[19]
X.
Z Włoch snadno do Polski przybyli szerokiéj,
A z Polski w kraj Indów — nad Ganges głęboki;
Do Franków krainy kęs drogi już mały,
Lecz pochód skaliste wstrzymują zawały.
Gdzie pomkniesz, tam okiem wciąż wzgórza i wzgórza,
Szeregiem się piętrzą jak groźne przedmurza;
Im bliżéj od granic tém wyżéj w obłoki,
W chmur kłęby spowite sięgają opoki.
Strudzone Madjary, skwar srodze ich nuży;
Zrzucili dolmany: nie wytrwać im dłużéj.
Tuż słonko nad niemi, kto przed niém uciecze?
Godzina m u drogi, więc piecze a piecze.
Jedyną im strawą powietrze z pod nieba,
Tak ciężkie i twarde, że stanie miast chleba;
W słonecznym upale spragnieni ochłody,
W garść chmurę ściskają: trysnęły z niéj wody.
Do góry olbrzymiéj dotarli już szczytu,
W noc tylko iść mogą, od zmierzchu do świtu,
Wciąż nowe im stają zapory w śród jazdy,
Bieguny w pochodzie trącają o gwiazdy.
[20]
Wśród gwiazd tych promiennych, gdy jadą w noc ciemną,
Tak Janosz w swój myśli rozmawia tajemno:
„Gdy gwiazda od nieba oderwie się złota,
Wszak kres się zakończy ludzkiego żywota.
Bezbożna macocho! toż szczęście dla ciebie;
Ze nie wiem gdzie czyja tkwi gwiazda na niebie;
Twą gwiazdę, oj wiedźmo, strąciłbym ja śmiało,
Byś dręczyć przestała gołąbkę mą białą”.
Już snadniéj im z góry zestąpić wysokiéj,
Tu trawka zielona, tu huczą potoki;
Powietrze tu lżejsze, skwar słońca mniéj pali:
Wtém cudny kraj Franków zaoczą w oddali.