Jermoła/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jermoła |
Podtytuł | Obrazki wiejskie |
Wydawca | Henryk Natanson |
Data wyd. | 1857 |
Druk | Drukarni Gazety Codziennéj |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz raniuchno był już na nogach. Dziecko znów musiał zanieść Horpynie, bo nosić się z niém nie było podobna: sam począł zamiatać i biegać przyspasabiając wódkę i obiad mięsny w piecyku dla spodziewanego Prokopa, którego lada czém zbyć nie wypadało, bo gębę miał popsutą.
Nie chybił zdun stary i około ósméj zajechał wózkiem jednokonnym przed karczmę. Umieszczono jakkolwiek konia pod ścianą obwaloną w zakątku; a że Prokop wódki się napiwszy naprzód zażądał widzieć sierotę, poszli po kilku kieliszkach do kozaczychy. Tu się ich widać spodziewano, a starucha sprzyjając Jermole, trochę téż przez próżność chcąc się pokazać i wystąpić przed obcym, nagotowała krupniku z miodem, przyrządziła kiełbasę, największy przysmak na jaki zdobyć się mogła, a w dodatku i jajecznicę, co przyjęcie to podniosło do najwyższego stopnia przepychu, niepospolite dając Prokopowi wyobrażenie o zamożności domu.
Stary zdun wprawiony w doskonały humor, nie mógł się odchwalić sierotki: prawda, że Jermoła popisać się z nim umiał. Daléj tedy gdy nasz dworak wrzał z niecierpliwości, wyszli jakoś nareszcie szukać gliny we dwóch, choć Prokopowi od misy i flaszy niebardzo się chciało, i rad był odłożyć na kiedyindziéj.
Jermoła gorąco Pana Boga prosił, żeby się dobra glina znalazła, ale prawdę rzekłszy, ani pojęcia nie miał gdzie jéj szukać, ani nadziei znalezienia: ufał jednak że to się powiedzie więcéj w Opatrzność i los, niż ludzi. Słysząc zawsze, że dęby rosną na pokładzie glinianym; wiedząc, że glinę do obmazywania chat brano zawsze nieopodal od drzew, koło jego ogródka, w miejscu właśnie gdzie siérotkę znalazł, które się nawet glinkami nazywało: instynktem poprowadził tam zduna.
Wzięli z izby rydel, czyli jak go tam zowią zastup, i z milczącym Prokopem, który dla nadania sobie powagi obie ręce za pas pozakładał, poszli oba za pustkę na wzgórze.
— Ale to tu szczére piasczysko, — rzekł stary — glina musi być bardzo głęboko, i kto wié, czy się zda na co: niżéjby szukać jéj potrzeba.
Postąpili kilka kroków, i jakoś niedaleko dęba, który Jermoła Radionowym nazwał, dworakowi kopać się koniecznie zachciało.
Prokop, że to był rozkoszniś i fatygi nie lubił, zaraz sobie usiadł na ziemi, a Jermoła plunąwszy w dłoń, zamaszysto wziął się do kopania. Zrazu co odrzucił, licha było warte: piasek szary, piasek biały, piasek żółty i żwir, aż zastup coś twardszego napotkał i pokazała się glina.... Ale i ta nicpotemu: prosto żółta i kamyczkowata, jeszcze w niéj nadto było piasku.
Pokazał na rydlu próbkę Prokopowi, ale ten na nią wzgardliwie spojrzawszy, ruszył tylko ramionami.
— Kopcieno daléj — rzekł sapiąc po kiełbasie i jajecznicy — a dajcie mi swoję fajkę.
Oddałby był nie lulkę, ale ostatnią koszulę Jermoła, byle załagodzić Prokopa: żywo więc pozbywszy się cybuszka, jął się dalszéj roboty w milczeniu.
Po téj glinie, coraz zsiadlejsza i gęstsza pokazała się druga, ale i z téj Prokop jeszcze nie był rad: nie byłato prawdziwa garncarska. Nareszcie w trzeciéj szychcie zazieleniało coś i pokazało się nie wiedzieć do czego podobnego, płowego, gęstego, zsiadłego jak kamień. Jermole aż w sercu zastygło: odrzucił precz dobytą ziemię, sparł się na zastupie i westchnął. Wtém oko Prokopa padło na odrobinę téj ziemi wyrzuconéj pod nogi, twarz mu pojaśniała, porwał ją w palce, roztarł, posmakował.
— O! o! toście to wy wiedzieli o téj glinie na pewniaka! — zawołał — wiecie wy co to za glina: takiéj tu nie ma nigdzie naokoło aż we Włodzimiercu!... O! filut z ciebie stary! — zakrzyknął Prokop, rzucając fajkę.
Jermoła zaniemiał, ale mu wypadło udać, że istotnie szedł z wiadomością rzeczy, tam, gdzie w istocie Opatrzność go tylko prowadziła. Uśmiechnął się.
— A głęboko to tego: poprobujcieno? — zapytał garncarz...
O! o! będą garnki! i jakie! Na dwanaście mil nie ma takich prócz Włodzimierca... śliczna glina, choć ją łyżką jeść jak masło.
Jęli już oba kopać i rozgrzebywać, a warstwa tego drogiego pokładu pokazała się obfita. Przerzynały ją wprawdzie wązkie żyły bielszéj z piaskiem jeszcze i żwirem pomieszanéj, ale te zaledwie okazywały się i znikały, a zielonawa śliczna glina zdawała się niewyczerpaną... Zawiązali jéj w płachtę dobrą kupę dla sprobowania, i zapiwszy tę sprawę, Prokop siadł na wóz strasznie głową kiwając, a spiesząc do Małyczek.
Takim sposobem odkryto w Popielni glinę, o któréj wprzód nikt nie wiedział, i piérwszy garncarz z radością w sercu niewysłowioną, pokląkł się pomodlić w swéj izdebce, po odjeździe Prokopa.
— Dziécię chléb będzie miało! — wołał odchodząc od siebie z radości — dzięki ci Panie Boże, żeś mnie wysłuchał! Dziécię chléb będzie miało!