Kazan/Rozdział XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kazan |
Wydawca | „Polska Zbrojna“ |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia „Polski Zbrojnej“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Poraj |
Tytuł orygin. | Kazan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Odtąd Sandy Mac Trigger przynosił Kazanowi dwa razy dziennie kawały świeżego mięsa. Nie dawał mu ani ryb, ani tłuszczu, ani polewki mącznej, a tylko krwawe, czerwone mięso. Pewnego dnia przyniósł mu nawet ciepłe jeszcze jelita karibu, jakiego ubił umyślnie po to o pięć mil od osady.
Dzięki takiemu odżywianiu Kazan wkrótce potem odzyskał zdrowie, nabrał ciała, mięśnie zaczynały w nim grać, jak poprzednio. Mac Trigger go już nie bijał, za to Kazan rwąc się z uwięzi, witał go zawsze głośnem ujadaniem i szczerzył na jego widok groźnie zęby.
Pewnego popołudnia Sandy przyprowadził z sobą kogoś jeszcze. Kazan rzucił się niespodzianie na nowego przybysza, który zbliżył się doń nieco zanadto, aż ten uskoczył w tył, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
— Nada się do tego, — rzekł wreszcie nieznajomy. — Lżejszy będzie wprawdzie o jakieś dziesięć do piętnastu funtów od mego duńczyka, ale kły ma potężne i jest dużo żwawszy... Nim zostanie powalony, będzie to wcale piękne widowisko!
— Nim zostanie powalony... — zaperzył się Mac Trigger. — Stawiam dwadzieścia pięć procent z swej części zysku, że mój pies nie da się powalić!
— Zgoda! — odrzekł ten drugi. — Jak długo jeszcze musimy czekać aż przyjdzie do formy?
Sandy namyślał się chwilę.
— Tydzień... Przed tygodniem nie odzyska pełnej swej wagi.
Tamten kiwnął głową na znak zgody:
— A więc od dziś za tydzień, wieczorem.
I dodał jeszcze:
— Pięćdziesiąt procent mojej części, że mój duńczyk pobije twego zapaśnika.
Sandy Mac Trigger popatrzał przeciągle na Kazana.
— Trzymam cię za słowo, — odrzekł wreszcie.
I ściskając nieznajomego za rękę, dodał jeszcze:
— Nie przypuszczam, żeby w całej tej krainie, stad aż do Yukonu znalazł się choćby jeden pies, coby był w stanie pobić tego mieszańca psa z wilkiem.
A właśnie pora była odpowiednia do tego rodzaju zabaw w Red Gold City. Mieszkańcy tej osady mieli coprawda rozrywki w postaci szulerki albo jakichś sprzeczek, wybuchających od czasu do czasu, wreszcie upijali się przy każdej sposobności. Ale obecność królewskiej policji nakładała im pewne wędzidła. W porównaniu też z życiem w okolicach Klondyke, o setki mil bardziej na północ, tu, w Red Gold City było nudno i ponuro.
Zapowiedź więc walki psów, jaką organizowali Sandy Mac Trigger i właściciel baru, Jan Harker, przyjęto głośnemi oklaskami. Wieść o tem rozniosła się pantoflową pocztą o dwadzieścia mil dokoła i wzbudziła niezmierne zaciekawienie.
Przez cały tydzień przed spotkaniem oba psy, Kazan i wielki dog duński, wystawione były na widok publiczny w izbie poza szynkownią w mocnych, umyślnie zbitych drewnianych klatkach.
Pies Harkera był mieszańcem wielkiego doga duńskiego z kundlem. Urodził się w Northlandzie, nosił uprząż i chodził w zaprzęgu w sankach.
Wszystkich ogarnęła gorączka zakładów. Stawiano na duńczyka w stosunku dwóch do jednego.
Stosunek ten dochodził niekiedy do trzech przeciw jednemu. Ci natomiast, co stawiali na Kazana, byli to ludzie, zdawna znający się z Wildem. Wiedzieli oni, co znaczył, jeśli chodziło o siłę i wytrzymałość, ów krwawy błysk w ślepiach mieszańca psa z wilkiem.
Pewien stary traper, obecnie trudniący się poszukiwaniem złota, zwierzał się swemu sąsiadowi na ucho.
— Ja bez gadania stawiam na tego wilka. Pobije on duńczyka na łeb na szyję. Grubas nie będzie nawet wiedział, co się z nim stało.
— Ale ten ma wagę za sobą, — odpowiadał ów drugi, wątpiąc jeszcze. — Popatrz, co to za paszcza i jaki kark rozrosły.
— A ty popatrz — przerwał mu stary traper — na łapy zacznie słabsze swego faworyta, na jego gardziel delikatną i bardziej wystawioną na kły wilka; popatrz, jak mu brzuch zwisa ociężale. Na miłość boską, towarzyszu, wierz mi na słowo! Grosza nie stawiaj na duńczyka.
Do rozmowy wtrącili się jeszcze inni: a stawiali na wilka, tamci znów doradzali stawiać na doga.
Kazan warczał z początku na wszystkie owe otaczające go twarze. Wreszcie położył się w kącie klatki ze łbem między łapami i przyglądał się ludziom, ponury i milkliwy.
W dzień walki z wielkiej sali baru Jana Harkera wyniesiono wieczorem wszystkie stoły. Na platformie na wysokości trzech stóp od podłogi ustawiono ogromną klatkę po dziesięć stóp wszerz i wzdłuż, dokoła niej zaś rozstawiono ławy jedna za drugą. Klatka od góry nie była zamknięta, ponad nią zaś wisiały dwie wielkie lampy naftowe z reflektorami.
Trzystu widzów, z których każdy opłacił pięć dolarów za wejście, wyczekiwało wprowadzenia zapaśników.
Naprzód wprowadzono do klatki wielkiego doga duńskiego. O ósmej wieczorem Harker, Mac Trigger i dwóch jeszcze innych ludzi wniosło do sali na mocnych drewnianych noszach klatkę z Kazanem.
Duńczyk, mrugając ślepiami w jaskrawem świetle reflektorów, nastawił uszy, jakby zdziwiony, czego odeń chciano, gdy do klatki wprowadzono z kolei Kazana.
Kazan jednak nie wyszczerzył kłów i ledwie zlekka zaparł się przez chwilę na łapach. Ów pies nieznany nie obchodził go zupełnie. Duńczyk ani się doń nie rzucił, ani nawet nie warknął. I Kazan mu był również obojętny.
Śród publiczności rozległ się szmer lekkiego rozczarowania. Dog potoczył ślepiami po trzystu gębach otaczających go brutali i zdawał się im przyglądać z zaciekawieniem, kołysząc się zlekka na boki. Kazan również się rozglądał po sali.
Urągliwy, szyderczy śmiech przebiegł śród stłoczonego w sali tłumu, jaki tu przybył, by ujrzeć krew i śmierć. Pod adresem Mac Triggera i Harkera posypały się żarty i głosy, naśladujące krzyki zwierząt; tłum coraz rosnącym wrzaskiem domagał się przyobiecanej walki lub zwrotu pieniędzy za wejście.
Sandy był purpurowy ze wstydu i z wściekłości. Harkerowi nabrzmiały jak postronki grube sine żyły na czole.
Szynkarz wreszcie pogroził pięścią tłumowi i ryknął:
— Spieszy ci się, bando idiotów! Zaczekajcie, aż się psy zwąchają ze sobą! Trochę cierpliwości, jeśli laska!
Hałas nieco przycichł i oczy znów się zwróciły ku klatce. Istotnie Kazan nieco się przybliżył i stanął nawprost olbrzymiego duńczyka, ten zaś jął się przyglądać nieufnie Kazanowi.
Następnie wilk się począł nieznacznie przysuwać. Z całą przezornością gotował się albo do skoku na przeciwnika, albo też do uskoczenia w bok, jeśli tak z gry wypadnie. Duńczyk zachowywał się podobnie. Mięśnie naprężyły im się obu. W sali zapadła taka cichość, że możnaby było dosłyszeć brzęczenie muchy. Sandy i Harker, stojący tuż obok klatki, ledwie byli w stanie oddychać.
Dwa psy, oba jednako pyszne, dwaj zapaśnicy, tyle już liczący walk krwiożerczych w przeszłości, z okrutnej woli ludzkiej stoczą niezawodnie ostatnią zażartą walkę. Już wpierają w siebie groźne wejrzenia.
A wtem jakby się coś w nich odmieniło. Czyżby to O-se-ki, Wielki Duch Pustkowi pochylił się nad niemi, nakazując, iż jako ofiary ludzkiego barbarzyństwa, winny żywić dla się uczucia braterstwa?
Jakkolwiek i cokolwiekbądź się stało, dość, że w chwili stanowczej, gdy cała sala wstrzymując oddech, wyczekiwała na niechybne, rozżarte starcie wręcz — wielki dog duński zwolna podniósł łeb ku lampom naftowym i ziewnął potężnie.
Harker dostrzegłszy, jak jego zapaśnik odsłania w ten sposób gardziel, wystawiając ją na kły Kazana, począł drżeć na całem ciele i kląć jak potępieniec. Kazan jednak nie skorzystał z chwili i nie rzucił się na współzapaśnika. Obaj przeciwnicy zawarli z sobą pokój i przypieczętowali go trwale, zbliżywszy się bowiem i wsparłszy się wzajem o siebie, zdawali się teraz patrzeć z bezgraniczną pogardą poprzez kratę swego więzienia na tłum znowu wpadający we wściekłość.
Nastąpił bowiem wówczas wybuch gniewu, ozwał się ryk pogróżek, jakby rozpętany huragan. Harker, zrozpaczony, wydobył rewolwer z olster i zmierzył do wielkiego doga duńskiego.
Naraz śród wrzawy ogólnej rozległ się jakiś głos, górujący ponad nią.
— Wstrzymajcie się! — zawołał ktoś tonem rozkazu. — Wstrzymajcie się w imię prawa!
Uczyniła się nagle cisza; wszystkie twarze zwróciły się ku mówiącemu.
Dwaj jacyś ludzie stali na stołkach, górując ponad otoczeniem.
Jednym z nich był policjant Brokaw z konnej policji północnego zachodu. On się to właśnie ozwał pierwszy i jeszcze trzymał podniesioną do góry rękę, nakazując gestem ciszę i uwagę. Drugim z nich był profesor Paweł Weyman. Ten teraz począł mówić, a policjant osłaniał go w dalszym ciągu podniesioną do góry dłonią.
— Daję właścicielom za te psy pięćset dolarów!
Nie było na sali człowieka, coby nie posłyszał uczynionej w ten sposób propozycji.
Harker spojrzał na Mac Triggera. Przysunęli się nieco ku sobie.
— Nie chcą się bić ze sobą, — ciągnął dalej nowowoprzybyły, — a byłyby z nich wyborne psy uprzężne. Daję właścicielom pięćset dolarów.
Harker podniósł rękę na znak, że chce zabrać głos.
— Dajcie sześćset! Tak, sześćset i bierzcie je.
Profesor Paweł Weyman zdawał się wahać. Po chwili skinął głową na znak zgody.
— Płacę sześćset, — powiedział.
Tłum znowu jął pomrukiwać. Harker wdrapał się wówczas na platformę, na której stała klatka.
— Nie jestem winien, — zawołał — ani ja, ani właściciel wilka, że się psy bić ze sobą nie chciały! Jeśliby się jednak znaleźli pomiędzy wami ludzie do tego stopnia niedelikatni, by się upominać o zwrot pieniędzy, to się im je zwróci przy wyjściu! Myśmy tu wszakże nic nie zawinili. Psy nas oszukały, to i wszystko.
Pawel Weyman wraz z policjantem utorował sobie drogę do klatki, wyjął z kieszeni paczkę banknotów i odliczywszy trzysta dolarów Janowi Harkerowi, a drugie trzysta Sandy Mac Triggerowi, szepnął zcicha ku psom, które przypatrywały się mu z zajęciem poprzez kraty.
— Drogoście mnie kosztowały, moje pieski, bardzo drogo... Ale przydacie mi się w dalszej podróży, a wkrótce staniemy się zapewne jaknajserdeczniejszymi przyjaciółmi.