Kazan/Rozdział XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kazan |
Wydawca | „Polska Zbrojna“ |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia „Polski Zbrojnej“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Poraj |
Tytuł orygin. | Kazan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sandy Mac Trigger przykląkł na piasku przed swą ofiarą, zdającą się leżeć bez ducha. Podniósł łeb Kazanowi i wnet wypatrzył, że na sierci jak i na skórze pod siercią widne były jeszcze obtarcia i zgrubienia od noszonej przez psa obroży.
Oczom swym nie był w stanie wierzyć.
— To pies! — znowu począł wołać. — Pies, Sandy! I to piękny pies w dodatku!
Kałuża krwi zalała piasek dokoła łba Kazana. Myśliwiec począł teraz opatrywać ranę, chcąc sobie ściśle zdać sprawę, gdzie pies został postrzelony.
Kula uderzyła o szczyt łba, ale nie naruszyła czaszki, przeciwnie, ześliznęła się po kości. Rana, choć pies padł jak spiorunowany, nie była przecież groźna, a drgawki Kazana, który wstrząsał łapami i dygotał w sobie, nie były bynajmniej skurczem przedśmiertnym, jak się tego początkowo obawiał Mac Trigger. Pies nie miał wcale ochoty umierać; przeciwnie, zwolna powracał do życia.
Sandy Mac Trigger znał się wyśmienicie na psach uprzężnych. Spędził przecież w ich towarzystwie dwie trzecie życia. Jednym rzutem oka mógł był określić ściśle wiek psa, jego wartość i pochodzenie. Na śniegu odróżniał trop psa rasy Mackenzie od śladów malemuta, wyciski łap psa eskimoskiego od tropu husky z Yukonu.
Począł więc bacznie oglądać łapy Kazana. Łapy były wilcze. Sandy się zaśmiał. Pies był rozrośnięty i mocny, to też Mac Triggerowi przyszło na myśl, że w zimie za psy niewątpliwie płacić będą doskonałe ceny w Red Gold City.
Poszedł następnie do łodzi i przyniósł stamtąd kawał płótna, którem zatamował upływ krwi; jednocześnie zabrał też z sobą znaczny zapas surowcowych rzemyków, z których począł niezwłocznie robić kaganiec.
Splatał w tym celu najcieńsze rzemyki po kilka razem, jak się to czyni przy wyrobie siatki u rakiet. W ciągu dziesięciu minut kaganiec był gotów, nałożył go też niezwłocznie na pysk Kazanowi i mocno przywiązał na karku. Następnie z rzemieni również sporządził dziesięciostopową linkę. Wreszcie siadł, skrzyżowawszy nogi i czekał, aż się Kazan ocknie.
Czekał zresztą nie długo. Pies podniósł łeb i jął się rozglądać. Z początku nie widział nic. Krwawa mgła przesłaniała mu wzrok. Po pewnym czasie przejaśniło mu się w ślepiach i spostrzegł człowieka.
Porwał się odruchowo na łapy. Zbyt jednak był osłabiony, by móc ustać, zwalił się też trzykrotnie, raz po razie, na ziemię. Człowiek, siedzący odeń o jakieś sześć stóp, trzymał mocno linkę w ręku i śmiał się. Kazan wyszczerzył zęby, warknął groźnie, zjeżył sierć na grzbiecie. Sandy Mac Trigger wstał.
— Głowębym dał, że wiem, co ci chodzi po łbie, — mruknął. — Widziałem ja już nieraz różnych twoich krewniaków. Zdziczałeś trochę w tem przeklętem wilczem towarzystwie i trzebaby ci wsypać kilka porządnych porcyj batów, byś się nauczył uległości. A możebyśmy tak zaraz zaczęli lekcję, co? Słuchaj no...
Mac Trigger wprzódy jeszcze przyniósł z pirogi potężną pałkę. Podniósł ją teraz z ziemi, nie puszczając jednak linki z ręki.
Kazan wreszcie oprzytomniał zupełnie. Miał przed sobą człowieka, odwiecznego wroga, a człowiek ów miał nieodłączny kij w ręce. Zbudziła się więc w Kazanie na ów widok cała jego dzika krwiożerczość. Wiedział, że Szara Wilczyca uciekła. A winien temu był ów człowiek, człowiek, co go postrzelił, a teraz zamierzał go bić kijem.
Tak więc gwałtownie rzucił się na Mac Triggera, że ten, choć się miał na baczności, nie zdążył odparować na czas napaści. Nim podniósł kij do góry lub nim w bok uskoczył, już Kazan uderzył go całym sobą w piersi.
Kaganiec jedynie ocalił życie Mac Triggerowi. Pies szczęknął głośno zębami, ale nie był w stanie ugryźć nienawistnego wroga. Sandy przecież padł w tył, jakby zwalony pociskiem z katapulty.
Zwinny jednak jak kot, porwał się Sandy Mac Trigger na nogi, nie puściwszy ani na chwilę linki, na której trzymał swego jeńca, obwiązawszy rzemień kilkakroć dokoła dłoni.
Pies skoczył powtórnie. Tym razem przyjął go gwałtowny młyniec kija i pałka spadła mu na barki z taką siłą, aż się potoczył po piasku o kilka kroków.
Nim się znów zdążył ocknąć, już Mac Trigger przykracając linki, stał nad nim.
Posypały się teraz nań straszliwe ciosy kija, tak odmierzane dokładnie, jak się tego można było spodziewać po owej zaprawnej do bicia dłoni. Z początku ciosy budziły w Kazanie tem większą wściekłość. Ale i przeciwnik jego, napół oszalały z okrucieństwa i złości, niemniej był wściekły. Za każdym razem, gdy Kazan porywał się do skoku, kij w locie spadał na grzbiet z taka siłą, jakby miał kości potrzaskać. Na gębie Mac Triggera nie widać było cienia litości. Nigdy jeszcze takiego psa nie widział i choć nałożył Kazanowi kaganiec, przez pół ledwie wierzył w wygraną. Było dlań rzeczą oczywistą, że gdyby kaganiec pękł albo się zsunął, byłoby po nim napewno.
Przejąwszy się tem, wyrżnął wreszcie Sandy tak potężnie Kazana przez łeb, że ten zwalił się na piasek jak zmięty gałgan.
Sam też Mac Trigger był tak zmęczony, że z trudem łapał w gardziel powietrze. Dopiero gdy Kazan padł znów zamroczony na ziemię, rzucił kij i wówczas jedynie zdał sobie sprawę z owej rozpaczliwej walki, jaką musiał był stoczyć.
Skorzystał z zamroczenia psa i wzmocnił kaganiec, wplótłszy weń jeszcze cały szereg rzemyków. Następnie odciągnął Kazana o kilka kroków opodal aż do jakiegoś wyrzuconego na brzeg potężnego drzewa i przywiązał go tam jak mógł najsilniej. Wreszcie wyciągnął łódkę na brzeg i począł się roztasowywać na nocleg.
Kazan po pewnym czasie ocknął się znowu, ale leżał teraz nieruchomo, przyglądając się z podełba swemu katowi. Każdy najmniejszy gnat go bolał.
Sandy Mac Trigger był za to rad niezmiernie. Podszedł parokrotnie do psa z kijem w ręce i cofnął się znowu. Wreszcie za trzecim razem trącił go końcem kija, co znów rozbudziło w psie wściekłość. Tego właśnie chciał Mac Trigger. Jest to zwykły sposób poskramiaczy zdziczałych psów. Zmusza to psa do zdania sobie sprawy, iż wszelki bunt nie przyda się na nic. I znów na nieszczęsne stworzenie posypały się kije.
Aż wreszcie Kazan przestał się srożyć na człowieka i na jego kij i schronił się z żałosnym skowytem poza pień drzewa, do którego był przywiązany. Ledwie się mógł ruszać. Nawet gdyby nie był wówczas na uwięzi, nie byłby w stanie uciekać. Sandy widząc to, odzyskał dobry humor.
— No, widzisz, no widzisz — powtarzał po raz dwudziesty z rzędu, — w końcu wypędzę z ciebie djabła. Niema jak kij, jeśli chodzi pouczenie kobiety i psa, jak się mają zachowywać. Nim miesiąc minie, będziesz gotów i wart będziesz dwieście dolarów, albo żywcem obedrę cię ze skóry.
Kilkakroć jeszcze przed zapadnięciem nocy Sandy usiłował rozbudzić wściekłość w Kazanie, draźniac go końcem kija. Pies na to jednak już nie reagował. Przymknąwszy ślepia, ze łbem wciśniętym między łapy, zdawał się nawet nie widzieć Mac Triggera, Sandy rzucił mu wówczas kawał mięsa pod nos i nie spojrzawszy nań nawet, odszedł.
Nie zdawał się też Kazan widzieć, jak słońce skryło się poza lasami na zachodzie i jak poczęło się zmierzchać. Na chwilę tylko rozbudził się z martwoty. Zdawało mu się w pewnym momencie, że posłyszał tak dobrze sobie znane, przyzywające go wycie. Podniósł łeb i nasłuchiwał.
Sandy Mac Trigger rozniecił tymczasem ognisko na wybrzeżu. I on też podniósł się z ziemi i stał teraz wyprostowany w czerwonych blaskach płomienia; zwrócił się twarzą ku lasowi i nasłuchiwał również. Wsłuchiwał się w ów zew ponury, co rozbudził Kazana, w żałosne zawodzenie Szarej Wilczycy, rozlegające się w oddali.
Kazan zkolei wstał i skowycząc począł się rwać z uwięzi. Ale Sandy poskoczył doń, porwawszy wprzód za kij, jaki rzucił poprzednio na ziemię.
— Leżeć mi tu, do stu djabłów! — nakazał.
I w krwawych blaskach ogniska kij znowu się wzniósł ku górze i spadł ze straszliwą siłą na nieszczęsne zwierzę.
A gdy następnie Mac Trigger powracał do ogniska, rozłożonego na piasku opodal rozpostartych derek, kij był oblepiony krwią i siercią.
— Niewątpliwie, — gadał teraz Sandy sam do siebie — metodą swą skłonię go wreszcie do posłuszeństwa. Skłonię... albo go utłukę na śmierć!
W ciągu nocy Kazan słyszał niejednokrotnie tęskny zew Szarej Wilczycy. Odpowiadał jej jednak tylko cichem skomleniem, bo się bał kija. Dygotał cały z gorączki, trząsł się w dreszczach, bolał go każdy członek. Patrzał na płonące ognisko i czuł, jak go gardziel pali z pragnienia.
O świcie Sandy Mac Trigger wylazł z pod derek i przyniósł Kazanowi mięsa i wody. Pies wypił wodę, ale jeść nie chciał zupełnie. Nie warczał już jednak, ani nie szczerzył zębów. Sandy był rad z tego niezmiernie.
Gdy słońce wzeszło, Sandy skończył śniadanie i jął się gotować do drogi. Bez obawy już podszedł tym razem do psa, nie biorąc z sobą kija; odwiązał go od drzewa i powlókł za sobą ku pirodze. Kazan nie opierał się zupełnie.
Wreszcie obaj znaleźli się już nad wodą; wówczas Sandy Mac Trigger przywiązał linkę ztyłu za pirogą. Bawiła go niezmiernie myśl, co teraz nastąpi, a co stanowiło jeden ze sposobów tresury, stosowanej nad brzegami Yukonu.
Sandy pchnął teraz łódź na rzekę silnym, a gwałtownym ruchem, aż Kazan szarpnięty nagle wpadł do wody. Linka się wyprężyła, Mac Trigger zaś jął wiosłować, napierając z całej mocy, by łódź płynęła jaknajszybciej.
Mimo całe osłabienie pies musiał płynąć, by móc utrzymać łeb nad wodą i nie utonąć. Sandy zaś, jakby w tej piekielnej igraszce chcąc jeszcze zwiększyć torturę, wiosłował z całej siły. Porwany przez wiry wodne, tworzące się za pirogą, Kazan czuł chwilami, jak się ze łbem zanurza w wodzie. To znów, gdy nieco przychodził do siebie i płynął w rozpaczliwym wysiłku, straszliwy prześladowca okrutnym ciosem wiosła w łeb pogrążał go znowu w wodę.
Podróżowano w ten sposób około mili, aż wreszcie pies, wyczerpany do najwyższego stopnia, począł już tonąć naprawdę. Wówczas dopiero kat osądził, iż czas go wciągnąć do łodzi i dać wypocząć.
Ów brutalny system tresury Mac Triggera, może właśnie ze względu na tę brutalność, dał pożądane wyniki. Kazan stał się uległy jak dziecko. Nie myślał już o utraconej wolności, ani o jej odzyskaniu. Pragnął jedynie, by mu pan jego pozwolił leżeć na dnie pirogi, gdzie nie byłoby wody ani kija. A przecież kij leżał tam właśnie między nim a człowiekiem, o stopę od jego pyska, a krew, jaka się na drzewie zapiekła, była jego własną krwią.
Przez pięć dni i pięć nocy łódź płynęła w ten sposób z biegiem rzeki, a Mac Trigger chcąc wpoić psu posłuch raz na zawsze, trzykrotnie jeszcze pastwił się nad nim na lądzie, bijąc go do utraty przytomności; trzykrotnie też powtarzała się potem tortura wodna.
Szóstego dnia rankiem lódź Mac Triggera przybiła do brzegu w Red Gold City, gdzie Sandy rozłożył się niezwłocznie obozem. Nabył on przedewszystkiem mocny łańcuch i uwiązał Kazana u wbitego w ziemię potężnego pala; następnie przeciął linkę i zdjął mu z pyska kaganiec.
— Teraz — rzekł do swego jeńca — będziesz mógł żreć swobodnie. Musisz znów nabrać sił i musisz się stać dziki jak piekło... To, co mi chodzi po głowie, warte doprawdy ładunku futer! Tak, tak, strumień złota powinien mi napłynąć do kieszeni. Jużem to robił dawniej i spodziewam się, że mi się to i teraz powiedzie. Dzięki Bogu, nareszcie mi wpadła do rąk szczęśliwa karta!