Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/95

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 95. Pośrednik
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

95.
Pośrednik.

Przed rozpoczynającą się wojną odbył cesarz przegląd swej armii pod Presburgiem w towarzystwie elektora bawarskiego i księcia lotaryngskiego.
Armia ta, łącznie z niewielkim oddziałem pomocniczym polskim, złożonym z sześciu tysięcy ludzi pod wodzą Lubomirskiego, liczyła na papierze siedmdziesiąt a w rzeczywistości zaledwie czterdzieści trzy tysiące ludzi. Lekceważono jeszcze ciągle potęgę turecką. Okazała się nadto potrzeba podzielenia armii i książę lotaryngski nie mógł się zdecydować na stawienie oporu nieprzyjacielowi w otwartem polu.
Zaniechawszy oblężenia Granu i Neuhauselu, musiał się obawiać, żeby nie został odcięty przez Tatarów, którzy pod dowództwem swojego chana bez przeszkody wtargnęli aż po za Rabnitz. Sprowadził zatem wojska swoje na wyspę Schutt, ażeby przez Marchfeld pociągnąć do Wiednia, dokąd z największym pośpiechem wyprawiono cztery pułki posiłków, domyślano się już bowiem zamiarów tureckich.
Niebezpieczeństwo wzrosło tak szybko i nagle, że dopiero teraz całą jego wielkość zaczynano pojmować. Wojska tureckie nadciągały z niespodziewanym pośpiechem.
Książę wysłał naprzód hrabiego Caprara, ażeby cesarzowi doniósł o jego odwrocie. Został on jednak zaraz w parę dni potem napadnięty przez Tatarów w liczbie około trzech tysięcy ludzi pod Paternell i Ellend i wojsko, które przypuszczało, że nieprzyjaciel był przynajmniej cztery razy silniejszy, popadło w tak wielki przestrach, że utraciło znaczną część taboru i kilku dowódców.
Był to fatalny początek.
Tatarzy jednak mieli na celu tylko łupieżcze napady i na szybkich swych koniach ukazywali się co chwila w innych miejscach, a po zabraniu łupu zaraz znikali, wojsko zatem mogło nazajutrz przybyć do Tiszamend, gdzie rozłożyło się obozem.
Podczas tych wypadków zastanawiano się nad kwestyą, czy cesarz ma pozostać w Wiedniu, czy udać się do innego miejsca, i zdecydowano się w końcu na wyjazd lewym brzegiem Dunaju, gdyż tam tylko drogi były jeszcze bezpieczne.
Nazajutrz wieczorem o godzinie ósmej wyruszył cesarz z małżonką i całym dworem do Linzu i spędził pierwszą noc w Konnenburgu. Za nim dążyła znaczna liczba mieszkańców, którzy powozami i na wozach, konno i pieszo uciekali z rodzinnego miasta. Było takich około sześćdziesięciu tysięcy, przeważnie ludzi, którzy zabierali z sobą swoje mienie i których nic nie zatrzymywało w Wiedniu. Przeczuwali oni trafnie ciężkie przejścia, jakie oczekiwały mieszkańców.
W mieście cesarz powierzył najwyższą władzę w ręce hrabiego Capliersa, hrabiego Molarta i hrabiego Stahremberga, którym dodani zostali kanclerz Hartman i radca Belchamp.
W tym czasie w Warszawie odgrywały się owe wypadki, których następstwem była banicya Paca, ścięcie Połubińskiego i śmierć księcia Ostrogskiego, oraz ucieczka hetmana polnego Paca.
Pozostawał jednak jeszcze jeden winny zdrady stanu, którego należało ukarać, a tym był podskarbi koronny, Andrzej Morsztyn.
Sobieski nie ufał mu już od dość dawnego czasu. Morsztyn był żonaty z Francuzką i zostawał w tajemnych związkach z Francyą na szkodę Polski. Przejęto jego listy, w których donosił, że stan zdrowia króla pogorszą się i że trzeba myśleć o następcy, Francuzie. Prawdopodobnie zatem podstarbi koronny należał do tych, którzy czyhali na życie króla i musiał być z nimi w tajemnych związkach. Znaczną liczbę jego listów król kazał w Gdańsku otworzyć, spisać z nich kopie i zapieczętowawszy zręcznie odesłać oryginały do miejsca przeznaczenia. Sekretu niedostrzegalnego otwierania listów i pieczętowania ich, Morsztyn sam nauczył króla, który następnie użył tego sposobu przeciw niemu.
W jednym z tych listów przyrzekał on królowi francuzkiemu, że zerwie sejm, ażeby zniweczyć przymierze Polski z Austryą.
Król Jan Sobieski kazał go aresztować i wtrącić do więzienia, z którego podstępem czy przekupstwem udało mu się ujść do Francyi.
Przymierze polsko-austryackie zostało zawarte i król już uroczyście je zaprzysiągł, były jednak jeszcze przeszkody.
Wojska tureckie ciągnęły już pod stolicę cesarską, a jeszcze w tej stolicy zastanawiano się w Wiedniu nad tem, czy rzeczypospolitej polskiej należy dawać tytuł najjaśniejszej, a królowi elekcyjnemu tytuł Majeste.
Jednakże nuncyusz Pallavicini i hrabia Wilczek, poseł cesarza Leopolda uznawali, że nie ma czasu zajmować się podobnemi formalnościami. Niebezpieczeństwo wzrastało z przerażającą szybkością. I gdy król Jan Sobieski niezadowolony postawą dworu wiedeńskiego opóźniał wyruszenie w pole, Pallavicini i Wilczek pojechali do niego i padli mu donóg.
— Ratuj, panie i królu, ratuj Wiedeń! — zawołał Wilczek.
— Ulituj się, najjaśniejszy panie, — dodał nuncyusz, — ratuj chrześcijaństwo!
Zdaje się jednak, że i król nie sądził, żeby niebezpieczeństwo było już tak bliskie, albo przypuszczał, ze siły jego sprzymierzeńców były większe, niż okazało się potem, a trudność zebrania pieniędzy mogła także opóźnić sprawę. Mimo to starał się zebrać znaczne wojska, gdy z dworem swoim opuścił Warszawę. W zawartym z cesarzem traktacie przyrzekł dostarczyć czterdzieści tysięcy ludzi, tymczasem Korona dostarczyła tylko dwanaście, a Litwa przysłała zaledwie sześć tysięcy ludzi.
Zarządzono zatem na koszt króla zaciągi i werbunku. Upadku, w jakim znajdowało się wojsko, dowodzi jednak ta okoliczność, że król zaledwie mógł utrzymać w posłuszeństwie dowódców oddziałów, których hetman polny Pac zdemoralizował swoim przykładem. Wojska litewskie opóźniały się, a rozkazów wysyłanych przez króla nie słuchano.
Gdy Jan Sobieski zgromadził wreszcie dwudziesto pięcio-tysięczną armię, zdecydował się nie czekając wojsk litewskich wyruszyć.
Zatrzymał się przez czas pewien w Krakowie, oczekując na niektóre oddziały i wysłał przednią straż pod dowództwem Sieniawskiego, wojewody wołyńskiego, do Szląska.
Pod Krakowem zdarzyło się, że gdy pewnego wieczora król odbył przegląd świeżo nadeszłych pułków, straż obozowa oznajmiła mu, iż zatrzymanym został pewien obcy jeździec, który zdawał się należeć do wojsk tureckich i prawdopodobnie był szpiegiem.
Król wstrzymał natychmiast konia i kazał przyprowadzić przed siebie pojmanego.
Był on ubrany w biały płaszcz beduiński. Ponura jego czarnobroda, ogorzała twarz, dziwny stanowiła kontrast z białą barwą odzieży.
Król badawczo spojrzał na niego przy blasku pochodni, które trzymali żołnierze.
— Oto jest więzień, — rzekł oficer straży przybocznej króla.
— Zbliż się, — przemówił król do niego, — kto jesteś?
— Dowiesz się zaraz, wielki królu, — odpowiedział jeniec, — przybyłem tutaj, aby mówić z tobą! Chciałem być przyprowadzonym przed ciebie, ażeby poznać najdzielniejszego z bohaterów....
— Oszczędź sobie pochlebstw, przerwał król, — nie lubię obłudy. Mów kto jesteś i co cię tu sprowadza!
— Dowiesz się zaraz, wielki królu i bohaterze, ale każ ustąpić żołnierzom! Moje słowa są przenaczone tylko dla ciebie! Twoi żołnierze mają mnie za szpiega i dlatego mnie przytrzymali. Nie chciałem się przed nimi usprawiewiać, gdyż mam polecenie tylko do ciebie!
Król skinieniem głowy kazał warcie usunąć się.
Mąż w białej odzieży padł na kolana.
— Nie jestem ani Turkiem, ani mahometaninem, wielki królu i panie, jestem kapłanem z odległych Indyi i nazywam się Allaraba! — rzekł stłumionym głosem, patrząc badawczo na króla, — wyświadcz mi łaskę i wysłuchaj mnie!
— Chociażbyś nie był wyznawcą islamu, kapłanie, ukazanie się twoje tu w moim obozie jest podejrzane i każę się w tobie domyślać szpiega turków, którzy do wojsk swoich pociągają najrozmaitsze obce narody, — odpowiedział król.
— Przychodzę do ciebie, wielki królu, jako wysłannik wielkiego wezyra Kara Mustafy, który mnie uwięził i zmusił do tej misyi. Powtarzam jednak, że nie jestem wyznawcą proroka, lecz równie dobrze życzę tobie jak wielkiemu wezyrowi, który mnie do ciebie posyła. Kara Mustafa nie chce przedsiębrać przeciw tobie kroków nieprzyjacielskich, lecz zasyła ci pozdrowienie i podaje rękę do zgody!
— Co to znaczy, kapłanie? Byłżebyś pośrednikiem?
— Jestem wysłannikiem potężnego wodza osmanów, który nadciąga z niezwyciężoną armią, nie po to, aby przeciw tobie prowadzić wojnę, ale ażeby pokonać cesarskich.
— Czyliż ten, co cię wysłał, nie wie jeszcze, że nas z cesarzem łączy przymierze? — zapytał król.
— Kara Mustafa przysyła mnie do ciebie, ażebym z tobą wszedł w układy, wielki królu bohaterze!
— O cóż tu jeszcze możnaby się układać? — zapytał Sobieski, — przymierze z cesarzem jest zawarte!
— Jest jednak w twojej mocy zerwać je, wielki królu i panie!
— Czy wielki wezyr uważa mnie za wiarołomcę?
— Uważa cię za mędrca i sądzi, że nie będziesz chciał wojsk swoich narażać na bezpożyteczną zgubę.
— Oho! teraz rozumiem zamiar wielkiego wezyra, — odpowiedział Sobieski, — pragnie on mnie nakłonić, bym złamał przymierze i nie brał udziału w walce, ażeby mógł tem łatwiej pobić cesarskich. Gdyby tego dokazał i gdybym ja na to pozwolił, wierząc jego słowom, to wyruszy przeciw mnie i będzie chciał mnie pokonać! Jest to zręczny plan! Idzie mu o to, aby mógł pojedynczo pokonywać nieprzyjaciół!
— Niesłusznie sądzisz wielkiego wezyra, wielki królu i bohaterze, chce on traktować z tobą, aby ciebie i twoich ocalić od zguby!
— Niespodziewana to dobroć i troskliwość ze strony Turka, wyznaję, że do takiej nie przywykłem, — roześmiał się król, — i wielki wezyr sądzi, że ja w to uwierzę?
— Kara Mustafa nie lęka się przymierza, bo wie, że niewiele wojska dostarczyć możesz cesarskim, że ich twa pomoc nie ocali, wielki królu i bohaterze, nawet pomimo twojej zręczności i waleczności, bo wojska wielkiego wezyra są tak liczne, że twoje wojsko przy nich wydawać się będzie nieznaczącą garstką! — odpowiedział Allaraba, — pragnie on tylko ostrzedz cię!
— Zanieś wielkiemu wezyrowi moje podziękowanie za jego niespodzianą troskliwość, kapłanie, nie należę jednak do takich, których podobna dobroć mogłaby wzruszyć, — rzekł Sobieski. — Wiele razy w mem życiu walczyłem przeciw Turkom i nie wierzę w szczerość tej troskliwości. Jestem podejrzliwy i mam przekonanie, że moje podejrzenia mnie nie mylą! Wielki wezyr, który tak nagle stał się dla mnie życzliwym, skorzysta z pierwszej sposobności do odwetu za zwycięztwa, które nad Turkami odniosłem! Znam ja się na tych zapewnieniach przyjaźni! Mają one tylko na celu rozłączyć mnie z cesarskimi, a zostałyby zapomniane zaraz po ich pokonaniu!
— Zaczekaj tutaj mego powrotu, wielki królu i panie, przyniosę ci dowody szczerości wielkiego wezyra, — rzekł Allaraba.
— A czasu, którego na to będzie potrzeba, użyje wielki wezyr, ażeby odnieść korzyści, — dokończył Sobieski, — znamy i to, kapłanie! Jakkolwiek wysławiasz potęgę wojsk tureckich, mnie tem nie przestraszysz. Owszem było to zawsze najpożądańszem dla mnie zadaniem zwyciężać silniejszych. Mierzyć się ze słabszym, nie przynosi sławy, zanieś te słowa wielkiemu wezyrowi jako moją odpowiedź, Jan Sobieski lubi próbować swej odwagi i siły w zapasach z silniejszym wrogiem.
— Bohaterstwo twoje i dzielność znane są całemu światu, wielki królu i panie, nie potrzebujesz składać nowych jego dowodów, — odpowiedział Allaraba, — ale nie pogardzaj moją radą i przestrogą! Nie chciałbym odejść od ciebie nie ostrzegłszy cię. W gwiazdach stoi zapisano, że półksiężyc zwycięży! — Wykładasz układ gwiazd według twych życzeń lub według życzeń wielkiego wezyra, kapłanie, ja się tem kierować nie będę i nie myślę zawierać traktatu z Turkami. Idź i oznajm to temu, który cię przysłał, — odparł Sobieski, — zostanie tak jak było.
— Ubolewam nad twem postanowieniem, wielki królu! I bohaterowie ulegają przemocy! — rzekł Allaraba.
— Zaszczytniej zginąć wobec przewagi niż obawiając się jej, zerwać przymierze, kapłanie! Dosyć gadania! Przysiągłem, że dotrzymam przymierza i nie zawaham się z tem ani chwili!
— Niespodziewaną to wiadomość przyniosę z sobą, wielki królu i panie!
— Podziękuj Bogu za to, że cię nie każę rozstrzelać, jako podejrzanego o szpiegostwo, kapłanie! — zakończył Sobieski nocną rozmowę z Allarabą.
I skinąwszy na straż dodał:
— Ten człowiek jest indyjskim kapłanem, który mi przyniósł wiadomość. Daruję mu zatem życie!
Alaraba tryumfował. Wzrok jego miał blask szczególny, gdy wymawiał kilka słów dziękczynienia.
— Wyprowadźcie go z zawiązanemi oczyma z obozu, — mówił król dalej, — ale nie waż się drugi raz przychodzić tak śmiało do obcego obozu! Jeżeli zostaniesz jeszcze raz schwytany, to stosownie do prawa wojennego powieszą cię na pierwszem lepszem drzewie! Idź! Powróć do wielkiego wezyra i powiedz mu, że spodziewam się z nim spotkać i widzieć na placu boju.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.