Kamienica w Długim Rynku/XLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
P. Wudtke powrócił był z biura i odpoczywał w swoim pokoju, gdy syn wszedł do niego blady i zmieszany. Bankier który miał policyą dobrą, już od godziny wiedział o jego przybyciu, ale że nie zaszedł do domu, ciekawym był czy się z
przyjazdem taić będzie czy nie. Ukazanie się jego oznajmiło mu zaraz stanowczą rozmowę, spodziéwał się twardéj przeprawy... i gotował do niéj.
Po przywitaniu zimném, rzekł: — Cóż cię tu tak niespodzianie sprowadza? Zdaje mi się żem ci to kilkakrotnie powtarzał, iż te nieustanne przejażdżki wcale mi są nie do smaku... Nie rozumiem powodu, a raczéj wiedząc o nim, coraz bardziéj się na tę niedarowaną słabość oburzam.
— Na ten raz — odpowiedział Teofil — przybycie moje było niezbędném dla mojego sumienia.
— Czy już sumienie jest w grze? spytał szydersko ojciec.
Syn wstrząsnął się i oburzył.
— Mój ojcze, odparł — musiémy się rozmówić stanowczo...
— Zdaje mi się, że co do mnie, ja bardzo stanowczo oświadczyłem się z tém co myślę.
— Ja, niemniéj — rzekł Teofil — ale zaszły nowe okoliczności. Paparonowie cierpią z mojéj przyczyny... Staranie Fiszera o rękę panny Klary uczyniło ich położenie nieznośnem, a w téj chwili niebezpieczném nawet, gdyż pan Jakub stracił swe miejsce...
— Fiszer mu je odebrał! zawołał Wudtke, roztropnie zrobił to stary niedołęga.
— Nie Fiszer jemu, ale on Fiszerowi podziękował.
— Zawsze duma staro-szlachecka przy szlacheckiéj goliźnie, uśmiéchnął się bankier...
— Mam powody sądzić że ojciec przyczyniłeś się.
— Wymówki? podchwycił gwałtownie Wudtke — ty? mnie! No — tak, przyczyniłem się, tak... namówiłem Fiszera żeby się starał, doradziłem mu, tak... Cóż daléj?
— Chciałem tylko oświadczyć że to mnie nie złamie, nie zachwieje, a stawi w téj przykréj ostateczności, że dla zapobieżenia dalszemu tych ludzi prześladowaniu, stanowczo wyrzekam się na Berenzów domu, spadku i postanowiłem sam myśléć o sobie. Przychodzę więc tylko ojca pożegnać i oświadczyć iż natychmiast... jak skoro będzie możliwém, postanowiłem się ożenić...
Wudtke porwał się z fotelu...
— Sądzisz więc, że władza rodzicielska nic nie znaczy? że ja temu nie zapobiegnę? że ja będę patrzył na to i dozwolę...
— Kochany ojcze, odezwał się Teofil z krwią zimną, która mu wyższość dawała nad bankierem — nie spodziewam się byś chciał daremne ściągać na nas skandale. W przeszłéj naszéj rozmowie ukazałeś mi jako karę wydziedziczenie a przelanie spadku na Berenzów... ponieważ pobudką tego postanowienia jest los domu twojego, zdaje mi się że to na ukaranie moje starczy...
Ale Wudtke rozprawiać i argumentować w téj chwili nie mógł, był wzburzony, gniéwny, nie posiadał się wcale, mierzył pokój ogromnemi krokami.
— Dosyć tego, zawołał — nie mam potrzeby i obowiązku się tłumaczyć co zrobię... to zapowiadam że będę ciebie, ją, ich nękał, prześladował, mścił się i nie daruję lekceważenia mojéj woli. Zobaczémy co jest silniejszém, czy wasze głupie przywiązanie do téj dziewczyny, czy środki które je do opamiętania oszalałego młokosa obiorą...
— Jestto wypowiedzenie wojny, odezwał się Teofil smutnie — mnie nic nie pozostaje jak poddać się temu co nas czeka i znosić cierpliwie.
Ukłonił się odedrzwi i chciał odejść.
Ta zimna krew Teofila i energia z którą stawał przeciwko niemu, do reszty zburzyła bankiera.
— Słuchaj, zawołał — jak waryata każę cię wsadzić do domu obłąkanych...
— Na to już odpowiadać nie mogę — szepnął Teofil i wyszedł.
Wudtke zadzwonił natychmiast, posłał po Fiszera... sam nie wiedział co robił, w głowie mu się przewracało.
Służący, który widząc pana gniewnym pobiegł po niego, schwycił go w ulicy, a nim bankier ochłonął wszedł Fiszer, który téż był niespokojny i pragnął się z nim widziéć.
Spojrzeli na siebie od progu. Fiszer głowę darł gniéwny.
— A! ta przeklęta rodzina! te przybysze! krzyknął Wudtke.
— Ślicznieś mi doradził... dodał Fiszer, rzucając się w krzesło, kompromitacya, skandal... Jakub mi wypowiedział służbę... Jutro całe miasto o tém gadać będzie.
— Jakub! Jakub! wołał Wudtke... a mnie przed chwilą syn wypowiedział posłuszeństwo...
— Przyznać trzeba że ładnie stoimy z przyczyny téj panny i jéj oczek! rzekł Fiszer... Potrzebnie się ja w to mieszałem, jak gdyby na świecie ładnych dziéwcząt zabrakło! ale to ty... ty... winieneś wszystkiemu.
— Tak! zgrabnieś się wziął ze swoją gorączką! potrzeba ci się było śpieszyć, rwać... przerwał bankier, żadnego taktu, zastanowienia... jak ostatni smarkacz...
Fiszer zniósł tę przyjacielską obelgę.
— No i co teraz począć?
— Co? tobie! tobie nic! Na miejsce Jakuba znajdziesz dziesięciu młodszych i zdatniejszych...
— Którym klucza od kasy powierzyć nie będę mógł.
— Przepraszam... ale ja... w wojnie z synem. Teofila znam, nie przełamę go... siebie także, nie ulegnę... Śliczny rezultat... Ten chłopiec miał głowę do poprowadzenia interesów, Berens zdatny ale tchórz, drobnostkowy i bez ambicyi; gdyby miał miliony, będzie z niemi stał w przedpokoju i będą go brać za lokaja...
Oba zamyśleni, zniecierpliwieni, rzucając pół słowami, nie wiedząc co począć... siedzieli długo a rozstali się wzajemnie ku sobie zniechęceni.. Narada do żadnego nie doprowadziła rezultatu.