddały naszej instytucyi przysługę. Musimy milczeć i czekać — odpowiedział Połubiński.
— Nie sadźcie jednak, panie kanclerzu, — dodał Ostrogski, — ażebyśmy przez to stawali się przyjaciółmi Sobieskiego, i ażebyśmy dozwalali na jakiekolwiek dalsze zamachy na nasze prawa. Tym razem wszakże lepiej będzie, jeżeli zamilczymy!
— Jesteśmy zmuszeni do takiego postępowania, — przyznał Połubiński.
— Cofacie się więc? — zawołał kanclerz.
— Nazwijcie to raczej aktem przezorności i rozsądku, panie kanclerzu, — odpowiedział Połubiński — jakiżby wyrok wydał o nas świat, gdyby się dowiedziano, jaką skargę król tutaj zaniósł przeciw nam.
Po tych słowach dwaj senatorowie rozstali się z kanclerzem, który sam jeden pozostał w słabo oświeconej sali.
Była już północ.
— Więc sam zostaję, — mówił do siebie kanclerz, — sam! wy odchodzicie! Widzę, że nie mogę polegać na was i muszę liczyć tylko na siebie. Jeżeli tak, to przyjmuję to stanowisko! Nie zapomnę ci twych pogróżek, Janie Sobieski! Sądzisz, że tym krokiem wzmocniłeś swoją pozycyę, ponieważ dwaj senatorowie z tobą odeszli? Nie łudź się tem jednakże! Zostaną oni zastąpieni przez innych, którzy zapewne ściślej będą ze mną trzymali. A wówczas wybiła twoja godzina! Jeżeli sądzisz, że lękam się ciebie, to nie znasz kanclerza Paca! Przyjdzie jeszcze chwila, że się nauczysz drżeć przed nim.
Nagły prąd wiatru przebiegł salę i zgasił światło.
— Co to jest? — rzekł Pac, wstając.
Nikogo ze służby nie było.
Chciał zadzwonić, ale na ręce swojej uczuł rękę inną, która mu sznur od dzwonka wyrwała.
— Kanclerzu Pacu! — odezwał się głos grobowy.
Kanclerz ujrzał przed sobą jakiś cień, jakąś postać podobną do mnicha.
— Kto tu jest? — zawołał, cofając się o krok.
— Twojem dziełem było owo usiłowano skrytobójstwo, — mówił głos dalej.
— Na krew Chrystusa! kto jesteś? — zawołał kanclerz.
— Przychodzę cię ostrzedz, senatorze! — odpowiedział głos.
— Czy jesteś tem tajemniczem zjawiskiem, które się ukazuje w postaci mnicha?... Odpowiedz, kto jesteś!
— Nie wołaj służby, dopóki ja tu jestem, byłoby to daremne! Usłuchaj głosu mojej przestrogi! Ty, wraz z twym bratem sprzysięgliście się na życie Sobieskiego, ale biada wam, jeżeli mordercza wasza ręka podniesie się przeciw jego poświęconej głowie! Biada wam i haniebny koniec was czeka.
— Choćbym miał zginąć, muszę wiedzieć kto jesteś! — zawołał kanclerz Pac, wyciągając rękę, aby pochwycić ciemną postać.
Ale ręce jego pochwyciły tylko powietrze.
— Gdzie jesteś?... Służba tutaj! — wołał kanclerz, szukając sznura od dzwonka.
Znalazł go wreszcie i zadzwonił.
Służący śmiertelnie blady wpadł do sali.
Zastał kanclerza bezwładnego na krześle.
— Cień!... widmo!.... zjawisko!... ścigać!... — wołał Pac słabym głosem.
Tajemniczy mnich, ktorego także służący w przedsionku sali spostrzegli, już zniknął.
Kanclerz Pac blady i wzruszony, wrócił swoim ekwipażem do domu.




  1. Przypis własny Wikiźródeł w tekście są dwa rozdziały o numerze 78.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.