<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Janosz Witeź
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryna Duchińska
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

„Od czegóż to zacząć? nasamprzód jak widzę
Wyjaśnić mi trzeba nazwę Kukurydzę.
Na polu odkryto sierotkę nieznaną
I ztąd Kukurydzy przezwisko mi dano.

W dzień letni Gaździna poczciwa niewiasta,
Przez pole zielone do wioski szła z miasta;
Było to w słoneczny poranek na wiosnę:
Wtem z bruzdy posłyszy kwilenie żałosne.

Płakałem okrutnie — przystąpi zdziwiona,
Podnosi mnie z brózdy i tuli do łona,
I w sercu poczciwém myśl jasna zaświeci:
„Wychowam sierotkę, Bóg nie dał mi dzieci.”

„Lecz Gazda był człowiek ponury i srogi;
Gdy biedna Gazdzina przyniosła mnie w progi,
Na wstępie gniewliwym powitał mnie wzrokiem,
I z ust mu przekleństwa trysnęły potokiem.

Poczciwa niewiasta drży cała i nie wie
Jak męża ukoić w straszliwym tym gniewie.
„Ej, ojcze! zagadnie, miałażbym chroń Boże,
Biédnemu dzieciątku dać zmarniéć na dworze?

Dobytkiem nam pięknym poszczęścił Bóg z nieba,
Więc chłopczyk w próżniactwie nie będzie jadł chleba;
Są konie i woły i owce, toć z czasem
Nasz mały Bogdanek zostanie Juhasem.”

Wszak słowo na serce upada jak rosa!
Lecz zawsze on na mnie spoglądał z ukosa,
Za lada swawolę on karcić gotowy,
Wciąż gromi i chłoszcze, to biczem, to słowy,

Wśród pracy i chłosty wyrosłem w pacholę,
A chmury przyćmiły sierocą mą dolę;
Jedyna mi gwiazdka nad głową migocze,
Bieluchna gołąbka, dziewczątko urocze.

Mogiłę jéj matki, już trawa zarasta,
Już nowa w dom męża wstąpiła niewiasta.
Nie długoć i ojciec zmarł z bólu i troski:
Dzieweczka z macochą mieszkała wśród wioski.

Pociechą mi całą ta biédna sierota,
Jedyną różyczką wśród kolców żywota;
Mógłżem ja mój Boże, nie kochać jéj żywo,
Gdy serca nam sprzęgło sieroctwa ogniwo.

Bym mógł ją zobaczyć chwileczkę przed progiem,
Nie dałbym tej chwilki za kołacz z twarogiem.
O! jasnoż w niedzielę słoneczko mi świeci,
Gdy w pląsach na łące zgromadzą się dzieci.

A kiedym na chłopca wzrósł krzepko i pięknie,
Ej serce mi puka, pierś mało nie pęknie;
A gdy ją uścisnę, drżę cały jak listek
Że mógłby świat dla mnie zapadnąć się wszystek.

Bezbożna macocha wciąż krzywdzi niebogę,
Niech Bóg jéj przebaczy, ja bronię jak mogę;
Gniew wiedźmy przeklętéj odganiam ja czarem,
Gdy w pomstę niekiedy zastraszę pożarem.

I mnie téż biednemu przypadły psie chwile,
Kiedyśmy Gazdzinę złożyli w mogile,
Boć ona mnie wiernie do dni swych ostatka,
Przed Gazdy razami słoniła jak matka.

Ja serce mam twarde, kowane ze skały,
Nie często z mych oczu łzy wrzące tryskały;
Lecz na grob Gazdziny stoczyłem ich tyle,
Aż kwiaty na cichéj zakwitły mogile.

I miła Iluszka, mój klejnot jedyny
Zawodzi też ciężko na grobie Gazdziny:
Bo dobra niewiasta serdecznie a słodko
Z daleka nad biédną czuwała sierotką.

„Czekajcie-no dzieci — mówiła z uśmiechem,
Pożenię was jeszcze, toż kochać nie grzechem,
I dola wam jasna po Bogu zaświeci,
Będzie to z was para — czekajcie-no dzieci.”

Ze słów tych radości my patrzem na siebie,
Byłożby to, było — jak słońce na niebie,
Bo nigdy jéj słowo nie padło na marno:
Cóż kiedy nieboga śpi w ziemi pod darną!

Gdy biédnéj Gaździnie zawarła śmierć oczy,
Ta ziemia cmentarna co piersi jéj tłoczy,
I nasze nadzieje stargała z kolei:
Lecz miłość nie zgasła, choć zbrakło nadziei.

Inaczéj zrządziły wyroki snać Boże,
Nad głową promienne pobladły nam zorze;
Raz oto na stepie zgubiłem pół trzody,
I srogi mnie Gazda wypędził z zagrody.

Jam musiał pożegnać gwiazdeczkę mą złotą,
W świat długi, szeroki, poszedłem z tęsknotą,
I wlokłem się smutno to polem, to jarem,
Aż oto z pasterza zostałem huzarem.

Gdzie wiatr mnie zapędził, toć nie wie Iluszka,
Lecz ona drugiemu nie odda serduszka;
Ja wiernym téż będę gołąbce méj białéj,
Choć losy mnie od niéj daleko zagnały.

Więc nie licz ty na mnie, urocza królewno,
Bo choćbym Iluszki nie dostał, to pewno
Mogiła mnie raczéj na wieki przytłoczy,
Nim skłonię ku innéj me serce i oczy.”


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Seweryna Duchińska.