John Barleycorn/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | John Barleycorn |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia L. Wolnickiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antonina Sokolicz |
Tytuł orygin. | „John Barleycorn“ |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ale trzeba zapłacić rachunek. John Barleycorn zaczął ściągać haracz, i to nie tyle z ciała, wiele z umysłu. Dawna ciężka choroba, która była chorobą intelektu, rozszalała się na nowo. Stare zmory, dawno uśpione, znów podniosły głowy. Lecz były to zmory inne, jeszcze bardziej zabójcze. Stare duchy, koncepcje własnego umysłu, można było zażegnać zdrową logiką. Teraz jednak przywoływała je Biała Logika Johna Barleycorn, a upiorów Johna Barleycorn niczym nie odegnasz. Pożerany chorobą pesymizmu, zrodzonego przez pijaństwo, ratujesz się, pijąc jeszcze więcej, gnany tęsknotą za upojeniem, które John Barleycorn obiecuje, lecz którego nigdy nie daje.
Jakże opisać Białą Logikę tym, którzy jej nigdy nie zaznali. Lepiej zaznaczyć odrazu, że opis taki jest niemożliwy. Wyobraź sobie naprzykład Krainę Haszyszu nie ograniczoną ni czasem ni przestrzenią. Odbyłem niegdyś dwie pamiętne podróże w ten kraj daleki, a przygody moje wyryły mi się w mózgu niezatarcie, w najdrobniejszych szczegółach. Jednakże na darmo starałem się potokami słów uplastycznić choćby najmniejszy szczególik takim, których noga tam nie postała.
Używam wszelkich możliwych przenośni i metafor, i opowiadam, wiele bezkresnych wieków i bezdennych przepaści agonji i przerażenia może zawierać okruszyna czasu pomiędzy jednym a drugim tonem zawrotnego jig’u, granego w szalonem tempie na fortepianie. Prawię tak godzinami, wysilając się nad opisaniem tego jednego przejawu z Krainy Haszyszu, a wkońcu nie powiedziałem im właściwie nic. A gdy nie udało mi się odmalować nawet tego jednego szczególiku z bezmiaru owych potwornych wspaniałości, dochodzę do przekonania, że nie dam im nawet bladego cienia wyobrażenia o Krainie Haszyszu.
Skoro jednak spotkam kogokolwiek, komu nieobce są te straszne przestworza, rozumiemy się odrazu. Jeden zwrot, słóweczko, stwarza w jego duszy obrazy, których godzinne potoki słów nie wywołują, u tych, którzy takiej podróży nie odbyli. To samo dotyczy i domeny Johna Barleycorn, w której króluje Biała Logika. Niepodróżnikom i ten opis wyda się dziwnym i fantastycznym. Czego w najlepszym razie mogę od nich się spodziewać, to że mi uwierzą na słowo.
Otóż w alkoholu drzemie fatalna intuicja prawdy. W tym wypadku świadczy Filip trzeźwy za Filipa pijanego. Zdaje się, iż w świecie tym rozmaite są rodzaje prawd, a niektóre są prawdziwsze od innych. Niektóre rodzaje prawdy są kłamstwem, i te właśnie cieszą się największem uznaniem w świecie, który niby pożąda życia twórczego. Teraz widzisz czytelniku, ty, któryś nie podróżował, jak szalony i bluźnierczy jest świat, który staram ci się opisać językiem podwładnych John’a Barleycorn. Język ten niepodobny do języka twego ludu, który świadomie unika dróg śmierci, a kroczy jedynie drogami, wiodącemi ku życiu. Albowiem są drogi i drogi i prawd różne rodzaje. Cierpliwości jednak. Może po ulewie słów, które ci się wydadzą paplaniną bez związku, dojrzysz, jak przez mgłę, słabe zarysy innych lądów, rojących się od innych ludów.
Alkohol mówi prawdę, lecz prawda jego nie jest normalną. Albowiem to co normalne to jest zdrowe, a to co zdrowe zmierza ku życiu. Zwyczajna prawda jest prawdą innego, niższego rzędu. Naprzykład koń pociągowy, przez wszystkie lata swego znojnego życia, z pewnością wierzy niewzruszenie w jakimś zakątku swej dziwnej i nieznanej świadomości, że życie jest dobre; że śmierć, obojętnie jak ślepym instynktem pojęta, jest strasznym potworem; że życie jest błogosławieństwem, i że warto żyć, że pod koniec swego umykającego żywota nie będzie bity i zmuszany do znoju ponad jego siły nadwerężone; że wreszcie wiek podeszły jest pogodny i poważany, mimo iż w rzeczywistości starość to obrzydliwa poczwara, ciągnąca furę śmieci, biczem popędzana przy każdym kroku, z okrucieństwem zmuszana do najpodlejszych posług, powolne i bolesne wygasanie, aż do końca... A koniec? — smażenie kawałkami w garkuchni dla biednych, obdarcie ze skóry przez hycla, rzucona psom padlina, kości zmielone w cukrowni. Jeszcze w agonji swej nędzy trzyma się kurczowo tej prawdy niższego stopnia, która jednak jest prawdą życia, która to życie przetrwać pozwala.
Taki koń pociągowy, jak wszystkie inne konie, jak i wszystkie zwierzęta, nie wyłączając człowieka, miłuje życie mimo mglistej świadomości. Chce żyć, bez względu na to, za jaką cenę. Piękną jest gra życia, chociażby przynosiła same zawody i chociaż wszystkie twory ostatecznie przegrać muszą. Oto prawda niższego rzędu, prawda dla tych stworzeń, które pragną się jakiś czas pomęczyć, zanim urwie się ich nić żywota... Jak zwodniczą jest prawda tego stopnia, to jednak jest ona zdrową i normalną i życie uwierzyć w nią musi, skoro chce żyć.
Jedyny z pośród istot żyjących, człowiek zdobył straszny przywilej myślenia. Swym mózgiem przenika istotę zjawisk, zmuszony spoglądać na oszałamiający wszechświat, który obojętny jest na jego los i marzenia. Może przeniknąć istotę zjawisk, lecz źle na tem wyjdzie. Aby żyć, żyć bujnie, tryskać zdrowiem, być żywym, to znaczy być tem, czem się jest, gdy zmysły człowieka zaślepione są żądzą życia. To co dobre, to prawdziwe. Prawda to niższego rzędu, lecz tylko taką człowiek znać i przestrzegać powinien w swoich zamierzeniach z niezachwianą pewnością, że jest ona prawdą absolutną i innej poza nią w wszechświecie niemasz. Dobrze jest gdy ludźmi zawładnie złuda i chuć, gdy sideł nie dojrzą, a wrażliwość na kłamstwo jest we mgle spowita. Dobrze jest gdy stronią od nocy beznadziejnej i strach ich nie ima przed zbrodniczemi pożądaniami.
Nieliczni na chwile dostrzegli ten inny prawdziwszy stopień prawdy, lecz wczas się cofnęli. Wielu przebyło ową ciężką, uporczywą, chorobę, aby kiedyś o niej opowiadać i zapomnieć wreszcie pod koniec żywota. Tacy żyli i tacy użyli, albowiem życie było dla nich tem, czem byli oni. Jak dobrze zrobili!
Oto zbliża się John Barleycorn z plagą, którą trapi ludzi o bujnej wyobraźni, tryskających życiem i pragnących żyć. John Barleycorn wysyła swoją Białą Logikę, srebrzystego herolda Prawdy nad Prawdami, antytezę życia, groźną i ponurą, jak próżnia we wszechświecie pomiędzy planetami, bezkrwistą i skostniałą, ziejącą chłodem lodowatej logiczności. John Barleycorn nie pozwala śniącemu marzyć, ni żyjącemu żyć. Załatwia się z życiem i śmiercią, rozwiewa jak mgłę paradoks bytu, póki nie zawyje z bólu jego niewolnik. Pomnijcie: „Miasto Strasznej Nocy” albo „Życie Nasze Jest Złudą, A Śmierć Czarną Przepaścią”. A stopy ofiary strasznego poznania poczynają kroczyć szlakiem śmierci.