Kamienica w Długim Rynku/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Do przyjaciół prawdziwych domu należał stary Radgosz... W swoim rodzaju, w kole ludzi do których się on liczył, byłato postać niezwyczajna, bo człowiek jakby z innego zabłąkany świata... obojętny na piéniądze, ubogi, uczciwy i niezapobiegliwy. Robienie piéniędzy tak dalece jest tu uważaném za cel życia i najświętszy obowiązek, iż człowiek co go nie spełnia, wydaje się otaczającym jakby na umyśle chorym lub upośledzonym.
Radgosz téż choć powszechnie dosyć szanowany, choć mu nic zarzucić nikt nie umiał, uchodził niemal za niedołęgę... Małego majątku, bezdzietny, owdowiały wcześnie po żonie którą kochał, zniechęcony do czynnego życia, gdy nie miał już dla kogo pracować, Radgosz od dawna stał się obojętnym na wszystko... Żył czytaniem, rozmową, rezygnacyą chłodną, bez smaku i upodobania w niczém. Poczciwiec sercem czasem się rozgrzał gdy mógł być komu użytecznym, resztę życia pędził z musu tylko, aby do końca. Nie mając zatrudnień żadnych, błądząc tak bez celu, słuchając dobrodusznie co mu kto mówił, rzadko nawet okazując że to na nim czyniło jakie wrażenie, Radgosz lepiéj może znał miasto i ludzi od wielu a wielu innych jego mieszkańców. Niegdyś przyjaciel Teodora, ojca Jakuba i Wiktora, był najlepszym, wiernym téż rodziny druhem. Dla niego téż dom ten nie miał tajemnic.
Pułkownik utrapiony położeniem Klary i Jakuba, nie mając do nikogo się udać, pobiegł do niego.
Zastał go jak zwyczajnie, w okienku małego jego domku ocienioném dzikiém winem i bluszczami, z książką w ręku. Radgosz był Swedenborgistą... bawił się illuminizmem, magnetyzmem, spirytyzmem, z nudnego świata pragnąc jakąś drogą dostać się do sfer jaśniejszych; pułkownika przyjście oderwało go od książki którą czytał dla zabicia czasu tylko. Przysunął mu krzesło...
— Kochany, poczciwy stary przyjacielu, zawołał gorąco kąpany Hiszpan, ratuj... z tym łajdakiem Wudtke nie możemy sobie dać rady. Nie przekonawszy syna aby dobrowolnie wyrzekł się Klary, stary intrygant nabechtał Fiszera, namówił by się o nią starał... Fiszer się oświadczył i Klara mu dała odmówną odpowiedź... tylko co nie widać jak pomęczywszy Jakuba... da mu odprawę... Jakub ubogi... Mam wprawdzie obietnice owego krewnego, któregoście u nas widzieli, że nam pożyczy piéniądze na założenie własnego domu... ale nim co będzie, Jakub się gryzie, Klara płacze, ja darmo ręce łamię... Gdybym się na tym człowieku choć mógł pomścić!
— Pułkowniku, odparł chłodno Radgosz, to po wojskowemu ale nie po chrześciańsku. Pomścić się? a co ci to pomoże? doda zgryzoty duszy. Gdybyś chciał się bronić — zrozumiałbym lepiéj.
— Nazwij to jak zechcesz... rzekł Wiktor... idzie mi abym się na cóś przydał. Gdyby chciał wyjść na pojedynek...
— Wudtke? na pojedynek? I Radgosz się rozśmiał.
— Zwalczyć go własną jego bronią, intrygą... ale zkąd ją wziąć i jak osnuć? Ten człowiek jest nietykalny, z żadnéj strony go pochwycić...
— Gdybyś tę stronę znalazł nawet, kochany pułkowniku, odparł Radgosz, zważ czy to się zda na co... Wudtke nie da się wziąć bez walki. To sobie z góry powiedziéć musisz. Rozdraźnisz go, na nic się to nie zda...
— Ale żeby téż w przeszłości... w stosunkach nic odgrzebać nie można czémby w oczy rzucić... powstrzymać... nastraszyć... wołał pułkownik, żeby mu choć dobrego wypłatać figla.
— Figla? spytał Radgosz... zamyślony.
— Już choćby figla... wołał Wiktor... Klara płacze! a dla łez jéj gotówbym zamordować tego łotra...
— Łotr on jest, to prawda... odpowiedział Radgosz... ale ostrożny...
— I wy mi nic nie poradzicie? zapytał Wiktor.
— Gdybym nawet mógł, nie chciałbym... jątrzyć mocniejszego nieprzyjaciela... na co ci się to zdało?
Pułkownik aż klął po hiszpańsku, Radgosz patrzył na niego jakby z politowaniem.
— Widzę, rzekł, że się was nie pozbędę, nie dawszy go wam na pastwę... no... jeśli chcesz, to się sobie pobaw.
Pułkownik przyskoczył go całować... Radgosz smutnie potrząsł głową.
— Boję się, rzekł, że się to na nic nie zda.
— Ale mów... potém osądzimy...
— Znasz waćpan choć zdala Wudtkego? mierzy on na wielkiego człowieka i wielce dba o przyzwoitość... o powagę swoję... Ale to nie zawsze tak bywało... Za młodu się szalało nieco... Powiem ci że za Bramą Zieloną, w lewo od mostu, jest kamienica mała, uboga, kędy p. Wudtke bywał bardzo często wieczorami... Mieszkała tam wdowa Hals z córką Lotchen...
Pułkownik aż kraśniał słuchając...
— Wdowa dziś już nie żyje... Wudtke miał niezawodnie obowiązek i powinien ożenić się z jéj córką, która dotąd za mąż nie poszła. Zgubił tę poczciwą Lotchen... żyje ona z pracy rąk, ma mały magazynik bielizny, w którym pracowicie i skromnie zawsze nad igłą schylona utrzymuje się. Wudtke chciał przeszłość nagrodzić piéniędzmi... ale ich nie przyjęto. Ma ona listy i dowody, że bankier obiecywał się z nią żenić... ale nie miała czém popiérać najlepszéj sprawy... Otóż potrzeba byś wiedział pułkowniku, że bankier nadzwyczaj jest drażliwy na wspomnienie téj przeszłości. Czynił co tylko mógł aby ją zatrzéć, Lotchen ztąd wyprawić... Biédna kobiéta oparła się, przywiązana do miejsca... a Wudtke nigdy tamtędy nie chodzi, aby jéj wejrzenia nie spotkać...
— Otóż masz, dodał, skandaliczną historyą z któréj wątpię ażebyś jaką wyciągnął korzyść.
— Ja? zawołał ściskając go pułkownik — ja? dziś jeszcze lecę kupić koszulę u Lotchen, poznaję się, wciskam... zaprzyjaźniam, ofiaruję jéj pomoc moję, podejmuję się procesu, płacę koszta jego... i narobię wrzawy takiéj...
— Że Wudtke się do Berlina z domem przeniesie, przerwał Radgosz... a czy ci to się na co przyda?
— No — jakoś to będzie... zobaczymy... zawołał Wiktor... bądźcie pewni że wam nigdy uczynionéj przysługi nie zapomnę... Bóg ci zapłać. I ścisnąwszy go, wybiegł pułkownik wprost po koszule których nie potrzebował, Radgosz wrócił do swojego Swedenborgu.