[197]
I. Miłość! Jakaż się boleść równa tej chorobie?
Miłość! Jest-że lekarstwo w świecie przeciw tobie?
Jeńca, gdy go zwycięzki wróg spęta w niewoli,
Mogą wykupić krewni, druhy z tej niedoli.
Lecz kto wyzwoli jeńca czarownej dziewicy?
Podobni lwom w Szeiru lasach wojownicy
Dopóty swoje groźne toczą wojowanie,
Aż zjawią się im panny — trwożne niby łanie.
Jeśli nie znasz miłości, to jesteś szczęśliwy,
Lecz nie drwij z miłośnika za jego porywy.
Różny jest ten kto cierpi i kto się weseli.
Dla mnie zagasła wszystka rozkosz, a jeżeli
Umieram od tej żądzy, to na nowe męki
Zmartwychwstaję. Znów cierpię. Łańcuchem udręki
Życie rozkochanego — klnę się — nie inaczej.
Pojmiesz mię, jeśliś doznał miłości rozpaczy.
Ale od sennych rojeń myśli twe są letsze —
A serce twoje puste tak, jako powietrze.
Moje serce pod władzą jest okrutnej pani —
Co rządzi niem do woli ono wszystko dla niej!
Jak ty, drwiłem ja niegdyś z zakochanych szału —
Dziś ginę sam od ognia własnego upału
Trafiły moją duszę oczu jej cięciwy,
A kogo one trafątrafią, ten jest nieszczęśliwy.
II. Nawet mój wróg współczuciem nieraz poruszony,
Lituje się mej krzywdy, widząc moje skony,
Czemuż ona tak srogim karze mię wyrokiem?
Okrutna zabitego nie chce wskrzesić okiem.
Płonę, ona zaś wody niechce dać mi świeżej:
Daleka, choć tuż obok mieszka na rubieży.
Dopókiż mi jest wzbronna ta rzeźwiąca rzeka,
[198]
Dopókiż owa blizkość będzie tak daleka?
Ona serce zmieniła, a jam zawsze wierny:
W niej lodem zieje wszystko, we mnie żar niezmierny.
Żądzą ślepy, swe serce dałem jej w ofierze.
Słuchała obojętnie, choć łzy lałem szczerze.
Więc ja: serce mi oddaj! wołam nieprzytomnie.
Ona zaś na to: serce twe należy do mnie.
I gdybyś mi nie oddał serca z dobrej woli,
Wbrew tobie bym je wzięła, chociaż to cię boli.
I spojrzy tak, żem upadł przed nią od ślepoty —
Rzekłbyś — jadowitemi przebiła mię groty.
Krew moja kipi warem ognistego płynu:
Umieram dla czarownej dziewicy z Teminu.
Jam z tych, których Los skazał na miłość okrutną,
Jam we łzach, a łzy mnożą dolę moja smutną.
Posyłam ci dwóch gońców: tęskne me marzenie
I Zefira co niesie ci moje westchnienie.
III. Widzisz teraz mych gońców. Wietrzyk ci odemnie
Pocałunki przynosi i szepcze tajemnie
Słowa, które w mem sercu dawno się paliły:
Znasz je, bom nieraz mówił ci je, kwiecie miły.
On cię zamiast kochanka zatęskniony wita:
Bo ten sobą nie włada już i wciąż się pyta —
Jakim był nierozumu opętany grzechem,
Żem tę, do której niegdyś z najwyższym pośpiechem
Leciałem na rumaku przez stepu orkany —
Opuścił, choć kochałem i byłem kochany.
Dziw, że dłoń, którąm żegnał cię w dzień rozłączenia,
Nie uschła, nie odpadła od mego ramienia.
Rzekła mi: Bądź cierpliwy — za moją przyczyną
Nie płacz! — Rzekłem: Wbrew woli łzy mi z oczu płyną.
To potoki, któremi żądza moja pała.
Teminka mnie porwała i oczarowała,
Na ustach moich kładąc pocałunki drwiące.
[199]
Blask jej piękności mroczy południowe słońce.
Rzekłbyś, iż się rodziła pośród hurys w Raju.
Jej oddech jest jak piżmo. Młode róże maju
Budzi w starcach. Jej widmo, gdy w snach mi się jawi,
Gasi żądzę, co wiecznie serce moje krwawi.
.................
.................
(A. Lange).