Juliusz Cezar (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Juliusz Cezar |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Julius Cæsar |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oktaw. Wszystkie się moje spełniły nadzieje.
Wróg, twojem zdaniem, miał przylgnąć do wzgórzy,
Miał nie mieć serca zstąpić na dolinę;
Nie tak się stało, armia się ich zbliża,
Na tych równinach chce na nas uderzyć,
I przed wyzwaniem jeszcze w szranki wstąpić.
Antoniusz. W sercu ich czytam, przenikam ich myśli:
Chętnie ku innym ciągnęliby stronom;
A teraz z trwożnem nacierają męstwem,
Jakby nas chcieli pozorem przekonać,
Że mają serce, choć im na niem zbywa.
Posłaniec. Szykujcie pułki do boju, wodzowie,
Wróg się przybliża w wojennym rynsztunku,
Krwawą chorągiew, znak bitwy, wywiesił,
I lada chwila z naszymi się zetrze.
Antoniusz. Prowadź twe pułki i na lewem skrzydle
Rozwiń powoli szyk twój, Oktawiuszu.
Oktaw. Ja zajmę prawe, ty weź lewe skrzydło.
Antoniusz. W stanowczej chwili skąd to sprzeciwianie?
Oktaw. To wola moja, a nie sprzeciwianie.
Brutus. Patrzcie, stanęli, chcą parlamentować.
Kassyusz. Stój, Tytyniuszu! Wystąpmy, słuchajmy.
Oktaw. Marku Antoni, czy damy znak boju?
Antoniusz. Nie, nie, Cezarze, czekajmy ataku.
Zbliżmy się do nich, chcą nam coś powiedzieć.
Oktaw. Stójcie w milczeniu, na znak nasz czekajcie.
Brutus. Słowa przed ciosem, czy nie tak, rodacy?
Oktaw. Lecz nie my słowa nad ciosy przenosim.
Brutus. Nad zły cios jednak lepsze dobre słowo.
Antoniusz. W złych twoich ciosach dobre dajesz słowa,
Dowiodłeś tego, gdy Cezara serce
Przebiłeś wrzeszcząc „niech żyje nasz Cezar!“
Kassyusz. Marku Antoniuszu, ciosów twych natura
Dotąd przynajmniej jeszcze nam nieznana;
Twe słowa pszczoły hyblejskie okradły,
Miód im zabrały,
Antoniusz. Zostawiły żądła.
Kassyusz. Nietylko żądła i głos im zabrały,
Brzęczenie także skradłeś im, Antoni,
Dlatego mądrze grozisz, nim ukłujesz.
Antoniusz. Wy nie brzęczeli, gdyście podły sztylet
W Cezara piersiach pospołu szczerbili,
Nie, wyście łasić się jak psy woleli,
Wyście jak małpy wyszczerzali zęby,
Cezara nogi całując poddańczo,
Gdy z tyłu Kaska, ten kundel piekielny,
W szyi Cezara sztylet swój utopił.
O, wy pochlebcy!
Kassyusz. Pochlebcy! — Brutusie,
Sam sobie teraz podziękuj za wszystko;
Tenby nas język nie krzywdził tak dzisiaj,
Gdyby me zdanie podówczas przemogło.
Oktaw. Do rzeczy! Jeśli już w samych słów starciu
Pot wilży czoła, gdy przyjdzie do próby,
Czerwieńsza rosa popłynie strugami.
Patrz, na spiskowców dobywam oręża;
A kiedy oręż ten wróci do pochwy?
Nigdy, dopóki nie będą pomszczone
Wszystkie trzydzieści trzy rany Cezara,
Albo dopóki na drugim Cezarze
Zdrajców sztylety nie spełnią morderstwa.
Brutus. Od zdrajców ręki nie zginiesz, Cezarze,
Chyba, że sam ich z sobą sprowadziłeś.
Oktaw. Tak się spodziewam, bo się nie rodziłem,
Ażeby legnąć od szabli Brutusa.
Brutus. Choćbyś najpierwszym był z twojego rodu,
Nie mógłbyś piękniej umierać, nędzniku!
Kassyusz. Niesforny student, pajaca hulaki
Godny towarzysz, śmierci takiej nie wart.
Antoniusz. Zawsze, jak widzę, ten sam stary Kassyusz.
Oktaw. Idźmy, Antoni. Żeby skończyć, zdrajcy,
Teraz wam nasze ciskam w twarz wyzwanie
Jeżeli macie serce dzisiaj walczyć,
Wystąpcie dzisiaj, lub kiedy zechcecie.
Kassyusz. Dmij teraz, wichrze! wzdymajcie się, fale!
A ty, płyń, barko! Zaryczała burza,
Traf wszystkiem rządzi.
Brutus. Słuchaj, Lucyliuszu.
Lucyliusz. Panie! (Brutus i Lucyliusz rozmawiają na stronie).
Kassyusz. Messalo!
Messala. Co chcesz mi powiedzieć?
Kassyusz. Messalo, dzisiaj moje urodziny;
W tym dniu, przed laty, urodził się Kassyusz.
Daj mi twą rękę, Messalo, bądź świadkiem,
Że jak Pompejusz, mimo mojej woli,
Na jednej bitwy stawiłem wypadek
Nasze swobody i przyszły los Rzymu.
Wiesz, żem był wiernym Epikura uczniem,
Ale dziś zmieniam dawną moją wiarę,
I wróżbom trochę dowierzać zaczynam.
Gdyśmy z Sard wyszli, na pierwszej chorągwi,
Jakby na grzędzie, usiadły dwa orły,
I z rąk żołnierzy naszych pastwę jadły,
Towarzyszyły nam aż do Filippi,
Ale dziś rano oba odleciały,
A na ich miejsce kruki, wrony, kanie
Krążą nad nami i patrzą nam w oczy,
Jak na żer pewny, napół już umarły,
Cieniem swych skrzydeł, jak śmiertelną płachtą,
Owiły wszystkie armii naszej pułki,
Na śmierć skazane.
Messala. O, nie wierz w te gusła!
Kassyusz. W części też tylko wierzę im, Messalo,
Bo duch mój świeży i zawsze gotowy
Z niebezpieczeństwem bez trwogi się mierzyć.
Brutus. Tak, Lucyliuszu.
Kassyusz. Szlachetny Brutusie,
Niechaj nam bogi dzisiaj dopomogą,
Byśmy w pokoju starości dożyli!
Lecz gdy niepewne wszystkie ludzkie sprawy,
Przygotowanym na wszystko być trzeba.
Jeżeli bitwę przegramy, Brutusie,
To już ostatnia nasza jest rozmowa;
Jakie na potem są twoje zamysły?
Brutus. Tę filozofię wezmę za mistrzynię,
Z którą Katona potępiłem rozpacz,
Gdy własną ręką oswobodził duszę.
Mym sądem, bojaźń ten nikczemną zdradza,
Kto sam żywota nić swego przecina,
Przyszłych wypadków obłąkany groźbą.
Co do mnie, zbrojny w cierpliwość chcę czekać,
Póki Opatrzność, która światem rządzi,
Swoich wyroków nie spełni nad nami.
Kassyusz. Chcesz, zwyciężony, przez ulice Rzymu
Za tryumfalnym postępować wozem?
Brutus. O nie, Kassyuszu, nie myśl, aby Brutus
Miał Rzym zobaczyć jak zwycięzców jeniec;
Zbyt wielkie serce w piersiach jego bije.
Ale co w Idach marca się poczęło,
To w dniu dzisiejszym rozstrzygnąć się musi.
Nie wiem, czy kiedy zobaczym się znowu,
Więc przyjm ostatnie moje pożegnanie.
Bądź zdrów, Kassyuszu, na wieki! na wieki!
Gdy się zobaczym, uśmiechniem się znowu,
Gdy nie, na zawsze żegnamy się teraz.
Kassyusz. Bądź zdrów, Brutusie, na wieki! na wieki!
Gdy się zobaczym, uśmiechniem się znowu,
Gdy nie, na zawsze żegnamy się teraz.
Brutus. Więc naprzód! naprzód! — O gdyby mógł człowiek
Przewidzieć koniec sprawy przed dnia końcem!
Lecz dość jest wiedzieć, że dzień się ten skończy,
I że z dnia końcem rozstrzygnie się sprawa.
Naprzód! (Wychodzą).
Brutus. Na koń, Messalo! na koń! i galopem
Na lewe skrzydło rozkazy te ponieś. (Głośny alarm).
Niech żwawo natrą, bo widzę dowodnie,
Chwiać się zaczyna skrzydło Oktawiusza,
Całe w rozsypkę na pierwszy cios pójdzie.
Pędź, pędź Messalo! niech masą uderzą. (Wychodzą).
Kassyusz. Patrz, Tytyniuszu, patrz, tchórze pierzchają!
Wrogiem mych własnych zostałem żołnierzy.
Tego sztandaru chorąży tył podał,
Zabiłem tchórza, sam wziąłem chorągiew.
Tytyniusz. Brutus za wcześnie wydał znak ataku,
Za pierzchającem skrzydłem Oktawiusza
Nazbyt gorąco w pogoń się zapuścił;
Gdy żołnierz jego na rabunek pobiegł,
Naszych zwycięski otoczył Antoniusz.
Pindar. Uciekaj, wodzu, uciekaj co prędzej!
Marek Antoniusz zdobył twe namioty;
Uciekaj, wodzu, póki jeszcze pora!
Kassyusz. Wzgórze to jeszcze dosyć jest odległe.
Spójrz, Tytyniuszu, czy mnie oczy mylą,
Czy to są moje namioty w płomieniach?
Tytyniusz. Twoje.
Kassyusz. Przez Boga! konia mego dosiądź,
Nie szczędź ostrogi, dotrzyj, gdzie te pułki,
I wracaj do mnie z pewną wiadomością,
Czy to są nasi, czy nieprzyjaciele.
Tytyniusz. Z szybkością myśli powrócę, Kassyuszu (wychodzi).
Kassyusz. A ty, Pindarze, wdrap się na szczyt skały,
Wzrok mój zbyt slaby, patrz za Tytyniuszem,
Powiedz, jak stoi bitwa na dolinie.
W tym dniu raz pierwszy życie zobaczyłem,
Czas mój zbiegł koło — w tym dniu zamknę oczy.
Pindar. (za sceną). Wodzu, mój wodzu!
Kassyusz. I cóż zobaczyłeś?
Pindar. Za Tytyniuszem wrogów pędzi szwadron —
Już go otoczył — lecz on pędzi jeszcze —
Już go dobiega — śmiało, Tytyniuszu! —
Już zsiadło kilku i on z konia zskoczył —
Już go pojmali — słyszysz krzyk tryumfu? (Okrzyki).
Kassyusz. Dość tego, wracaj, dosyć już widziałeś! —
Jażbym tchórzliwie przeciągnąć chciał żywot,
Gdy pod mem okiem przyjaciel mój wzięty?
Zbliż się! Pamiętasz, na partyjskich polach
Wziąłem cię jeńcem, darowałem życie,
A ty przysiągłeś, że jak wierny sługa,
Ślepo me wszystkie rozkazy wykonasz.
Przyszła godzina, dotrzymaj przysięgi.
Wracam ci wolność, a dobrą tę klingę,
Która Cezara przeszyła wnętrzności,
W sercu mem utop.
Nie odpowiadaj — uchwyć tę rękojeść,
A gdy osłonię twarz, jak teraz, uderz!
Uderz! Cezarze, śmierć twoja pomszczona,
Tą samą klingą, co ciebie zabiła. (Umiera).
Pindar. Jestem więc wolny! Nie chciałbym nim zostać,
Gdybym własnego słuchać mógł natchnienia.
Bądź zdrów, Kassyuszu! Pindar tam się skryje,
Gdzie nigdy rzymskie nie ujrzą go oczy.
Messala. To tylko klęska klęską okupiona.
Brutus przełamał skrzydło Oktawiusza,
Jak nasze legie pierzchły przed Antonim.
Tytyniusz. Ta wieść pociechą będzie dla Kassyusza.
Messala. Gdzieś go zostawił?
Tytyniusz. Na tem właśnie wzgórzu,
Z Pindarem, wiernym jego niewolnikiem.
Messala. Czy to nie Kassyusz?
Tytyniusz. O Boże! bez życia!
Messala. Czy to nie Kassyusz?
Tytyniusz. To był kiedyś Kassyusz,
Lecz już go niema! — Słońce zachodzące,
Jak w twych czerwonych zapadasz promieniach,
Tak w krwi czerwonej zapadł dzień Kassyusza!
Z nim Rzymu słońce zagasło na wieki!
I nasz dzień zmierzcha, tu prac naszych koniec!
A mgły i chmury niebezpieczeństw wschodzą!
To dzieło trwogi o jazdy mej skutek.
Messala. To dzieło trwogi o jazdy twej skutek.
Okrutny błędzie, melancholii synu,
Czemuż przedstawiasz łatwowiernej myśli
To, czego niema? Zbyt łatwo poczęty,
Nigdy szczęśliwie na świat nie przychodzisz,
Zawsze zabijasz własną twoją matkę.
Tytyniusz. Gdzieś jest, Pindarze? Pindarze, czy słyszysz?
Messala. Szukaj go pilnie, ja tymczasem biegnę
Wieścią tą ucho brutusowe przeszyć,
O tak jest, przeszyć, bo zatrutej strzały
Lub świst pocisku, mniejby je przeraził,
Niż gorzka powieść, którą mu przyniosę.
Tytyniusz. Śpiesz się; tymczasem wyszukam Pindara.
Po coś mnie wysłał, waleczny Kassyuszu?
Alboż przyjaciół twoich nie spotkałem,
Którzy złożyli ten zwycięski wianek
Na mojem czole, abym ci go przyniósł?
Czy nie słyszałeś tryumfalnych krzyków?
Wszystkoś, jak widzę, na opak tłomaczył.
Lecz przyjm ten wianek, Brutus mi polecił,
Bym ci go oddał; wypełniam rozkazy.
Przybądź, Brutusie! Zobacz, Kassyuszowi
Po śmierci nawet jaką cześć oddaję.
To Rzymianina święty obowiązek.
Mieczu Kassyusza — pozwólcie mi, bogi —
Do Tytyniusza serca szukaj drogi! (Umiera).
Brutus. Gdzie, gdzie, Messallo, ciało jego leży?
Messala. Patrz, tam. Tytyniusz nad umarłym płacze.
Brutus. Twarz jego w niebo patrzy.
Kato. On zabity.
Brutus. Cezarze, jakżeś jeszcze jest potężny!
Twój duch, Juliuszu, błąka się po ziemi,
Ku piersiom naszym nasze zwraca miecze.
Kato. O Tytyniuszu! Patrzcie, żołnierz dzielny
Wianek ten złożył na Kassyusza trupie.
Brutus. Czy jeszcze żyje dwóch podobnych Rzymian?
Ostatni z Rzymian, żegnam cię na wieki!
Nigdy już takich Rzym nie wyda mężów!
Więcej winienem łez mu, przyjaciele,
Niż moje oczy wylać teraz mogą.
Lecz, mój Kassyuszu, przyjdzie na to pora.
Teraz to ciało do Tassos wyprawcie,
W naszym obozie grzebać go nie możem,
Aby serc naszych hartu nie osłabić.
Naprzód, Katonie! Śpieszmy, Lucyliuszu,
Na pole bitwy! A ty, Labeonie,
Prowadź twe hufce! Już trzecia godzina;
Dość mamy czasu przed zachodem słońca
Naszych przeznaczeń dowiedzieć się końca.
Brutus. Jeszcze, rodacy, raz jeszcze uderzmy!
Kato. Gdzie bękart, coby na krok chciał się cofnąć?
Kto chce iść za mną? Obwołam me imię:
Mym ojcem Marek Kato, jestem wrogiem
Wszystkich tyranów, wolnych przyjacielem.
Słuchajcie, ojcem moim Marek Kato!
Brutus. A jam jest Brutus, jam jest Markus Brutus,
Brutus, wolności ojczystej obrońca.!
Lucyliusz. Zginąłeś, młody, szlachetny Katonie!
Zginąłeś, dzielnie, jak zginął Tytyniusz!
Więc cześć ci wieczna, o synu Katona!
1 Żołnierz. Poddaj się, albo z ręki mojej zginiesz!
Lucyliusz. Tylko dlatego poddam się, by zginąć.
Zabierz to wszystko, ale wręcz mnie zabij.
Zabij Brutusa, szczyć się jego śmiercią.
1 Żołnierz. Uchowaj Boże! szlachetny to jeniec.
2 Żołnierz. Otwórzcie szyki, a wodzom donieście:
Brutus pojmany!
1 Żołnierz. Ja tym będę posłem.
Lecz sam Antoniusz, wódz nasz, się przybliża.
Brutus pojmany, Brutus naszym jeńcem.
Antoniusz. Gdzie on?
Lucyliusz. Bezpieczny, Brutus jest bezpieczny,
I nigdy, nigdy żaden nieprzyjaciel
Nie weźmie jeńcem żywego Brutusa.
Od tej go hańby niechaj Bóg wybawi!
A gdy go spotkasz, żywego lub trupem,
Ujrzysz, że Brutus zawsze jest Brutusem.
Antoniusz. To nie jest Brutus, ale, przyjaciele,
Jeniec to równie jak Brutus kosztowny.
Bo takich mężów, jak on, chciałbym raczej
W liczbie przyjaciół, niż wrogów mych liczyć.
Idź teraz, zobacz, jaki los Brutusa,
Do Oktawiusza powracaj namiotu,
A przynieś pewną o wszystkiem wiadomość.
Brutus. Idźmy, ubogie przyjaciół mych resztki,
Idźmy wypocząć chwilę na tej skale.
Klitus. Statyliusz swoją zapalił pochodnię,
Nie wrócił jednak — zginął lub pojmany.
Brutus. Usiądź, Klitusie. Zabójstwo jest hasłem,
To dziś obyczaj. Słuchaj mnie, Klitusie.
Klitus. Co? ja, mój wodzu? Nie, za skarby świata!
Brutus. Cicho, dość na tem.
Klitus. Sam wolę się zabić.
Brutus. Mój Dardaniuszu — (mówi mu do ucha).
Dardan. Ja miałbym to zrobić?
Klitus. O Dardaniuszu!
Dardan. Klitusie?
Klitus. Wyznaj bez obawy,
Co grzesznie Brutus zażądał od ciebie?
Dardan. Chce, bym go zabił. Patrz, jak zadumany.
Klitus. Boleść przepełnia szlachetne naczynie,
A zbytek żalu przez oczy wycieka.
Brutus. Zbliż się, chcę mówić z tobą, Wolumniuszu.
Wolumn. Co mi rozkażesz?
Brutus. Słuchaj, przyjacielu,
Dwakroć Cezara duch mi się pokazał,
Pierwszy raz w Sardes, a ostatniej nocy
Tu, pod Filippi. Czuję, Wolumniuszu,
Że przyszła moja ostatnia godzina.
Wolumn. O nie, mój wodzu!
Brutus. Jestem tego pewny.
Widzisz, jak stoją świata tego sprawy:
Wróg już nas przyparł do brzegów przepaści,
Samym w nią skoczyć piękniej dla nas będzie
Niż czekać, póki on nas tam nie wtrąci.
Wszak razem młodość spędziliśmy w szkole;
Przez pamięć na tę lat dziecięcych przyjaźń
Trzymaj rękojeść szabli mej, aż ostrze
W piersiach utopię.
Wolumn. To nie jest usług
Którą przyjaciel winien przyjaciołom. (Alarm).
Klitus. Uciekaj, wodzu! uciekaj! czas drogi!
Brutus. Żegnam was wszystkich! i ciebie, Stratonie,
Choć mnie nie słyszysz twardym snem ujęty.
Dla mego serca wielką to pociechą,
Że w całym ciągu smutnego żywota
Jednego nawet nie spotkałem zdrajcy.
Klęska ta większą będzie dla mnie chwałą,
Niż tryumwirom podłe ich zwycięstwo.
Więc bądźcie zdrowi! bo język Brutusa
W tych słowach kończy życia jego dzieje.
Już noc nad memi zawisła oczyma,
Spocząć chcą kości, które pracowały,
By wkońcu tej się doczekać godziny.
Klitus. Uciekaj, wodzu!
Brutus. Pośpieszę za wami.
Proszę cię, Strato, zostań przy twym panu.
Mnogie dowody uczciwości dałeś,
Odblask honoru twój upięknił żywot,
Więc miecz mój uchwyć, odwróć twe oblicze,
A nie drgnij, kiedy na klingę się rzucę.
Czy chcesz, Stratonie?
Strato. Daj mi wprzód twą rękę.
Bądź zdrów, mój panie!
Brutus. Bądź zdrów, dobry Strato
Cezarze, niech się twój duch dziś ukoi!
Mniej chętnie strugę krwi toczyłem twojej!
Oktaw. Co to za człowiek?
Messala. Sługa mego wodza.
Strato, gdzie pan twój?
Strato. Od kajdan tych wolny,
W których ty jesteś. Teraz, nieprzyjaciel
Może go tylko na popiół obrócić,
Bo Brutus zginął od Brutusa ręki;
Nikt śmiercią jego szczycie się nie będzie.
Lucyliusz. O, Brutusowi tak przystało skończyć!
Tak jak żył, umarł. Dzięki ci, Brutusie,
Żeś Lucyliusza sprawdził przepowiednie.
Oktaw. Biorę do siebie wszystkich sług Brutusa.
Czy chcesz w mym domu twych dni resztę spędzić?
Strato. Jeśli Messala polecić mnie zechce.
Oktaw. Zrób to, Messalo.
Messala. Powiedz, jak wódz umarł?
Strato. Trzymałem szablę, sam się na nią rzucił.
Messala. Weź do twej służby tego, który oddał
Mojemu panu ostatnią przysługę.
Antoniusz. To najzacniejszy z nich wszystkich Rzymianin.
On jeden tylko ze wszystkich spiskowych
Nie podniósł ręki zazdrością pochnięty,
Ale w szlachetnej i uczciwej myśli
Związał się z nimi dla ojczyzny dobra.
Cały tok jego życia był łagodny;
Wszystkie żywioły tak się w nim skleiły,
Że na ten widok wstać mogła natura,
Rzec ziemi całej śmiało: „To był człowiek!“
Oktaw. Z należnym hołdem dla Brutusa cnoty
Zwłokom pogrzebne wyprawim obrzędy,
Na tę noc w moim niech spoczną namiocie
Ze czcią należną kościom wojownika.
A teraz idźmy, i w nagrodę męstwa
Dzielmy owoce naszego zwycięstwa.