Kamienica w Długim Rynku/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozwodzim się tu dosyć obszernie nad historyą rodziny, od któréj ostatnich potomków najbliżéj nas obchodzących jeszcze jedno dzieli pokolenie, ale cała nasza historya stałaby się niezrozumiałą, gdybyśmy jéj nie poprzedzili tym rysem genealogicznym, który się ściśle łączy z opowiadaniem, prosiemy więc o cierpliwość dla antenatów Paparonów ostatnich, gdyż nieboszczyki te czynny udział miéć muszą w powieści, przedewszystkiém zaś Albert.
Alberta znowu zrozumiéćby było trudno i ocenić gdybyśmy potroszę dziejów przodków jego nie znali... Zatém, błagamy jeszcze o chwilę rezygnacyi.
Piérwsze kroki Alberta w życiu już nam całego malują, nie zmienił się on na włos, ani zbogaceniem, ani ożenieniem, ani wiekiem. Skąpstwo tylko zdawało się rosnąć z latami, a żona była dlań szacowną współpracownicą, gdyż poślubiwszy człowieka zaślubiła razem jego obyczaj, charakter, pracowitość i oszczędność. Oprócz tego po śmierci starego Händla wniosła domowi Paparonów przeszło sto tysięcy talarów uciułanych po jednym i okupionych niewysłowionemi kłopoty, procesami, zabiegami. Niedługo jednak cieszył się Albert tak wybornie dobraną towarzyszką żywota i nim dzieci dorosły, utracił Maryą, która zaziębiwszy się na targu, potém nie chcąc doktora aby mu nie płacić, z jakiejś gorączki nagle zmarła. W rok po niéj stracił także Paparona córkę i został mu tylko syn Teodor, którego sam wychowaniem się zatrudniał. Po piérwszych kilku klasach odbytych w szkołach i niezbędném elementarném wykształceniu, ojciec odebrał chłopca do domu i posadził go w kantorze, wdrażając do pracy i do posłuszeństwa niewolniczego. Dziecko było powolne, zahukane, i nieobiecujące nadzwyczajnych zdolności. Całém staraniem rodzica było utrzymać je jak najdłużéj w małoletności. Dorastający Teodorek wyglądał na ubogiego komisanta, życie prowadził surowe, grosza nigdy nie miał na rozporządzenie własne i dał się tak poprowadzić, że się stał machiną mierną w rękach nieubłaganego starca.
Chciwość starego rosła i wzmagała się z bogactwy. Od dawna już dom znowu stał na najświetniejszéj stopie, rozporządzał kapitałami znacznemi, ale skąpstwo coraz się jeszcze zwiększało. Kamienica owa na którą wysypano miliony, willa wspaniała — zamknięte, opustoszone, bo grosza na ich utrzymanie stary dać nie chciał, zruinowały się powolnie, nieznacznie, ale ich ani sprzedać, ani zmienić tego postępowania Paparona nie myślał. Kilka razy proponowano mu dosyć dobre warunki aby się pozbył nieużytecznego ciężaru, nie zgodził się wszakże ani nawet mówić o tém, rzucił ręką z jakąś niechęcią i odwrócił tylko. Do sali weneckiéj on sam nigdy prawie nie zajrzał, w ozdobniejszéj części domu wcale nie bywał, willi unikał. Dlaczego te nieużyteczne skarby trzymał — trudno było wytłumaczyć, boć pewnie nie dla pamięci ojca, z którym tak chłodno byli przez całe życie; ani dla miłości syna który zdawał mu się obojętnym. Po śmierci żony Albert Paparona zszedł do najostateczniejszéj skąpstwa granicy, stał się przez nią śmiésznym, a wzmagająca się namiętność do grosza, musiała w końcu samemu jego nabycia być szkodliwą, gdyż przestawała — jak wszelka namiętność, być logiczną. Pod starość zmienił się tryb prowadzenia interesów zupełnie, pościągał wszystkie kapitały, obrót niemi uczynił szczupłym i trwożliwym, pomieniał wszystko niemal co miał, na monetę brzęczącą, a téj nigdy nie trzymał w kasie, ale ją zabiérał do siebie i chował gdzieś tak skrycie i tajemnie, że się nikt nawet domyślić nie mógł, dokąd ten skarb znosił. Wszelkie ryzyko odstręczało go, spekulacya na dłuższe termina stanęła, ograniczał się z dnia na dzień małemi interesami, byle co najprędzéj w paki piéniądz zrealizować.
Pomimo najniewygodniejszego życia, głodu który cierpiał dobrowolnie, chłodu, pracy, troski, Albert Paparona zestarzawszy do pewnego kresu, zawiądł i żył zegarkowém życiem bez zmian najmniejszych jak machina... Nie chorował nigdy, nie przekraczał pod żadnym pozorem zwykłego sposobu utrzymywania się — był zdrów, silny i ruchawy.