Jermoła/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jermoła |
Podtytuł | Obrazki wiejskie |
Wydawca | Henryk Natanson |
Data wyd. | 1857 |
Druk | Drukarni Gazety Codziennéj |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zmierzając do chaty garncarza, położonéj na wzgóreczku, gdzie pod wspaniałą starą gruszą widniał zasklepiony świeżemi garnkami piecyk garncarski; Jermoła począł się bardzo namyślać i zdało mu się wreszcie, jakoby wpadł na niewinny a szczęśliwy podstęp: rozjaśniła mu się twarz stara i pomarszczona, zatarł ręce, raźniéj i ochotniéj przestępując próg Prokopa.
Po wydaniu za mąż córki, stary zdun małyczkowski mieszkał z parobczakiem i gospodynią młodą jeszcze rekrutką, uchodzącą za jego ulubienicę, w opustoszonéj chacie, wiodąc życie wiejskiego hulaki i wygodnisia. Pracował mało, wierząc już w stare ruble, rzadko się brał do toczenia i wypalania, częściéj w karczmie zasiadywał, lub w domu z gosposią wywczasu zażywał.
I teraz właśnie zastał ich we dwoje Jermoła nad kwartą wódki i misą kwaśnego mléka ze śmietaną. Prokop poszpakowaciały już starzec, krzepki był jeszcze: ogromne chłopisko, barczysty, silny jak dąb, z brodą po pas. Spojrzawszy nań znać było, że się jeszcze mógł poborykać z niedźwiedziem. W karczmie gdy sobie podpił, obawiali się go wszyscy, bo chłopami jak gruszkami rzucał, pod oś plecy podłożywszy wóz ładowny dźwigał, a korcem zboża zamiatał jak plewą.
W butach juchtowych po kolana, w szarawarach białych, skrojonych z kozacka, w szaréj koszuli z guzem ogromnym i sutym czerwonym pasie; Prokop siedział z łyżką nad misą naprzeciw rekrutki, która do niego białe wyszczerzała zęby i śmiała się ręką zasłaniając. Znać jéj niedorzeczności prawił, gdy Jermoła pokazał się z pobożném pozdrowieniem w progu.
— Sława Bohu!
Trochę się znali i wprzódy, ale Prokop dla każdego był gościnny póki nie podpił i nie zadarł się, a nie począł być strasznym; wstał więc z ławy, rekrutka uciekła, a starzy się przywitali.
— A z czém Pan Bóg prowadzi? — zapytał gospodarz — napijemy się na dobry czas?
— Napijemy — odparł Jermoła — choćto ja nie zwykły.
— E! jeden nie zaszkodzi.... i zaraz do dzieła, jeśli jakie macie.....
— A jest tam coś trochę — rzekł przybyły — ale to długo gadać.
— No, to wcześnie zaczynać trzeba...
— Poczekajcie, niech trochę odetchnę...
— Jak sobie chcecie.
Powoli i rekrutka pokazała się z alkierza. Sprzątnięto misę, zostawując wódkę; poczęli stękać na czasy, na drożyznę: Prokop jął kląć rzemiosło i rozgadali się jakoś serdecznie.
— Otóżto trzeba wam wiedziéć — rzekł Jermoła nie bez obawy — że i ja jestem także syn garncarski, a dziadowie moi z dawien dawna byli zdunami.
— Oho! — z niejakiém podziwieniem odezwał się Prokop — doprawdy?
— Tak jest w istocie, ale ojciec i matka odumarli mnie w maleństwie: ledwie troszynkę mogłem się przypatrzéć rzemiosłu. Jeszcze dodziśdnia na dawnym naszym ogrodzie jest stare piecysko zielem zarosłe, ale ta ojcowizna poszła w obce ręce...
— Jak świat światem w Popielni o garncarzu słychać nie było.
— Bo ojciec był z Wołynia, a tu krótko robił.
— A to co innego — wódkę popijając rzekł Prokop.
— Otóż widzicie, na starość zachciało mi się powrócić do rzemiosła — wybąknął Jermoła.
Prokop spojrzał mu w oczy i poskrobał się w głowę coś mrucząc.
— To ty mi kawałek chleba chcesz odebrać? — ofuknął się groźno.
— E! posłuchajcieżno — rzekł Jermoła — jeszcze go może i wam dam: nie strachajcie się-no zawczasu.
— Gadajże, gadaj.
— Syna nie macie, córkę wydaliście za gospodarza, sami dosyć nachowaliście grosza: jużby wam i czas odpocząć. Tu glina nie do rzeczy, musicie jeździć z garnkami daleko, bo koło siebie ich nie sprzedacie, takieto nicpotém....
— O! o! a ostrożnieno bracie! co gadasz! — ofuknął się, pięścią w stół stukając gospodarz.
— Nie gniewajcie się: toć się bez was nic nie zrobi.....
— Ty mnie chcesz obedrzéć!
— Nie! nie, jeszcze się wam z tego darmo kawał chleba okroi.
— A nu! to gadaj, czortby miał twoję duszę...
— Ot jak: ja sobie łatwo przypomnę rzemiosło, byle mi cokolwiek pokazać, bo ono we krwi jest..... Założycie wy ze mną piec w Popielni, dopilnujemy razem wypalenia, a za to póki waszego życia, połowę zarobku mego do was należéć będzie, choćbyście sobie do góry brzuchem leżeli...
Prokop bardzo zaczął trząść głową.
— Dobreby to było; a kto za was zaręczy?
— Wasz pan...
— Rotmister! stary rotmister! — krzyknął Prokop.
— A no, on! bo téż to on widząc gorzką moję dolę na starość, tę radę mi podał.
Prokop zafrasowany aż się za brodę targnął.
— Hde rym, hde krym! Rotmister! on tobie to poradził? Alboto wy wiecie co nasze rzemiosło? Wam się zdaje, że garnek zlepić jak grzędę skopać, albo piec wypalić i to mała sztuka. Atoć ja całe życie robię garnki i niezawsze mi się udaje.
— Bo wam już się niebardzo chce tém zajmować: macie grosz, chatę, chléb, a na co wam to?
— Nu! to prawda... ale ty mój stary także niełatwo się nauczysz: tu potrzeba młodéj głowy...
— Poprobujcie, i Rotmister wam będzie wdzieczen.
— Kroćsetby diabłów zjadł ze swoim Rotmistrem; — mruczał Prokop — jemu człowieka obedrzéć to nic.
— A jeśli w Popielni lepsza się glina znajdzie na białe garnki? Wy to tylko palicie czarne, a to lichota...
Prokop aż się zerwał z gniewem; oczy mu krwią zachodziły.
— Lichota! — krzyknął — ej stary! jak cię pochwycę, to cię i twój Rotmister z moich łap nie wyrwie.
— A co wam z tego przyjdzie, jak biédnego człowieka i sierotę zgubicie — rzekł potulnie Jermoła.
To rozbroiło starego Prokopa. Uśmiechnął się.
— Jaką sierotę? — zapytał.
— A to nic nie wiecie?
— Nic, jeździło się po świecie; gadajże co to za sierota?
Rad z uspokojenia gospodarza, który choć gwałtowny i popędliwy, niezłe w istocie miał serce: dworak rozpoczął swoje dzieje z tą szczegółowością, z jaką zwykle wieśniacy każdą rzecz opowiadają, nie pomijając najdrobniejszéj okoliczności. A potrafił je tak rozpowiedzieć, że Prokopa i zajął i poruszył; zawołał gospodarz rekrutki żeby słuchała także, i ani się opatrzyli, jak godzina upłynęła wśród gawędy z Jermołą. Uczucie wywołało uczucie, zbudziła się w sercach litość; Prokop klął, ale już nie gościa, tylko te gadziny, które śmiały biédne dziecko porzucić tak na drodze na los szczęścia, na sierocą dolę. Położenie Jermoły usposobiło go do przyjścia mu w pomoc, a może téż i wspomnienie rotmistrza, którego się wszyscy obawiali, pomogło nieco do tego; dosyć, że gdy wstali od stołu po kilko-godzinnéj gawędzie, stary garncarz obiecał nazajutrz przyjechać do Popielni dla zobaczenia razem i dziecka i gliny.
Wziąwszy odeń słowo, które zapić potrzeba było dla mocy kieliszkiem wódki, Jermoła wstąpił jeszcze do dworu opowiedzieć się rotmistrzowi, i pospiesznie, naprost, ścieżyną przez lasy mało komu znaną pobiegł do Popielni, co chwila już niespokojniejszy będąc o swego wychowanka, że mu Horpyna spać nie da pieszczotami, lub przysmakami zakarmi.
Spocony, umęczony, z zaschłemi usty, padając ze znużenia, miotany niepewnością co jutro będzie z garncarzem i czy się uda lub nie proba; w obawie, żeby darmo czasu nie stracić, wrócił Jermoła do chaty kozaczychy, a pochwyciwszy Radionka, którego jak po pół-roczném niewidzeniu wyściskał, niebardzo chcąc się spowiadać z tego co zrobił, pospieszył do swojéj chaty.