[183]KANCONA «ITALIA MIA»
Italjo moja, gdy próżno się garną
Słowa, by mękę twoję
I te śmiertelne na twem ciele rany
Opisać, niech choć westchnieniem napoję
Kraj, co go Tyber zamyka i Arno,
I Pad, gdzie dzisiaj żyję zatroskany.
Królu, Panie nad Pany!
Te litościwe oczy, co cię wiodły
Zejść do nas, obróć ku krainie lubej.
O, Panie pełen chluby,
Patrz, z małych przyczyn taka sroga wojna! —
Pierś kamienna i zbrojna,
Serce Marsa zajuszne
Niech się rozkuje i niech udobrucha,
A to, co Bogiem słuszne,
Niech z moich lichych ust mój lud wysłucha.
Wy, którym dała fortuna uprzęże
Na te piękne dzierżawy,
Których się gnębić nikt z was nie przestrasza,
Mówcie, co znaczą te obce oręże?
Nasze kwietne murawy
Krew barbarzyńców gwoli czemu zrasza?
To jest ułuda wasza:
Mało widzicie, mniemając, że dużo,
W przedajnych sercach szukający wiary.
Z liczniejszemi sztandary
Liczniejszych wrogów ma w tych, co mu służą —
Och, ten potok straszliwy
Z jakich dzikich ustroni
Zebrał się zalać nasze słodkie niwy?
A jeśli z własnej dłoni
Klęski się walą, kto z nas wyjdzie żywy?
Dobrze to, widzim, natura się trudzi,
Gdy niebosiężne Alpy między nami
A tą wściekłością teutońską zasklepia.
Lecz nas chciwości wada tak oślepia,
Oszukuje i łudzi:
Na zdrowem ciele pokładła liszaje;
W tej samej żyją kleci
Łagodne owce i rozbójcze zgraje,
Zacniejszy zawsze pod uciskiem jęczy;
A ten wstyd bardziej dręczy,
Że z dłoni ludu, który praw nie znosi:
Co mu, jak powieść głosi,
Marjusz tak przebódł boki
I tyle w rzekę ściekło zeń posoki,
[184]
Że zwycięzca spragniony
Więcej niż wody, wypił krwi czerwonej.
Niecham Cezara, co świata rozłogi
W krwi kąpał niegodziwej,
Żelazem naszem wyprutej z ich łona.
A dzisiaj zda się, że od gwiazdy mściwej
Ten los wam spłynął srogi
Za ziemię, co wam była powierzona.
Wola wasza zwaśniona
Najurodziwsze z niw padolnych plami.
Jakiż to rozmysł, przeznaczenie, zdrada
Niepokoił sąsiada
Pustoszyć jego ubożuchne właści
I poza granicami
Zawiązywać sojusze,
Znosić, że kupczą życiem dla korzyści.
Prawdę mówię, bo muszę,
Nie zaś z pogardy, ani nienawiści.
Powiedzcie, czy to jeszcze nie pomniecie
Bajowarskiej obłudy,
Co, wznosząc palec, z śmierci stroi żarty?
Ten szyd jest gorszy niż klęski i trudy.
Zato wy się krwawicie,
I gniew was bodzie na swoich rozżarty.
Nocą, po trzecie warty
Myślcie i liczcie, jak skąpo mierzona
Jest miłość ku wam, gdy sobie tak hojna.
Italska krwi dostojna,
Otrząśnij z siebie te zgubne brzemiona!
Jako to nazwa płoną:
«Bożyszcze», co jest niczem,
Tak onych z wściekłem napozór obliczem,
Gdy ich rozum nie zdusi,
To nie ich wyższość, wina w nas tkwić musi.
Nie tu-ż mych kroków strzegła pierwsza wiosna?
Czy to nie gniazdo moje,
Ziemia, co słodkiem mlekiem mię karmiła,
Moja ojczyzna, bezpieczeństwo moje?
Macierz czuła, litosna,
Gdzie spoczywają ojciec, matka miła.
Trudno, by nie wzruszyła
Myśl ta: niech się nią bezlitość przełamie.
Patrzeć na boleść ludu,
Co od was, niby cudu,
Oczekuje pokoju;
Od was po Bogu; a gdy w was nie skłamie
Jakieś spółczucia znamię,
To moc przeciw zajusze
Podejmie walkę; krótko będzie trwała.
Stara dzielność, tak tuszę,
W italskiej piersi jeszcze nie zwątlała.
Panowie, patrzcie: czasu nie ubłaga:
Za czasem biegnie życie;
[185]
Dziś tu jesteście, jutro — w jakim bycie?
Dusza samotna, naga
Pójdzie: czeka ją niebezpieczna ścieżka.
Wejść na nią nie omieszka,
Niechże złości się chroni,
Wichury wrogiej ludzkiego żywota.
A to, co się w was miota
Przeciw rodakom, ku czynom się skłoni
Godnym ducha czy dłoni,
Na dzieło czci i chluby,
Lub na szukanie prawdy, trudu warte,
Świat się wypiększy luby
A wrota nieba będą wam otwarte.
Pieśni, leć z mem poselstwem,
Wywody swoje ułożywszy grzecznie.
Między lud dumny wstąpić ci wypada,
W których łonie zasiada
Prastara wzgarda: tknąć ją niebezpiecznie,
Z prawdą zwaśniona wiecznie. —
Ale cię przyjmie może
Ktoś wielkoduszny: o tym dobrze rokuj.
Pytaj: kto mi pomoże?
Oto w głos wołam: Pokój, pokój, pokój!
(Kancona «Italia mia», I, CXXVIII.)
|