Katedra Notre-Dame w Paryżu/Księga dziesiąta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katedra Notre-Dame w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Zaciągnij się do szałaśników |
Wydawca | Polski Instytut Wydawniczy „Sfinks“ |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Neuman & Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Gdańsk; Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Archidjakon wróciwszy do klasztoru, u drzwi swej celki zastał Jehana du Moulin, który oczekując nań dla zażegnania nudów przedpokojowych rysował sobie węglem na ścianie profil starszego swego brata, zbogacony nosem wydłużonym.
Dom Klaudjusz ledwie spojrzał na młodszego brata, miał w tej chwili inne kłopoty. Wesołe to oblicze hultaja, które tyle już razy promiennością swą wypogodziło zasępione czoło księdza, bezsilnem się okazało teraz wobec ciężkich mgieł gromadzących się z każdym dniem więcej na tej duszy zepsutej, spleśniałej, cuchnącej.
— Kochany bracie — nieśmiało odezwał się Jehanek — przyszedłem cię odwiedzić.
Archidjakon oczu nań nawet nie podniósł.
— I cóż dalej?
— Bracie mój — mówił obłudnik — tak jesteś dla mnie dobrym i takie wyborne rady mi dajesz, że zawsze ku tobie się zwracam.
— No i co więcej?
— Niestety, bracie mój kochany, miałeś słuszność, gdyś powiedział: „Jehanku, Jehanku! cessat doctorum doctrina, discipulorum disciplina! Jehanku bądź roztropnym! Jehanku ucz się! Nie bij się z Pikardczykami: noli, Johannes, verberare Picardos. Nie gnij jak osioł niepiśmienny, quasi asinus illiteratus, na ławce szkolnej. Jehanku pójdź co wieczór do kaplicy i odśpiewaj antyfonę z psalmem i modlitwę do Najświętszej Panny Marji Królowej niebios“! Niestety, niestety, powiadam ci, doskonałe to wszystko były rady.
— A następnie?
— Mój bracie najdroższy, masz oto przed sobą winowajcę, człeka ze wszech miar okropnego. Tak jest bracie; Jehan wszystkie twe rady puścił na słomę i gnój pod stopy namiętności ludzkich. Strasznie ukarany za to zostałem. Bóg niesłychanie jest sprawiedliwym. Dopóki miałem pieniądze, wyprawiałem hulanki. Ach, jakże rozpusta jest powabną, gdy na nią patrzysz z przodu, a jak obrzydliwą, gdy się od ciebie odwróci. Obecnie niemam już ani jednego tynfa; sprzedałem swe prześcieradło, koszulę swą przedostatnią, bywaj mi zdrowa uciecho! jarząca świeczka zgasła pozostał tylko nędzny łojowy knocik pod nos mi dymiący! Dziewczęta naigrawają się ze mnie. Wodę już tylko piję. Obarczają mię zgryzoty sumienia i wierzyciele.
— Skończyłeś?
— Niestety, najdroższy mój bracie, chciałbym odtąd lepszy żywot rozpocząć. Przychodzę do ciebie pełen skruchy i żalu. Spowiadam się. Biję się w piersi. Najzupełniejszą masz rację, bracie, gdy żądasz bym został magistrem i pod monitorem kollegium Torchi. Ale atramentu nie mam, trzeba go kupić; papieru nie mam, trzeba go kupić; piór nie mam, książek nie mam, trzeba to wszystko kupić. Trochę gotówki byłoby tu rzeczą zbawienną i w tym tu celu udaję się do ciebie najukochańszy bracie, z sercem pełnem skruchy.
— Czy już wszystko?
— Tak jest — odpowiedział żak — Trochę pieniędzy.
— Nie mam ani grosza.
Żak wygłosił wtedy z miną poważną i stanowczą zarazem:
— Jeżeli tak, bracie mój, to bardzo mi jest przykro oświadczyć ci, że gdzieindziej robią mi najpiękniejsze propozycje i zachęty. Nie chcesz mi dać pieniędzy?... Nie?... W tym wypadku zaciągam się do szałaśników.
— Zaciągnij się do szałaśników.
Jehan złożył mu ukłon głęboki i gwiżdżąc zbiegł po schodach klasztornych.
W chwili gdy przechodził dziedziniec klasztorny, pod oknem celki swojego brata, posłyszał jak się to okno otwarło, podniósł głowę i ujrzał wychylające się surowe oblicze archidjakona:
— Idź do szatana — zawołał dom Kjaudjusz, oto są ostatnie pieniądze, jakie otrzymujesz odemnie.
Jednocześnie ksiądz cisnął Jehankowi sakwę, która mu guz na czole wypędziła, a z którą żak odszedł, zarazem gniewny i uradowany jak pies uderzony kością pełną szpiku.