Pisz poemat poeto bez muz
liść niesiony przez wiatr, wyśmiany przez wiatr
i ogłuchnij: widzisz przecież ten świat
noszony na falach szarych zim, jesieni wiosen
i szalejących ziemskich lat
W wizjach feerii wypłoszonych spod powiek
glob się jawi nagle omyty z krwi
i uśmiecha się zwykle przytłoczony człowiek
jak Chrystus ludzki — zrzucający krzyż
Chcę pieśni jak burza i ogień
i gest ręki płowego dziecka
chcę prostych jak strzału chodnik
Nie chcę pieśni o sobie
biję w pieśni werbel na trwogę
na trwogę zbrodni.
II.
Stoję nagle przeniesiony w czas niedokończony
pomnożony przez tłum na ulicy
nie wiem gdzie się znalazłem
Po ruinie wstaje świt.
Boli jeszcze północ z ognia
drzewa nieporosłe korą.
Dzwony opóźnione biją na pokój, a bzy
zakwitają obce ludziom, sprawom i porom.
Znaki są widne prorokom, ludzie widzą zieleń
i drzewa zwykłe, kołys rzek
Prorocy: ziemi każdy bolesny szelest
i krew stuleci zamknięty w pąkach drzew
a na skrzyżowaniu dróg i nieba
słychać turkot odjeżdżających golgot
nowy dzień świętego chleba
i jasne doliny co rok zielone leszczyną i olchą.
Po polach brodzą krowy, ludzie śnią pod gwiazdami
spalone domy rosną mocną trawą
Nie wracajcie pielgrzymi gdzie
najemną pracą
kominy nad miastem, wiatraki – obłudnie błogosławią
Po bulwarach – szerokich wichrach miasta
chodzi ta klęska bez synów, ojców i sióstr
zdawało się przed chwilą: przez rzekę statek
jak karawan – pejzaż umarłych krzyżów niósł.
Kona jeszcze w trosce krajobraz domów płonących
umiera cała ziemia w każdym przydrożnym krzyżu
i pięści graniastosłupy lontów
podrzucone pod ziemię dymią, wybuchną
duszami wróconymi nagle z wszystkich frontów
IV.
Szło.....
dychała wiosna po ulicach, po wsiach
spotkały się oczy ludzi i szły szeregiem
gęsto ludzie wzbierali spływała na rzekach kra
oczy świeciły jak ogień – ogień jak szkło.
Uciekały wilki, uciekł szatan
spłoszona trwoga biła o mur
wchodzili ludzie w góry, nieśli naręcza świata
schodzili ludzie z gór.
Wiosna w każdym jaśminie po nocach świat wybuchał
i każdy niósł wysokie pieśni usnął zmęczony Bóg
To sen o nawróceniu nieśli, łkała ziemia głucha
uciekała nienawiść wezbrana od trwóg.
Przyszli ludzie ci sami powtórzeni przez Boga
anioły o rękach twardych chodziły wśród nich
sprawcy drżeli chowali serca – czarny dym spalenisk
kolumnami – niezapisana przestrzeń – anioły szły.
Stąpały słonie pokoleń i lekkie lat gazelle
chodzili zwykli ludzie – po przestrzeniach
ledwo lont zagasł podrzucony pod lądy wojen
zaczęli ósmy wielki dzień stworzenia.
↑ W autografie cały czterowiersz przekreślony na krzyż.