Kawaler de Chanlay/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kawaler de Chanlay |
Wydawca | Nakładem „Dziennika Polskiego“ |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Piller-Neumann |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Une Fille du Régent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O oznaczonej godzinie Gaston wybrał się do Heleny, ale musiał czekać jakiś czas na nią w przedpokoju, bo pani Desroches robiła trudności z przyjęciem gościa. Helena jednak wystąpiła stanowczo i oznajmiła, że, jako pani domu, życzy sobie przyjąć pana de Livry, który pragnie się z nią pożegnać. Było to nazwisko przybrane przez Gastona na czas podróży i pobytu w Paryżu.
Pani Desroches niezadowolona odeszła do siebie, zamierzając podsłuchać rozmowę młodej pary; ale Helena, przeczuwając podstęp, zamknęła drzwi na korytarz i zasunęła zasuwkę.
— Jesteś nakoniec! — powiedziała. — Nie spałam całą noc.
— Ani ja, Heleno. Niechże obejrzę tę wspaniałość...
Helena uśmiechnęła się.
— Ciebie najpierw: suknia jedwabna, fryzura... Jakże ci z tem do twarzy!
— Nie wydajesz się jednak zadowolony...
Gaston nie odpowiedział nic: rozglądał się.
— Bogate materye, cenne obrazy, wszędzie złoto i srebro; twoi opiekunowie muszą być bardzo bogaci, Heleno?
— Tak myślę — odrzekła, uśmiechając się. Powiedziano mi, że te obicia i złocenia, któremi się zachwycamy, ty i ja, są niemodne i że zastąpią je nowemi.
— Widzę, że moja Helena będzie wielką i dostojną panią — powiedział Gaston, wysilając się na uśmiech. — Już teraz każe mi czekać w przedpokoju.
— Tak samo, jak tam w klasztorze, kiedy twoja łódź czekała całemi godzinami na wodzie...
— Byłaś wtedy zależną od matki przełożonej...
— Szanujesz ten tytuł, prawda?
— Naturalnie.
— Więc potrafisz zrozumieć moją radość, mój drogi. Odnalazłem tu... ojca!
— Ojca! Ah! Heleno! jakże się cieszę... Ojciec, który będzie się opiekował swojem dzieckiem, moją żoną!
— Zdaleka...
— Jakto! więc nie będzie razem z tobą?
— Niestety! względy światowe rozłączają nas...
— Czy to tajemnica?
— Tajemnica nawet dla mnie. Gdyby nie to, wiedziałbyś już wszystko, Gastonie.
— Wierzę ci zupełnie i pozwalam nawet zachować tajemnicę, gdyby ojciec tego wymagał. Ale nie rozgniewasz się, jeżeli ci zadam; kilka pytań?
— Bynajmniej.
— Czy ci się podobał twój ojciec?
— Tak mi się zdaje. Sądzę, że ma serce szlachetne i czułe, a głos jego jest słodki i miły.
— Głos... ale... czy podobny jest do ciebie?
— Nie wiem. Nie widziałam go...
— Jakto?
— Tak, w pokoju było ciemno.
— Co! i twój ojciec nie życzył sobie widzieć córki! Cóż za obojętność!
— Nie jest on obojętny; zna mnie, bo ma mój portret, ten o który byłeś tak zazdrosny.
— Nie rozumiem jednak...
— Mówię ci, że było ciemno.
— Można było pozapalać świece — powiedział Gaston, uśmiechając się z przymusem.
— Tak, jeżeli się chce być widzianym,, ale kiedy kto zmuszony jest ukrywać się...
— Co ty mówisz? — zagadnął Gaston, zamyślając się. — Jakież powody może mieć ojciec do ukrywania się przed córką? To, co mi mówisz, przeraża mnie! Co ci mówił ojciec?
— Mówił mi o swojej miłości dla mnie...
Gaston poruszył się niespokojnie.
— Jakież dał ci dowody tej miłości? Jak się zachowywał względem ciebie? Co mówił?
— Wziął mnie za rękę, a jego ręka działa tak samo, jak moja.
Gaston zacisnął z wściekłością pięść.
— Uściskał cię, prawda?
— Pocałował mnie w czoło, kiedym uklękła przed nim.
— Heleno! — zawołał Gaston — Heleno! wierz mojemu przeczuciu! Ten człowiek, który się ukrywa, który się obawia światła, ten człowiek nie jest twoim ojcem!
— Gastonie, co ty mówisz? Zkąd przypuszczenie tak okropnej zdrady? Jeżeli mnie kochasz, powinieneś mnie przeprosić za te posądzenia względem mego ojca. Nie zatruwaj mi pierwszej czystej radości, jakiej doznałam w życiu i tego szczęścia na myśl, że nie będę już żyła samotna i opuszczona, jak dotąd.
— Przebacz mi, Heleno! — zawołał Gaston. Masz słuszność! zatruwam ci chwilę radości, ubliżam uczuciu, jakie twój ojciec ma dla ciebie. Ale w imię Boga, którego obraz tu wisi przed naszemi oczyma, błagam cię — zawierz mojemu doświadczeniu i przezorności, zwracaj baczną uwagę na wszystko, co cię otacza — nie ufaj ani pachnidłom, ani winu, które ci podają, ani swobodzie snu. Czuwaj i strzeż się, Heleno!
— Będę ci posłuszną, Gastonie, ale to nie przeszkodzi mi kochać ojca.
— Kochaj go i uwielbiaj, jeżeli się mylę, Heleno!
— Jesteś moim prawdziwym przyjacielem Gastonie... Zatem porozumieliśmy się zupełnie...
— Po powzięciu najlżejszego posądzenia pisz do mnie.
— Więc odjeżdżasz?
— Jadę do Paryża dla tych rodzinnych spraw, o jakich ci wspominałem... Będę mieszkał w hotelu Muid-d’Amour na ulicy Bourdonais; zapisz sobie ten adres i nie pokazuj go nikomu.
Pocóż te ostrożności?
Gaston zawahał się.
— Bo... gdyby wiadomo było, kto jest twoim obrońcą, w razie złych zamiarów potrafionoby zniweczyć moje plany.
— I ty także jesteś tajemniczy, Gastonie. Mam więc ojca, który się ukrywa, i... kochanka... który także będzie się ukrywał!
— Ale co do niego wiesz, z jakiego powodu — powiedział Gaston, usiłując pokryć śmiechem rumieniec i pomieszanie.
— Ah! pani Desroches idzie... Bierze za klamkę drugich drzwi, uważa widać, że rozmowa trwa zadługo... Jestem pod strażą, jak widzę... tak, jak w klasztorze.
Gaston złożył pocałunek na ręce Heleny, chwilę potem pani Desroches weszła do pokoju. Helena złożyła Gastonowi głęboki ukłon, a on skłonił się jej niemniej głęboko. Pani Desroches wpatrywała się w młodzieńca z baczną uwagą, notując sobie w pamięci wszystkie szczegóły do jego rysopisu, Gaston wyjechał natychmiast do Paryża. Oven czekał na niego z niecierpliwością. Zaszył on był swoje dukaty pomiędzy skórą a podszewkę spodni, żeby nie brzęczały. Gaston w ciągu trzech godzin dojechał do Paryża, a konie jeźdźców okryte były pianą, gdy wjeżdżali przez rogatki do miasta.