<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Tytuł Janosik Nędza Litmanowski
Podtytuł Powieść
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Druk Zakłady graficzne Bibljoteki Polskiej w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W chałupie starego Nędzy Litmanowskiego na Nędzowym Groniku siedzieli po wieczerzy w białej izbie oboje Nędzowie i przybyłe w odwiedziny na posiady Zubkosowe dziewki wraz z bratem Wojtusiem. Maciek w kącie izby po strunach na skrzypcach palcem brząkał.
Mrok panował w izbie, którą tylko kaganiec na łańcuchu zawisły pięknie zdobny, olejem ze lnu napełniony, blado rozświetlał. Wtem w cieniu na ławie ujrzał stary Nędza Litmanowski postać męską siedzącą.
Zdziwił się, ale nie rzekł słowa, tylko się wpatrzył dobrze.
Nie wszedł tu nikt. To był duch.
Zadrżał nieco stary Nędza i oczy wytężył. Poznał. Był to pradziad jego, Juro Nędza Siumny, którego małym chłopcem widział.
Siedział na ławie i patrzał nań, siwy, ogromny, nad miarę potężny; na piersiach miał spinkę wielką, ozdobną, mosiężną, z krzyżem u wierchu i piętnastu długiemi łańcuszkami, którą się zawsze zdobił, bo był Siumny, i z którą go pochowano, bo mu była miłą za życia.
Siedział na ławie nieruchomy i patrzał na starego Nędzę.
Potem powoli, poważnie, wyciągnął ku niemu rękę.
Nikomu więcej nie dało się widzieć.
I znikł.
Zasępił się stary Nędza, ale poznał, że to nie był zły duch, bo strachu na niego nie puścił, gdy odszedł — był to pradziad jego, Juro. Pomilczał chwilę, poczem się ozwał:
— Matka!
— Zje co? — zapytała Nędzowa.
— Pokazał sie mi haw pradziadek, cok go jesce małym hłopce widował — Juro Siumny.
— Iście!? — zawołała Nędzowa z niepokojem.
— Na ozaist. Tagek go widział, jak haw tobie. Ręke ku mnie wyciągnon.
— Nie pedział ci nic?
— Nic.
Stara Nędzowa zwiesiła na pierś głowę, stary Nędza zaś westchnął ciężko.
Milczeli.
Mróz biały ogarnął obie dziewczyny, Wojtusia i Maćka; zęby im zadźwięczały.
Chwila uszła nim się ozwał cicho Wojtuś:
— Stryno, stryk Siumnego uźreli?
— No.
— Moze sie trza ognia warować, abo złodzieja? — szepnął Wojtuś, nie otwierając myśli przerażenia.
Strach głuchy rozlał się po izbie.
— On zwiestował niescéńście — ozwała się stara Nędzowa.
— Abo chorość; jako u Bukowskiego matka — rzekł stary Nędza.
Stawało się coraz głuszej w czarnej izbie, aż Maciek się odezwał cicho z kąta:
— Ja to słysał z ojca, w Dzianisie, ize dziadkowie i pradziadkowie zyjom s nami w domak nasyk; oni nas radzi widzom, bo my ik krew i nasienie, przepowiadajom...
— Siumny by ta béł z bodejscym nie prziseł, bo to béł hłop jak śrybło — rzekł stary Nędza. — Z figlami by on béł haw na ławe nie siad.
— Niescéńście zwiestować przyseł — szepnęła półgłosem stara Nędzowa. — Ale trza béło, coby sie Jonosik ruséł...
Cisza zapanowała w izbie. Dziewczyny Zubkosowe poschylały głowy. Wojtuś i Maciek siedzieli nieruchomo. Szła noc.
Przytuliły się dziewczęta Zubkosowe do siebie i Jadwiga szepnęła do Krystki:
— Moze Janosika męcom...
— Moze...
Wtem dreszcz przeszedł wszystkich.
Stary, odwieczny, rodowy, z jaworu ciosany, cisem wykładany stół, z jednej płyty jaworu siekierą wykrzesana i ostrzem jej gładzona, a rękawami pokoleń wypoliturowana stolnica, na potężnych szerokich nogach stojąca, z wyobrażeniem Męki Pańskiej, słońcem, miesiącem i gwiazdami w otoku, z wyobrażeniem sprzętów jadalnych dokoła otoku i drzew szumiących po rogach, stół, który pokolenia wykarmił i który wszyscy Nędzowie Litmanowscy w pamięci wyrzeźbiony nosili, ozwał się. Trzy razy w nim „łupło“.
Ścierpły dziewczęta Zubkosowe i Krystka szepnęła do Jadwigi:
— Moze Janosika zabili...
— Moze...
Powoli podniósł stary Nędza oczy na powałę, na sozrąb ryzowany, który ją podtrzymywał, a na którym wyrzeźbione było imię fundatora i gwiazda w otoku na środku, gwiazda rodziny, gwiazda nad domem, gwiazda rodu, a potem ku drzwiom, na których deszczułki ryzowane rozchodne wyobrażały wschodzące słońce: radość życia, błogosławieństwo bytu, trwałość istnienia. Stamtąd, z powały fazowanej z pod sozrębu, od drzwi ryzowanych w jasny dzień światło na lśniące, gładkie, pięknie wyheblowane żółto­‑złociste ściany padało, napełniając dusze weselem, na mieszkanie pokoleń i świadectwo dostatku. Dziś duchy w niem w mroku nieszczęście wieszczą, duchy przodków, czujne, wierne, niemylne i niedostępne. Martwy wydał się staremu Nędzy sozrąb nad głową, z gwiazdą w otoku w cudne kwiaty i rośliny rzeźbiony, belka mocy, siły i chwały domowej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.