Kazan/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kazan |
Wydawca | „Polska Zbrojna“ |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia „Polski Zbrojnej“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Poraj |
Tytuł orygin. | Kazan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pożar, którego Kazan i Szara Wilczyca zdołały w tak cudowny sposób uniknąć, nie był jedynym, jakie się srożyły w Northlandzie. Przyszły po nim inne następnego lata, rozniecone przez nieopatrznych zawsze Indjan lub niemniej lekkomyślnych białych, i wraz z niezwykłemi mrozami zimą, z głodem, Czerwonym Morem wyniszczyły tysiącem klęsk w lipcu i sierpniu całe rozległe krainy.
Kazan i Szara Wilczyca znalazły się wkrótce śród lasów, zżartych ogniem, rozdmuchanym przez wiatry wschodnie, lecące od zatoki Hudsona; nie było tam śladu życia, wszystko, co się zieleniło, znikło i obróciło się teraz w smętne popieliska. Pod miękiemi poduszkami ich łap zatrzeszczała tylko czasem zwęglona gałąź. Ślepa wilczyca nie widziała wprawdzie owego czarnego świata, ale powonieniem wyczuwała pogorzelisko.
Na widok owej bezgranicznej, rozpacznej pustki Kazan jakby się wahał, w którą stronę ma się skierować; mimo całą nienawiść ku ludziom wolał by był ruszyć na południe, tam bowiem w tej stronie świata istniała cywilizacja, a instynkt psa zawsze go nawet wbrew woli ku niej prowadzi. Instynkt wilczy przeciwnie pcha zawsze dzikiego outlaw‘a ku północy, to też Szara Wilczyca ten właśnie obrała kierunek.
Jej wola przeważyła tym razem i oba stworzenia ciągnęły zwolna ku jezioru Athabasca i ku źródłom rzeki Mac-Farlane.
W roku poprzednim z końcem jesieni do miejscowości Fort Smith nad wielkiem jeziorem Niewolniczem[1] przybył pewien poszukiwacz złota z puszką od konserw, pełną złotego piasku i drobnych grudek złota, zwanych pepitą. Cennego swego zbioru dokonał w rzece Mac-Farlane. Wieść o tem z niesłychana szybkością doniosła się do świata cywilizowanego i w połowie zimy straż przednia całej olbrzymiej hordy poszukiwaczy skarbów nadbiegła na rączych rakietach lub śpiesznie nadjechała sankami.
Złota istotnie znajdowano tam mnóstwo. Rzeka obfitowała w blaszki, mniejsze i większe: dość się było schylić i zaczerpnąć z dna piasku i żwirów. Niezwłocznie po przybyciu na miejsce poszukiwacze obierali sobie tereny eskploatacji i brali się do pracy. Zapóźnieni ciągnęli dalej w górę albo w dół rzeki. I szły wieści na cały Northland, że zbiory żółtego metalu obfitsze były tutaj niż nawet na wybrzeżach Yukonu[2].
Napływali coraz nowi poławiacze złota. Było ich początkowo około dwudziestu, potem stu, potem pięciuset, wreszcie liczba ich doszła do tysiąca. Wielu nadciągnęło z południa, z preryj, gdzie porzucali bardziej już wyeksplatowane złoża Saskatchewanu. Inni przybyli z dalekiej północy, z Klondyke, poprzez góry Skaliste i rzekę Mackenzie. Byli to najśmielsi, najbardziej otrzaskani z niebezpieczeństwem poszukiwacze przygód, lekceważący sobie zarówno mróz, głód jak i śmierć nawet.
Do liczby ich należał Sandy Mac Trigger[3].
Dla wielu rozmaitych względów Sandy wolał był opuścić okolice Yukonu. Skłaniały go do tego przedewszystkiem niezbyt przyjazne stosunki z policją patrolującą tam zawzięcie; nadto w kieszeniach wyczuwał niemiłą pustkę.
Był to jeden ze zdolniejszych poszukiwaczy złota, jacy spodziewali się zdobyć szczęście w owych odległych krainach. Zebrał on już był złota za miljon czy za dwa miljony dolarów, ale przepił lub przegrał w karty wszystko, co miał. Łotr to był bez czci i wiary, nie obawiający się ani Boga ani djabła.
Gębę miał brutala i zwierzaka. Dolna szczęka wysunięta naprzód, oczy wysadzone na wierzch, czoło cofnięte i niskie, wreszcie rude, już siwiejące włosy — wszystko to nadawało mu wygląd nie budzący bynajmniej zaufania. Dość było spojrzeć nań, by odnieść wrażenie, że należy się odeń trzymać zdaleka, conajmniej na odległość strzału.
Posądzano go też niebezpodstawnie, że zabił dwóch Iudzi i że wielu innym wypróżnił kieszenie. Zawsze jednak brakowało dowodów niezbitych, a policja nigdy nie była w stanie schwytać go na gorącym uczynku. Miał niesłychanie zimną krew i opanowany był nadzwyczajnie. Nawet najwięksi wrogowie mu to przyznawali, nie mogąc się nadto powstrzymać od uwielbienia na widok jego zaciętości i odwagi.
W ciągu sześciu miesięcy wyrosła nad brzegami rzeki Mac Farlane osada Red Gold City[4] o sto pięćdziesiat mil od innej, zwanej Fort Smith, leżącej z kolei o pięćset mil od świata cywilizowanego.
Przybywszy tam, Sandy Mac Trigger zwiedził pośpiesznie baraki, naprędce sklecone, chaty z bierwion, domy gry i bary, z których składała się nowa osada, wreszcie postawił na kartę ostatnich kilka grudek złota, jakie mu jeszcze pozostały w kieszeni. Szczęście dopisało mu tym razem, dzięki wygranej też mógł nabyć nieco zapasów żywności i wyekwipować się jako-tako.
Ekwipunek ów, prócz niewielkiej pirogi, składał się głównie ze starej strzelby, jakiegoś przedpotopowego grata, na widok którego nie mógł się powstrzymać przy kupnie od śmiechu, on, Sandy, co tylokrotnie miewał przecież wspaniałe, najnowocześniejsze fuzje. Tym razem jednak nie mógł sobie pozwolić na coś lepszego.
Opuściwszy następnie Red Gold City, gdzie się nie czuł dość swojsko śród ciżby ludzkiej, Mac Trigger postanowił udać się na południe, sterując pirogą ku źródłom rzeki poza punkt, gdzie poszukiwacze złota zaniechali już eksploatacji łożyska. Tam dopiero rozpoczął poszukiwania.
Istotnie w jednym z niewielkich dopływów znalazł ślady szlachetnego kruszcu. Mógł go był uzbierać za jakieś sześć do ośmiu dolarów dziennie, ale wzruszył tylko wzgardliwie ramionami i uśmiechnąwszy się z politowaniem, popłynął dalej.
Przez kilka tygodni z rzędu cierpliwie dokonywał poszukiwań, wciąż płynąc w górę rzeki. Nie znalazł jednakże nic. Po takiem niepowodzeniu niebezpiecznie byłoby spotkać się z nim na tem odludziu. Nikogo tam jednak nie było, nikomu też nie mógł wyrządzić krzywdy.
Pewnego popołudnia piroga jego przybiła do piasczystej łachy, ciągnącej się wzdłuż brzegu rzeki. Wpadł mu tam przedewszystkiem w oko jakiś trop zwierzęcy na mokrym piasku. Stworzeń tych było dwoje. Oba podeszły razem bok o bok do wody by się napić. Trop był świeży, z przed godziny lub z przed dwóch najdalej.
We wzroku Mae Triggera błysnęła ciekawość. Rozejrzał się dokoła.
— Wilki! — mruknął. — Chętniebym im posłał kulkę z tej starej rusznicy, by sobie trochę nerwy rozprężyć. Ale się drą!... I to w biały dzień w dodatku!
Wyskoczył na piasek.
O ćwierć mili stamtąd Szarą Wilczycę zaleciała z wiatrem woń człowiecza w chwili właśnie, gdy Kazan nieco się od niej oddalił w pościgu za białym królikiem. Przywarowawszy gdzieś w zagaju, czekała swego towarzysza od kilkunastu minut i posłyszała naprzód plusk wioseł na wodzie, a po tem chrobot pirogi, napierającej na piasek. Wówczas też ostrzegła Kazana o niebezpieczeństwie przeciągłem, żałosnem wyciem. Po raz pierwszy od czasu ubiegłej zimy istota ludzka znalazła się w tak bezpośredniem pobliżu stadła bezdomnych włóczęgów.
Mac Trigger wyczekał aż ostatnie echo wilczego zewu zacichło w oddali. Wówczas dopiero wydostał z łodzi swą starą flintę, założył nabój, przybił stemplem i ruszył w zarośla, ciągnące się nad brzegiem rzeki.
Kazan tymczasem śpiesznie powrócił do Szarej Wilczycy i stanął obok niej, jeżąc sierść na grzbiecie. Zaleciał go wnet podmuch wiatru, przepojony wonią ludzką, aż zatrząsł się cały i zadygotał.
Sandy polował swego czasu na lisy w krainach podbiegunowych, teraz więc eskimoską modłą, jakiej się tam wyuczył, począł zataczać kręgi dokoła zwierzyny aż póki się nie znalazł pod wiatrem.
Ale Szara Wilczyca sprytniejsza była nawet od podbiegunowego lisa o czerwonych ślepkach. Spiczastym pyskiem zataczała powoli krąg, idąc za kołowaniem Mac Triggera. Posłyszała, jak o jakieś trzysta jardów sucha gałąź zatrzeszczała pod stopami zbliżającego się człowieka. Następnie doleciał ją metaliczny dźwięk strzelby, gdy Sandy zaczepił nią o pień młodej brzózki. Trąciła barkiem Kazana i oba stworzenia ruszyły bezszelestnym truchtem w przeciwnym kierunku.
Sandy podchodził długo, niekiedy czołgając się jak wąż, ale nie znalazł nic. Po godzinnem bezowocnem polowaniu zawrócił wreszcie do rzeki i do pirogi. Tam dopiero zaklął jak czart, a zła gęba wykrzywiła mu się paskudnie. Wilki powróciły były znowu poza jego plecami do wodopoju. Ponad wszelką wątpliwość świadczyły o tem nowe, świeże ślady.
Wnet jednak zaśmiał się pod nosem, wydobył z łodzi worek podróżny, wyciągnął go na brzeg i wydostał zeń niewielką gumową torebkę.
Z torebki wydobył wreszcie flaszkę hermetycznie zamkniętą, w której były kapsułki żelatynowe. Każda z tych kapsułek zawierała pięć pastylek strychniny.
Nad brzegami Yukonu opowiadano sobie tajemniczo o owych pastylkach. Zapewniamo między innemi, że posiadacz ich kiedyś, chcąc je zapewne wypróbować, wrzucił jedną z nich do filiżanki kawy, którą poczęstował swego znajomka. Nie dowiedziono mu jednak tego nigdy.
Co wszakże było rzeczą pewną, to to, że Sandy Mac Trigger był jako myśliwy mistrzem w posługiwaniu się trutkami. Zdobył w ten sposób tysiące lisich futer, teraz też śmiał się cichaczem na myśl, o ileż łatwiej będzie mu się rozprawić przy pomocy owego niewinnego środka z ową parą wilków, które sobie drwiły zeń najwyraźniej.
Przed paru dniami upolował właśnie jelenia karibu i najsmakowitsze kąski załadował na lódź. Wydobył teraz jeden z nich i posługując się patyczkami, by przynęta nie zalatywała człowiekiem, wpakował jedną z kapsułek w kawałek tłuszczu, jaki następnie zawinął w pas z jeleniej skóry.
Powtórzywszy ów zabieg ośmiokrotnie, poszedł nieco przed zachodem słońca rozrzucić trutki. Część przynęt porozwieszał na krzakach, a resztę porozrzucał na tropach królików i karibu. Następnie powrócił do pirogi i zajął się przygotowywaniem wieczerzy.
Nazajutrz rano wstał wcześnie i niezwłocznie poszedł w zagaj, by sprawdzić wyniki swych podstępnych zabiegów.
Pierwsza jednak trutka była nietknięta. Drugą znalazł również w tym samym stanie, w jakim ją położył. Trzecia znikła.
Sandy zatarł ręce, nie wątpiąc, że w promieniu dwustu do trzechset jardów znajdzie otrutego wilka. Ale się rozczarował niebawem. Spojrzał po ziemi i zaklął paskudnie. Pod krzakiem, gdzie na gałęzi powiesił był przynętę, leżała ona na ziemi. Rozwinięta była wprawdzie ze skóry, w jaką ją był zawinął, ale kapsułka tkwiła w dalszym ciągu w tłuszczu.
Pierwszy raz w życiu zdarzyło się coś podobnego Sandy Mac Triggerowi. Zawsze przecież tak bywało, że gdy wilk albo ryś raz napoczął przynętę i gdy mu się wydała smakowita, niezawodnie ją zjadał. A tylko o tem nie wiedział, że Kazan zdawna poznał był do gruntu owe chytre podstępy ludzkie.
Poszedł więc dalej.
Czwarta i piąta trutka znowu były nietknięte. Szósta rozwinięta była jak trzecia, a biały proszek rozsypany był tym razem po ziemi. W tym samym stanie znajdowały się też dwie ostatnie. Przytem nie sposób było mieć wątpliwości, że była to robota owych dwóch tajemniczych wilków, których ślady widniały wszędzie w pobliżu.
Mac Trigger był wprost wściekły.
Już od paru tygodni bezowocne poszukiwania wprawiły go w zły humor, teraz zaś wybuchł cała kaskadą przekleństw i wyzwisk. Na owych dwóch wilkach miała się przecież ta cała złość obecnie skrupić. To nowe niepowodzenie uważał za punkt kulminacyjny niepomyślności, osadził też, że lepiej nie kusić się dalej o przełamanie losu. Wszystko się jakby sprzymierzyło przeciwko niemu, postanowił więc wrócić do Red Gold City.
Zjadłszy zatem śniadanie, Sandy Mac Trigger spuścił pirogę na wodę i popłynął z prądem. Leniwie rozsiadłszy się na ławce niby w fotelu, wydobył fajkę, nabił ją i począł palić, od czasu do czasu jedynie poruszając wiosłem, by nadać kierunek swej wątłej łódce. Starą swą flintę trzymał między kolanami. Sądził, że może gdzieś po drodze spostrzeże po tym czy po tamtym brzegu jakąś zwierzynę.
Około południa Kazan i Szara Wilczyca, które ze swej strony uważały, iż bezpieczniej się będzie oddalić od zatrutych przynęt i w tym celu przebiegły szybko jakieś pięć do sześciu mil, — poczuły pragnienie.
Zeszły więc na brzeg rzeki, która w tem miejscu wyginała się w nagły zakręt. Gdyby wiatr im sprzyjał, lub gdyby Sandy był wiosłował, Szara Wilczyca przeczułaby niezawodnie zbliżające się niebezpieczeństwo. Ale wiatr miały za sobą, a łódź płynęła bez szmeru z nurtem rzeki.
Dopiero na metaliczny szczęk nabijanej przez Mac Triggera strzelby Szara Wilczyca zastrzygła uszami. W tejże chwili włos się jej zjeżył i przestawszy chłeptać wodę, cofnęła się śpiesznie ku krzakom, rosnącym wzdłuż brzegu. Kazan natomiast został, podniósłszy łeb, jakby się chciał mierzyć z przeciwnikiem.
Prawie jednocześnie z poza zakrętu wynurzyła się piroga, a Sandy pocisnął cyngiel.
Buchnął słup dymu, Kazan poczuł nagle, jakby mu łeb oblano warem, aż mu świat zmętniał w ślepiach; zachwiał się i podał w tył, łapy się pod nim ugięły, aż wreszcie zwalił się na ziemię, jak bez duszy.
Na huk strzału Szara Wilczyca jęła cwałem uciekać. Ślepą będąc, nie dojrzała, że Kazan padł na piasek jak martwy. Dopiero ubiegłszy około mili, usunąwszy się jak najdalej od straszliwego grzmotu fuzji białego człowieka, przystanęła i spostrzegła, że towarzysz nie poszedł w jej ślady. Długo potem wyczekiwała go napróżno.
Sandy Mac Trigger przybił do brzegu i wyskoczył na ląd z dzikim okrzykiem uciechy.
— Alem cię mimo wszystko dostał w łapy, stary czarcie! — zaśmiał się hałaśliwie. — I drugiby mi nie umknął, gdybym miał strzelbę jak się należy, a nie to gałgaństwo!
Uniósł nieco kolbą łeb Kazanowi i nagle zdumienie odmalowało mu się na twarzy.
— Na miły Bóg! — zawołał. — To nie wilk! To pies, Sandy Mac Triggerze! To najautentyczniejszy pies!
- ↑ Wielkie jezioro Niewolnicze leży na północ od jeziora Athabasca ponad 60-ym równoleżnikiem; mierzy ono ze wschodu na zachód około 5000 km.
- ↑ Rzeka Yukon lub Yaku płynie naprzód z południa na północ, a potem skręca na zachód i wpada do morza Berynga na terytorjum Alaski.
- ↑ Sandi Mak Tridżer.
- ↑ Miasto Czerwonego Złota.