Jerozolima/Część I/Nök Matts Erykson
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jerozolima |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Felicja Nossig |
Tytuł orygin. | Jerusalem |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część pierwsza |
Indeks stron |
Był piękny dzień wiosenny. Wieśniak i syn jego wybrali się do wielkiego tartaku położonego w najbardziej południowej części okręgu.
Obaj mieszkali w górach na północy, musieli więc przejść przez całą wieś parafialną. Przechodzili obok wszystkich świeżo zaoranych i zasianych pól, gdzie zasiewy już zeszły, i patrzyli na te wszystkie soczysto zielone łany zboża, na te piękne łąki, na których koniczyna wnet zaczerwieni i słodkim powionie zapachem.
Przechodzili obok wielu domów, świeżo bielonych, gdzie wsadzano nowe okna lub odbudowano werandę, i obok ogrodów w których kopano i sadzono. Wszyscy ludzie, których spotykali po drodze mieli ziemię na butach i ziemię na rękach, ponieważ byli właśnie w polu lub w ogrodzie warzywnym sadzili kartofle, albo siali buraki i marchew.
Chłop nie mógł się powstrzymać, aby od czasu do czasu przystanąć i pytać się ludzi, jakiego gatunku kartofle posadzili, lub kiedy też posiali już owies. Gdy ujrzał cielę lub łoszaka, zastanawiał się w jakim jest wieku. I obliczał ile krów trzymają na tym lub owym dworze, i pytał się ile też wart byłby ten łoszak, gdyby tak był już zjeżdżony!
Syn starał się wciąż odciągnąć myśli ojca od tych rzeczy. „Ja myślę o tem, że ty i ja będziemy wkrótce chodzili po dolinie Saronu i pustyni Judejskiej“, mówił on.
Ojciec uśmiechnął się, twarz jego rozjaśniła się na chwilę. „Tak, pięknie to będzie kroczyć śladami Jezusa“, rzekł.
Lecz już po chwili myśli jego zaabsorbowała znowu kupa niegaszonego wapna, które obok nich przewożono. „Kto to wiezie to wapno Gabryelu? Powiadają, że wapno daje doskonałe zboże. Musimy w czasie żniwa baczyć uważnie.“
„W czasie żniwa ojcze?“ zapytał Gabryel z wyrzutem.
„Ach, wiem przecie“, rzekł chłop, że w czasie „żniwa będę przebywał w chatach Jakóba i pracował w winnicy Pańskiej“.
„Tak odrzekł syn, tak będzie. Amen, Amen.“
Przez chwilę szli milcząc dalej i patrzyli na kiełkującą dokoła wiosnę. Woda szemrała w potokach, a droga z deszczu wiosennego całkiem odmiękła. Dokąd spojrzeć, wszędzie ludzie przy pracy, która teraz musi być zrobioną i każdego mimowoli bierze ochota zabrać się także do niej i pomagać nawet, jeżeli idzie przez pola, które doń nie należą.
„No tak“, mówi chłop zamyślony, „nie przeczę że wolałbym był sprzedać mój dwór w jesieni, gdy robota będzie skończona. Ciężko to porzucić go na wiosnę, właśnie kiedy chciałoby się wszystkich sił przyłożyć do pracy.
Syn ściąga ramionami; widzi że musi pozwolić ojcu wygadać się.
„Teraz będzie trzydzieści jeden lat, że jako młody chłopak kupiłem tam w górze na północy parafii nieuprawną glebę“, rzekł chłop. „Nigdy tam łopata nie weszła w ziemię. Połowa była trzęsawiskiem a druga połowa kamieniołomem, i strasznie to wszystko wyglądało. W tym kamieniołomie tłukłem potem kamienie, tak że myślałem nieraz, że mi się krzyże połamią. Ale zdaje mi się że na trzęsawisku była jeszcze ciężka robota, zanim wszystko wydrenowałem i wysuszyłem.
„Pewnie ojcze, pracowaliście gorliwie,“ rzekł syn, „i dlatego Pan Bóg teraz myśli o was i powołuje was do ziemi świętej.“
„W pierwszym czasie — mówił dalej chłop, „mieszkałem w obejściu, które nie było lepsze od chaty węglarza; zrobione było z nieociosanych kłód a dach pokryty był mocno przydeptaną ziemią. Nie udało mi się nigdy dach ten zrobić tak gęstym aby deszcz nie padał do chaty. Najtrudniej było w nocy. A krowa i koń nie miały się lepiej odemnie. Przez całą pierwszą zimę stały w jaskini, gdzie było ciemno, jak w piwnicy.
„Ojcze — zapytał syn — dlaczego tak przywiązani jesteście do miejsca, gdzieście się tak srogo męczyli?“
„Ale musisz także myśleć o tem, jaka to radość była, gdy zbudowałem wielką stajnię dla bydła i gdy bydłostan zwiększał się z każdym rokiem, tak, że musiałem wciąż rozszerzać stajenne budynki. Gdybym teraz nie miał zamiaru sprzedać dwór, byłbym musiał dać nowy dach na stodołę. Właśnie teraz byłby czas po temu, skoro byłbym pokończył zasiewy“.
„Ojcze — rzekł syn — będziecie i w tamtym kraju robili zasiewy i trochę ziarna upadnie pod ziemię, a trochę na grunt kamienisty, a trochę na drogę i na urodzajną ziemię“.
„A stary nasz dom — mówił ojciec, — który zbudowałem po tej pierwszej chacie, byłbym w tym roku chętnie zwalił i wystawił sobie piękny dwupiętrowy dom. Cóż teraz zrobię z tem drzewem budulcowem, któreśmy w zimie pozwozili? Była to ciężka robota, to zwożenie drzewa, i konie strudziły się przytem i my również.
Syn zaczął się niepokoić; miał takie uczucie jak gdyby ojciec miał mu się wywinąć, i obawiał się, że stary może nie znajduje się w należytem usposobieniu aby iść i poświęcić cały swój majątek.
„Tak — rzekł syn, — ale czem jest nowy dom i nowa stajnia w porównaniu z nowem czystem życiem wśród ludzi równych przekonań?“
„Alleluja!“ zawołał ojciec, „o tak, wiem przecie, że spotkał nas pięknym los. I właśnie idę do młyna aby sprzedać moją posiadłość towarzystwu akcyjnemu. Gdy będę powracał tą drogą będzie już po wszystkiemu; nie będę już niczego miał na własność.“
Syn nie odrzekł nic na te słowa; uspokoił się gdy słyszał, że ojciec tak mówił. Wkrótce potem przechodzili obok dworu, który leżał na pięknem wzgórzu. W dworze tym był pięknie pobielony dom z altaną i werandą a dokoła rosły wysokie topole, których piękne szarawo-białe pnie pełne były odżywczych soków.
„Patrz — rzekł chłop — ot tak chętnie bym urządził był u siebie. Właśnie] taką werandę i altankę z licznemi rzeźbami. I taką samą zieloną terasę z cienką, gęstą trawą Czy to nie byłoby pięknie Gabryelu?“
Syn nie odpowiada, a chłop czuje, że nie chce już słyszeć tego ciągłego gadania o dworze. Milczy więc także, ale myśli jego są bezustannie w własnej zagrodzie. Myśli o tem, jak się będą miały konie i w ogóle cały dwór za nowego właściciela. „Ach — myśli sobie — pewnie bardzo to głupio z mojej strony, że sprzedaję go Towarzystwu akcyjnemu. Oni przecie nie zrobią tu nic innego, tylko pościnają drzewa, wyrąbią cały las a dwór podupadnie zupełnie. I będą tu znów trzęsawiska, a lasek brzozowy rozrośnie się i zabiorze pola“.
Teraz obaj doszli do młyna i tu znów stary rozglądał się ciekawie. Widział tu pługi i brony nowej konstrukcyi i przyszło mu na myśl, że dawno już pragnął sprawić sobie kosiarkę. Spoglądnął z pod oka na Gabryela, który był pięknym młodzieńcem i wyobrażał sobie, jakby to on siedząc na pięknej czerwonej maszynie, trzaskał z bicza i ścielił sobie pod stopy wysokie zboże i wyglądał jak pełen siły bohater pokonywujący wrogów.
A gdy już stał w kantorze, wciąż jeszcze zdawało mu się, że turkot maszyny dźwięczy mu w uszach. I słyszy lekkie padanie trawy i słyszy cichy świergot i pisk spłoszonego ptactwa.
A w kantorze kontrakt sprzedaży jest już zupełnie wygotowany. Układy skończone, cena oznaczona, brakuje jeszcze tylko podpisu.
Przeczytują mu kontrakt. Słyszy, że wyliczają cały jego majątek, tyle morgów lasu, tyle roli i łąk, tyle narzędzi gospodarskich, i tyle a tyle sztuk bydła, które musi oddać kupującym. Rysy jego kamienieją. „Nie, mówi w duchu do siebie, nie, to się nigdy nie stanie“.
Gdy wszystko przeczytano, i właśnie chłop miał wstać i powiedzieć, że przecie nie może się zdecydować do sprzedaży, syn jego pochylił się nad nim i szepnął mu do ucha: „Ojcze, dwór, albo ja. Cokolwiek byście uczynili, ja w każdym razie wyjeżdżam“.
Chłop był tak zaabsorbowany myślą o swym dworze, że nie przyszło mu wcale na myśl, iż syn jego mógłby wyjechać bez niego! A więc tak, syn w każdym razie wyjedzie. „Wydaje mu się to, co prawda niezrozumiałem — co do niego, to z pewnością nie wyjechałby, gdyby syn został.
Ale to rzecz jasna, że musi wyjechać wraz z synem.
Przystępuje do biurka, gdzie kontrakt czeka jego podpisu. Inspektor fabryki wsunął mu pióro między palce i wskazuje na papier. „Tu mówi — tu musicie podpisać: Hök Matt Erykson“.
Stary bierze pióro, a równocześnie przypomina sobie dokładnie, jak przed trzydziestu i jeden laty podpisał również kontrakt, na mocy którego nabył kawał nieurodzajnej gleby.
Przypomina sobie, że podpisawszy kontrakt, poszedł obejrzeć swoją własność. I wtedy powiedział sobie: „Patrz, co ci Pan Bóg dał; tu będziesz miał robotę na całe życie“.
Inspektor fabryczny sądzi, iż chłop waha się, ponieważ nie jest pewnym, gdzie ma podpisać swoje imię i wskazuje powtórnie na papier, mówiąc: „Tu musicie podpisać. Napiszcie tu wasze imię: Hök Matts Erykson“.
Hök Matts Erykson zaczyna pisać. „To imię“ myśli przytem — piszę dla mojej wiary i dla mego zbawienia, dla moich miłych przyjaciół Hellgumczyków i dla naszego drogiego nam współżycia, ażebym nie pozostał tu samotnym, gdy wszyscy wyjadą“.
I podpisuje swoje pierwsze imię.
„A to drugie — myśli dalej — to drugie piszę dla mego syna Gabryela, ażebym nie stracił tak dobrego i wiernego syna, i dlatego, że był tyle razy dobrym dla swego starego ojca, i aby mu pokazać, że on jest przecie dla mnie najdroższym na świecie“. I podpisał drugie swe imię.
„A to trzecie“ — myśli znów, nasadzając pióro na nowo. „Dlaczego właśnie mam pisać to trzecie?“. I w tej chwili ręka jego porusza się jakby wbrew jego woli i robi grube kreski w poprzek i wzdłuż po całym przeklętym papierze.
„Tak, to robię dlatego, ponieważ jestem starym człowiekiem, który musi do końca życia obrabiać ziemię i musi tam, gdzie pracował przez całe swe życie orać i siać — dalej“.
Hök Matts Erykson wygląda okropnie zakłopotany, gdy zwracając się do ispektora pokazuje mu papier.
„Pan Inspektor wybaczy, było wprawdzie moim zamiarem sprzedać mój majątek ale, jednak — nie mogłem tego uczynić“.