Jerozolima/Część I/Na Ingmarowskim dworze
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jerozolima |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Felicja Nossig |
Tytuł orygin. | Jerusalem |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część pierwsza |
Indeks stron |
Następnego dnia była sobota. Ksiądz wyjechał był ze wsi i wracał dopiero późnym wieczorem do domu, podczas silnej zawiei śnieżnej.
Powracał od chorego, który mieszkał daleko na północy wśród lasu, a teraz z wielkim trudem tylko przebijał się naprzód. Koń zapadał się w śniegu sanie były wciąż w niebezpieczeństwie wywrócenia się, woźnica i ksiądz musieli często wysiadać, aby szukać drogi. Nie było zbyt ciemno, księżyc wielką okrągłą szybą wyglądał z po za chmur śniegowych a światło księżyca rozjaśniało chmury, tak iż wyglądały jasno szare. Gdy ksiądz spojrzał w górę, widział płatki śniegu latające w powietrzu i napełniające je białemi kropkami.
Nie wszędzie było tak trudno dostać się naprzód. Były tu i owdzie kawałki drogi, gdzie nie było śniegu i tam sanie lekko posuwały się po gładkiej jak lód i mocno przymarzniętej drodze. Na innych miejscach śnieg był głębszy, ale tak lekko i równomiernie usypany, że nie tworzył przeszkody. Główna trudność była tam, gdzie wiatr nawiał wysokie góry śniegu, przez które nie było widać niczego. Tam musieli zbaczać z drogi i przebijać się przez pola i krzewy, przyczem ciągła była obawa, że wpadną do rowu. lub że koń wbije się na pal od płotu.
Ksiądz i parobek troszczyli się myśląc o ogromnych masach śniegu, które przy każdej zawiej i gromadziły się zawsze przy dużym starym parkanie w pobliżu ingmarowskiego dworu. „Jeżeli to tylko przebędziemy szczęśliwie, będziemy już tak dobrze, jak w domu,“ mówili.
Ksiądz przypomniał sobie, jak często prosił Ingmara Wielkiego, ażeby usunął ten wysoki parkan, ponieważ z jego to przyczyny, gromadzi się na tem miejscu śnieg tak wysoko. Ale nigdy nie przyszło do tego i parkan stał wciąż jeszcze. Ile to już rzeczy zmieniło się na ingmarowskim dworze, a parkan stał jeszcze tam gdzie dawniej.
Wnet już ze sani widoczny był dwór, a i masy śniegu były na zwykłem swem miejscu, wysokie jak mur, a jak kamień twarde. O ominięciu ich nie mogło być mowy, trzeba było przedostać się przez te olbrzymy. Lecz wyglądało to tak strasznie, że parobek powiedział, iż raczej pójdzie do dworu i poprosi o pomoc.
Ale ksiądz na to nie chciał pozwolić Od pięciu lat nie mówił już ani słowa z Halfvorem i Kariną, i tak nie miłą była mu myśl widzenia się z nimi, jak dla kogokolwiek widoki spotkania się z dawniejszymi przyjaciółmi, z którymi zerwało się już dawno.
Koń musiał więc wyleść na wał śniegowy. Śnieg niósł go aż doszedł do wierzchołka góry.
Lecz tam nagle zapadł się; znikł jak gdyby wpadł był do grobu, a oboje ludzie w saniach siedzieli i wytrzeszczali oczy za nim.
I właśnie w chwili gdy koń się zapadł, urwał się także powróz, i nie mogli jechać dalej!
Za kilka chwil potem ksiądz otwierał drzwi od sali dworu ingmarowskiego.
Duży ogień palił się na kominie; z jednej strony siedziała gospodyni i prządła cienką wełnę, a za nią długim szeregiem siedziały kobiety i dziewczęta i przędły len i konopie. Druga strona komina należała do mężczyzn. Ci wrócili dopiero przed chwilą z przewozu drzewa; jedni spoczywali, inni zajęci byli jakąś lekką robotą, która była dla nich raczej zabawą. Odłupywali gałązki, ostrzyli żelazka lisie lub wyrzynali rączki do siekier.
Gdy wszedł ksiądz i opowiedział o swej przygodzie, powstał ruch ogólny. Parobcy wyszli natychmiast, aby odkopać konia z pod śniegu, Halfvor prowadził księdza do stołu i prosił, aby usiadł na jednej z długich ławek. Karina wysłała służące do kuchni, aby ugotowały kawę i przygotowały wieczerzę dla gościa. Sama powiesiła futro jego obok pieca aby wyschło, zaświeciła lampę wiszącą i przysunęła swój kołowrotek do stołu, aby mogła wziąć udział w rozmowie mężczyzn.
„Lepszego przyjęcia nie doznałem nawet za życia Ingmara Wielkiego“, pomyślał ksiądz.
Halfvor rozpoczął rozmowę o stanie dróg, i pytał księdza, czy dobrą cenę uzyskał za zbiory tegoroczne, oraz czy porobiono już naprawy, o które prosił już tak dawno. Karina dowiadywała się o księdzową i pytała czy w ostatnim czasie nie nastąpiło polepszenie w jej chorobie.
Parobek księdza wszedł i doniósł, iż konia wydobyto już, naprawiono cugle i wszystko gotowe do odjazdu. Ale Karina i Halfvor prosili księdza gorąco aby został do wieczerzy i nie przestali go błagać, aż się zgodził.
Przyniesiono kawę; największy srebrny imbryk, którego używano tylko przy weselach i pogrzebach, lśnił się na tacy, a na trzech talerzach leżało kopiasto białe pokrajane pieczywo.
Małe oczy księdza rozwarły się szeroko z podziwu. Raz po raz przecierał sobie ręką czoło, siedział jak gdyby we śnie i bał się co chwila przebudzenia.
Halfvor pokazał księdzu skórę łosia, ubitego przeszłej jesieni w jego lesie. Skórę rozłożono na ziemi i nigdy jeszcze ksiądz nie widział większej i piękniejszej. Karina zbliżyła się do Halfvora i szepnęła mu coś do ucha. Halfvor zaś natychmiast prosił księdza, aby przyjął od nich tę skórę w darze.
Karina krzątała się, wyjmowała z niebiesko pomalowanych szaf wspaniałe stare srebro. Rozłożyła obrus z szerokiem mereszkowym obrąbkiem na stole i położyła na niej tyle srebrnych łyżek, jak gdyby nakrywała na ucztę. Do ciężkich srebrnych dzbanów nalewała mleko i inne napoje.
Po skończonej wieczerzy ksiądz chciał się pożegnać.
Halfvor Halfvorson odprowadził go sam wraz z dwoma parobkami; odgarniali śnieg na ciężkich miejscach, podpierali sanie gdy miały się wywrócić i nie opuścili go, aż dojechał do plebanii.
Teraz ksiądz stał już bezpiecznie na terasie swego domu. I myślał sobie, jak to pięknie spotkać się ze starymi przyjaciółmi, i żegnał się serdecznie z Halfvorem. Chłop stał jednak i szukał czegoś w kieszeni.
Nakoniec wyjął złożony papier.
Czy mógłby to teraz już wręczyć księdzu proboszczowi? zapytał. Jest to ogłoszenie, które ma być zwiastowane jutro po kazaniu. Gdyby ksiądz proboszcz był tak łaskaw i przyjął je teraz, nie potrzebowałby jutro posyłać osobnego posłańca do kościoła.
Gdy ksiądz był już w swej izbie i zaświecił światło, rozłożył papier i czytał:
„Z powodu wyjazdu właściciela do Jerozolimy dwór ingmarowski będzie sprzedany na licytacyi...“
Dalej już ksiądz nie czytał; wpadł w długie zamyślenie. „Tak, tak, teraz już skupia się nad naszemi głowami“, szepnął, jak gdyby mówił o burzy. „To jest to, na co od wielu lat czekałem“.