<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Klara natychmiast po powrocie ojca z biura, w przytomności pułkownika opowiedziała smutny wypadek ranny. Jakub się już go spodziéwał; on jeden całą osnutą intrygę mimowolnie pochwycił, domyślił się jéj... Codzień poufalsze narady i stosunki dwóch tych panów biły w oczy; przewidywał nawet i to następstwo że mu zagraża utrata miejsca. Ani chciał ani potrzebował się taić z tém co dlań było jasne.
— Spodziéwałem się tego, rzekł, w całéj robocie ręka starego Wudtkego jest mi widoczną; lęka się on o syna i radby zapobiedz dalszym jego z nami stosunkom... Ztąd zachęta dana Fiszerowi, rady, a w końcu pewnie dla mnie groźba utraty mojego miejsca i sama utrata.
— Mój ojcze! zawołała Klara, składając ręce.
— Dziecko, nie lękaj się, znasz mnie, rzekł p. Jakub — mogę stracić miejsce, ale serca twojego nie stracę...
— A ja wam powiem teraz, wybuchnął pułkownik nagle, że się tego nie obawiam. Dobrze! Jakub odejdzie od Fiszera, ja dla niego mam do 60,000 talarów kapitału i dom zakładowy na swoję rękę...
— A! czy znowu skarb? spytał Jakub.
— Nie — jeszcze nie, ale tymczasem daje mi krewniak Paparona, umówiłem się z nim o to... nie wspominałem wprzódy, bo mi się cóś opóźnia z listami, ale jestem go pewny.
— Kochany pułkowniku, odpowiedział Jakub, w interesach piéniężnych nie można być pewnym, tylko tego co się ma w ręku.
— To uczciwy człowiek.
— Nie przeczę — ale znamy naszych wieśniaków; w interesach są biédni i niewprawni i nie dosyć rozmyślni, co sprawia że w chwili stanowczéj najczęściéj są téż nieregularni.
Wiktor głową potrząsł; narada skończyła się ubolewaniem, gdyż nie postanowiono nic na przyszłość. P. Jakub musiał czekać rozmówienia się z Fiszerem, nie wyzywając go.
Pułkownik który teraz dopiéro dostrzegł w tém jaśniéj intrygi Wudtkego, był w rozpaczy że nic przeciw niéj poradzić nie mógł. Należał on do tych ludzi którzy ukochanym swoim tak gorąco służyć pragną, iż spokoju nie mają, dopóki nie dowiodą swojego przywiązania i poczciwego serca... Napróżno jednak łamał głowę jakby tego człowieka upokorzyć, przymęczyć, zaniepokoić. Chodził, trapił się, szukał — nadaremnie. Wudtke i w opinii i w interesach stał mocno; z przeszłości jego nic się dobyć nie dawało coby mu można było wyrzucić na oczy... był tak ostrożnym jeśli nie tak uczciwym, że choć go nie lubiono, nikt nie mógł napaść nań zbrojny... Właśnie broni którąby sam dał na siebie, brakło.
Wiktor patrząc na Klarę i trochę zapłakane jéj oczy przy uśmiéchniętéj twarzy, był w rozpaczy, że dla tego swojego anioła przynieść nie mógł pociechy i ratunku.
Klara od wyznania i oświadczenia Fiszera chodziła zamyślona, bolało ją to mocno że ojciec dla niéj cierpiał, walczyła z sobą i z przywiązaniem do Teofila... Od dwóch tygodni wstrzymywała się z listem do niego, choć on niespokojny coraz żywiéj błagał ją o wiadomość, grożąc że mimo zakazu ojcowskiego przyjedzie. Nareszcie po namysłach, zdawało jéj się iż jasno widziała drogę którą pójść była powinna. Należało skłonić Teofila aby się przed ojcem ukorzył i wyrzekł jéj... pozornie przynajmniéj. Wszak to nie przeszkadzało im obojgu wierzyć w siebie... żyć sobą i lepszych oczekiwać czasów.
List Klary, która dla spokoju ojca czuła się do tego zmuszoną, był pisany łzami, ale obok nich cała energia jéj serca występowała... Teofil czytając go mógł być przekonanym, iż mu pozostanie wierną. Nie wspominając nic o tém ojcu, Klara wypłakawszy się, wysłała go na pocztę.
Pułkownik nie wiedział o nim także, ale go niemal sercem przeczuwał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.