Kara Boża idzie przez oceany/Część V/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Kara Boża idzie przez oceany
Część Część V
Rozdział XVII.
Wydawca Spółka Wydawnictwa Polskiego w Ameryce
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVII.

Zaczął się sąd.
Trzej zaproszeni przez Robbinsa prawnicy mieli już ogólne o sprawie pojęcie. Każdy otrzymał w swoim czasie krótką notatkę, streszczającą główne jej momenta. W dwudziestominutowem przemówieniu Robbins uzupełnił i pogłębił szczegóły sprawy, przedstawiając rzecz jasno i nie oszczędzając nikogo (Konrad słuchał go z odwagą); wreszcie przedstawił nowe dokumenta i dowody.
Było ich sporo.
Najpierw Homicz przedłożył zebranym komplet gazety „Louisana News” z r. 1867. Był to rocznik odkryty w bibliotece Kongresu w Washingtonie, D. C. Z tego rocznika Robbins odczytał kilkanaście ustępów. Stwierdzały one co do joty opis zbrodni, odtworzony kiedyś przezeń z domysłu; ale nadto podawały szeroki materyał faktyczny: nazwiska osób, których własnością były skradzione kosztowności i pieniądze, opis niektórych klejnotów, nazwiska urzędników i klerków banku, cały przebieg sprawy itd. itd.
Dalej Robbins przedłożył rękopism Śląskiego w Cleveland ukradziony Jadwidze, a odnaleziony przez Gryzińskiego w domu Kaliskiego w Śt. Joseph, Mo. — i listy cyfrowane starego Felsensteina do Kaliskiego.
Tu gen. Quincy prosił o zakomunikowanie tych listów do obejrzenia Konradowi.
— Czy to jest pismo pańskiego ojca? — zapytał.
— Nie — była odpowiedź Konrada.
— Widocznie baron Albert kazał je pisać komuś innemu.... nierozumiejącemu tajnego szryftu — zauważył Robbins.
Listy zresztą były pisane w imieniu i podpisane nazwiskiem barona Felsensteina. Koperty nosiły stemple berlińskie. Treść ich Konrad znów, słuchając czytania listów, zakrywał twarz rękoma) dowodziła, że stary baron czynił wszystko, ażeby zrobić Jadwigę w Ameryce nieszkodliwą — i nie wahał się do nowych w tym celu uciekać przestępstw.....
Następnie dr. Gryziński przedstawił pieniądze i kosztowności, znalezione u Morskiego na „Cat Island”.
Stępel i data monet złotych dowodziły, że mogły one pochodzić z r. 1867 z New Orleans. Pomiędzy kosztownościami Gryziński odnalazł odrazu pięć czy sześć, których wygląd, jak dwie krople wody odpowiadał opisowi, zawartemu w opisaniu sądowem w roczniku „Louisiana News“.
Dowody były bardzo poważne! — godzili się na to wszyscy.
— Mamy zresztą jeszcze coś więcej — rzekł znowu Robbins.
I istotnie Homicz złożył na stole kilka „affidavits” z New Orleans. Zaświadczały one jednozgodnie, że pozostająca w tamtejszym domu przytułku dla starców blizko stuletnia Murzynka Eihel Lee nieraz opowiadała o dziwnej scenie, jaka się rozegrała w jej domu, na wiosnę r. 1867.
Utrzymywała ona stancyjki do wynajęcia, a w stancyjkach tych mieszkali pomiędzy innymi młody Mulat Amos Cummings, zajmujący się naówczas czyszczeniem butów po ulicach i starszy już człowiek, Niemiec czy też Polak, Louis Miller, dawniej „porter“ w banku „Merchants Lóan & Trust Co.” Otóż w grudniu r. 1866 ten bank okradziono, a Miller zaraz na drugi dzieli potem znikł gdzieś. Powrócił do domu dopiero w parę miesięcy, po skończeniu sprawy o kradzież, kiedy kasyer banku został już skazany na śmierć.... wtedy pewnego razu do izdebki Millera przybył z nim razem jakiś wysoki pan z brodą. Louis nazywał go „baronem”. Coś rozmawiali; potem Louis poszedł po Cummingsa.... I wtedy zaczęła się pomiędzy nimi trzema straszna awantura.....
Stara podglądała przez szparę.
Widziała, jak Amos i Louis trzymali przy głowie nieznajomego rewolwery, a on coś pisał i Louis schował ten papier. Potem Amos wyszedł, a nieznajomy wydobył z kieszeni pakę papierów i złota, oraz worek z kosztownościami. Dzielił się tem z Louisem, a ten trzymał przez ten czas wymierzony do niego rewolwer. Rozmawiali ze sobą dziwnym językiem — i obydwaj byli biedzi, jak trupy....
Wreszcie nieznajomy wyszedł, a po nim znikł i Louis....
Nigdy się już potem u niej nie pokazali. I czyściciel butów Amos wkrótce potem od niej się wyprowadził.... Ona bała się o tem komukolwiek opowiadać, ze strachu przed zemstą; dopiero po latach chętnie o tem mówiła.
Tyle opowiadania Murzynki Lee.
Robbins znów głos zabrał:
— Opowiadanie to kończy szereg dowodów niewinności Ślaskiego, jakie możemy w tej chwili przedstawić.... Nie są to zresztą nasze wszystkie środki do wyprowadzenia prawdy na jaw. Mamy i inne sposoby, do których zresztą, po naradzie z p. Homiczem, postanowiliśmy się uciec tylko w razie ostatecznym. Na teraz, sz. panowie prawnicy, chcieliśmy was zapytać o opinię: czy na zasadzie tych, a nie innych danych, możnaby w drodze sądowej uzyskać uznanie niewinnym nieszczęsnego Śląskiego i rehabilitacyę jego czci?
Nastała teraz chwila stanowcza. W wielkiej hali zapanowała cisza.
Tylko trzej prawnicy naradzali się ze sobą szeptem. Wreszcie po pięciu minutach powstał gen. Quincy z Massachusetts.
— W imieniu własnem i kolegów oświadczyć z żalem muszę: Nie....
— Czemu? — wyrwało się mimowoli Homiczowi.
— Ponieważ — ciągnął dalej głosem równym i spokojnym znakomity prawnik — dowody nam przedstawione, nie są takie, jakich w podobnie trudnej sprawie wymaga prawo. Rękopism Ślaskiego jest wzruszający, ale prawnie niczego nie dowodzi.... Listy cyfrowe nie są pisane ręką Felsensteina. Zeznania lOOletniej Murzynki są niejasne, a zresztą czyż w tym wieku może ona mieć zupełną jasność umysłu? Najbardziej cennym dowodem są klejnoty, znalezione w posiadaniu Morskiego-Millera, ale i te mogą wskazywać tylko to, że i on był uczestnikiem czynów występnych, nie są zaś dowodem stanowczym niewinności Ślaskiego.
Homicz był ciężko rozczarowany.
— Na cóż więc nam przydały się te dowody? — wołał.
— Na to, ażeby dowieść światu niewinność Ślaskiego z punktu widzenia moralnego — była odpowiedź — Ot, gdyby tak naprzykład Ślaski zamiast na śmierć był skazany na dożywotnie więzienie i gdyby żył do dziś, na zasadzie tych faktów nadzwyczaj łatwo byłoby uzyskać jego ułaskawienie....
Homicz przerwał w tem miejscu uczonemu prawnikowi. Porwał się z miejsca i zawołał:
— Ależ on żyje.... żyje. I w tej chwili zapewne jest już ułaskawionym.
— I to jest właśnie rzecz najciekawsza, jakiej nie zdążyłem jeszcze panom powiedzieć... — dodał ze swej strony Robbins.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.