Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/98
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 98. W budzie słomą pokrytej |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czerwony Sarafan spoczywał w nędznej izbie swego przybranego ojca, który jak wiemy, udał się do Warszawy żeby wyszukać kapitana Wychowskiego.
Po długim pokrzepiającym śnie obudził się, obejrzał się zdziwiony dokoła i poznał, gdzie się znajduje.
Spostrzegł przy sobie chleb, wódkę i wodę. Posilił się i zagasił pragnienie.
Porowskiego nie było. W czerwonym Sarafanie obudziła się chęć opuszczenia jego chaty, ponieważ nadewszystko czuł wolność i niczem niekrępowane życie.
Wstał, wypróbował swoje członki i uczuł się zdrowym.
Wydał półgłośny okrzyk radości. Nie był on zdolny wytrzymać długo pomiędzy czterema ścianami. Jakiś popęd wewnętrzny ciągnął go zawsze tam, gdzie się gromadziło wojsko.
Dopiero teraz, gdy chciał opuścić nędzną glinianą lepiankę, przypomniał sobie, że utracił konia. Musiał więc iść pieszo. Nie wstrzymało go to jednakże. Pilno mu było stanąć pomiędzy wojskiem jako zapowiedź przelewu krwi.
Wyszedł z domku swojego opiekuna, który jeszcze nie powrócił z Warszawy.
Obejrzał się na wszystkie strony. Zaczynało świtać.
Dookoła nie było widać żywej duszy.
Oddalił się od chaty i wkrótce opuścił wieś. Po kilku godzinach drogi spostrzegł oddział wojska.
Na widok żołnierzy roześmiał się swym zwyczajem i w tanecznych podskokach zbliżał się do nich.
— Patrzcie! to czerwony Sarafan! — wołali żołnierze, gromadząc się koło niego, — czerwony Sarafan pojawił się! Podzielili się z nim jadłem, pozostał z nimi dzień i noc, a nazajutrz rano znikł znowu. Obrał inną drogę i zwrócił się bardziej ku granicy.
Nad wieczorem przybył nad małą rzeczkę i szedł jej brzegiem, gdy noc zapadła.
Zmęczony drogą, uczul potrzebę spoczynku i szukał wzrokiem odpowiedniego miejsca.
Nagle stanął.
Zauważył w niejakiej odległości dwóch ludzi trzymających kilka koni. Gdy się przybliżył, poznał w jednym z nich pazia, a w drugim człowieka w bluzie i fezie.
Był nadzwyczaj znużony i nie zajmował się dłużej tymi ludźmi, lecz spostrzegł w pobliżu budę słomą pokrytą, jakie zwykle dla siebie stawiają pasterze.
Było to miejsce odpowiednie na nocleg.
Ostrożnie wsunął się nizkim otworem do budy.
Było w niej tak ciemno, że nic rozróżnić nie mógł. Pomacawszy rękami i nogami, przekonał się, że na słomie rozesłanej nie było nikogo.
Położył się tuż pod tylną ścianą i zaraz zasnął.
Było to tej samej nocy, kiedy Allaxraba miał schadzkę z Jagielloną i hetmanem Pacem.
Gdy hetman pożegnał się z nimi, kazał paziowi przyprowadzić konia i dosiadłszy go odjechał, aby się skomunikować z dowódcami dla poradzenia im, ażeby swoje marsze opóźniali i nie połączyli się na czas z Sobieskim.
— Nie widać tu w bliskości ani wioski ani jakiegokolwiek ludzkiego mieszkania, pani wojewodzino, — rzekł Allaraba do Jagiellony po odjeździe Paca, — żałuję, że nie mam nawet namiotu, abym go mógł odstąpić pani!
— Czyliż w tej budzie nie możnaby schronić się na noc? — zapytała Jagiellona.
— Tak jest, pani wojewodzino, ja spałem w tej budzie. Tutaj nad brzegiem rzeki jest takich bud kilka, — odpowiedział Allaraba, — nie śmiałbym jednak proponować pani jednej z nich.
— Noc będzie zimna, kapłanie, wolę zatem schronić się na noc do takiej budy, kapłanie, — odrzekła Jagiellona. — Pozostań w swojej, a ja pójdę do następnej. W tej odludnej okolicy dobre jest takie schronienie!
— Tem bogatsze i wygodniejsze wydadzą się pani wojewodzinie namioty w obozie wielkiego wezyra, — rzekł Allaraba, tam nie będzie nic brakowało.
— Jutro wyruszymy, kapłanie! Dobranoc! — odpowiedziała Jagiellona i poszła do najbliższej budy, a Allaraba udał się do swojej, aby przepędzić noc na słomie.
Gdy wojewodzina weszła do niskiej szopy, nie mogła nic w niej widzieć. Była zmęczoną, rozłożyła swoje okrycie i położyła się na niem.
Gdy usypiała, zdawało jej się, że słyszy oddech ludzki blisko siebie, pomyślała jednak, że to szelest wiatru nocnego, poruszającego słomą.
Zasnęła.
Niedalej, jak o dwa kroki od niej spał czerwony Sarafan tak twardym snem, iż nie słyszał wcale, ze ktoś wszedł do szopy i położył się. Nad ranem, gdy brzask dzienny dostał się już do wnętrza, on był jeszcze we śnie pogrążony.
Światło dzienne rozbudziło przywykłą do miękkiej puchowej pościeli Jagiellonę, która na tem nędznem posłaniu spała źle i niespokojnie.
Gdy się podniosła, o mało nie wydała okrzyku przerażenia.
Spotkała leżącą pod ścianą budy szczególną postać człowieka rudowłosego w czerwonej odzieży. Domyśliła się odrazu, że przepędziła noc obok czerwonego Sarafana, uważanego za krwawe widmo wojny.
Wstała, dostrzegła bowiem coś takiego, co zwróciło szczególną jej uwagę.
Oczy jej rozwarte szeroko, zwrócone były na niewielki przedmiot znajdujący się na piersiach śpiącego.
Czerwona jego bluza roztworzyła się i ukazała medalik z relikwiami, który miał na szyi.
Nie wierzyła swym oczom. Znała ten medalion w starożytnej oprawie. Z kąd czerwony Sarafan mógł go dostać?
Medalion ten kasztelan krakowski zawiesił niegdyś na szyi dziecięcia, któremu ona dała życie, a które następnie skazane zostało przez nią na powolny zgon w podziemiu!
Chłopiec ten nie żył, nie żył oddawna. Jagiellona była o tem przekonaną, sądziła jednak, że jego medalion został wraz z nim pochowany, gdy kazała Stefanowi zakopać jego kości.
A teraz medalion wisiał na szyi tego szczególnego człowieka.
Było to niepojęte.
Jagiellona przystąpiła do śpiącego.
— Wstań! — zawołała.
Czerwony Sarafan nie obudził się.
Wojewodzina potrąciła go nogą.
Zerwał się i spojrzał na nią szeroko rozwartemi oczyma.
Po chwili jednak odzyskał zwykłe usposobienie i roześmiał się półgłosem.
— Co masz na szyi? — zapytała Jagiellona wskazując medalion.
Czerwony Sarafan nie miał widać ochoty wdawać się w rozmowę.
Pozostał w klęczącej postawie i milczał.
— Odpowiedz mi, co masz na piersiach, — powtórzyła Jagiellona.
Czerwony Sarafan spojrzał z widocznem upodobaniem na medalion. Wyraz jego twarzy miał w sobie coś szczególnie idyotycznego.
— Zkąd wziąłeś ten medalion? — zapytała Jagiellona z wzrastającą ciekawością.
— To mój! Miałem go gdym przybył do mojego ojca! Stary Stefan powiedział memu ojcu, że to mój!
Blada twarz Jagiellony przybrała wyraz osłupienia i przerażenia.
Patrzyła ona szeroko rozwartemi oczyma na człowieka, który w pół klęczącej, pół leżącej postawne wpatrywał się w medalion wzrokiem bezmyślnym.
Nie wiedziała co się z nią działo, co ma o tem myśleć, ale te kilka słów zrobiły na niej straszne wrażenie, z którego sprawcy sobie zdać nie mogła, a którego potęgi opisać niepodobna.
Słowa te brzmiały jeszcze w — jej uszach! Stary Stefan! Medalion i Stefan! Czyżby Wołoch znalazłszy medalion na zwłokach zdjął go i temu szczególnemu człowiekowi darował?
Jakim sposobem Stefan zeszedł się z tym człowiekiem? Szczególne przypuszczenie powstało w umyśle Jagiellony!
— Gadaj! kto był stary Stefan? — rzekła rozkazująco.
Czerwony Sarafan spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Kto on był? — odrzekł śmiejąc się, — tego nie wiem... spytajcie się kogo innego!
— Któż jest twój ojciec?
— Stary Dorowski. Mówił jednakże, że jest tylko mym opiekunem.
— Czy widziałeś tego Stefana od któregoś dostał medalion?
— Zdaje mi się... teraz już nie wiem, — odrzekł czerwony Sarafan niechętnie, gdyż praca myśli przykrość sprawiała.
— Czy ciągle byłeś u swego ojca Dorowskiego? Czerwony Sarafan pomyślał chwilę i wstrząsnął głową.
— Byłem w jakimś dole... miałem łańcuch na ręku... Stary Stefan przynosi mi jeść i pić...
W umyśle czerwonego Sarafana poczęły się budzić wspomnienia.
Jagiellona drgnęła.
— Potem byłem u ojca Dorowskiego... — mówił dalej czerwony Sarafan jak we śnie, — potem nic więcej nie wiem.
— I nazywasz się czerwony Sarafan? — zapytała Jagiellona.
— He! he!... tak mnie nazywają żołnierze! Oni mi dali to czerwone ubranie!
— Jakże się nazywasz właściwie.
— Ojciec Dorowski wołał mnie Stefan. Nazywam się Józef.
Coraz bardziej zwiększało się prawdopodobieństwo, że ów chłopiec, który w podziemiach pałacu Jagiellony zostawał pod dozorem Stefana, znajdował się przy życiu.
Jagiellona nie mogła jednak pojąć, jak to być mogło. Przecież sama widziała jego zwłoki.
Czerwony Sarafan jednak nazwał się, Józefem, miał medalion, znał starego Stefana, przypominał sobie, że był w podziemiu i że mu tam Stefan przynosił jeść i pić.
Czyżby ów chłopiec żył... czyżby czerwony Sarafan był jej synem? Pytanie to nie budziło w duszy Jagiellony żalu ani miłości, przerażało ją tylko.
Jakaż różnica między tą matką biednego Sarafana a matką sułtana, którą miłość dla syna czyniła bohaterką!
Tamta zapominając o swej płci, gardząc przeszkodami i niebezpieczeństwami, spieszyła, aby wynaleźć i ukarać śmiertelnego wroga swojego syna, Jagiellona nad swoim stała jak straszny szatan, przerażona tem, że istnieje, że nie zginął.
Wina jej i hańba stała przed jej oczyma... czyliż stary Stefan zamienił zwłoki, aby myślała, że jej syn umarł? Czyżby ten nie wiedzący nic o swej przeszłości, czerwonym Sarafanem przez żołnierzy przezwany człowiek był rzeczywiście jej synem?
Myśl ta wzburzyła Jagiellonę... dowód jej winy istniał... należało go usunąć nim mógł ściągnąć na nią niebezpieczeństwo.
Czerwony Sarafan zdawał się odgadywać tę myśl złowrogą. Być może, że w pierwszej chwili jakiś popęd tajemniczy pociągnął go do tej kobiety, teraz jednakże coś go od niej odpychało.
Nim Jagiellona zdołała powziąć jakiekolwiek postanowienie, zerwał się i wybiegł z budy.
W blizkości stał Allaraba, gotów do odjazdu z wojewodziną. Timur i paź trzymali w oddaleniu konie.
Nagle czerwony Sarafan ukazał się przy nich, rzuciwszy okiem ukradkowo na budę, dosiadł jednym skokiem konia Timura i spiął go ostrogami.
Koń poskoczył gwałtownie, powalając Timura na ziemię, a gdy uczył się wolnym, zarżał głośno i puścił się jak wicher, unosząc czerwonego Sarafana.
Wszystko to było dziełem jednej chwili.
Szczególny śmiech rozległ się w uszach tych, co zostali.
Jagiellona wyszła z szopy.
Spostrzegła czerwonego Sarafana uchodzącego galopem na koniu Timura.
Po chwili znikł w oddaleniu.
Timur podniósł się, trzymając jeszcze w ręku cugle konia swojego pana.
— To był czerwony Sarafan, — szepnął paź.
Nikt nie myślał o ściganiu go, bo nikt nie przypuszczał, żeby go można było dogonić.